Nie przesadzimy mówiąc, że tak imponujące wejścia do Ekstraklasy jak to Michała Szromnika nie zdarzają się zbyt często. Mówimy o bramkarzu, który wjechał do ligi bez żadnych kompleksów. Wpadł na rejon, założył rękawice i zaczął show. Debiutanckie show. Zastanawialiśmy się, czy coś takiego robi na nim w ogóle jakieś wrażenie. Okazuje się, że nie do końca. W poniższym wywiadzie Szromnik dał się poznać jako facet twardo stąpający po ziemi. Zapraszamy.
Jakie były twoje odczucia przed i po debiucie w Ekstraklasie? Wiesz, wjechałeś w ligę z buta.
Kiedy przychodziłem do Śląska, doskonale zdawałem sobie sprawę, kto będzie numerem jeden. To miejsce należało do Matusa Putnocky’ego, którego bardzo cenię. Z drugiej strony miałem taką myśl, że żyjemy przecież w zwariowanych czasach, rotacje w składach były na porządku dziennym. Można było się zatem spodziewać, że na przykład problemy zdrowotne prędzej czy później kogoś wykluczą. Musiałem być w gotowości. Wychodzić na trening, ze świadomością, że z dnia na dzień mogę wskoczyć do składu.
Od początku mojego pobytu we Wrocławiu zagrałem pięć meczów w 2. lidze. Tam pokazałem, że jestem przygotowany. Nagły debiut mnie nie zaskoczył. Naprawdę ciężko na to pracowałem. Nieskromnie można powiedzieć, że poszło mi dobrze, drużyna wygrała z ówczesnym liderem, nie tracąc bramki. Wydaje mi się, że kolejne mecze zagrałem na równie wysokim poziomie, więc mam nadzieję, że dzięki temu będę brany na poważnie pod kątem rywalizacji o grę w pierwszym składzie. O to w tym zawodzie właśnie chodzi. Wskakujesz na czyjeś miejsce, a potem robisz wszystko, aby je utrzymać. To mój główny cel na wiosnę.
W swojej karierze nie zawsze byłeś bramkarzem nr 1, więc cierpliwości musiałeś się chyba nauczyć. Masz jej chyba więcej niż twój poprzednik.
Przede wszystkim mam dużą satysfakcję z tego, gdzie obecnie jestem. Moja droga do występów na poziomie Ekstraklasy była naprawdę długa, co sprawia, że cieszę się jeszcze bardziej. Tak jak mówisz, Daniel spędził sezon w Śląsku właściwie bez ani jednej poważnej szansy. Z tyłu głowy miałem takie myśli, że mogę podzielić jego los. Zawsze jednak wychodziłem z założenia, że – cokolwiek by się nie działo – muszę być gotowy na 100%. Wtedy ma się większą pewność, że zostaniesz pozytywnie zweryfikowany. Nie możesz odpuszczać, bo a nuż trafisz na moment próby i zawiedziesz. Tego żałuje się dwa razy mocniej, a kolejna szansa może już nigdy nie nadejść.
Czyli należysz do grona piłkarzy, którzy zaciskają zęby i nigdy nie manifestują swojej niecierpliwości.
Dokładnie tak. Skupiam się na swojej pracy.
W takim razie chyba warto było czekać, skoro w końcówce rundy jesiennej znalazłeś się dwa razy w jedenastce kolejki. No i zrobiłeś tę interwencją z Zagłębiem Lubin, którą ludzie zaczęli się zachwycać.
Myślę, że dla osób patrzących z boku to mogła być zjawiskowa parada, ale ja patrzę na to wszystko chłodnym okiem. Bardzo dużo od siebie wymagam i co z tego, że miałem kilka udanych interwencji, skoro mimo to i tak nie udało nam się wygrać? Wszelkich pochwał wysłuchuję z przymrużeniem oka, bo wiem, jak szybko można spaść z wysokiego konia. Spokojna głowa. Wiele się o mnie mówi od grudnia, ale uważam, że w sporcie nie ma miejsca na zaprzątanie sobie głowy takimi rzeczami.
Ogółem temat moich meczów zamykam po analizie z trenerem bramkarzy. Nie pompuję się lepszymi występami, ani też nie zagrzebuję w gorszych. Nie mam też w zwyczaju, aby pokazywać radość po udanych interwencjach jeszcze w trakcie meczu. Swoje emocje wolę okazywać w szatni, po końcowym gwizdku, gdy wspólnie cieszymy się po zwycięstwie.
Jakie różnice zauważyłeś między 1. ligą a Ekstraklasą w kontekście funkcjonowania bramkarza?
Jeśli chodzi o specyfikę treningów bramkarskich, praca jest bardzo podobna. Piękne strzały nie do obrony zdarzają się i w 1.lidze, i Ekstraklasie. Natomiast gra w Ekstraklasie na pewno niesie ze sobą również większą presję. Poza tym śmiało mogę powiedzieć, że w 1. lidze jest dużo fajnych piłkarzy, których warto byłoby sprawdzić na wyższym szczeblu.
Masz swój wzór bramkarski?
Szczerze mówiąc, dzisiaj podpatruję grę wielu bramkarzy. Staram się brać od nich rzeczy, którymi najbardziej się wyróżniają, a dzięki nim ja sam mogę coś w swoim wachlarzu umiejętności usprawnić. To elementy czysto taktyczne, na przykład poruszanie się na linii bramkowej lub czytanie gry. Detale. Natomiast jeśli chodzi o czasy młodości, to zdecydowanie Artur Boruc. To był mój wzór.
W pewnym stopniu poszedłeś w jego ślady, bo też wylądowałeś w Szkocji. Mariusz Bołdyn, trener bramkarzy w Chrobrym, wspominał mi kiedyś o „ciętej szkockiej”. Tam się nauczyłeś tego zagrania?
W Chrobrym często graliśmy z kontrataku, a pod „ciętą szkocką” kryje się szybkie wznowienie gry z woleja. To było żartobliwe powiedzenie. Ale tak, to się zgadza z tym, co przed chwilą powiedziałem. Kiedyś podpatrywałem Pepe Reinę w Liverpoolu, który zagrywał w ten sposób piłkę na kontrę. Od najmłodszych lat starałem się szlifować ten element gry.
Jak oceniać twój okres w Szkocji? To była porażka czy cenna lekcja?
Na pewno cenna lekcja. Myśląc o tym dzisiaj, jestem zdania, że nie żałuję moich wcześniejszych decyzji. Cała ta droga doprowadziła mnie do Ekstraklasy, nie mogę więc narzekać. Mam wrażenie, że zebrane przeze mnie lekcje w różnych klubach dzisiaj procentują. Ale nie mam w zwyczaju zbytnio analizować przeszłości.
No, dobra, ale na pewno czegoś się tam nauczyłeś.
Zdecydowanie tak, dwuletni pobyt w Szkocji był dla mnie wielką, życiową lekcją. Wyjechałem jako młody chłopak, musiałem nie tylko ciężko pracować, ale również odnaleźć się w zupełnie nowym środowisku. Zrozumienie szkockiego akcentu zajęło mi trzy miesiące. Ale później było już z górki. Miałem wtedy możliwość gry w ciekawej lidze, pod wodzą legendy Celticku Jackie’go McNamara, z zawodnikami występującymi wcześniej w Lidze Mistrzów, w dużych klubach, takimi jak choćby Florent Sinama-Pongolle, Guy Demel czy Eiji Kawashima. Grałem przeciwko Hearts, Hibernian FC, Aberdeen, gdzie atmosfera na stadionach na pewno także robi wrażenie. Ten okres dał mi naprawdę bardzo wiele.
Pewnie odczułeś fakt, że w Szkocji bramkarze są mniej chronieni.
Oj, tak. Póki nie ma gwizdka sędziego, nie ma mowy, że ktoś odstawi nogę. Jeśli idziesz na piłkę, nie możesz kalkulować. Albo ty, albo przeciwnik. Wystarczy moment zawahania i już ryzykujesz swoim zdrowiem.
Dopiero tam nauczyli cię ciężkiej i systematycznej pracy?
Wydaje mi się, że takiego reżimu pracy uczyłem się już w najmłodszych latach. Kiedy dorastasz, pewne rzeczy z czasem robisz podświadomie. Mój dzień, kiedy byłem w Szkole Mistrzostwa Sportowego, zazwyczaj wyglądał tak: lekcje od 7:00, trening, przerwa na obiad, a po szkole kolejne zajęcia w Gedanii Gdańsk. Wtedy się nie zastanawiałem, czy jechać na drugi trening ze szkoły do klubu, czy nie. Kochałem grać w piłkę i to wszystko nakręcało się samo. Nic innego nie miało znaczenia, aż w końcu w mojej głowie wytworzyło się połączenie rutyny z przyjemnością.
Nieważne, czy człowiek zjadł obiad, czy był głodny. Piłka całkowicie przejmowała stery. Bywało tak, że energię na cały dzień brało się z bułek. W drodze na trening jedna porządna śniadaniowa „buła”, po treningu kolejna. Natomiast po transferze do Arki wszedłem już na wyższy poziom, jeśli chodzi o funkcjonowanie profesjonalnego piłkarza.
Profesjonalnych nawyków pewnie nie nauczyłeś się sam.
Miałem tę przyjemność, że w wieku 16 lat trenowałem już z pierwszym zespołem Arki w obecności takich piłkarzy jak na choćby Bartosz Ława. Mogłem uczyć się poprzez obserwację. Poza tym wtedy było mi łatwiej, bo klub gwarantował nam opiekę. Dbał o sprawy organizacyjne, trzymał pieczę nad tym, co robimy.
Nie spaliłeś się w seniorskiej szatni jako 16-latek?
Myślę, że nie. Zresztą dzisiaj ten proces wygląda trochę inaczej. Młodzi zawodnicy wchodzą do szatni seniorskiej w innych realiach. Zawsze się śmieję, że udało mi się jeszcze załapać na starą szkołę.
Młody do kąta.
Tak, w korytarzu przy drzwiach dostałem swoje krzesło, tam się przebierałem! Tak było. Ja szedłem się kąpać dopiero w chwili, gdy reszta wyszła spod pryszniców. Nie uważam, że to było coś złego. Cieszę się z takich doświadczeń. Jeszcze zanim poznałem te realia, jako młody chłopak, można było poczuć się niesamowicie, ot, nagle lądujesz w szatni ekstraklasowej drużyny. Była to dla mnie olbrzymia motywacja do jeszcze cięższej pracy. Nikt nie chciał stracić swojej szansy.
Kto najmocniej zapadł ci w pamięci z czasów gry dla Arki?
Na pewno Bartek Ława. Świetnie wyszkolony technicznie, grał na doświadczeniu i z dużym zaangażowaniem. Chyba właśnie jego postawiłbym na piedestale jako gościa, który robił wrażenie nie tylko na boisku, ale również poza nim. Od początku mojego pobytu w Arce, kiedy byłem tylko młokosem, on traktował mnie tak, jakbyśmy grali ze sobą bardzo długo. Nie budował żadnego dystansu.
Dlaczego stamtąd odszedłeś?
Chciałem zmienić otoczenie. Wtedy regularnie grałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Szerokim echem odbił się mój występ z Włochami, gdy obroniłem dwa rzuty karne. Dwa miesiące później Dundee United wykupiło mnie z Arki.
Po młodzieżówkach nie miałeś apetytu na coś więcej? Wiesz, w twojej karierze brakuje tej kropki nad “i”.
Załapałem się jeszcze na zgrupowanie kadry U-23… O tym mówimy? Nie no, wiem do czego zmierzasz. Staram się jednak zjadać wszystko małymi łyżeczkami. Nie wybiegam za daleko w przyszłość, a za mną przecież dopiero trzy dobre mecze. Jeśli zagram tak cały sezon, wtedy będziemy mogli porozmawiać o czymś więcej. Generalnie o swoich celach sportowych rozmawiam w bliskim gronie ludzi, nie na szerszym forum. Nie jestem osobą, która potrzebuje poklasku. Napompowanie balonika jest tak samo łatwe jak przebicie go.
To jaki jest Michał Szromnik?
Mogę powiedzieć tylko tyle, że jestem człowiekiem, które chce być rozliczany wyłącznie ze swojej roboty. Na dzisiejszy świat piłki ogromny wpływ ma marketing, opinia publiczna, a piłkarze namawiani są do dzielenia się swoim prywatnym życiem. Rozumiem to, bo kibice są tym zainteresowani, zresztą swego czasu również mnie to interesowało. Ale na razie nie poczułem, abym tego potrzebował. Swoją drogą media społecznościowe mogą być zgubne, jeśli ktoś źle się nimi posługuje. Choć, wiadomo, to są już kwestie indywidualne. Nie mam nic przeciwko kontaktowi z kibicami, wręcz przeciwnie, jednak wolę, żeby w mediach było mnie jak najmniej. Wolę przemawiać tym, co pokazuję na boisku.
To co, poznamy cię dopiero za kilkanaście lat, kiedy napiszesz biografię?
Nie mam takich planów.
Nikt ci nigdy nie mówił, że warto się trochę bardziej otworzyć?
Ale ja nie uważam, abym na kogokolwiek się zamykał. Zapewniam cię, że potwierdzą to wszystkie bliskie mi osoby. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że Michał Szromnik jest niedostępny i zamyka się na ludzi. W żadnym wypadku. Ja po prostu wiem, kiedy trzeba się odezwać. Staram się rozważnie dobierać słowa.
“Jak Michał już coś mówi, to konkretnie” powiedział mi o tobie trener Bołdyn. Oprócz niego miałeś kogoś takiego, kto wydatnie przyczynił się do jakiejś zmiany w twojej karierze?
Z pewnością wskazałbym trenerów bramkarzy, z którymi pracowałem. Mariusz Bołdyn z Chrobrego, Przemysław Norko, z którym miałem okazję współpracować w Bytovii oraz mój obecny trener Krzysztof Osiński. Oni mieli największy wpływ na mój rozwój i dzięki nim mogę być teraz w tym miejscu, w którym jestem. Mam wrażenie, że takich fachowców nie docenia się tak, jak powinno. Ostatnio pojawił się u was artykuł z hasłem “1. liga bramkarzami stoi” i szkoda, że nie podkreśliliście istotnej roli trenerów bramkarzy. To oni o nas dbają. Ludziom łatwo jest zapomnieć, że nasza dobra forma jest efektem naszej wspólnej pracy. My zbieramy pochwały, jesteśmy na świeczniku, a to tylko część prawdy.
Trenerzy bramkarzy są aż tak kluczowi?
W takich aspektach jak analiza taktyczna, specyfika i prowadzenie treningu bramkarskiego czy rozmowy na temat boiskowych wydarzeń – zdecydowanie tak. Nie zmienia to jednak faktu, że część kwestii spoczywa wyłącznie na naszych barkach. Chodzi o indywidualne przygotowanie pod dany mecz, kwestie mentalne. To wyrabia się z wiekiem i doświadczeniem, nabywasz pewnych wzorców, które są dla ciebie istotne. Obie te części muszą ze sobą współgrać. Uważam też, że dobra atmosfera w grupie bramkarzy jest kluczowa do osiągnięcia sukcesu.
Bramkarz to indywidualista? Czy może powiedziałbyś, że z biegiem lat ten stereotyp się trochę zaciera.
Styl gry bramkarzy na pewno się zmienia, kładzie się większy nacisk na komunikację. Nie ma bowiem innej pozycji, która tak uwydatnia wszystko, co zrobisz w trakcie meczu. Nawet najmniejszy błąd nie umyka oczom zwykłego kibica. Gdy stoisz miedzy słupkami, rzadko możesz liczyć na asekurację. Nie ma co ukrywać, mówimy o specyficznej robocie.
Mocno odczuwasz grę bez kibiców jako bramkarz?
Dużo lepiej gra się z kibicami, zawszę będę to powtarzał. Jasne, fajne jest to, że wszystkie moje podpowiedzi słyszy nawet napastnik, co normalnie nie miałoby miejsca. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby taka sytuacja na trybunach miała miejsce dłużej niż do końca obecnego sezonu. Mam nawet cichą nadzieję, że usłyszę doping za swoimi plecami jeszcze w końcówce rundy wiosennej.
Fot. Newspix.pl