Ostatni mecz Manchesteru City z Tottenhamem był zwyczajnym dniem w biurze dla Ilkaya Gundogana. Niemiec wbił dwie bramki, a jego klub spokojnie ograł Spurs. Tym samym trafił do siatki 11. raz w tym sezonie Premier League. Mimo upływu kolejnych tygodni, wynik ten wciąż robi wrażenie.
Od 15 grudnia 2020 roku żaden inny piłkarz nie strzelił tylu goli co pomocnik Manchesteru City. Dość powiedzieć, że drugi pod tym względem Mohamed Salah ma trafień jedynie siedem, zaś Bruno Fernandes pięć. 30-letni Gundogan zdołał zneutralizować konkurencję prawie tak mocno, jak jego klub neutralizuje pozostałe drużyny.
Nic więc dziwnego, że to brak Gundogana może być najbardziej odczuwalny podczas dzisiejszego meczu z Arsenalem. Niemiec nabawił się urazu pachwiny we wspomnianym starciu z Tottenhamem, przez co odpoczywał już z Evertonem. Pewnie mógłby dzisiaj wystąpić, ale Guardiola znacznie bardziej będzie potrzebował swojego podopiecznego w środku tygodnia. The Citizens zmierzą się wówczas z Borrussią Monchengladbach w Lidze Mistrzów. Nieco dłuższa przerwa 30-latka jest więc w pełni uzasadniona.
Niemniej szkoda, bo to gość, który śmiało może walczyć o tytuł zawodnika sezonu Premier League. I to nie tylko dlatego, że Kevin De Bruyne dość długo pauzował, zaś Liverpool po prostu dziaduje.
Niepozorny pomocnik
Czymś, co najbardziej zachwyca w grze Gundogana jest jego zdolność do adaptacji. Gościa poniekąd wypychano z klubu, uważano może nie za zbędnego, co niezupełnie potrzebnego. Jego rola była marginalizowana w dużej mierze przez to, jaką pozycję na boisku zajmował Niemiec. W poprzednich rozgrywkach wcielał się w rolę niezbyt interesującego pomocnika, którego głównym zadaniem jest po prostu podawanie piłki i wspomaganie Rodriego w neutralizacji akcji przeciwnika.
Nie było w tym ani charyzmy Hendersona, ani unikalności N’golo Kante. Gundogan po prostu był na boisku i nie porywał tłumów. Grał. Mógł przejść przez mecz niemal niezauważony. Porywał jednak Pepa Guardiolę, bowiem Niemiec doskonale wypełniał postawione przed nim wymagania. Sezon kończył mając:
- 80 podań na mecz (92% skuteczności, tylko Rodri był lepszy)
- 48% wygranych pojedynków na ziemi (tylko Fernandinho lepszy)
- 1.5 przechwytu na mecz (najlepszy w drużynie)
Niby nic wielkiego, a jednak liczby pokazują, że Gundogan pozostawał na co najmniej taki samym poziomie jak reszta jego klubowych kolegów.
Szkoleniowiec Manchesteru City doceniał przede wszystkim użyteczność Niemca, który doskonale wszedł w rolę Fernandinho, spełniając się jako na pozór mało ekskluzywna ósemka. Gra Gundogana pozwoliła wydobyć wszystko, co najlepsze z Rodriego. Hiszpan stał się defensywnym pomocnikiem z krwi i kości, a obok siebie miał nieco bardziej kreatywnego kolegę. Guardiola odszedł od gry dwoma zawodnikami skupionymi na destrukcji i wstawił do pierwszego składu byłego piłkarza Borussii Dormtnud. The Citizens mieli wówczas jeszcze więcej możliwości, by kopnąć rywala w tyłek.
W tym sezonie poszli jednak o krok dalej.
Przemiana roku
Wiele osób zastanawia się, co się stało, że Manchester City zdominował ligę po niemrawym początku sezonu. Ekipa z Etihad Stadium potrafiła dostać bęcki od Leicester City (2:5), zremisować z Leeds United (1:1), a także przegrać z Tottenhamem i w żenująco nudnym meczu zgubić punkty przeciwko Manchesterowi United w 12. kolejce.
Spotkania te łączy jednak jeden czynnik – absencja Gundogana. Niemiec nie wystąpił w tych większości z tych meczów z powodu koronawirusa. W następnych kolejkach grał, ale widać było, że głównie dochodzi do siebie. Manchester City remisował z Liverpoolem i West Hamem United i WBA. W dwunastu pierwszych meczach The Citizens aż 7 razy zgubili gdzieś punkty. Naprawdę sporo, biorąc pod uwagę, że teraz mają 10 punktów przewagi nad wiceliderem Premier League.
Wypracowali ją jednak w 100% zasłużenie. Od wspomnianego meczu z WBA, Manchester City wygrywał w lidze wszystko jak leci. Gundogan miał w tym swój znaczny udział, bowiem nie tylko był do dyspozycji Guardioli w każdym meczu, ale przede wszystkim grał w nich jak z nut. Hiszpan wymyślił go na nowo, powodując, że przemiana Niemca jest jedną z najbardziej spektakularnych w ostatnich latach.
Manchester City miał spory problem ze zdobywaniem bramek. Górowali nad przeciwnikiem, ale w wykończeniu coś zawsze szwankowało. Brakowało snajpera – Aguero wypadł na długie tygodnie, Gabriel Jesus marnował okazję za okazją i też miał problemy ze zdrowiem, zaś Sterling fatalnie czuł się na dziewiątce. Guardiola postanowił zatem zupełnie zrezygnować z nominalnego napastnika. Przebudował swój zespół tak, że tę pozycję mógł obskoczyć każdy w dowolnym momencie spotkania. Najczęściej jednak w tę rolę wchodził Gundogan.
Niemiec zaczął grać znacznie wyżej – było to efektem postawy Joao Cancelo, który regularnie schodził do środka boiska, by asekurować pozycję 30-latka. Pozwoliło to pomocnikowi na regularne wypady pod bramkę rywala. W porównaniu do poprzedniego sezonu, Gundogan notuje kilkadziesiąt kontaktów więcej na połowie przeciwnika.
Nie musi już harować na całej stronie boiska.
Skupił się przede wszystkim na jego lewym sektorze. Jest również bardziej bezpośredni pod bramką rywala. Stwarza większe zagrożenie, o które spora część rywali z pewnością Niemca nie podejrzewała. W poprzednim sezonie decydował się na wypady w pole karne przeciwnika relatywnie rzadko.
- strzały na mecz – 0.9 vs 2
- celność strzałów – 42% vs 53.5%
- skuteczność strzałów celnych – 10.5% vs 39%
- wykreowane szanse – 1.5 vs 1.9
- podania na połowie przeciwnika – 50 vs 44
Niemal we wszystkich statystykach Gundogan odnotował znaczący postęp. To, co wydarzyło się po derbach z Manchesterem United, de facto odmieniło jego karierę.
Piłka nożna to gra ryzyka, a Guardiola postawił na potencjalnie niską kartę. Niemiec okazał się jednak ukrytym asem kier. Gościem, który przestał być postrzegany jako niezbyt fikuśny dodatek do całego Manchesteru City. Gościem, na którym koledzy mogą po prostu polegać.
Poza fatalnie przestrzelonym rzutem karnym w meczu z Liverpoolem, Gundogan właściwie nie marnuje okazji. Uczynił to pięć razy – tyle samo co Gabriel Jesus i mniej niż Raheem Sterling oraz… Kevin De Bruyne (po 8). Nic więc dziwnego, że w porównaniu do startu sezonu, Niemiec coraz częściej dostaje piłkę w polu karnym.
Do 12. kolejki – pięć. Po 12. kolejce – dwadzieścia jeden.
Co za przypadek, że 30-latek zaczął strzelać dokładnie w trzynastej serii gier, koniec końców ratując remis z WBA.
Timing godny pochwały
Ktoś mógłby żachnąć się, że Gundogan strzela z karnych i dlatego jest mu łatwiej. No na szczęście (dla siebie, Manchesteru City i statystyk) Gundogan akurat z karnych nie strzela. Zaledwie jeden jego gol padł z jedenastego metra. Pod względem trafień z gry wyprzedza zatem Bruno Fernandesa, Jamiego Vardy’ego, Calluma Wilsona i Olliego Watkinsa (wszyscy są w top10 najlepszych strzelców tym sezonie Premier League). Tyle samo trafień ma zaś Harry Kane, natomiast Mohamed Salah i Patrick Bamford o jedno więcej. Wyraźnie lepszy jest jedynie Son i Calvert-Lewin – 13 goli z gry.
Summa summarum 30-latek zajmuje w tej klasyfikacji piąte miejsce. Jest w tym gronie jedynym pomocnikiem, jedynym tak głęboko operującym piłkarzem. Wyczyn naprawdę godny pochwały, tak samo jak wyczucie chwili, którym chyba najbardziej imponuje Gundogan.
Jak Niemiec zdobywał bramki?
- 1 – WBA – nabiegnięcie, strzał z pierwszej piłki, okolice szóstego metra
- 2 – Newcastle United – nabiegnięcie, strzał z pierwszej piłki, okolice szóstego metra
- 3 – Chelsea – dwa kontakty; obrót z Thiago Silvą na plecach, strzał ze skraju pola karnego w dolny róg bramki
- 4 – Crystal Palace – cztery kontakty; odbiór piłki Townsendowi, strzał zza pola karnego
- 5 – Aston Villa – rzut karny
- 6 – WBA – dwa kontakty; strzał zza pola karnego
- 7 – WBA – trzy kontakty; odbiór piłki Sawyersowi, strzał z okolic 10 metra
- 8 – Liverpool – jeden kontakt; nabiegnięcie, dobicie strzału Phila Fodena, okolice piątego metra
- 9 – Liverpool – jeden kontakt; wbiegnięcie, dołożenie nogi, dwa metry od bramki
- 10 – Tottenham – dwa kontakty; wbiegnięcie między obrońców rywala, piąty metr od bramki
- 11 – Tottenham – trzy kontakty; zgaszenie podania od Edersona, wywalenie na ryj Davinsona Sancheza, 10 metrów od bramki
Naprawdę niewiele potrzebuje Gundogan, by trafić do siatki. Aż siedem jego goli (osiem z rzutem karnym) padło, gdy Niemiec dotykał piłki zaledwie dwa razy. Tylko dwie bramki zostały zdobyte zza pola karnego. Znamienita większość bierze się z wbiegnięcia 30-latka między obrońców rywala i wykorzystania podania kolegi wzdłuż linii bramkowej. To pod koniec banalna robota, lecz wymagająca idealnego wyczucia czasu.
Gundogan je posiada. W tym sezonie jest prawdziwym lisem pola karnego.
Jak silna jest konkurencja?
Jeśli Manchester City wygra Premier League (a wygra) to Gundogan automatycznie powinien być rozważany jako bardzo solidny kandydat do miana zawodnika sezonu. W The Citizens żaden piłkarz nie ma aż tak większego wpływu na funkcjonowanie zespołu. Wewnętrzną walkę będzie toczył z Rubenem Diasem oraz Kevinem De Bruyne. Jeśli ją wygra, droga do indywidualnego trofeum będzie otwarta.
Nie będzie jednak usłana różami. Swoje pretensje na pewno zgłosi Jack Grealish – ewentualne wprowadzenie Aston Villi do Top7 może mocno faworyzować Anglika, nie tylko ze względu na jego narodowość. Do tego promowany będzie Bruno Fernandes, seryjnie zgarniający statuetki za najlepszego gracza miesiąca. Jest też Tomas Soucek, lider rewelacyjnie grającego West Hamu United.
Konkurencja nie śpi i Gundogan będzie musiał zrobić naprawdę wiele, by ją pokonać. Nie jest to jednak dla niego niemożliwe, w końcu ten gość w wieku 30 lat gra swój najlepszy, najbardziej widowiskowy futbol w całej karierze.
Fot.Newspix