Libor Pala to jeden z większych trenerskich prawdziwków, jakich widziała polska piłka. Przyjechał z reputacją wychowawcy Barosa, a zasłynął uznawaniem wyłącznie zawodników powyżej 180cm wzrostu. Tylko tacy pasowali mu do jakże wyrafinowanej taktyki. Wysoki defensywny pomocnik był kluczowy w strategii Czecha.
Jacek Góralski ma 172cm. Gdy Libor Pala objął Wisłę Płock, Góral usiadł na ławce. Był do odstrzału.
Długo ten stan rzeczy jednak nie potrwał. Pala złamał się dla Górala.
Zresztą, nie raz, a dwa razy. Otóż Pala bowiem zupełnie nie uznawał wślizgów. Dla Pali wślizg był przejawem słabości w bronieniu, złego ustawienia, pójścia na łatwiznę. Góralski dostał na wślizgi szlaban. Ale i tak je robił. Pala najpierw był wściekły. A później zauważył, że Góralski robi te wślizgi tak dobrze, że jakkolwiek owszem, wślizg jest przejawem słabości w bronieniu, złego ustawienia i pójścia na łatwiznę, ale Góralski jest ich Maradoną. W konsekwencji Jaca dostał jako jedyny w drużynie pozwolenie na takie zagranie.
Niczym nie jest łatwiej uzyskać szacunku trybun niż jazdą na tyłku. Rozmawiałem o tym niejednokrotnie z piłkarzami. Robisz jeden, drugi, ósmy wślizg, z czego co czwarty skuteczny, z dwóch są groźne rzuty wolne, ale walczysz. Nikt ci nie zarzuci braku determinacji. Nie powie o tym, że nie dajesz z siebie wszystkiego za barwy.
Ale prawdą jest, że nie tylko we wślizgu, ale w popularnym dawaniu z wątroby jest sporo z efekciarstwa. Naprawdę czasem lepiej poczekać na ruch rywala. Utrzymać ustawienie. Potwierdzi to każdy trener. Sam w ostatnim czasie jestem zmęczony rozmowami o motywacji, o zapieprzaniu i tym podobnych. Może to kwestia tego, że często oglądam Widzew. Tam temat widzewskiego charakteru, woli walki, jest refrenem każdego meczu – oczywiście często przez pryzmat jego braku. Natomiast będę powtarzał do znudzenia:
Ostatecznie w piłce nożnej chodzi o grę w piłkę nożną.
Jacek Góralski urósł trochę do rangi symbolu takiego grania, które ma zauważalne elementy szczątkowego MMA. Człowiek-wślizg. Żółta kartka w pierwszym kwadransie po kursie 1.21. Kończący mecze w koszulce od góry do dołu ubrudzonej, uszarpanej, gdy niektórzy koledzy schodzą z boiska w strojach nie wymagających przepierki. Niemniej Góral, abstrahując od beznadziejnego w wykonaniu całej kadry meczu z Włochami na wyjeździe, pokazał też zeszłej jesieni sporo atutów ofensywnych. Była gra do przodu, były prostopadłe zagrania, były nawet pójścia na przebój.
Gdy porównać go do Mariusza Lewandowskiego, defensywnego pomocnika w starym stylu sprzed ładnych kilku lat… Niebo a ziemia. “Cycuś” był świetny w odbiorze, natomiast z przodu podanie do najbliższego, względnie petarda z czterdziestu metrów na notę dla bramkarza. Góral, choć ma wizerunek grającego pochopnie, potrafiącego się zagrzać, potrafił czasem zagrać tak, że było to nie dobrze wywalczone, a dobrze wymyślone.
Gdy myślę o Robercie Lewandowskim, to najbardziej imponuje mi nie to, kim się stał, ale jak się stał. Ten jego nieustanny głód rozwoju. Nawet wtedy, gdy był już napastnikiem światowej klasy, cały czas dążył do tego, by poszerzać swój arsenał. Wszyscy ci, którzy znali Górala, wspominają, że kiedyś to był, po prostu, dużo bardziej ograniczony zawodnik. Plaster. Potrafiący wyłączyć Vadisa. Uprzykrzyć życie każdemu. Ale jego kumple i trenerzy z dawnych lat nie spodziewali się, że może do tego stopnia opuścić znane sobie rewiry gry defensywnej.
Góral mógłby spokojnie łapać dobre kontrakty na swoich wślizgach, na wyłączaniu rywali jak stare radio, na charakterze. Ale na tym nie poprzestał. Pomogło środowisko, czyli linia pomocy w Łudogorcu, która miała kapitalnych technicznie Brazylijczyków. Ale to już tylko i wyłącznie wola Górala, że ich podpatrywał, że chciał się od nich uczyć, że czerpał garściami. To naprawdę jest dziś inny Jaca niż kilka lat temu. Trzeba sporo złej woli, by tego nie zauważyć.
Podoba mi się też u Góralskiego to, że podejmował nieoczywiste decyzje, a potem ich bronił. Wyjazd do Kazachstanu. Na pewno miał, by tak rzec, bardziej medialne opcje. Dużo łatwiejsze z punktu widzenia gry w kadrze. A jednak wybrał gwiazdorski kontrakt, tam został jednym z najlepszych piłkarzy w lidze, zdobył mistrzostwo kraju przełamując dominację Astany, pisząc więc historię Kajratu. Ile razy wypominano Góralskiemu to, że przyjeżdża na kadrę z kazachskich stepów – bronił się jednak grą.
Nie wiem jak do jego kandydatury podszedłby Paulo Sousa. Pewnie Góral znowu miałby pod górkę. Znowu musiałby udowodnić co potrafi. Może nie dostałby powołania. Nie sądzę, żeby wielką kurtuazją były słowa Portugalczyka o tym, że zna polskich piłkarzy. Trudno, żeby poważny trener nie znał Krychowiaka, Zielińskiego, Klicha. Pewnie i Bielika, pewnie mógł słyszeć o transferze Modera. Nad Góralskim znowu wisiałby ten Kazachstan i jednak mniejsze rozpoznanie. Niemniej biorąc pod uwagę to, co ostatnio grał Jacek, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby znowu wygrał szansę.
To nie tak, że reprezentacja Polski tracąc Góralskiego dostała cios, po którym się nie pozbiera. Nie założyłem fanklubu Jacka. Mimo udanych występów w kadrze, ani trochę nie miałem przekonania, że musiałby wygrać walkę o skład. Ba, biorąc pod uwagę rywalizację na środku, mógłby zagrzebać się głęboko na ławie, względnie nawet nie pojechać. Raczej w ten ostatni scenariusz nie wierzyłem, licząc, że coś by na Euro dał, ale nie było tak, że nie mieściło mi się to w głowie.
Ale jednak, przede wszystkim, szkoda mi Górala, tak po ludzku.
Bo szkoda jest kogoś, komu żre, kto sobie to żarcie wywalczył, zapracował na niosącą go falę. A potem, bez swojej winy, dostaje kulę w kolano.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK