Hit okienka, kapitalny biznes, deal roku. W takich słowach wypowiadano się latem o transferze Leroya Sane do Bayernu Monachium. Przeznaczyć kwotę około 50 milionów euro na zawodnika, który jeszcze dwa lata temu przez transfermarkt wyceniany był na około 100 baniek, to mniej więcej tak samo, jak znaleźć lot na linii Polska-Tajlandia w obie strony za tysiaczka. Super promocja.
No, właśnie. Tylko w takich przypadkach powinna też zapalić się lampka ostrzegawcza, że coś tu może nie wypalić. Były zawodnik Manchesteru City dopiero we wrześniu wrócił do gry po ciężkiej kontuzji i nie ma co ukrywać – mimo kilku przebłysków, w ogólnym rozrachunku jego pierwsze półrocze w klubie z Bawarii było rozczarowujące. Czy noworoczne trafienie w meczu przeciwko FSV Mainz i relatywnie dobry występ po serii katastrofalnych spotkań to oznaka przebudzenia mocy?
Oczywiście, po zaledwie kilku miesiącach byłoby skrajnie niepoważne określić tę transakcję Monachijczyków jako kompletnie chybioną. Premierowe występy Sane należało oceniać przez pryzmat tego, że pierwszą część poprzedniego sezonu spędził w gabinetach lekarskich, a potem rozgrywki upłynęły mu pod znakiem rekonwalescencji. Zapewne kwestią czasu jest, to kiedy wreszcie dojdzie do optymalnej dyspozycji i stanie się jednym z liderów ofensywy swojej nowej ekipy. Ekipy, do której bardzo chciał przyjść. Z drugiej strony nie od dziś wiadomo, że urodzony w Essen – już prawie – 25-latek nie jest tytanem pracy, a mniemanie o sobie ma wysokie jak Burdż Chalifa. Mówimy przecież o gościu, który wytatuował na plecach swój wizerunek. Obszerną analizę charakteru reprezentanta Niemiec znajdziecie tutaj.
Hansi Flick oraz działacze ściągając go do siebie, musieli liczyć się z tym, że na Alianz Arenę wpadnie z dobrodziejstwem inwentarza.
Sane został sprowadzony z myślą, aby do zespołu mistrza Niemiec wnieść sporą dawkę boiskowej fantazji, nawet kosztem prawidłowego wykonywania zadań defensywnych. Przede wszystkim ma być gwarantem dobrych liczb. W ostatnich dwóch sezonach przed urazem w barwach „The Citizens” zaliczył „double-double”. Mimo wielu krytycznych słów kierowanych pod adresem jego gry w Bayernie, statystki dotyczące bramek i asyst nie są aż tak tragiczne. W dwunastu meczach ligowych cztery razy trafiał do siatki i trzy razy wykładał kolegom piłkę na tacy. Daje to łącznie 15 % czynnego udziału przy wszystkich bramkach Bawarczyków w tych rozgrywkach. Dla porównania – Serge Gnabry ma cztery trafienia i dwie asysty, Kingsley Coman natomiast dwa gole i siedem asyst.
Nie są to liczby marzeń, ale obserwowaliśmy zdecydowanie gorsze klubowy początki potencjalnych hitów transferowych. Nieźle sprawdza się w roli jokera. W Champions League wpadając na plac gry z ławki, dwukrotnie ukłuł RB Salzburg, a w Bundeslidze połowę jego dorobku goli stanowią trafienia, gdy pełnił funkcję zmiennika.
Zdecydowanie gorzej wygląda sprawa w przypadku występów od pierwszej minuty. 6 razy wychodził w podstawowej jedenastce, a średnia ocen przyznanych mu przez magazyn „Kicker” wynosi – 4,75 (7 razy otrzymał od nich notę). A przypominamy – niby to dla większości oczywistość – że Niemcy oceniają graczy w skali: od szóstki do jedynki. Kiepsko to wygląda w przypadku Sane. Ba, wręcz bardzo kiepsko.
Zwłaszcza że zestawienie ocen prezentowałoby się jeszcze fatalniej, gdyby nie znakomity debiut, okraszony trafieniem oraz dwoma asystami.
Dostał po tym meczu najwyższą możliwą ocenę – zasłużoną jedyneczkę. Lepszego premierowego występu raczej nie mógł się spodziewać. Pierwszego ligowego pobytu na murawie od 501 dni – nie licząc czerwcowych pożegnalnych dwunastu minut w barwach City. Okej. Wszystko super, fajnie. Tylko było to spotkanie przeciwko Schalke 04, wygrane zresztą przez podopiecznych Hansiego Flicka aż 8:0.
Podejrzewamy, że gdyby ktoś z naszej redakcji otrzymał szansę występu w tym meczu, to mając koło siebie piłkarzy w tak doskonałej formie, też byłby bliski strzelenia bramki. Wepchnąłby piłkę na pustaka, albo ktoś strzeliłby nim gola. Dobra, żarty i dywagacje należy już odłożyć na bok. Natomiast prawda jest też taka, że wspomniane wyżej widowisko była tak naprawdę ostatkami wielkiej formy „Die Roten”. Niedługo potem przyszedł kryzys formy wynikający ze zmęczenia. Fala entuzjazmu po lizbońskim triumfie zaczynała powoli opadać.
Sane wystąpił w kolejnej rywalizacji z Hoffenheim (1:4) i przypałętał mu się drobny uraz. Zmuszony był opuścić dwa kolejne starcia. Powrócił do szerokiego składu na spotkanie z Frankfurtem i także wpisał na listę strzelców. Na następnego gola nie czekał zbyt długo. Z Kolonią nie zaznaczył w żaden sposób swojej obecności na boisku, ale w kolejnej rywalizacji znowu wchodząc z ławki, zanotował trafienie. I to na dodatek w Klassikerze, kiedy to pozbawił Borussię szans na wygraną. Brameczka niczego sobie. Dobrze opanował świetne podanie od naszego Polaka-Rodaka. Wpadł z piłką przy lewej nodze w pole karne. Szybkim zawodem zszedł w centralną strefę i tzw. krótkiej nogi uderzył tuż przy słupku.
Jak się potem okazało, były to ostatnie promyki szczęścia podczas minionej jesieni. O grudniowym okresie przedświątecznym z pewnością będzie chciał zapomnieć.
Mecz z Lipskiem to bezproduktywne 63 minuty w jego wykonaniu. Ocena od „Kickera” – 5,0. Następnie „w nagrodę” usiadł w miejscu przeznaczonym dla ewentualnych zmienników. Dość niezłe 27 minut z Unionem i spowodowało powrót do wyjściowego zestawienia personalnego na spotkanie z Wolfsburgiem. Dostał za ten występ czwórkę z plusem. Z tym że niemiecką…
Absolutnie najgorsze do tej pory występ przytrafił mu się tuż przed krótkim urlopem. W 32. minucie rywalizacji na szczycie z Bayerem Leverkusen zmienił kontuzjowanego Kingsleya Comana, a w drugiej części Hansiemu Flickowi skończyła się cierpliwość. Nieco ponad pół godziny później wyciągnął wędkę i wyłowił z boiska fatalnego Sane. Cóż, było to trochę kompromitujące dla niego, ale szkoleniowiec ekipy z Monachium miał ku temu solidne podstawy.
Flick usprawiedliwiał zmianę skrzydłowego tym, że od kilku tygodni nie znajdował się w swojej najlepszej formie oraz względami taktycznymi. – Jesteśmy z niego zadowoleni, ale musi dawać z siebie sto procent. Pracujemy nad tym. Ostatecznie chodzi o sukces zespołu. Od czasu do czasu jednostka będzie musiała schować swoje ambicje i przetrwać to.
Sam zawodnik dla „Bild” skomentował zdarzenie w następujący sposób: – Z początku zmiana była dla mnie zaskoczeniem. Nie wiedziałem tego w ten sposób, ale to się też zdarza raz na jakiś czas. Nadal czuję pełne zaufanie zespołu. Sam jestem moim największym krytykiem i mogę sklasyfikować fakt, że ostatnio nie byłem w stanie wykorzystać swoich możliwości. Ale to się zmieni.
Pierwszy symptomy poprawy widać było w spotkaniu ze FSV Mainz.
Nie był to jakiś spektakularny występ, ale zważywszy na to, co wydarzyło się przed kilkunastoma dniami, należy uznać go za dobry omen. Jego niezwykle precyzyjny strzał dał wyrównanie i pozwolił na dobre złapać tlen ekipie z Bawarii. Kibice przed telewizorami otrzymali sporą namiastkę tego, co prezentował w Anglii.
Niektóre statystyki Leroya Sane z ostatniego meczu:
- Kontakty z piłką: 61
- Podania: 34/40: (85%)
- Strzały na bramkę: 2
- Strzały niecelne: 1
- Strzały zablokowane: 1
- Próby dryblingu (udane): 5 (1)
- Pojedynki na ziemi (wygrane): 7 (1)
Bardzo ważna w perspektywie prezentowanej formy przez niego będzie konieczna poprawa gry całej drużyny. Oprócz styczniowych meczów ligowych, w tym miesiącu Bawarczyków czeka także pucharowe starcie z Holstein Kiel – aktualnym wiceliderem 2. Bundesligi. Bayern jest zdecydowanym faworytem, ale nawet słabiutkie Mainz pokazało, że brak pełnego zaangażowania od pierwszych minut może skutkować utratą bramek i trudnościami w dalszym etapie rywalizacji. Niebawem wraca także Liga Mistrzów, tak więc wszyscy w Monachium potrzebują i liczą na to, że Sane będzie znajdował się optymalnej dyspozycji. Sam gracz musi zaś udowodnić, że Bayern, przez niektórych określany jako skąpy i zbyt oszczędny, mimo skorzystania z promocji, nie spalił – de facto wcale niemałych – pieniędzy w kominku.
fot. NewsPix