Ostatnie mecze pomiędzy Betisem a Barceloną to były istne festiwale bramek – 2:5, 2:3, 3:4. Albo coś na wzór pojedynku MMA, podczas którego żaden z wojowników nie trzyma gardy. Liczą się tylko i wyłącznie oddane ciosy. Defensywa? A na co to komu? Dziś na Estadios Benito Villamarin przez długi czas zapowiadało się, że tym razem będzie inaczej. Gospodarze prowadzili do przerwy, a Katalończycy przez prawie godzinę gry nie byli w stanie trafić do ich bramki. Jednak Ronald Koeman trzymał na ławce rezerwowych broń najmocniejszego kalibru – Leo Messiego. Gdy Argentyńczyk wszedł na plac, błyskawicznie zrobił porządek, dzięki czemu Barca szybko odwróciła losy spotkania. Ostatecznie mecz zakończył się jej zwycięstwem 3:2.
Nieskuteczna Barca w pierwszej odsłonie
Od samego początku obie drużyny próbowały szybko objąć prowadzenie. Zdecydowanie bliżej byli goście z Katalonii, ale w doskonałej sytuacji Clement Lenglet nie trafił z kliku metrów do bramki. Barcelona cały czas napierała, tylko że w pierwszej odsłonie Joel Robles miał dzień konia. Dwoił się i troił. Z czasem coraz wyraźniej do głosu zaczęli dochodzić gospodarze.
W 38. minucie mogliśmy ujrzeć kapitalną akcję. Szybka wymiana podań na jeden lub dwa kontakty. Prostopadła piłeczka na prawe skrzydło, a następnie szybkie płaskie podanie w pole karne i znakomita finalizacja. Niczym Blaugrana z najlepszych lat. Ale to nie podopieczni Ronalda Koemana wznieśli się na najwyższy poziom gry w ofensywie. To Betis w taki oto sposób zdobył pierwszą bramkę w tym spotkaniu.
Borja Iglesias skarcił rywala za nieskuteczność, a do piłkarzy Barcelony wróciły koszmary sprzed kilku tygodni. Znowu to oni niby mieli przewagę, tworzyli sobie szansę, a koniec końców wyłapali strzała.
Messi i Trinaco powiedzieli stop – koniec zabawy gospodarzy
Szkoleniowiec ekipy z Katalonii musiał dokonać roszady w składzie. W środę kolejny raz jego zespół był zmuszony rozstrzygnąć mecz dopiero w dogrywce i niektórzy gracze narzekali na zmęczenie. W perspektywie przyszłych spotkań w La Liga oraz Champions League Holender dał odpocząć Leo Messiemu. Z tym, że nic nie szło po jego myśli. Jego gracze walili głową w mur, a dokładniej rzecz ujmując to w bramkarza albo maliny. Już w przerwie zdjął beznadziejnego Martina Braithwaita i wpuścił Pedriego, ale młody Hiszpan nie dał odpowiedniego impulsu.
Ciekawe, komu powierzył misję ratunkową? Pewnie nie zgadniecie.
Wreszcie w 57. minucie Koeman wprowadził w życie plan awaryjny. Desygnował do gry Leo Messiego i Trinaco. Jak się potem okazało, podjął najlepszą z możliwych decyzji. Nie minęło 120 sekund, a Argentyńczyk wyrównał stan rywalizacji. Otrzymał futbolówkę w polu karnym i bez chwili zastanowienia sieknął w tzw. krótki róg golkipera zespołu z Sevilli. Barca wróciła do gry. A już dziesięć minut później Messi uruchomił Jordiego Albę, który odegrał do Antoine Griezmana. Tylko, że Francuz skiksował, ale na jego szczęście wyręczył go Victor Ruiz. Obrońca Betisu zaliczył pięknego „swojaka”. No, komedia.
Ronald Koeman powinien złożyć jakąś ofiarę w Sagrada Familia, w zamian za to, że Argentyńczyk nie uciekł latem z tonącego okrętu i wciąż ciągnie za uszy jego zespół. Cóż on, by uczynił bez niego w tym sezonie.
*
Za to obrońcy Barcelony nie mieli zamiaru brać przykładu ze swojego lidera i zachowali się karygodnie przy stałym fragmencie gry dla gospodarzy. Nabil Fekir posłał dobre dośrodkowanie w szesnastkę Katalończyków, a kryty na radar Victor Ruiz odkupił swoje winy i w 75. minucie znowu był remis.
W samej końcówce marzenia gospodarzy o cennym punkcie prysły niczym mydlana bańka. Zupełnie niepotrzebnie zostawili pole do popisu dla Barcy. Na trzy minuty przed końcem starcia Trincao przylutował w lewy górny róg, a bramkarz Betisu stał jak zaczarowany i tylko odprowadził piłkę wzrokiem.
Sebastian Przyrowski byłby dumny z niego.
Znakomita passa ligowych zwycięstw została przedłużona
Wprawdzie dzisiejszą wygraną w zdecydowanej mierze należy zapisać na konto Leo Messiego, to jednak szóste z rzędu zwycięstwo w La Liga nie jest dziełem przypadku. Barcelona wreszcie zaczęła grać na miarę oczekiwań. Cieniem na ich dobrą dyspozycję kładzie się postawa obrońców. Znowu defensorzy Blaugrany wyczyniali cyrki we własnym polu karnym.
Osobne kilka słów należy poświęcić Sergiemu Busquetsowi. Wyglądał dziś, jakby za karę musiał biegać po boisku. Notorycznie spóźniony i podejmujący złe decyzje. Co jak co, ale przykro patrzeć na to, jak rozmienia się na drobne. A nie jest to pierwszy jego taki występ w tym sezonie.
Natomiast Leo Messi i jego koledzy z przedniej formacji wysyłają jasny sygnał dla PSG – Paryżanie bójcie się nas.
Betis 2:3 Barcelona
B. Iglesias 38′ V. Ruiz 75′ – L. Messi 59. V. Ruiz (sam.) 68′, Trincao 87′
Fot. Newspix