Poważnie rozważaliśmy odpuszczenie oglądania meczu Lecha z Benfiką, gdy zobaczyliśmy skład Kolejorza na to spotkanie. Bo skoro sam Kolejorz nie traktował tego meczu poważnie, to dlaczego my mielibyśmy podchodzić do niego na galowo? Ale obejrzeliśmy. Choć jakim kosztem. Jeśli ktokolwiek się jeszcze łudził, że poznaniacy mają szansę na wyjście z grupy, to dzisiaj został odarty z marzeń. A i sam Lech został odarty z pozytywnych wspomnień z Ligi Europy.
Bo czy za pięć-dziesięć lat będziemy z łezką w oku wspominać europejską kampanię Kolejorza z sezonu 2020/21? Czy z pamięci będziemy w stanie rozrysować obie akcje bramkowe z Charleroi? Albo bez zająknięcia wymienić zwycięski skład ze starcia ze Standardem w Poznaniu?
No nie. Weszli do grupy, UEFA wysłała przelew, próbowali pograć po swojemu, ale rywale byli lepsi pod każdym względem. Można się jeszcze zapierać nogami przy swojej tezie, że ta Benfica i Rangersi to inna półka, ale chociaż z Belgami udało się powalczyć. Można i takimi wnioskami się budować. Natomiast po tym dzisiejszym starciu w Lizbonie… no, nie mamy żadnych pozytywnych wniosków.
Dariusz Żuraw rzucił ręcznik już przed meczem. Wystawił bodaj maksymalnie rezerwowy skład. Bo teoretycznie za Bednarka mógł jeszcze zagrać Malenica, za Puchacza mógł wybiec od pierwszych minut Krawieć, można gdzieś było jeszcze upchnąć juniora bez występu w pierwszej drużynie. Ale zobaczyliśmy kadrową rewolucję – Lech bez Ramireza, Rogne, Czerwińskiego, Kamińskiego, Ishaka oraz kontuzjowanego Tiby był bezbronny. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie poznaniacy nie zaliczyli żadnego kontaktu z piłką w polu karnym Portugalczyków. Żadnego.
Inna sprawa, że i Benfica nie grała jakiegoś spektakularnego meczu. Lizbończycy chyba wiedzieli, że prędzej czy później te gole po prostu im wpadną, bo różnica w jakości obu ekip była drastyczna. Więc bawili się w jakieś nieprzygotowane strzały, Pizzi chciał koniecznie zdobyć spektakularną bramkę po uderzeniu z dystansu, czasami ostatnie podania gospodarzy były do bólu niechlujne. Ale i tak do przerwy prowadzili. Lech źle ustawił strefę przy rzucie rożnym rywala, Vertonghen znalazł się przy Skórasiu, a dobrze wiemy, że Skóraś w walce powietrznej z Belgiem ma marne szanse. I było 1:0.
Na domiar złego w Lechu posypał się Nika Kaczarawa. Nie to, żeby to był jedyny pozytyw w grze Kolejorza, ale w obliczu wąskiej kadry lechitów każdy zdrowy piłkarz jest na wagę złota. A tu wyglądało nam na to, że staw skokowy ucierpiał dość mocno. I Gruzina w tym roku możemy już na boisku nie zobaczyć, bo wył głośno, a kostka błyskawicznie spuchła.
Skoro o pozytywach w grze Lecha – na siłę wrzucilibyśmy tutaj grę Mohameda Awwada. Nic wielkiego nie zrobił, ale miał takie momenty, gdy pokazywał chociaż jakiekolwiek kreatywne zagrania po stronie gości. To też on oddał dwa celny strzały. No dobra, oddał jeden, ale na uparciucha – pierwszy i ostatni, czyli dwa.
Kumacie.
Dobra, na tyle nas stać po tym widowisku. Po przerwie Benfica władowała lechitom dwie sztuki w odstępie dwóch minut i skończyły się jakiekolwiek emocje. Trudno było już patrzeć na te ostatnie minuty w wykonaniu Kolejorza, bo tam już ewidentnie nie było nawet koncentracji, o wierze w zdobycie bramki nawet nie mówimy. A gole Lech Benfice właściwie podarował. Najpierw podanie Bednarka stworzyło okazję do kontry i Portugalczycy rozklepali niezorganizowaną obronę gości. A później w banalny sposób piłkę stracił Marchwiński, poszła kontra, Dejewski tańczył obok Pizziego i było 0:3.
A i w końcówce jeszcze Lech dostał sztukę od Juliana Weigla. Tak sobie patrzymy na tę akcję i przed oczami mamy te wszystkie ostatnie minuty na orliku, gdy jedna ekipa klepie drugą. Tym przegrywającym nie bardzo chce się nawet blokować strzałów, nie wracają do obrony po przegranym pojedynku. Jak już dadzą się okiwać, to nawet nie biegną za rywalem.
No nic. Skoro Lech oszczędzał się dziś, to w weekend rozwalcuje Podbeskidzie. Prawda…? A później jeszcze kolejne przemęczenie się z Rangersami i można odhaczyć Ligę Europy w tym sezonie.
Pozostanie już tylko walka w Ekstraklasie. O awans do Ligi Europy, a jakże.
SL Benfica – Lech Poznań 4:0 (1:0)
Vertonghen (36.), Nunez (57.), Pizzi (58.)
fot. NewsPix