– Jeżeli dyrektor fabryki kupuje samochody do firmy i za nie przepłaca, kupując auta za półtora miliona, kiedy są warte pół miliona, to zachowuje się niegospodarnie i może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej za taką transakcję. Nie widzę więc powodów, dla których prezes klubu piłkarskiego czy inna osoba odpowiedzialna za transfery, nie mogłaby być również pociągnięta do odpowiedzialności – mówi dr. hab. Szymon Tarapata, Katedra Prawa Karnego UJ, adwokat w EDGELAW Kancelarii Adwokatów i Radców Prawnych. Okazuje się, że gdy mówimy o różnych dziwnych transferach w polskiej lidze, jak ściąganie zawodników z trzeciej ligi serbskiej czy innego końca świata, to jednocześnie możemy mówić o przestępstwie niegospodarności. Zapraszamy na rozmowę.
Wszyscy wiemy, że w polskiej piłce wiele pieniędzy jest przejadanych, a zawodnicy są przepłaceni. Ty stawiasz tezę, że niektóre ruchy transferowe mogłyby się kończyć nie tylko na odpowiedzialności zawodowej, ale i karnej. Za niegospodarność.
Tak. Dla mnie to, że taka możliwość istnieje, jest kwestią oczywistą. Kluby piłkarskie są prowadzone w formie spółek akcyjnych, czyli są de facto przedsiębiorstwami. Wydają pieniądze, by osiągnąć zysk. Więc analogicznie – jeżeli dyrektor fabryki kupuje samochody do firmy i za nie przepłaca, kupując auta za półtora miliona, kiedy są warte pół miliona, to zachowuje się niegospodarnie i może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej za taką transakcję. Nie widzę więc powodów, dla których prezes klubu piłkarskiego czy inna osoba odpowiedzialna za transfery, nie mogłaby być również pociągnięta do odpowiedzialności.
Samochód jest jednak wyceniony dokładnie, a piłkarz nie.
Ja mam świadomość tego, że w przypadku piłkarzy ich wycena jest często problematyczna, ale jednak kluby nie robią transferów funkcjonując w próżni. Poruszają się w realiach rynkowych. Jeżeli dochodzi do transferu, da się ustalić cenę rynkową danego piłkarza. Oczywiście – ona zależy od wielu elementów, ale przecież spokojnie da się znaleźć przypadki, kiedy doszło do przepłacenia. Chyba nie mamy wątpliwości obydwaj co do tego, że gdybyśmy ściągnęli do Ekstraklasy zawodnika z B-klasy bez testów i dłuższego monitoringu, płacąc mu 50 tysięcy złotych miesięcznie, to powiedzielibyśmy, że taki ruch jest co najmniej lekkomyślny. Tak się pieniędzy nie wydaje. Nie płaci się facetowi, którego się nie widziało na oczy, takiej kwoty. To jest niemądre i w przypadku niegospodarności oceniamy, czy ruch, jaki wykonał menadżer, jest zgodny z zasadami zdrowego rozsądku.
To o czym mówisz, jest jednak skrajnym przypadkiem. Co zrobić z wyceną, gdy polskie kluby szukają piłkarzy w drugich ligach choćby na Bałkanach?
Tytułem wstępu: nie słyszałem o postępowaniach karnych, które by polegały na tym, że komuś stawiano zarzut wyrządzenia szkody klubowi piłkarskiemu wskutek przepłaconego transferu. Jedyna historia transferowa z zarzutami, o jakiej słyszałem, to historia Wisły Kraków. Jeśli wierzyć komunikatom prasowym, to poszczególni zawodnicy Wisły nie otrzymywali pieniędzy i uzyskali prawo do rozwiązania kontraktu z winy klubu. To jest dla klubu szkoda, bo mógł na nich zarobić. I w tamtym postępowaniu na pewno pojawi się problem, w jaki sposób ustalić wartość tych zawodników. Normalnie robi się tak, że gdy ustala się wartość jakiejś rzeczy czy usług, to są biegli, którzy to robią.
Niestety tutaj nie ma stałych biegłych, którzy by się specjalizowali w ocenie zawodników. I to jest moim zdaniem nie lada wyzwanie, by zapewnić sobie dostęp do osób, które wycenią danego piłkarza. W takich postępowaniach można powoływać biegłych ad hoc. Wyobrażam sobie sytuację, że takiej wyceny dokonuje działający na rynku menadżer. Zawsze to będą widełki – nie będzie to wycena 200 tysięcy złotych i ani mniej, ani więcej. Najgorsze jednak co będzie można zrobić, a wiem, że takie próby są podejmowane, to wzięcie biegłego, który wcześniej oceniał usługi, a teraz wycenia pikarzy. Wchodzi na Transfermarkt i bierzę cenę za pewnik. Wszedłem na Transfermarkt z ciekawości i zobaczyłem, że David Mawutor jest wyceniany na 650 tysięcy euro. Zgodzimy się, że tak wycenić go nie można. Przy wycenie trzeba wziąć pod uwagę wiele czynników – sytuację kontraktową, historię kontuzji, dotychczasową karierę, obecną formę sportową i tak dalej. Wówczas jesteśmy w stanie ustalić sensowną i realną kwotę. I wtedy na pewno pojawią się przypadki, przy których dojdziemy do wniosku, że wydanie jakiejś kwoty było absolutnie nieracjonalne.
Podałeś przykładu samochodów, natomiast one się nie rozwijają. Piłkarze tak. Można więc przepłacić w pewnym momencie, ale później okaże się, że klub wyszedł mocno na plus.
Musimy wiedzieć jaka jest konstrukcja odpowiedzialności za niegospodarne dokonywanie transferów. Nie jest wystarczające stwierdzenie, że menadżer piłkarski podjął decyzję o transferze, opierając się na nieracjonalnych przesłankach. To jest za mało. Żeby odpowiedzieć za przestępstwo, musi wystąpić szkoda majątkowa i ona musi osiągnąć powyżej 200 tysięcy złotych. Jeśli przekroczy milion złotych, to odpowiedzialność jest surowsza – kara pozbawienia wolności, która grozi za to przestępstwo, jest wyższa.
Weźmy za przykład tego piłkarza z B-klasy, bo szczególnie u nas może się zdarzyć wszystko. Wyciągamy go i płacimy 60 tysięcy miesięcznie, jedziemy po bandzie. On gra i okazuje się, że o dziwo jego kariera rozwija się fantastycznie. Zyskuje na wartości, sprzedajemy go za dobre pieniądze. Z punktu widzenia takiej historii, przestępstwa o niegospodarności nie zaistniało. Mimo iż zachowywaliśmy się w sposób nieracjonalny, to nie wystąpiła szkoda, a zysk. Doszło do złamania reguł, bo tak się nie kontraktuje zawodników, ale to zachowanie było bezszkodowe. Dlatego przestępstwa nie popełniliśmy.
A gdy nie ma cudu i zawodnik nie wypali?
Doszło do wystąpienia szkody. Zachowywaliśmy się nieracjonalnie, nie powinniśmy płacić takich pieniędzy. Potrzebny jest ten limit szkody, o której mówiłem, czyli kwota powyżej 200 tysięcy złotych. Tutaj na takim kontrakcie już po czterech miesiącach można mówić o niegospodarności.
Tylko po jakim czasie oceniać tę szkodę? Bo też może być tak, że piłkarz w klubie A się nie sprawdził, a w klubie B już tak. I osoba, która go ściągnęła, mówi: zawinił trener.
Standard racjonalnego postępowania ustala się na moment, w którym podejmujemy decyzję i ryzyko. Jeśli nastąpi z tego szkoda, możemy za nią odpowiedzieć. Tutaj wszelkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że ten piłkarz się nie sprawdzi. Ludzie odpowiedzialni mogliby się powoływać na różne powody tego, że zawodnik się nie sprawdził, ale my jesteśmy w stanie ustalić racjonalne, a nie wydumane przesłanki wyceny gracza. Kiedy biorę kogoś z niższej ligi, płacę mu horrendalne pieniądze, to nie mogę się powoływać na to, że może by mu wyszło, ale trener go nie lubił. To nie są powody, które by wykluczały odpowiedzialność za nieracjonalne przeprowadzenie transferu.
Natomiast nie mówmy tylko o transferach z niższych lig, bo przecież nieracjonalne jest też kontraktowanie piłkarzy, którzy źle wypadają na testach medycznych. Jeśli dam takiemu piłkarzowi zbyt wysoki kontrakt w porównaniu z ryzykiem pojawienia się u niego kontuzji i nieprzydatności dla drużyny, to poważnie bym się zastanowił, czy nie doszło tutaj do wyrządzenia szkody w imię klubu. Ewidentnie zmarnowane pieniądze, żadne wzmocnienie, jeśli chodzi o aspekt sportowy. W takiej sytuacji dało się przecież przewidzieć, że wydam środki w sposób nieracjonalny.
A były i takie sytuacje.
Dam jeszcze jeden przykład. Problem przy ocenianiu niegospodarności transferów jest jeszcze taki, że każdy przypadek jest inny. W jednym klubie dany transfer nie będzie stanowić przestępstwa, a w drugim już tak. Mam przeciętną drużynę i chcę wzmocnić ją piłkarzem, który jest zawodnikiem dużo lepszym niż ci, których mam. Potrzebuję komina płacowego. Tworzę go, podpisuję umowę, a jednocześnie nie mam tylu pieniędzy, by spłacać swoje bieżące zobowiązania. Właśnie przez ten nowy kontrakt. Powstaje zator płatniczy, narastają odsetki kontraktowe, powstają kary umowne. Jeśli ta szkoda przekroczy 200 tysięcy złotych, to w takiej sytuacji też możemy mówić o przestępstwie. Mimo że piłkarz był wart takich pieniędzy, to jednak ja nie byłem w stanie ich płacić bez konsekwencji.
Na pewno problem jest inny, gdy ktoś wydaje prywatne pieniądze, a ważniejszy, gdy publiczne.
Oczywiście. Przy klubach, gdzie jest wsparcia ze strony miasta, które przekazuje czasem ciężkie pieniądze, to musimy stawiać oczekiwanie, żeby tymi środkami rozsądnie dysponować. To nie jest wówczas prywatna zabawka właściciela, który przekazuje prywatne pieniądze na realizację konkretnego celu.
Czyli mówimy o luce prawnej, skoro publiczne pieniądze uciekają na dziwnych zawodników?
Nie nazwałbym tego luką. Problem jest w tym, że właściciele czy członkowie rad nadzorczych w klubach nie składają zawiadomień do prokuratury. Modelowo proces postępowania być następujący. Jeżeli mamy klub miejski, z którego dymisjonuje się ekipę rządzącą odpowiedzialną na przykład za transfery i dochodzi się do wniosku, że niektóre czynności były niegospodarne, jak wadliwa polityka transferowa, to moim zdaniem osoby dokonujące audyt powinny składać stosowne zawiadomienie.
Skoro tego nie robią, to też popełniają przestępstwo?
W przypadku pieniędzy publicznych pojawia się prawny obowiązek złożenia zawiadomienia. Funkcjonariusz publiczny, który nie złoży zawiadomienia, a wie o przestępstwie niegospodarności, bo się dowiedział o nim w wyniku audytu przeprowadzonego w klubie, może odpowiedzieć karne za przestępstwo urzędnicze.
Jawi się więc obraz folwarku, gdzie ludzi piłki robią sobie z tymi pieniędzmi, co chcą. I nikt na to nie zwraca uwagi.
Trzeba znać ten mechanizm i chcieć. Gdy wprowadzano do kodeksu karnego przepis o korupcji w sporcie, to każdy się z tego śmiał. W 2003 roku nikt nie brał na poważnie tego, że ten przepis będzie stosowany. Ale do prokuratury z Wrocławia zgłosił się odpowiedni człowiek, który miał wiedzę o procederze korupcyjnym i ten przepis rzeczywiście był stosowany. De facto wystarczy ruszyć machinę. Jestem w stanie się założyć, że gdyby niegospodarne zachowania pojawiły się w innych spółkach miejskich, nie sportowych, gdyby ktoś w spółce ciepłowniczej zapłacił o wiele za dużo za obsługę prawną, to doszłoby do zawiadomienia. W przypadku klubów piłkarskich niekoniecznie do czegoś takiego dochodzi. A powinno.
A może powinno reagować na przykład samo miasto?
To jest kwestia odpowiedzialności osób, które zajmują się kontrolowaniem wydatków publicznych. Zakładam, że samorząd kontroluje sposób wydawania przez siebie pieniędzy. Jeżeli jest akcjonariuszem klubu i przekazuje pieniądze, to powinien zapewnić sobie możliwość prawidłowego kontrolowania tych środków. To leży w gestii samorządu, żeby stworzył sobie strukturę, w której zapewniona będzie możliwość przeprowadzania audytów i rozliczania osób zarządzających klubami.
Na koniec – pokusisz się o strzał, gdyby to rzetelnie sprawdzać, to czy procent niegospodarnych ruchów transferowych byłby wysoki?
Powiem tak, żeby pewnych rzeczy z drugiej strony nie demonizować. Musimy mieć świadomość, że osoby zarządzające w polskiej piłce nie mają łatwego zadania, bo to zawsze jest zarządzanie kryzysem i umiejętne bądź nieumiejętne gospodarowanie długami. Są realia rynkowe. Możemy się oburzać, że piłkarz zarabia 50 tysięcy miesięcznie, ale jeżeli jest to doświadczony piłkarz i tyle mu się płaci, to też nie nazwiemy takich ruchów ruchami niegospodarnymi. Problem jest wtedy, gdy ściągamy szereg słabych piłkarzy, którym płacimy niewyobrażalne kwoty, nie widząc ich wcześniej na oczy, bo jest z trzeciej ligi serbskiej. Wówczas mówimy o nierynkowych stawkach. I gdybym był właścicielem klubu albo zasiadał w radzie nadzorczej, to bardzo uważnie bym się takim transferom przyjrzał.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL