Z szumnie zapowiadanym polskim pojedynkiem napastników w Bundeslidze wyszło jak z premierą kolejnej krajowej komedii romantycznej. Zapowiedź zachęcała do obejrzenia, a na koniec pozostał tylko niesmak. Piątek zupełnie nieefektywny. Lewandowski nie strzelił gola. Trochę wyszła lipa. Jeszcze większa lipa, że wydarzyło się coś, co nie śniło się nawet filozofom – Lewy nie wykorzystał rzutu karnego! W sumie to chyba jedyne godne uwagi wydarzenie z tego spotkania. No, bo Bayern zrealizował założenie – najmniejszym nakładem sił zainkasował trzy punkty. Cienka jak sik węża w tym sezonie Hertha niby przeszła małą metamorfozę, postawiła się Bawarczykom, jednak kolejny raz dostała w trąbę, czyli nie było niespodzianki.
Cud na Olympiastadion
W pierwszych minutach piłkarze Herthy byli tak naładowani, jakby przed meczem strzelili sobie podwójne espresso i poprawili jakimś energetykiem. Zero respektu dla przeciwnika. Od razu agresywny doskok do niego. Mieli pomysł na sforsowanie szyków defensywnych Bayernu. To nie była ta przaśna i apatyczna „Stara Dama”, tylko wściekłe psy Pala Dardaia. Już chwilę po pierwszym gwizdku sędziego Dodi Lukebakio wyszedł sam na sam z Manuelem Neuerem, ale co chłopak może poradzić na to, że golkiper Bawarczyków przeżywa drugą albo i trzecią młodość.
Inny plan na to spotkanie miał bramkarz gospodarzy – Rune Jarstein. We własnej szesnastce wjechał jak dzik w żołędzie w jednego z graczy gości i arbiter wskazał na wapno. Przecież było już prawie pewne, że za chwilę ekipa Hansiego Flicka wyjdzie na prowadzenie. Prawie, bo wydarzył się cud. Golkiper Herthy wyczuł strzał Polaka i sparował piłkę do boku. Udało mu się w najlepszy możliwy sposób naprawić wielbłąda sprzed chwili.
*
Niesamowite, niewiarygodne, niemożliwe – Robert Lewandowski nie wykorzystał rzutu karnego! No cóż, kiedyś musiał się pomylić. Mimo wszystko dalej jest to dla nas ogromny szok. Tym bardziej że nie słupek, nie porzeczka, a gość, który od siedzenia na ławce rezerwowych dostawał odleżyn, przerwał znakomitą passę Polaka. Nasz napastnik ostatni raz spierniczył jedenastkę 27 stycznia 2019 r. – wtedy trafił w słupek.
Dzień świstaka i święto lasu dla berlińczyków skończyło się w 21. minucie. Kingsley Coman oddał strzał od niechcenia, Niklas Stark pojechał na tyłku zablokować uderzenie zza pola karnego, ale niefortunnie zmienił tor lotu futbolówki i ta wpadła za kołnierz Jarsteina. Do przerwy jeszcze ze dwa razy Norweg musiał się nagimnastykować, a jego drużynie zdecydowanie uleciała para.
Debiut Samiego Kherdiy i to byłoby wszystko z ciekawych rzeczy w drugiej części meczu
W kolejnej odsłonie Bayern prosił się, aby dostać po gębie od piłkarzy z Berlina. Dardai wpuścił na boisko Matteo Guendouziego, a więc Hertha zaczęła robić trochę szumu na połowie przeciwnika. Bez efektów, ale w pewnym momencie zepchnęli mistrzów Niemiec do głębszej defensywy.
Generalnie druga połowa rozczarowała. Bayern nie chciał się przemęczać. Raz na jakiś czas urządził sobie wypad pod bramkę gospodarzy, ale nie miał zamiaru szybko dobić rywala i człapać sobie do zakończenia rywalizacji. W przerwie za pomocą specjalnych suszarek pozbyto się śniegu z murawy, nagle trasa do biegów narciarskich zmieniła się w zielone lotnisko, tylko szkoda, że tempo meczu siadło, a szybkich akcji było już jak na lekarstwo.
Wiało taką nudą, że aż mieszkańcy Szczecina mogli poczuć ten idący z Berlina zefirek.
Okej, znowu Bawarczycy w wyrachowany sposób zdobyli trzy punktu. Bez stylu, bez polotu i bez boiskowej radości. Choć mało brakowało, a w samej końcówce starcia Matheus Cunha pokonałby podcinką Manu Neuera. Tylko w sumie, co to ma znaczenie? Wygrali? Wygrali. No i chusteczka, no i cześć. Nie stracili niepotrzebnie sił, a już dziś wylatują na Klubowe Mistrzostwa Świata.
Plan wykonali w stu procentach. A Hertha? Zasłużyła na jeden punkt. Zresztą, tak samo, jak tydzień temu. Tylko skoro grają dobrze, to czemu wciąż jest tak źle? Ale na pewno ewidentnie widać, że nowy szkoleniowiec dał mentalny impuls swoim piłkarzom.
Polacy-rodacy pod lupą
A jak tam nasi się dziś zaprezentowali? Ano nijak. Już pal sześć wpadkę Lewandowskiego. Natomiast trzeba napisać to wprost: to był jego do bólu dyskretny występ. Dopiero w końcówce chyba zorientował się, że kolejna dobra passa może się skończyć. Wreszcie zaczął być bardziej aktywny, częściej dochodził do jakichś tam quasi-okazji. Na nic się to zdało, bo nie udało mu się trafić do siatki w dziesiątym z rzędu meczu ligowym.
Szkoda.
Z kolei Krzysztof Piątek był bardzo aktywny, ale już za to mniej efektywny. W ciągu pierwszych dwudziestu minut oddal aż cztery strzały. Trochę wyglądało to, jakby przed meczem Pal Dardai powiedział do niego słynny tekst Jerzego Brzęczka: Kris, próbuj. No to próbował. Jednak albo podawał wprost do koszyczka Neuera, albo walił w maliny. W 63. minucie jego trener stwierdził, że chyba Krzysztof ma już dość i zdjął go z boiska.
No nie będą nasi piłkarze mieli dobrych wspomnień z tego wieczoru.
Hertha Berlin – Bayern Monachium 0:1 (0:1)
K. Coman 21′
fot.Newspix