Nie ma jednego złotego środka na prawidłową adaptację piłkarza w nowym środowisku. Z kolei istnieje dość popularna teoria, że jeśli zawodnik jest w dobrej formie, to nie będzie potrzebował zbyt wiele czasu, by w pełni zaprezentować swoje umiejętności. Przecież sporo było takich przypadków, że dany gracz praktycznie prosto z lotniska wskakiwał do grania i nie musiał przechodzić procesu mitycznej aklimatyzacji. Jednak nie jest to system zero-jedynkowy. Różne czynniki wpływają na to, że piłkarze, mimo znakomitej postawy w lidze X, w rozgrywkach Y kompletnie nie są w stanie nawiązać do swoich najlepszych występów z przeszłości.
Dla jednych głównym źródłem niepowodzeń są kontuzje. Jest spora rzesza graczy, która po prostu nie uniosła presji związanej z wielomilionowym transferem i oczekiwaniami nowego pracodawcy oraz kibiców. Nierzadko zdarza się, że klub ściąga zawodnika wbrew woli szkoleniowca, a trener wyraża dezaprobatę wobec działań włodarzy poprzez odstawienie go od podstawowego składu. Bez żadnego problemu znajdziemy piłkarzy, którzy przez lata byli gwiazdami Bundesligi, a ich decyzje o opuszczeniu niemieckich boisk okazywały się kompletnie nietrafione.
Jeszcze nie wynaleziono idealnego papierka lakmusowego, wskazującego szczegółowe dane dotyczące poziomu konkretnych rozgrywek. Każdy może przyjąć inne kryteria oceny: liczba drużyn walczących o mistrzostwo, wartość transferów albo sukcesy w europejskich pucharach. Bitwa na argumenty mogłaby potrwać nawet do rana. Na pewno nieprecyzyjne byłoby stwierdzenie, że piłkarze z Bundesligi nie radzą sobie na przykład w Premier League. Przecież Roberto Firmino oraz Heung-min Son, zanim zaczęli brylować na angielskich boiskach, u naszych zachodnich sąsiadów pobierali lekcje fussballu.
*
Obecnie najlepszym przykładem gracza, który w teorii miał wszelkie predyspozycje do tego, aby po wyjeździe z Niemiec stać się czołową postacią w innej lidze europejskiej, jest Luka Jović. Jasne, 23-letni Serb być może po powrocie z wypożyczenia będzie ładował gola za golem dla “Królewskich”. Nie można tego wykluczyć. Natomiast dla Realu Madryt wydatek 63 milionów euro jest aktualnie chybioną inwestycją. Z drugiej strony wydali dużą forsę na zawodnika, który raz wystrzelił z formą i zaliczył sezon życia – 32 występy w lidze i 17 bramek oraz 14 meczów w Lidze Europy i 10 goli. Była to transakcja obarczona pewnym ryzykiem.
Półwysep Iberyjski przemielił go i wypluł. Wystarczy napisać, że po przyjeździe do Eintrachtu Frankfurt potrzebował 38 minut, by strzelić taką samą liczbę bramek, co przez półtora roku w Hiszpanii. Oczywiście, dwa gole przeciwko fatalnemu w tym sezonie Schalke nie są powodem do nadmiernej gloryfikacji, ale należy docenić ponowny wjazd z buta wraz z drzwiami do Bundesligi. W ostatnim meczu z Arminią Bielefeld także dał dobrą zmianę – w samej końcówce podwyższył wynik na 5:1.
Zinedine Zidane twierdzi, że ponoć nie jest jeszcze gotowy mentalnie na to, by być ważną częścią tak wielkiego klubu. No, rzeczywiście głowa nie dojeżdżała. Podczas wiosennego lockdownu zorganizował grubą imprezę, za którą wyłapał solidną karę finansową. Po upadku ze ściany wspinaczkowej złamał także kość piętową prawej stopy. Ciągle coś.
Kazus Serba w pewnym stopniu zainspirował nas do tego, aby przypomnieć wam piłkarzy, którzy wyróżniali się Bundeslidze, a gdyby tylko mogli cofnąć czas, raczej nie zrezygnowaliby ze służącego im niemieckiego powietrza.
Claudio Pizarro
Na temat nieśmiertelnego Peruwiańczyka, który występował w Bundeslidze do 42. roku życia, poświęcimy nieco bardziej rozwinięty fragment tekstu. A to dlaczego? Otóż przez długi czas dzierżył miano najskuteczniejszego obcokrajowca w najwyższej niemieckiej klasie rozgrywkowej – w 497 meczach strzelił 197 bramek. Żywa legenda. I najprawdopodobniej, gdyby nie pewien Polak, dalej byłby liderem tej klasyfikacji. Nasi zachodni sąsiedzi prawie 21 lat mogli oglądać jego wyczyny. Prawie, bo Pizarro zaliczył jeden nieudany epizod na angielskich boiskach.
Zanim w sezonie 2007/08 został graczem Chelsea Londyn, miał na swoim koncie sto bramek w Bundeslidze. Gdy opuszczał Bawarię, był po bardzo przeciętnym sezonie – osiem razy pokonał bramkarzy rywali. Natomiast jego przygoda z “The Blues” to jedna z niewielu rys na szkle podczas jego wieloletniej kariery. Zresztą, niektórzy mogą się w tym momencie w tym mocno zdziwić, że w ogóle wyściubił nosa poza Niemcy. Mogłoby się wydawać, że tylko krążył na linii Monachium-Brema, Brema-Monachium, i tak w kółko. Wówczas 30-latek w 21 meczach Premier League raptem dwa razy mógł unieść ręce w geście radości – w meczu przeciwko Birmingham City oraz Southampton. Po zaledwie jednym sezonie wrócił do kraju nad Renem i przez następne lata aż pięć razy uzyskał dwucyfrową liczbę trafień na koniec sezonu.
Podczas epilogu swojej kariery pełnił już raczej funkcję rezerwowego. Jednak jego proces starzenia przebiegł z niezwykłą gracją oraz godnością. W 2019 r., w spotkaniu Werderu z Herthą (1:1) pokonał bramkarza, mając 40 lat i 136 dni. Został tym samym najstarszym strzelcem w historii Bundesligi. Wprawdzie Wysp Brytyjskich nie udało mu się podbić, ba, okazał się niewypałem transferowym Romana Abramowicza, to na niemieckiej ziemi obiecanej był synonimem regularności i ogromnej klasy sportowej.
André Schürrle
Jeżeli już jesteśmy przy zawodnikach Chelsea, którzy przybyli do niej z Bundesligi, koniecznie należy wspomnieć 57-krotnego reprezentanta Niemiec. Pobytów nad Tamizą – Chelsea 2013-2015 oraz Fulham 2018-2019 – nie będzie wspominał w pierwszej kolejności, gdy w sędziwym wieku przed kominkiem zacznie opowiadać wnukom o swoich boiskowych wyczynach. Nie były to też spektakularne wtopy, aż tak drastyczny zjazd w stosunku do tego, co prezentował na własnym podwórku. Co to, to nie. Tylko, czy 65 występów i 14 bramek oraz trzy asysty w barwach “The Blues” to jakiś super wynik? Na pewno wyglądał gorzej niż wcześniej – jako gracz Bayeru Leverkusen lub FSV Mainz, kiedy to zdarzyły mu się sezony z dwucyfrową liczbą bramek oraz zdecydowanie lepszym dorobkiem asyst.
Po powrocie z Wysp Brytyjskich ani w Wolfsburgu, ani w BVB nie zapisał się na złotymi zgłoskami w klubowych annałach. Na koniec kariery – zakończył ją w poprzednim roku, w wieku 30 lat – próbował jeszcze raz podbić Premier League, ale po jednym sezonie pożegnał się z Fulham, a jego ostatnie boiskowe akordy wybrzmiały w Spartaku Moskwa – 13 meczów, 1 gol.
Zapewne spytacie się: skoro nie było wcale tak źle w jego przypadku, to czemu przywołujemy jego osobę? Sam zawodnik twierdzi, że nie podbił Londynu z racji zatrucia organizmu polskim kurczakiem. Ciekawy przypadek. Wręcz niespotykany. Ostatnio The Sun wspomniało o tej historii. – Zachorowałem na salmonellę, a wszystko przez kurczaka, którym zatrułem się na zgrupowaniu przed wyjazdowym meczem z Polską. Zatrucie było bardzo mocne, nie mogłem się ruszyć z łóżka. Straciłem kilka kilogramów, a kiedy wróciłem do zdrowia, byłem tak osłabiony, że nie byłem w stanie ponownie wywalczyć miejsca w podstawowym składzie Chelsea – wspomina Schurrle (tłumaczenie za onet.pl). Od tamtego czasu ponoć został nawet jaroszem.
Znamy te słynne powiedzenie – gdyby nie słupek, gdyby nie porzeczka. Ale gdyby nie polski drób? Wyższy poziom insynuacji.
Łukasz Podolski
Urodzony w Gliwicach napastnik nigdy nie należał do kategorii niezwykle bramkostrzelnych piłkarzy. Dość powiedzieć, że wyłącznie w Kolonii wykręcał niezłe liczby. W Bayernie był już do bólu przeciętnym zawodnikiem – przez trzy sezony uzbierał raptem 26 bramek we wszystkich rozgrywkach, następnie poszedł z powrotem do FC Koeln i po udanym sezonie 2011/12 został zawodnikiem “Kanonierów”. Angielskich kibiców nie olśnił, aczkolwiek daleko mu było do najlepszych występów na boiskach Bundesligi. 82 razy zameldował na murawie, zanotował 31 bramek. To jeszcze dość przyzwoity bilans.
Natomiast w Interze Mediolan kompletnie przepadł. Zanotował bardzo nieudany półroczny pobyt we Włoszech i wyjechał do Turcji. Jako gracz Galatasaray w pierwszym sezonie prezentował solidną dyspozycję – 13 goli oraz 9 asyst w lidze. Następny edycja rozgrywek już nie była tak dobra w jego wykonaniu – zaledwie 7 bramek i 5 asyst. Potem zawinął się na przyspieszoną emeryturkę w Japonii, ale w żaden sposób nie pokazał w tamtejszej lidze, że niegdyś w europejskim futbolu miał znacząca pozycję – głównie w wydaniu reprezentacyjnym.
No, w Kraju Kwitnącej Wiśni furory nie zrobił. Siedział tam prawie 3 lata, zagrał 52 spotkania J-League i zaliczył marny dorobek 15 trafień. Jasne, tak jak wspomnieliśmy, nigdy nie ładował bramek z nieprawdopodobną regularnością, ale trzeba powiedzieć wprost – pobytem w Vissel Kobe rozmienił się na drobne. Nie chodzi już o samo miejsce, a prezentowaną formę. Jest przecież wiele przypadków graczy z dobrym CV, którzy w egzotycznych rozgrywkach pokazali spory wachlarz swoich umiejętności.
Może to i dobrze dla kibiców Górnika Zabrze, że nie spełnił danej im obietnicy.
No chyba, że niedługo spełni.
Przecież obiecywał to już sto razy. A może więcej. Sami już zgłupieliśmy.
Shinji Kagawa
Nikomu wcześniej nieznany Japończyk był się jednym z kluczowych elementów układanki Juergena Kloppa. Jego wkład w mistrzostwo Niemiec dla BVB w 2011 r. oraz 2012 r. był nieoceniony. To Kagawa w głównej mierze odpowiadał z kreowanie akcji oraz idealnie dopieszczone podania, które zazwyczaj adresował w kierunku Roberta Lewandowskiego. W latach 2010-2012 w 49 ligowych występach 21 razy trafiał do siatki i zanotował 13 asyst. W ostatnim sezonie przed wyjazdem do Manchesteru United znajdował się w swoim “prime time” – 13 bramek oraz 12 asyst. Zjawiskowy i nieszablonowy ofensywny pomocnik miał wszystko w swoich nogach oraz głowie, aby zostać gwiazdą Premier League.
Tak się jednak nie stało. Odfajkował dwa do bólu przeciętne, wręcz słabe sezony w barwach “Czerwonych Diabłów”. O ile w pierwszych miesiącach pobytu dawał jeszcze jakiekolwiek nadzieje, że jego forma za jakiś czas pójdzie w górę, tak w sezonie 2013/14 okazał się kompletnym rozczarowaniem. Ani razu nie zaliczył trafienia, cztery razy asystował. Wpływ na taki stan rzeczy miało odejście Sir Alexa Fergusona i objęcie stanowiska menedżera przez Davida Moyesa. U nowego szkoleniowca Japończyk nie występował na swojej pozycji. Nie potrafił przystosować się do gry w bocznych strefach boiska. Po dwóch latach opuścił Old Trafford i wrócił do Dortmundu, gdzie – z perspektywy upływu lat – czuł się najlepiej. Ostatnio próbował odbudować formę, złapać ostatnie tchnienie w Realu Saragossa. Z marnym skutkiem, bo po roku opuścił Hiszpanię i na dziś jest bez klubu.
Nuri Sahin
Turecki pomocnik przez wiele lat był najmłodszym strzelcem w historii Bundesligi – 17 lat, dwa miesiące i 21 dni. Dopiero w zeszłym roku Florian Wirtz pozbawił go tego tytułu. Miał on fundamentalne znaczenie dla zespołu BVB. Swego czasu był jednym z najlepszych defensywnych graczy drugiej linii w całej lidze. Po mistrzowskim sezonie 2010/11 opuścił Signal Iduna Park i wyruszył podbić Półwysep Iberyjski. Wyjeżdżał do Realu Madryt jako zawodnik, który wieku 23 lat uzbierał już 135 meczów ligowych w pierwszym zespole Borussii. Tuż przed przeprowadzką zaliczył bardzo udany sezon pod względem indywidualnym: 6 bramek, 8 asyst. – Sahin zostanie jednym z najlepszych pomocników w Europie w ciągu najbliższych kilku sezonów. Będzie idealnie pasował do klubu – powiedział wówczas Paul Breitner, niemiecka legenda futbolu.
Znacząco się pomylił. Były gracz BVB nie poradził sobie poza niemiecką granicą.
- 2012/13: Real Madryt – 10 występów we wszystkich rozgrywkach, 1 gol, 1 asysta
- 2013/14: FC Liverpool – 13 występów we wszystkich rozgrywkach, 3 gole, 3 asysty
Powodem jego niepowodzenia mogło być to, że do stolicy Hiszpanii przyjechał kontuzjowany. Kolejnym problemem był brak umiejętności przystosowania się do wymagań taktycznych Jose Mourinho. Wypożyczenia na Anfield Road także nie może zaliczy do udanych. – Podwójne wrześniowe zwycięstwo Sahina w Pucharze Ligi nad West Brom miało oznaczać początek powrotu pomocnika do formy. Jednak wątpliwości o jego zdolności przystosowania się do Anglii i niepewności, gdzie go umieścić, doprowadziły do przedwczesnego i rozczarowującego końca jego pobytu na Wyspach Brytyjskich – tak David Lynch z goal.com opisywał źródło angielskich kłopotów reprezentanta Turcji.
Bastian Schweinsteiger
Byłego pomocnika Bayernu nikomu nie trzeba przedstawiać. Przez ponad 10 lat był podstawowym zawodnikiem ekipy z Bawarii oraz reprezentacji Niemiec. 342 występy ligowe oraz 45 bramek stanowią najlepszą wykładnię jego wieloletniej dyspozycji. W 2015 roku zapragnął zmienić otoczenie. Duży wpływ na jego wyjazd z kraju miało to, że menedżerem “Czerwonych Diabłów” był wówczas Louis van Gaal – dobrze mu znany z czasów, gdy Holender prowadził ekipę z Monachium. Wbrew pozorom to nie była wycieczka emerytalna. Schweinsteiger miał wtedy 31 lat. Jasne, nie opuszczał ziemi ojczystej jako młodzieniaszek, ale jego pesel nie spisywał go z góry na starty.
Już pierwszy sezon był dla niego poniekąd stracony – 18 gier w lidze, 1 gol, 1 asysta. Po tamtej edycji rozgrywek pożegnano się z holenderskim szkoleniowcem, a stery nad zespołem objął Jose Mourinho. Oznaczało to początek końca angielskiej przygody Niemca. W sezonie 2016/17 już ani razu nie wystąpił w Premier League. Raptem kilka razy wyszedł na murawę w pucharowych rywalizacjach.
Został przez Portugalczyka odstawiony do drugiego szeregu i wylądował w czymś na wzór naszego “Klubu Kokosa”. Potem jeszcze trenował grupowo, ale finalnie wyjechał do Chicago Fire spełnić swój American Dream. – Menedżer przyszedł do mnie i porozmawiał ze mną. Powiedział mi coś, ale nie muszę tego ujawniać, po czym zacząłem znów treningi z pierwszą drużyną – powiedział pomocnik na łamach New York Times. Już wtedy 121-krotny reprezentant Niemiec wiedział, że formuła współpracy ewidentnie się wyczerpała.
Diego Ribas
Brazylijczyk robił furorę w Bundeslidze, był gwiazdą Werderu Brema i wszystko wskazywało na to, że lada moment czmychnie do klubu z absolutnego topu i tam potwierdzi swój ogromny talent. W końcu w 2009 roku został opchnięty za 27 milionów euro do Juventusu Turyn. W Piemoncie wcale aż tak bardzo nie zawiódł. Na pewno nie można powiedzieć, że tamtejsi włodarze wyrzucili pieniądze w błoto. W 33 meczach Serie A strzelił pięć bramek, dołożył do tego 11 asyst. Jednak już po roku powrócił do Niemiec – został graczem VFl Wolfsburg. Tam również długo nie zagrzał miejsca. W sumie to w pierwszej połowie minionej dekady krążył ciągle od miasta Volkswagena do Madrytu i z powrotem.
W barwach Atletico szło mu już zdecydowanie gorzej. Choć jeden moment był dla niego niezwykle miły. W sezonie 2013/14, w ćwierćfinale Ligi Mistrzów zapakował Barcelonie przepiękną bramkę z okolic 35 metrów. Cudowny gol, pajęczynka została zerwana. Następnie próbował swoich sił w Turcji, jednak był to już cień piłkarza, który niegdyś zachwycał całą Bundesligę. Obecnie kontynuuje przygodę z piłką we Flamengo Rio de Janeiro.
Zestawienie występów Diego na europejskich boiskach, licząc wszystkie rozgrywki:
- Werder Brema: 132 mecze, 54 bramki, 42 asysty
- VFL Wolfsburg: 87 meczów, 24 bramki, 21 asyst
- Fenerbahce SK: 75 meczów, 8 bramek, 13 asyst
- Atletico Madryt: 62 mecze, 8 bramek, 15 asyst
- FC Porto: 61 meczów, 6 bramek, 1 asysta
- Juventus Turyn: 47 meczów, 7 bramek, 18 asyst
Wyłącznie Niemcy okazały się dla niego piłkarską idyllą. Co, by nie mówić, Brazylijczyk za czasów gry w Werderze Brema należał do ścisłej europejskiej czołówki, jeśli chodzi ofensywnych pomocników.
Timo Hildebrand
Nieco zapomniana postać z niemieckich boisk. Dla starszych kibiców może i nie jest anonimowy, ale szczyt jego formy przypadł na okres, gdy Jens Lehmann oraz Olivier Kahn wciąż prezentowali się znakomicie. Niezwykle trudno było mu zapisać się mocniej w pamięci przeciętnego kibica futbolu. Stąd przywołany przez nas golkiper zaliczył zaledwie siedem gier w narodowych barwach. Natomiast w piłce klubowej był synonimem solidności oraz gwarantem bezpieczeństwa na linii bramkowej danego zespołu. Jego licznik meczów na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Niemczech zatrzymał się na liczbie 301.
Do tej pory wyśrubowany przez niego wynik w postaci 884 rozegranych minut (dziewięć spotkań) bez straty bramki jest rekordem Bundesligi. Aż 100 razy zachował w niej czyste konto. Bez wątpienia za sprawą występów dla VFB Stuttgart w pierwszej dekadzie XXI wieku był jednym z najlepszych bramkarzy na niemieckich boiskach. Miał on ogromny wkład w wywalczone w sezonie 2006/07 mistrzostwo Niemiec.
Z kolei jego dwukrotne zagraniczne epizody stanowiły zaprzeczenie dyspozycji prezentowanej na własnym podwórku. Zaraz po zdobyciu trofeum spróbował swoich sił jako zawodnik Valencii – odszedł ze Stuttgartu za kompletną darmochę. W lidze hiszpańskiej wystąpił 26 razy i niespodziewanie musiał walczyć ze swoją drużyną o utrzymanie. W 2010 r. został piłkarzem Sportingu Lizbona, ale kolejny raz na obczyźnie musiał przełknąć gorzką pigułkę. Tym razem już zdecydowanie dokonał złego wyboru. Nie wystąpił w żadnym ligowym spotkaniu. Otrzymał jedną szansę występu w Pucharze Portugalii oraz dwie okazje do złapania minut w Lidze Europy.
W 2016 r., w wieku 37 lat zakończył wieloletnią karierę. Po zawieszeniu butów na kołku diametralnie zmienił nawyki żywieniowe. Stosuje głównie dietę wegańską, odkrył dwie nowe pasje: zdrowe odżywianie i jogę. W zeszłym roku wraz z dwoma kolegami założył wegańską restaurację. Jest także współwłaścicielem firmy „ YEZ.Yoga ”, która projektuje i organizuje różne eventy z jogą w roli głównej.
Christoph Metzelder
Następny przykład zawodnika, któremu ewidentnie służyło powietrze Zagłębia Ruhry. Jeżeli nie pamiętacie byłego zawodnika BVB, sięgnijcie myślami wstecz do niemieckiego mundialu w 2006 r. To właśnie Metzelder wraz z Perem Mertesackerem tworzyli duet stoperów stanowiący dla naszych piłkarzy zaporę nie do przejścia. W Bundeslidze zadebiutował w wieku 20 lat ( 2000 r.) i przez siedem lat był liderem defensywy ekipy z Dortmundu. Starsi gracze zespołu, tacy jak Matthias Sammer, Jürgen Kohler i Stefan Reuter, trzymali Metzeldera i jego kolegów w ryzach w czasie, gdy w szatniach niemieckiego futbolu wciąż panowała określona hierarchia. Nie było wtedy tolerancji dla wszelkich objawów sodówki. – Gdybym pojawił się na treningu w Porsche, już następnego dnia sam Reuter zwróciłby auto do salonu – wspomniał kiedyś 48-krotny reprezentant Niemiec.
Mając na koncie 126 występów ligowych w barwach BVB, w 2007 r. został zawodnikiem Realu Madryt. Nie pasował tam pod względem osobowościowym, a także do stylu gry “Królewskich”. Przede wszystkim już w Niemczech jego kariera była naznaczona ciężkimi kontuzjami i na Półwyspie Iberyjskim problemy zdrowotne również dały o sobie znać.
*
W ciągu trzech sezonów spędzonych w La Liga zagrał tylko 23 razy. Głównym powodem były powtarzające się kontuzje. Przegrał także rywalizację z kolegami z drużyny. Choć w pierwszym sezonie zagrał tylko 13 razy we wszystkich rozgrywkach, Metzelder był częścią zespołu, który wygrał ligę i Superpuchar pod wodzą niemieckiego trenera Bernda Schustera. Dalsze kontuzje oraz forma Pepe i Ezequiela Garaya sprawiły, że praktycznie cały czas znajdował się na uboczu. Wreszcie mógł nastąpić moment zwrotny. Gdy w maju 2009 r. Real podejmował u siebie Barcelonę, niemiecki obrońca został desygnowany do gry u boku Fabio Cannavaro. Efektem tego była upokarzająca porażka madrytczyków 2-6. Ostatecznie w 2010 r. powrócił do Niemiec i zasilił największego rywala BVB – Schalke 04 Gelsenkirchen.
W zeszłym roku – już kilka lat po jego zakończeniu przygody z futbolem – dziennik “Bild” poinformował, że były zawodnik piłkarskiej reprezentacji Niemiec Christoph Metzelder przyznał się do posiadania dziecięcej pornografii. Niemieckie media nie ujawniły jednak, czy zgadza się ze wszystkimi zarzutami postawionymi przez prokuraturę. Śledczy twierdzą, że na telefonie Metzeldera znaleźli 297 plików z dziecięcą pornografią. Między 9 lipca i 11 września 2019 były zawodnik miał wysłać dwa zdjęcia do jednego świadka, 16 zdjęć i dwa nagrania wideo do drugiego i jedno zdjęcie przez aplikację WhatsApp do trzeciego ze świadków.
*
Zastanawialiśmy się także nad tym, aby nieco szerzej opisać perypetie Mario Gomeza. Ale były napastnik kadry Joachima Loewa, mimo kompromitującej postawy w Fiorentinie, jako gracz Besiktasu Stambuł zgarnął w Turcji koronę króla strzelców. Blisko zestawienia byli także: Kevin Grosskreutz oraz Max Kruse, którzy stambulskie epizody najchętniej wymazaliby z pamięci. Jakub Błaszczykowski również po wielu latach spędzonych w BVB udał się na średnio udane dla niego wypożyczenie do “Violi”. Natomiast Henrikh Mkhitaryan, choć fanów Manchesteru United i Arsenalu nie zahipnotyzował swoją grą, to aktualnie w Romie prezentuje się zupełnie przyzwoicie.
Takich przykładów jest zdecydowanie więcej. Tak naprawdę, co człowiek, to inna historia. Nie ma jednego głównego klucza, na podstawie którego można znaleźć generalną przyczynę niepowodzeń piłkarzy z Bundesligi w innych europejskich rozgrywkach.
PIOTR STOLARCZYK
fot. Newspix