Może i Bayern ostatni raz czyste konto zachował pod koniec października. No i może ostatnio defensywa Bawarczyków była mocno rozregulowana. Ale gdy ekipa Hansiego Flicka po pół godzinie gry prowadziła 2:0 z Borussią Moenchengladbach, wówczas wydawało się, że Bayernowi tym razem nie grozi już nic złego. I – jak to w dobrym kryminale – wtedy okazało się, że nic bardziej mylnego. Bawarczycy nie tylko wypuścili prowadzenie, ale i przegrali z ekipą Marco Rose.
Bayern miał ostatnio poważne problemy z pierwszymi połowami. Dość powiedzieć, że w ośmiu ostatnich spotkaniach to oni pierwsi tracili bramkę – z Werderem, Stuttgartem, Lipskiem, Unionem, Wolfsburgiem, Bayerem, BVB i Mainz to rywal najpierw dochodził do głosu. Oczywiście siłą Bayernu było to, że potrafili losy tych meczów odwracać, czasem nawet spektakularnie, jak przy ostatnim 5:2 z Mainz.
Natomiast dzisiaj było inaczej. I to inaczej o 180 stopni. Bo Bayern zagrał tak, jak większość jego rywali w starciu z mistrzami Niemiec. Najpierw uzyskał przewagę, a później wypuścił ją z rąk.
A przecież po golach Roberta Lewandowskiego i Leona Goretzki wydawało się, że losy tego spotkania są już rozstrzygnięte. Najpierw Polak wykorzystał rzut karny po irracjonalnym zagraniu ręką Neuhausa we własnym polu karnym, później nabity jak kabanos pomocnik monachijczyków kropnął potężnie z dystansu. Tak zdroworozsądkowo – ten mecz nie miał prawa wymknąć się ekipie Flicka. Skoro potrafili odwracać losy meczów, to przecież mając dobry wynik spokojnie dowiozą to dwubramkowe prowadzenie, a nawet je powiększą – tak sobie wtedy myśleliśmy.
Sęk w tym, że nie wzięliśmy wówczas pod uwagę, że Gladbach będzie atakował obronę Bayernu. Tę obronę, która w tym sezonie tylko pięciokrotnie zachowywała czyste konto. I dzisiaj znów dała sobie strzelić gola. A nawet trzy.
Znakomity mecz rozgrywał dzisiaj duet Stindl-Hoffmann. W ogóle Borussia grała dziś bez klasycznego napastnika – teoretycznie wystawiony był tam Embolo, ale Szwajcar robił miejsce na szpicy też Hoffmanowi czy właśnie Stindlowi. Ale 33-latek dzisiaj był niezwykle aktywny w rozgrywaniu – cofał się do koła środkowego, szukał otwierających podań. I właśnie takie dwa zagrania wykiwały defensywę gości. Najpierw po błędzie Pavarda Stindl podał prostopadle do Hoffmanna, a ten nie dał szans Neuerowi. Jeszcze przed przerwę oglądaliśmy identyczny układ asystenta i strzelca – z tym, że w tym wypadku Stindl sam odzyskał piłkę i posłał idealne dogranie w tempo za plecy Sule.
A propos Sule – nie można mu odmówić siły fizycznej i szybkości na dłuższych dystansach, ale to już pewna reguła, że zakręcić nim jest łatwo jak mandarynką w blenderze. I tak padł gol dla gospodarzy tuż po przerwie – strata Sule, Hoffmann nim zakręcił, oddał piłkę Neuhausowi, który pięknym uderzeniem zrehabilitował się za sprokurowanie karnego.
Bayern jeszcze cisnął, jeszcze próbował, ale to nie był ten wieczór, w którym fantastyczny atak mistrzów Niemiec nadrabia straty spowodowane przez defensywę. Dzisiaj kamień w postaci obrony Bayernu był za ciężki nawet dla nich. Inna sprawa, że Lewandowski dzisiaj nie miał wielu sytuacji do strzelenia gola – Costa grał fatalnie, niewiele dało wejście z ławki Comana, Sane podtrzymał słabą formę. W doliczonym czasie gry Sule mógł doprowadzić do wyrównania, ale Ginter wybił piłkę z linii bramkowej po strzale głową reprezentanta Niemiec.
No i monachijczycy przegrali tym samym po raz pierwszy od września i pamiętnej klęski w starciu z Hoffenheim, gdy Flick puścił na boisko rezerwowy skład. Czy jesteśmy w szoku? Biorąc pod uwagę, jak ten mecz się układał po pół godziny gry – tak. Ale biorąc pod uwagę dyspozycję Bayernu – nie. Organizacja gry defensywnej i błędy indywidualne Bawarczyków ostatnio kumulowały się tak często i gęsto, że kwestią czasu było takie potknięcie. W ratowaniu skóry Sule, Alabie czy Pavardowi nie pomoże nawet Neuer – choć ten jest w tym sezonie w znakomitej formie.
Aż dziesięć ekip Bundesligi straciło w tym sezonie mniej bramek od Bayernu. Tyle samo goli dała strzelić sobie np. Arminia Bielefeld, która jest na trzeci miejscu od końca. Wicelider z Lipska ma aż piętnaście goli straconych mniej. Ale Bayern i tak jest póki co liderem. “Póki co”, bo jeśli ekipa Red Bulla jutro ogra Borussię Dortmund, wówczas strąci mistrzów z pierwszego miejsca.
Borussia Moenchengladbach – Bayer Monachium 3:2 (2:2)
Lewandowski (20.), Goretzka (26.) – Hoffmann (36. i 45.), Neuhaus (49.)
fot. NewsPix