Gdy w grze Monopoly stanęło się na polu “ryzyko”, można było wyciągnąć kartę-pułapkę. Coś tam przeskrobałeś, a później była klasyczna formułką “idziesz do więzienia, nie przechodzisz przez start, nie dostajesz premii za przejście planszy”. I w przypadku Lecha tak też można spuentować ten ostatni mecz w fazie grupowej Ligi Europy. Nie zdobywasz punktów do tabeli, nie dostajesz premii pieniężnej, nie punktujesz dla siebie w rankingu UEFA. Kolejorz znów przegrał ze Szkotami – tym razem 0:2.
Tym razem nie zobaczyliśmy takiego przeglądu kadry Kolejorza, jak w Lizbonie. Właściwie tylko środek pola przeszedł ewolucję względem wyjściowej jedenastki, bo w centrum gry znaleźli się nie Ramirez z Moderem, a Muhar z Marchwińskim. Dariusz Żuraw wystawił zatem skład, który miał się godnie pożegnać z Europą.
Czy to było godne pożegnanie? Cóż, jeśli ktoś zadowala się tym, że nie skończyło się znów czwórką w plecy – to tak, można odetchnąć z ulgą. Ale po prawdzie, to ten dzisiejszy występ pożegnalny był trafną puentą tego, na ile było stać poznaniaków w tej grupie. Widać było gołym okiem różnicę w zaawansowaniu taktyczno-technicznych właściwie w każdym elemencie gry. Właściwie na każdej pozycji Rangersi mieli zawodnika o klasę lepszego od swojego vis-a-vis z Lecha.
Oczywiście była to grupa trudna. I oczywiście, że Lech nie był przygotowany na ten awans, o czym świadczą problemy z łączeniem Ekstraklasy z pucharami. Pewnie dlatego w Europie trzeba było grać Dejewskim, trzeba było grać Muharem, trzeba było wystawiać Marchwińskiego od dłuższego czasu szukającego formy. I trzeba też było stawiać na zajechanych piłkarzy wyjściowego składu.
Oglądając ten mecz z Rangersami trudno było uciec od myśli, że to tak naprawdę sparing. Stawką dla Lecha była walka o współczynnik, o pieniądze, ale gdy przy wyniku 0:2 patrzyliśmy na ruchy lechitów… Przed oczami mieliśmy obrazki z styczniowych wyjazdów do Belek. Brakowało tylko widoku na morze gdzieś nad siatkę ogradzającą boisko. I słów komentatora o “ciężkich przygotowaniach, które mają zaprocentować na resztę sezonu”.
Lech tak po prawdzie znów strzelił sobie gole sam. Rangersi te błędy sprokurowali, bo atakowali gospodarzy wysokim pressingiem, nie dawali poznaniakom swobody w rozegraniu. Stad wziął się błąd Kamińskiego przy golu na 0:1. Problem w tym, że tę stratę na własnej połowie można było jeszcze uratować. Ale najpierw w jakiś przedziwny sposób względem rywala ustawił się Crnomarković, dał się minąć na prosty zwód, a później Bednarek za szybko zszedł na nogach i dostał gola nad rękoma.
Właściwie ten duet był też współwinny utraty drugiej bramki. Crnomarković przegrał pojedynek główkowy, piłka odbiła się od poprzeczki, a Bednarek… No, nie wiem co chciał zrobić. Ani nie wyskoczył do piłki lecącej na poprzeczkę, jakby zlekceważył tę sytuację. A później przy dobitce Hagiego stał i patrzył.
Trudno cokolwiek nawet o tym meczu napisać. Że Satka miał swoją sytuację przy stanie 0:0? Albo że Lech nie mógł dłużej utrzymać się przy piłce na połowie Szkotów? Że straty na własnej połowie napędzały ataki gości? Właściwie oglądaliśmy powtórkę z rozrywki. Wymowne było to, że komentatorzy w TVP w doliczonym czasie gry rozprawiali o smaku rogali świętomarcińskich, a nie o samym spotkaniu.
Im dalej w las w tych pucharach, tym gorzej wyglądało to dla Lecha. Liga Europy została przegrana w Liege, od tego czasu Kolejorzowi pozostało już tylko odbębnić obowiązek wystąpienia przez kolejne 2×90 minut w pucharach. Dzisiaj wyglądało to tak, jak w klasycznym korpo w piątek o 13:30. Czyli “jeszcze 90 minut i będzie z głowy”.
No i jest z głowy – kasa z UEFA za punktowanie w grupie, punkty do rankingu UEFA i rozstawienie w przyszłorocznych pucharach europejskich.
Lech Poznań – Rangers FC 0:2 (0:1)
Itten (31.), Hagi (72.)
fot. NewsPix