Barcelona rozegrała dziś mecz, w którym pokonać musiała nie tylko rywali, ale też… samą siebie. A to nie jest łatwa sztuka, szczególnie, gdy w przeddzień mikołajek wręcza się rywalom dwa wspaniałe prezenty. Cádiz to z kolei taka ekipa, która gdy dostanie szansę, to z niej skorzysta. A później dobrą organizacją gry rywala po prostu zamęczy. Tak zrobili z Realem, kiedy pokonali Królewskich 1:0, tak też wyglądało to dziś.
Ter Stegen wrzucony na minę po raz pierwszy
Biedny jest niemiecki bramkarz Barcelony. Naprawdę. Dziś rywale oddali trzy strzały celne na jego bramkę. W teorii obronił jeden, ale tak naprawdę kilkukrotnie ratował swoją ekipę przed utratą gola. Sęk w tym, że zawiedli go koledzy. Jako pierwszy – Óscar Mingueza. Młody obrońca Blaugrany po dośrodkowaniu rywali strącił piłkę głową tak, że tylko fantastyczny refleks Ter Stegena sprawił, że nie było gola samobójczego. Nic to jednak nie dało, bo prawdopodobnie najłatwiejszą bramkę w swojej karierze – umieszczając piłkę w siatce z odległości dosłownie kilku centymetrów – zdobył Álvaro Giménez.
To był jedyny strzał, jaki zapisano na koncie Cádizu w pierwszej połowie.
Bezradność
Ale ten jeden strzał wystarczył. Gospodarze po prostu cofnęli się do defensywy, całkowicie oddając inicjatywę Barcelonie. Ta w pewnym momencie miała już ponad 80% posiadania piłki, ale niemal nic z tego nie wynikało. Owszem, znakomitą okazję zmarnował Coutinho. Strzał Messiego niepewnie, ale skutecznie odbił Ledesma. Martina Braithwaite’a zatrzymał już za to w sposób kapitalny. Dałoby się więc wskazać momenty, w których Barca mogła lub nawet powinna zdobyć bramkę. Prawda jest jednak taka, że ogółem grała niemrawo, wręcz leniwie, jakby nie do końca wierząc w możliwość wyrównania. I do przerwy schodziła przegrywając.
Ronald Koeman w tym czasie pokazywany był przez realizatora na ławce w dwóch pozycjach: albo gdy siedział i wyglądał, jakby chciał znaleźć się zupełnie gdzie indziej, albo stojąc z rękami w kieszeniach, gdy patrzył na boisko i zdawało się, że nie ma pomysłu, co krzyknąć swoim zawodnikom. Nawet tradycyjne „zażądaj więcej” z Football Managera nie przechodziło mu przez gardło.
A skoro już o Football Managerze, to w miarę upływu czasu ten mecz coraz bardziej wyglądał, jak spotkanie wyjęte właśnie prosto z niego. W drugiej połowie Barcelona nacierała coraz śmielej, coraz częściej gościła pod bramką rywali, ale efektu ciągle nie było. Aż do 57. minuty, gdy zagranie wzdłuż bramki od Jordiego Alby do siatki skierował… Pedro Alcala, obrońca gospodarzy. Wydawało się, że to punkt zwrotny, że od tego momentu Barca będzie naciskać jeszcze bardziej i w końcu wyrwie trzy punkty.
Ale najwidoczniej jej piłkarze uznali, że za tego samobója coś ekipie z Kadyksu wiszą.
Ter Stegen wrzucony na minę po raz drugi
Może pomieszało im się w głowie po zmianie, jaką chwilę wcześniej przeprowadzili gospodarze, gdy za Álvaro Giméneza wszedł inny Álvaro – Negredo. Tak, ten Negredo, który dekadę temu śmigał aż miło w barwach Sevilli, a potem zdołał nawet zaczepić się w Manchesterze City, pograć w Valencii, Besiktasie, wyjechać na piłkarską emeryturę do Dubaju i wrócić z niej, by pomóc beniaminkowi z Kadyksu wygrać mecz z Barceloną. Bo tego ostatniego dokonał i to dosłownie minutę po wejściu.
Choć trzeba przyznać, że właściwie gospodarze zrobili wszystko, by mu to umożliwić. Barca zresztą zrewolucjonizowała dziś futbol. Straciła gola po wrzucie z autu, który… sama wykonywała. Piłkę wyrzucali blisko własnego pola karnego. Clementowi Lengletowi, do którego skierowane było podanie, akurat zacięła się komunikacja na linii mózg-kończyny i nie zdołał przyjąć piłki, a Ter Stegen, próbujący wykopem ratować sytuację, nabił Negredo. Ten po chwili wpakował piłkę do pustej bramki. Ledwie sześć minut po tym, jak goście wyrównali.
Gdyby to był Football Manager, Ronald Koeman mógłby chociaż rzucić laptopem w ścianę. Ale to rzeczywistość. Więc trener Barcelony nadal stał z rękami w kieszeniach i smutnym wzrokiem patrzył na boisko.
Bez zmian
Do końca meczu już nic się nie zmieniło. Ani wynik, ani obraz gry. Barcelona naciskała, Cádiz murował i nastawiał się na kontry. Ze dwie zresztą śmiało mógł zamienić na bramki, ale jego piłkarze zmarnowali dobre okazje. Barca, oczywiście, swoje też mogła strzelić. Jednak dziś jej zawodnicy prezentowali się tak, że gdyby kazać któremuś z nich zrobić herbatę, to pewnie najpierw oparzyłby sobie rękę, potem rozlał wodę wszędzie dookoła kubka, a na koniec zrzucił wspomniany kubek na własną stopę.
Porażka to jednak pikuś. Najgorsze dla fanów Barcy jest to, że taka gra i taki rezultat to nie nowość. Tak to wygląda od dłuższego czasu, z krótkimi przerwami na jeden, może dwa mecze, gdy Blaugrana radzi sobie z rywalami dość sprawnie. Zresztą podobnie jest przecież w Realu Madryt. Dwójka gigantów hiszpańskiej piłki w tym sezonie w lidze często po prostu nie dojeżdża na mecze. I nic nie zwiastuje, by coś się miało w tej kwestii zmienić. No chyba że pewnego dnia się obudzą i… sami wiecie.
CADIZ 2:1 BARCELONA
(A. Gimenez 8′, A. Negredo 63′ – P. Alcala sam. 57′)
Fot. Newspix