Gdy na przestrzeni kilkudziesięciu sekund jeden z kolegów kopnął Wilfrieda Singo w bark, a Simone Zaza wyłożył się na piłce przy próbie przyjęcia jej podeszwą, naprawdę rozważaliśmy przełączenie na jakąś polską komedię z ostatniej dekady. Benevento mierzyło się dzisiaj z Torino, ale przede wszystkim piłkarze obu zespołów mierzyli się z własnymi słabościami. Od razu spoiler: był to bój raczej przegrany, właściwie w kategorii cudu traktujemy, że wszyscy dotrwali do końca bez zabicia się o własne nogi.
Makabryczne błędy. Bramkarz wybijający piłkę z dziesiątego metra na metr dwudziesty. Zaza, który kopie z woleja prosto w rywala. Piłkarze przewracający się na plecy przy najlżejszym kontakcie, a z drugiej strony brutalne wejścia, które już po kwadransie skończyły się jednym solidnym opatrunkiem na głowie i dwiema dłuższymi przerwami w grze.
Gdybyśmy mieli tak wyliczać wszystkie kabaretowe aspekty tego starcia, pewnie zajęłoby nam to pełne 90 minut, nie było bowiem chwili w tym meczu, gdy nie dochodziłoby do zdarzeń niecodziennych. Zresztą: mówimy o spotkaniu, które rozpoczęło się od kuriozalnego gola Kamila Glika. Polski obrońca niemal wszystko zrobił idealnie – nabiegł na piłkę po centrze z rzutu rożnego, gdy pierwszy strzał został zablokowany, od razu dobił ją do siatki. Sęk w tym, że gdzieś w tej kotłowaninie futbolówka musnęła jego ręki i arbiter gola słusznie nie uznał.
To był początek lawiny podobnych zagrań.
Pierwsza bramka? Po absurdalnym rzucie karnym. Bramkarz Torino miał absolutnie wszystko pod kontrolą, z wrzutki gdzieś głęboko w jego pole karne nie mogło wyniknąć nic dobrego. Co robi Sirigu? A wali w czapkę napastnika, jakby uznał, że po strzale można już strzelcowi zrobić bezkarnie dowolną krzywdę. Co poza tym w pierwszej połowie? Faule, w ogromnej liczbie, czasem bez jakiegokolwiek logicznego powodu. Prościuteńkie błędy techniczne. Jeśli chodzi o Polaków – dość pewny Kamil Glik i wyjątkowo niewidoczny Karol Linetty.
Temu ostatniemu zresztą wypada poświęcić dwa słowa więcej. Otóż Polak był zawsze dokładnie w tym miejscu, gdzie nie toczyła się akcja. Torino w ataku prawą flanką? Karol zamyślony gdzieś w środku pola. Idzie kontra Benevento? Linetty gdzieś truchta za plecami Belottiego. Najlepiej mu szło, gdy przez moment faktycznie grał jako „ósemka”, zagrał dwie fajne otwierające piłki, ale to tragicznie mało jak na 67 minut gry. Nic dziwnego, że Polak zszedł z boiska i nic dziwnego, że kibice Torino przyjęli to na Twitterze z ulgą. Tak naprawdę Linettego najlepiej idzie po tym meczu zapamiętać z żółtej kartki po brutalnym wślizgu na linii pola karnego. Na linii pola karnego Benevento, tuż po rzucie wolnym Torino. A co, taki to był mecz!
Zresztą: dwa gole strzelił Simone Zaza.
Musicie wiedzieć, że sprawienie, by Zaza zdobył jakąkolwiek bramkę to naprawdę nie jest łatwa sprawa. Dzisiaj Zaza notorycznie się mylił, dryblował w obrońców, potykał się na piłce, strzelał wzdłuż bramki zamiast w jej kierunku. Ale jednak, trzykrotnie doskonale odnalazł się w polu karnym. Pierwsza bramka? Doskonała centra od Singo i niezły strzał głową. Druga, nieuznana – Belotti przeskakuje Glika, ale zagrywa piłkę ręką. Zaza dobija z bliskiej odległości, jednak gol nie zostaje uznany. No i trzecie trafienie, w 92. minucie. Trochę nieporadny wślizgostrzał, eleganci pokroju Bergkampa czy Berbatowa by się pewnie załamali, ale najważniejsze: weszło. Trzeba tu zresztą dodać – znów świetną robotę wykonał Belotti, bezsprzecznie najlepszy piłkarz Torino i chyba jedyny, który po ewentualnym spadku mógłby nadal celować w najlepsze zespoły w tej lidze.
Czy Glik coś zawalił, poza tym przegranym starciem z Belottim? Nie. Jedno zagranie na konia, może ze dwa razy mógł się ciut lepiej skomunikować z kolegami, ale generalnie nie mamy do niego większych pretensji. zwłaszcza że siłą rzeczy zestawiamy go z lichym występem Linettego.
O czym jeszcze warto wspomnieć? Gola na 2:0, tuż po przerwie, strzelił Lapadula, przerywając serię 12 meczów bez zdobytej bramki. Natomiast nieuznana była jeszcze bramka Belottiego, ale po dość ewidentnym spalonym.
Drogie Weszło, jak byście w takim razie ten mecz podsumowali? – pytacie nas w prywatnych wiadomościach na Albicli.
Otóż jednym słowem: szaleństwo. Trzy nieuznane gole, cztery uznane, łącznie 40 fauli, 3 spalone i 10 rzutów rożnych. Gry niewiele, ale za to ile emocji, ile śmiechu. Nie zapomnimy tego wieczoru jeszcze długo, przynajmniej do północy. Aha, a jeśli mielibyśmy wysnuwać jakieś głębsze wnioski: Karolu Linetty, zwiewaj stamtąd póki czas. Schyłkowy Linetty w Sampdorii był o poziom lepszy od Linettego na początku przygody z Torino. I nie mamy przekonania, że to wina wyłącznie polskiego pomocnika.
BENEVENTO – TORINO 2:2 (1:0)
Viola 31′, Lapadula 46′ – Zaza 51′, 90+3′
Fot.Newspix