Barcelona zremisowała 1:1 z PSG, tu i tam czytam zachwyty, jak to Katalończycy fajnie zagrali i mogli się pokusić o remontadę. No fajnie. Problem polega na tym, że w dwumeczu stanęło na 2:5, czyli wciąż na srogim laniu. To chyba jest też miara upadku tego klubu. Ludzie się cieszą, że ich klub przegrał tylko 2:5. Tak podchodzić do sprawy, to mogła, nie wiem, Legia jak była w Lidze Mistrzów. Ale Barcelona… No ludzie kochani, dajcie spokój.
Ja w ogóle nie rozumiem jak można patrzeć na ten mecz bez kontekstu, to znaczy: zapomnieć o tym, co działo się chwilę wcześniej. PSG miało swój wynik? No miało. Przy 1:1 dalej miało swój wynik? Oczywiście, że tak, wygodnie im było stanąć z tyłu i patrzeć, jak goście sobie klepią przed polem karnym. Naturalnie ktoś może powiedzieć – bali się powtórki z 2017 roku, ale to dość wygodna teza, patrząc z punktu widzenia Barcelony. Po prostu – PSG grało tak, by przejść dalej, nie męcząc się przy tym specjalnie mocno.
Przecież nigdy nie dowiemy się, co by było, gdyby w Hiszpanii padł inny rezultat i ekipa Pochettino musiała podejść do sprawy odważniej. Może po pierwszej bramce wcisnęliby jeszcze trzy? Bardzo możliwe. Udowodniło to pierwsze spotkanie, do którego można już podchodzić bez wspomnianego kontekstu. Czysta karta, każdy – teoretycznie – po 50% szans. I 4:1. Do widzenia.
Z drugiej strony zastanawiam się, czy gdyby na tak defensywnych paryżan nie wyszedł Bayern, to czy rzeczywiście nie skończyłoby się inaczej. Ale właśnie: to znów uderza w Barcelonę, bo potrafię sobie wyobrazić, że Bayern by potrafił, a Barcelona już nie potrafiła. Bayern ma ogromną jakość z przodu, najlepszego napastnika świata, a Katalończycy… Cóż, kiedyś byli najlepsi, teraz bliżej im do Milanu niż do topu, co zresztą pisałem jakiś czas temu.
Trzeba sobie powiedzieć jasno: zawiódł Messi. Fajnie, że huknął z dystansu, ale to tak, jakby ktoś potrafił pilotować samolot, a nie umiał obsługiwać rowera. Argentyńczyk jedenastkę wykonał w sposób kompromitujący. Takie flaki w środek to można puszczać w Pucharze Polski, a i tam bez większej nadziei, że wpadnie. To jest jednak Liga Mistrzów i od kogo, jak kogo, ale od Messiego chyba można wymagać ładunku pod ladę.
Poza tym była jeszcze taka sytuacja, kiedy Messiego wypatrzył w polu karnym Alba, obrońca rywali jechał już na tyłku, niestety Messi, znów jak nie on, zamiast gościa nawinąć, to ładował się w niego kompletnie bez sensu.
Cóż – jak jemu nie idzie, to Barcelona może ograć kogoś w La Liga. I to po męczarniach.
A tak porównując Barcelonę do Bayernu… Umówmy się, że u Bawarczyków taki Dembele grałby ogony. Super, że chłopak jest szybki, zwinny, ale to jednak piłka nożna, nie bieg na 400 metrów przez płotki. Wypadałoby strzelać bramki. Dembele tego nie umie, a w Lidze Mistrzów to już zupełnie.
No, ale dalej panuje optymizm, bo przyszedł Laporta. Dobrze, za jego czasów były sukcesy, ale były pieniądze, Xavi i Iniesta. Teraz nie ma kasy, tym bardziej nie ma Xaviego i Iniesty. Naprawdę nie łudźcie się, że jeden mecz coś zmienia. I to taki, gdzie rywal niewiele musiał.
WOJCIECH KOWALCZYK