Przed wtorkowym meczem z Getafe, Zinedine Zidane dysponował kilkunastoma zdrowymi zawodnikami na krzyż. Dość powiedzieć, że na ławce rezerwowych znalazło się dwóch bramkarzy. Trzech gości, którzy mieli przed sobą debiut w barwach Realu Madryt. Mariano oraz… Isco. Nawet gdy na Bernabeu szpital, Hiszpan co najwyżej grzeje sobie tyłek.
We wspomnianym starciu dostał od francuskiego szkoleniowca piętnaście minut, co i tak jest całkiem niezłym wynikiem. Ostatni raz, gdy 28-latek dostał przynajmniej kwadrans w ligowym spotkaniu, miał miejsce na początku stycznia – zagrał 16 minut z Osasuną. Nikt nie powinien być zatem zdziwiony, że przy tak ograniczonym zaufaniu, Isco nie jest w stanie zagwarantować Realowi zbyt wiele. A w zasadzie – nic.
Sam nie jest rzecz jasna bez winy, bo nie jest do końca prawdą, że Zidane zupełnie na niego nie stawiał. W 2021 roku faktycznie gra bardzo mało, ale jeszcze jeszcze na początku sezonu zdarzały się spotkania, w których Hiszpan przebywał na boisku przynajmniej 45 minut.
Łącznie uzbierało się ich pięć. Nic wielkiego, ale szansa, by pokazać, że się na ten Real zasługuje, zdecydowanie była.
- 45′ z Betisem
- 56′ z Valladolid
- 45′ z Cadiz
- 82′ z Valencią
- 97′ z Alcoyano
Tymczasem nie dość, że Isco nie prezentował w tych meczach choćby iskierki swych dawnych umiejętności, to często Królewscy zyskiwali wtedy, gdy akurat nie było go na boisku. Przeciwko Valladolid udało się wygrać dopiero, gdy został ściągnięty do bazy. Co więcej, aż trzy z tych pięciu spotkań zakończyły się porażką ekipy Zidane’a, gdzie na piedestał wysuwa się upokarzające 1:2 z trzecioligowym Alcoyano.
Jak wówczas zagrał Isco? Ano słabiutko. Jasne, miał więcej kontaktów z piłką niż Valverde, ale w żaden sposób nie przełożyło się to na zagrożenie pod bramką rywala. Zero wykreowanych szans przeciwko gościom, których Real powinien bez problemu rozjechać. Z pewnością trzeba było liczyć na coś więcej, tym bardziej, że Hiszpanowi rozpaczliwie potrzeba cyferek.
Rzecz jasna spłycanie tych wątpliwej jakości wyników tylko do obecności 28-latka na boisku byłoby niesłuszne. Trudno jednak nie zauważyć, że obie strony mają problem, a szansa na jego sprawne rozwiązanie bezpowrotnie minęła.
I
Chociaż teraz – co wydaje się być zrozumiałe – wychowanek Valencii otrzymuje skromną liczbę szans, to jeszcze w poprzednim sezonie był istotną postacią w układance Zidane’a. Isco grał przez 1618 minut, czyli około 18 pełnych meczów. Znajdował się idealnie w środku stawki, jeśli idzie o zawodników Realu. Więcej mieli tacy piłkarze jak Modrić, Kroos, czy Vinicius Junior, ale mniej Grupa Operacyjna Kontuzja: Eden Hazard, Eder Militao, Lucas Vazquez, golfista Gareth Bale i niekochany Luka Jović.
Isco stał zatem w rozkroku między zawodnikami dla Królewskich ważnymi, a gośćmi, na których nieco kręcono nosem. Niemniej szansa, żeby się godnie zaprezentować, nastroszyć trochę piórka, zdecydowanie była. Pomocnik dostawał minuty nie tylko w starciu z Granadą albo innym Leganes. Zagrał 159 minut w dwumeczu z Barceloną, zaś w Superpucharze ponad godzinę z Atletico Madryt i cały mecz z Valencią.
Półfinał przeciwko ekipie z Mestalla był zresztą jednym z jego najlepszych meczów w ostatnim czasie. W rzeczonym starciu zdobył bramkę, tak samo jak z Manchesterem City w Lidze Mistrzów, gdzie Real koniec końców uległ 1:2.
Isco z pewnością grałby jeszcze więcej, gdyby nie ciągle powracające kontuzje. Musiał przez nie opuścić dziewięć meczów. Należy jednak zastanowić się, czy na ewentualną szansę Hiszpan faktycznie zasłużył. Czy jest coś, cokolwiek, co broniło Hiszpana nie tylko na tle innych zawodników Królewskich, ale – przede wszystkim – na tle innych piłkarzy LaLiga.
Powyższe zestawienie nie jest dla niego szczególnie łaskawe. Jednocześnie nie wypada w nim najgorzej, ale w przeciwieństwie do innych porównywanych zawodników, nie ma żadnej statystyki, w której górowałby właśnie Isco. Wszystko toczy się na niezmiennym średnim poziomie. Przy okazji Hiszpan nie pozbył się swojego nawyku, którego Zidane nie potrafił i nie chciał wykorzystywać w drugiej połowie minionego sezonu.
Gdy do końca rozgrywek pozostało zaledwie 10 kolejek, a liga wróciła po zawieszeniu spowodowanym koronawirusem, Real Madryt zmienił swoje podejście do meczów. Królewscy stali się bardziej pragmatyczni, wykalkulowani. Nie chcieli ryzykować nawet wtedy, gdy mierzyli się z rywalami pokroju Espanyolu lub Alaves. Potrzebowali spokoju, a w przekonaniu Francuza, Andaluzyjczyk nie do końca prezentował ten zestaw cech.
Pomocnik nie wyzbył się bowiem ciągłej chęci do zabawy. Wielokrotnie był po prostu nieroztropny, tracił piłkę na tyle często, że rywale mieli otwartą drogę do groźnego kontrataku. Nie potrafił również tak dobrze podłączyć się do pressingu jak jego koledzy z drużyny. W tej kwestii ustępował nie tylko młodszemu Valverde czy Casemiro, ale i weteranowi Modriciowi.
Został odstawiony na boczny tor i pozostał na nim do dzisiaj.
II
Nie wypada jednak zrzucać całej winy na Zidane’a. Jest to szkoleniowiec, który do Hiszpana ma naprawdę dużą cierpliwość. Jeszcze w grudniu mówił o tym, że to ważna postać Realu. Isco był przecież w klubie zanim Francuz objął stery jako trener, a także pozostał w nim, gdy 48-latek zrobił sobie krótką przerwę od pracy. Nie zdołał jednak przekonać do siebie całego zastępu szkoleniowców – a to na drodze stawały mu kontuzje, a to sam Isco nie robił wiele, by zerwać z łatką lenia.
Trudno bowiem inaczej nazwać piłkarza, który swoje obowiązki na siłowni traktuje z takim dystansem, że motywuje go nawet Marcelo. Ten sam Marcelo, który nie raz i nie dwa zdawał się mieć pewne problemy z trzymaniem wagi. Isco nie pasował zatem do klimatu Realu Madryt, do kultu pracy Sergio Ramosa i Cristiano Ronaldo. Podczas gdy ich media społecznościowe były zasypywane zdjęciami z treningów, wychowanek Valencii pokazywał swoje życie rodzinne. Nie zrozumcie nas źle – nie ma w tym nic złego, do momentu, kiedy na boisku dajesz z siebie wszystko i wyglądasz co najmniej dobrze pod względem fizycznym. No a Isco nie wyglądał.
Swoje robi też spore rozczarowanie, które pomocnik przeżył w 2018 roku. Julen Lopetegui zbudował reprezentację Hiszpanii niejako wokół zawodnika Realu Madryt. Stał się centralną postacią kadry, zagrał w niej wówczas 11 meczów i strzelił bagatela pięć bramek! Przybycie Lopeteguiego na Stantiago Bernabeu było zatem dla niego idealną wiadomością – w końcu mógł grać u kogoś, kto kochał jego sposób poruszania się na boisku, a nie u kogoś, kto rezygnował z niego, no bo przecież był Ronaldo, Benzema i Bale.
Niestety, Lopetegui wytrzymał na stanowisku cztery miesiące. Zastąpił go Santiago Solari i z nim tak dobrze Isco już nie współpracował. Eskalacja napięcia nastąpiła po szokującej porażce z Eibarem (0:3), gdy Hiszpan odmówił uściśnięcia ręki trenera.
Rozgrywki ligowe kończył z trzema bramkami na koncie. Dwie mniej, niż zdobył dla reprezentacji pod wodzą Julena. Do kadry zresztą nie zdołał już wrócić w takim stopniu, w jakim miało to miejsce przed Mundialem w Rosji. Ostatni raz zagrał w narodowych barwach 19 miesięcy temu.
III
Nie jest zatem przypadkiem, że to właśnie Sevilla prowadzona przez 54-latka pojawia się najczęściej w kontekście ewentualnych przenosin Isco. Jest jednak pewien problem, który może zablokować ten ruch do lata następnego roku. Hiszpanowi jest w Madrycie po prostu zbyt dobrze.
W 2017 roku do jego umowy została wpisana gigantyczna klauzula odstępnego – 700 milionów euro. Nie było to wówczas aż tak zaskakujące, wszak pomocnik trafił do jedenastki ówczesnej edycji Ligi Mistrzów, był podstawowym zawodnikiem Realu, nie imały się go aż tak częste kontuzje. Notował blisko 3 dryblingi na mecz – więcej niż Cristiano Ronaldo i Gareth Bale. Kwota ta miała odstraszyć Juventus, Barcelonę, a przede wszystkim Manchester City, gdzie Hiszpana widział Pep Guardiola.
Ponadto, żeby zupełnie udobruchać Isco, zagwarantowano mu sześć milionów pensji rocznie. Szkoda, że tłusty czwartek był wczoraj, bo określenie pączek w maśle pasuje w tym przypadku idealnie.
Okazało się, że coś, co miało odstraszyć potencjalnych nabywców, działa aż zbyt dobrze. Gdy w Madrycie pojawiły się problemy finansowe, które w małym stopniu rozwiązałaby sprzedaż Hiszpana, na jaw wyszło, że ten niespecjalnie chce zejść ze swojej tygodniówki. Chętni na jego zakup byli, ale nie potrafili sprostać oczekiwaniom, które stawiał główny zainteresowany. A wypchnąć go siłą nie można było, co tylko nakręcało spiralę niechęci ze strony kibiców.
Podsycał ją jeszcze ojciec Isco, pełniący rolę agenta. W listopadzie ubiegłego roku powiedział: “Isco chciałby zagrać w innej lidze, ale nie mamy żadnych konkretnych ofert (…) Pozostanie w Realu do końca kontraktu nie byłoby jednak żadnym problemem”.
Czy jesteśmy zdziwieni taką postawą? Niekoniecznie. Czy rozumiemy, że nie wszystkim ludziom skupionym dookoła Realu może się ona podobać? Oczywiście.
***
Hiszpan szykuje się zatem na kolejne spokojne miesiące w Madrycie. W gruncie rzeczy przypominają one wakacje, bo Isco ani nie haruje na treningach, ani nikt zbyt często nie każe mu ganiać za futbolówką. Jednocześnie wie, że gdy wygaśnie jego kontrakt z Realem, bez większego problemu znajdzie kolejnego pracodawcę.
Będzie miał dopiero 29 lat i kilka sezonów gry przed sobą. Do tego technikę, która magicznie nie wyparuje z jego ciała. Z pewnością wystarczy, by przyciągnąć zainteresowanie ze strony klubu pokroju Sevilli. Do tego czasu trzeba się jednak pogodzić z częstym widokiem Isco rozłożonego na ławce rezerwowych. To akurat wydaje mu się niespecjalnie przeszkadzać.
Kiedy powie sobie dość i w końcu opuści Santiago Bernabeu, by coś jeszcze wyciągnąć ze swojej kariery? Prawdopodobnie w 2022. Mimo wszystko szkoda, że tak późno. Ta kariera zasługiwała na więcej.
Fot.FotoPyk