Wiedzieliśmy, że Barcelony nie można upatrywać jako faworyta w tym starciu. Nie spodziewaliśmy się jednak, że PSG tak bardzo uwydatni słabości ekipy Ronalda Koemana. O ile pierwsza połowa była rozegrana w dość spokojnym tempie, o tyle druga to pokaz sił paryżan. A także bezradności Barcy, która po meczu na Cam Nou najprawdopodobniej żegna się z Ligą Mistrzów. Tak się grać na najwyższym poziomie nie da. Znów dała się we znaki krucha mentalność z graniem przeciwko lepszemu rywalowi, choć zdaje się, że niewiele drużyn byłoby w stanie podskoczyć dzisiaj PSG.
Na początku meczu obie ekipy badały się, podeszły do starcia z dużym szacunkiem. Do pewnego momentu zarówno jedna, jak i druga strona zwalczały własne atuty, ot, trudno było zrobić cokolwiek na skrzydłach, dobrze też zacieśniane były sektory w środku pola. Słowem: zdawało się, że Koeman i Pochettino dobrze odrobili swoje zadania domowe. Aż tu nagle Kurzawa fauluje w polu karnym. Kapitalne zagranie Messiego z głębi pola, wbiegnięcie w pole karne De Jonga i kontakt, który wytrącił Holendra z równowagi. Najpierw wydawało się, że potknął się o własne nogi, ale powtórki rozwiały wątpliwości. Jedenastka się oczywiście należała i Messi pewnie podszedł do wykonania wyroku na Navasie.
Nie można było powiedzieć, że do tej pory Katalończycy zasługiwali na prowadzenie. To PSG zaczęło prezentować się lepiej i zdobywać przewagę w środkowej strefie, gdzie świetnie na tle linii pomocy Barcy wypadali Veratti czy Paredes. Na Camp Nou bardziej do głosu zaczęli dochodzić goście, co przecież nie zdarza się zbyt często. Ta pewna gra przeciwko “Dumie Katalonii” w końcu zdała egzamin.
Tak jak wcześniej Icardi skiepścił stuprocentową sytuację, tak Mbappe zrobił coś, co zrobić należało. Otrzymał futbolówkę w polu karnym, wykorzystywał bierność Lengleta, minął Pique i zapakował gola z bliskiej odległości. Lewa noga, krótki słupek, szczypta magii. Oczywiście też błąd defensywy Barcy, ale oddajmy młodemu Francuzowi, że zrobił dobrą robotę na dużej szybkości. Natomiast asystentowi w tej akcji trzeba powiedzieć “chapeau bas”. Verratti w tym i innych momentach meczu wręcz czarował. Wystarczały mu małe, subtelne dotknięcia piłki, żeby albo napędzić ofensywę, albo skutecznie kreować grę z własnej połowy.
Co tu dużo mówić, Włoch przechodził dzisiaj samego siebie.
Później miało swoje sytuacje PSG, odgryzała się też Barcelona. Najpierw Kurzawa dobrze odnalazł się w polu karnym gospodarzy i posłał sprytny strzał po długim słupku między nogami Pique. Wtedy po raz pierwszy kapitalną interwencją musiał wykazać się Ter Stegen. Jeszcze nie wiedział, co czeka go w całym meczu. Chwilę później musieliśmy przenieść wzrok na drugą stronę boiska, bo Griezmann miał naprawdę niezłą okazję, kiedy pobiegł z piłką przez połowę boiska i strzelił tuż obok słupka. Zresztą drugą okazję w pierwszej odsłonie spotkania, z której choć jedna powinna była zakończyć się golem. Kulała skuteczność.
Poza tym działo się, oj działo.
Po strzelonej bramce PSG zaczęło dokręcać śrubę, ale do przerwy nie zdołało wcisnąć drugiej bramki. Zrobiło to później, konkretnie Mbappe. Po zmianie stron przewaga gości nieco osłabła, choć najlepsze sytuacje nadal tworzyli sobie podopieczni Pochettino. Znów musiał wysilać się Ter Stegen, wtedy jeszcze dawał radę. Barcelona zaś coś tam próbowała, ale na dobrą sprawę Keylor Navas był niemal bezrobotny.
PSG stwierdziło, że wynik 1:1 to za mało. Za którymś razem ponownie skroiło fajną akcję, ponownie zabójczą dla Barcy. Najpierw Dest złamał linię spalonego, potem Florenzi zagrywał piłkę w pole karne, gdzie skiksował przy wybiciu Pique. Do piłki dopadł Mbappe, żeby dopełnić formalności. Z czasem skrzydłowy PSG zaczął sie rozkręcać, a Dest nie dawał z nim sobie rady. Nie wiemy, czy dawał się we znaki świeży uraz, ale Koeman w końcu zdjął Holendra z boiska. Słusznie, choć dzisiaj tak naprawdę żadna zmiana nie pomogła by Katalończykom.
PSG było drużyną o dwie klasy lepszą w każdym aspekcie.
Utrudnione życie miał Messi, na rajdy nie mógł pozwolić sobie De Jong, bez skutku szarpał na skrzydle Dembele. Defensywa robiła natomiast błędy za błędem, co w końcu skończyło się kolejną karą. Stały fragment gry, dośrodkowanie na długi słupek, błąd krycia Lengleta i De Jonga – gol. Strzał głową Keana z tak bliskiej odległości po prostu musiał skończyć się golem. Katalończycy znikali nam w oczach, ba, prawdopodobnie kilku piłkarzy nie wytrzymało ciśnienia. Francuzi poczuli krew, grzechem było tego nie wykorzystać. Pomyślał tak Mbappe, który od dłuższego czasu czaił się na hattricka, czuł, że rywale wymiękają na jego widok.
No i strzelił trzecią bramkę, rozegrał mecz na notę 10. Ostatni gol był piękną wisienką na torcie, oj, klasowe uderzenie z pierwszej piłki w samo okienko. Francuz wprost zgasił dzisiaj Messiego, choć trzeba pamiętać, że w takiej drużynie jak dzisiejsze PSG Argentyńczyk zapewne powtórzyłby wyczyny piłkarza z Paryża.
Co znamienne, w drugiej połowie najlepszą okazję dla Barcelony stworzył Keylor Navas. Messi i spółka byli bezradni, ot, PSG pokazało, jak daleko brakuje Katalończykom dzisiaj do światowej czołówki. Czasami aż szkoda było na patrzeć, jak piłkarze Koemana krzątali się po boisku bez pomysłu. Najbardziej jednak rzuciło się w oczy funkcjonowanie zespołu w defensywie. Istny dramat. PSG zaś, cóż, wielkie brawa dla Mauricio Pochettino, który naniósł już swój stempel na grze paryżan. Tam zgadzało się niemal wszystko. Od organizacji gry po determinację. To właściwie niemożliwe, żeby Barcelona potrafiła odrobić straty w rewanżu. O remontadzie nie ma mowy, nie przy tej Barcelonie.
Barcelona – PSG 1:4 (1:1)
Messi 27′ – Mbappe 32′ 65′ 85′, Kean 70′
Fot. Newspix