Reklama

“To jak wy żyjecie w tym klubie z tak małym budżetem?”. Trzecioligowe kontrasty

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2020, 14:06 • 18 min czytania 16 komentarzy

Reformy. Działacze co chwilę majstrują przy formułach rozgrywek. Grupy mistrzowskie, grupy spadkowe. Zmiany nazewnictwa lig. Podziały II ligi na wschód, zachód. Następnie połączenie dwóch osobnych bytów i tak w koło. III liga również w ostatnich latach zmieniała swój kształt. W 2008 roku stała się de facto czwartym poziomem rozgrywkowym. Kilka lat przetrwała koncepcja III ligi złożonej z dwóch województw. Po sezonie 2014/15 PZPN postanowił powrócić do czterech grup na tym szczeblu. Podstawowym założeniem miała być profesjonalizacja tego poziomu. I może rzeczywiście poniekąd tak się stało. Jednak każda reforma polskiej piłki musi być obarczona jakąś wadą. W tym przypadku efektem ubocznym jest to, że w III lidze w wielu różnych aspektach możemy zaobserwować największe kontrasty. Począwszy od pensji, przez pion organizacyjny klubów, kończąc na infrastrukturze.

“To jak wy żyjecie w tym klubie z tak małym budżetem?”. Trzecioligowe kontrasty

Znajdziemy tam drużyny, w których zawodnicy zarabiają pięciocyfrowe sumy. Są tam również zespoły, w których biorąc pod uwagę aspekt praktyczny, piłkarze grają charytatywnie.

W każdej grupie znajdują się kluby, które posiadają ponad milionowy budżet, podczas gdy po drugiej stronie rzeki niektórzy działacze rozpaczliwie ratują tonącą tratwę. Piękne, nowoczesne stadiony mieszają się z prowizorycznie postawionymi trybunami, które przy silniejszym podmuchu wiatru mogą znaleźć się na sąsiednim polu z ziemniakami. Część zespołów ledwie wiążą koniec z końcem. Piłkarze wciąż trenują po pracy na pełen etat, praktycznie z autokaru wyskakują na boisko po 400-kilometrowej podróży na mecz wyjazdowy, a trenerzy pracują w imię pasji i wyższej idei.

Jedni odcinają kupony, drudzy dokładają do interesu

PZPN nie ma żadnego wpływu na wysokość dotacji miejskich idących na kluby sportowe w danych gminach. Samorządy mają w tym względzie sporą autonomie, zwłaszcza pod względem stosowania przepisów prawa. W głównej mierze to od nich samym zależy, ile i dla jakiego stowarzyszenia kultury fizycznej przeznaczą pieniądze. Jeśli gmina jest bogata, to nic dziwnego, że kluby sportowe są beneficjentami takiego stanu rzeczy.

„Panem et circenses” – „chleba i igrzysk”. Już w starożytnym Rzymie ówcześni władcy odkryli, czego najbardziej pragną ich podwładni. Wprawdzie obecnie nie mamy do czynienia z lokalnymi watażkami i władzą imperialną, lecz trudno nie odnieść wrażenia, iż niektóre jednostki samorządu terytorialnego i ich władze zbyt mocno wzięły sobie do serca przywołane wyżej hasło rzymskiego pospólstwa domagającego się rozrywek i zaspokojenia potrzeb materialnych. Niestety, zbyt wielkie rozdawnictwo pieniędzy na sport przez gminy staje się powszechnym zjawiskiem. Należy postawić pytanie – czy dalej jest to wykonywanie zadań własnych samorządów z zakresu sportu, czy realizacja wygórowanych ambicji i sposób na ‘kupienie’ elektoratu?

Reklama

Najlepszym przykładem ukazującym absurdalne ładowanie ogromnej kasy z budżetu gminy w rozrywkę sportową jest gmina Stężyca. Niewielka kaszubska miejscowość jest od co najmniej dwóch lat sławna dzięki klubowi piłkarskiego występującemu w III lidze i wójtowi, który za pieniądze podatników bawi się w „Football Managera”. Oczywiste jest, że na tym poziomie rozgrywkowym, aby zrobić awans do II ligi, należy solidnie zapłacić za grę piłkarzom i to najczęściej z dobrym CV.

Na temat pensji piłkarzy Raduni krążą różne historie. Zapewne część sum to legendy, ale nawet w tych opowieściach znajduje się dużo prawdy. Wojciech Fadecki, będący wyróżniającym się zawodnikiem, nie odszedłby do Stężycy, gdyby jego zarobki były porównywalne do tych z II lub I ligi. Za kulisami mówi się o wypłatach rzędu 15 tysięcy złotych lub więcej. Niektórzy zawodnicy na wejściu otrzymali 30 tysięcy za podpis na kontrakcie. Czy ma to coś wspólnego z zaspokajaniem bieżących potrzeb lokalnej społeczności?

A przecież są jeszcze inni sowicie opłacani “panowie piłkarze”.

Problem palenia w kominku pieniędzmi podatników to zagadnienie na zupełnie osoby materiał, lecz niniejszy wątek łączy się omawianym tematem. Otóż, gdy porównamy Radunię z ponad 100-tysięcznym Koszalinem i tamtejszą Gwardią, rysuje się nam zupełnie inny obraz. Oba zespoły występują w III lidze grupie 2. To są zupełnie inne światy, już abstrahując od różnicy w liczbie mieszkańców. Żeby było jasne, nie tylko działacze ze Stężycy pompują ogromne pieniądze w pensje zawodników. Swego czasu wiceprezes PZPN Marek Koźmiński wyraził opinie, że III liga to jest zabawa. Panie prezesie – jeśli zabawa, to droga. Niektórych po prostu na nią nie stać i staropolskim zwyczajem wyznają zasadę „postaw się, a zastaw”.

Nikt z koszalińskiego klubu wprost nie przyzna, że z finansami jest obecnie krucho. Jednak powiedzieć, że nie jest u nich kolorowo, byłoby to strasznie niedokładne określenie. Nad Gwardią wiszą bardzo ciemne chmury.

Reklama

– Więc co dalej? Przecież Jarosław Burzak nie będzie znów dokładał własnych pieniędzy, ile można? A ile wytrzyma obecny trener, wraz z częścią zawodników, którzy właściwie powoli mogliby rozglądać się za lokalem, w którym można byłoby wyprawić imprezę na rocznicę ostatniej pensji, choć pewnie w tym lokalu szybko by odcięli prąd? Tyle dobrego, że trener ma już asystenta i nie musi sam zbierać pachołków, jak w przerwie meczu z Polonią Środa Wielkopolska, przez co nie mógł od razu zejść do szatni. Choć pytanie, czy ten asystent będzie miał komu rozstawiać te pachołki, gdy jakiś zawodnik zrobi to, co Ginter zimą. Czyli pożegna się z klubem z powodu braku wypłat. Co prawda Burzak rzucił mu na stół część zaległej pensji, ale on chciał od razu całość. I nic dziwnego, tym bardziej że pewnie nie liczył, iż w przyszłości wszystko wróci do normy. Bo nic do normy nie wraca. A jest nawet gorzej – to fragment artykułu Norberta Skórzewskiego na portalu ligowiec.net, odnoszącego się do tematu finansów w Gwardii Koszalin.

Obecnie piłkarze nie mają aż takich opóźnień w wypłatach, ale sytuacja nadal jest co najmniej nieciekawa. Czy zanosi się tam na poprawę? Niekoniecznie. Miasto przyznaje otwarcie, iż przyszłoroczna dotacja dla wszystkich zespołów, niezależnie od dyscypliny, będzie znacznie mniejsza. Jasne, nie tylko Gwardia boryka się z ogromnymi problemami pieniężnymi.

Najlepszą wykładnią jest ligowa tabela tej grupy z obecnego sezonu.

Dwupunktowa zdobycz Górnika Konin i Mieszka Gniezno również ma swoje odzwierciedlenie w stanie finansów klubowych. Przecież tamtejsi działacze i trenerzy nie są sabotażystami. Nie wystawiają samych dzieciaków w składzie, bo mają taką wizję. Gdyby mieli odpowiedni budżet, na pewno wzmocniliby zespół kilkoma rutyniarzami.

Owszem, sytuacja Gwardii nie jest kolorowa. Jednak posiadamy klub biznesowy, w którym to zrzeszamy lokalne firmy wpierające nas. Bez tych sponsorów byłoby nam ciężko grać w III lidze. Posiadamy jako jedyni na Pomorzu Środkowym boisko pod balonem. Stawiamy na własną młodzież. Staramy się od najmłodszych lat wszczepiać u młodych zawodników gwardyjskie DNA. Niestety, do dziś odczuwamy trudy finansowe związane z zaledwie rocznym pobytem w II lidze. Jeszcze spłacamy niektóre zobowiązania. Zarząd z prezesem Jarosławem Burzakiem na czele robi wszystko, by klub dalej istniał. Naszym głównym sponsorem jest miasto, lecz jest to kwota około 300 tysięcy złotych. Nie jest to mała suma, lecz nie pozwala nam mieć większych aspiracji niż utrzymanie w III lidze. Ogólnie kasa klubowa liczy na ten moment mniej niż pół miliona. Ostatnio, gdy graliśmy na wyjeździe z pewnym klubem, przed meczem odbyła się rozmowa, w której to padły takie słowa: To jak wy żyjecie w tym klubie z takim budżetem? My mamy z miasta 700 tysięcy, plus sponsorzy, to łącznie wychodzi ponad milion. I to tylko na pierwszą drużynę! – w bardziej dyplomatyczny sposób wypowiada się Łukasz Drożdżal, trener Gwardii.

Jak wygląda sytuacja w innych grupach? Jeśli ktoś chce zmontować solidną paczkę, musi liczyć się z wydatkami na pensje rzędu 4/5 tysięcy złotych lub wyżej. To takie minimum. Z kolei Polonia Bytom ma zamiar pokazać innym, że można zdecydowanie mniej płacić piłkarzom i jednocześnie włączyć się do walki o awans na poziom centralny. Obecnie z 36 punktami są wiceliderem grupy 3. III ligi.

–  Za czasów poprzedniego zarządu Spółka Bytomski Sport chciała szybko zbudować zespół na awans Po zmianie w strukturze personalnej władz klubu, pan Sławomir Kamiński postawił na duże zmiany. Gdy Polonia grała w IV lidze, budżet – wtedy ostatecznie nie wywalczyliśmy awansu – wynosił ponad 100 tysięcy złotych MIESIĘCZNIE. To była wręcz patologia – 8 tysięcy złotych za miesiąc gry w IV lidze. Przeprowadziliśmy renegocjację kontraktów. Na nowo ułożyliśmy kwestie budżetowe oraz wynagrodzeń. Aktualnie przez pandemie zoptymalizowaliśmy średnie wynagrodzenie – 2200/2300 złotych i jest to średnia niższa w tej w poprzednim sezonie. Wielu zawodników, którzy pograli np. Kołobrzegu w momencie, gdy chcą wrócić na Śląsk, są zmuszeni zejść z oczekiwań finansowych. My nie płacimy takich pieniędzy jak tam. Ogólnie w trzecia grupa najmniej płaci się ze wszystkich. Dziś zawodnicy w Ruchu też według moich informacji zarabiają 2,5/3 tysiące złotych. Może u nich Mariusz Idzik, czy u nas Adam Żak zarabiają parę złotych więcej. Adaś jest na kontrakcie progresywnym. Nie chcieliśmy pakować się w kominy płacowe. Zawodnicy zachowali się super w czasie „lockdownu” i zgodzili się na obniżkę pensji do 500 złotych. Wielkie słowa uznania dla naszych graczy za takie podejście do sprawy – opowiada Tomasz Stefankiewicz, dyrektor sportowy Polonii Bytom.

Ciekawy przykładem jest KS Wasilków. Ostatni zespół w tabeli grupy 1. kolejny sezon szorują po dnie tabeli. Mają obecnie zaledwie 5 punktów, a utrzymali się tylko dzięki przerwaniu rozgrywek. W zeszłej kolejce, po ponad roku, w końcu wygrali mecz ligowy – pokonali KS Kutno 4:1.

–  Jeśli chodzi o pensje zawodników, najlepsi zarabiają w porywach do 2 tysięcy złotych, a wystarczy spojrzeć, jak dalekie mamy wyjazdy. Ile czasu należy poświęcić na treningi itd. Można powiedzieć, że grę w naszym klubie traktują jako dodatek do pracy, bo inaczej trudno byłoby im żyć na normalnym poziomie. Nikt z zarządu nie pobiera żadnego wynagrodzenia z tytuły pracy w klubie – przyznaje Jacek Ostaszewski, członek zarządu KS Wasilków.

Hot dog ze stacji benzynowej i karimata między siedzeniami autokaru a hotel, śniadanko i odnowa biologiczna

Nie tylko pensje zawodników na tym poziomie rozgrywkowym zdecydowanie różnie się od siebie. Biorąc pod uwagę budżety klubów, również są ogromne dysproporcje. Prezesi wielu klubów zgodnie powtarzają – bez miliona w kasie klubowej, nie ma co liczyć na spokojnie funkcjonowanie. Jedni mają więcej szczęścia i dostaną bardziej pokaźną dotację od miasta. Spora liczba zespołów zaś ledwo wiąże koniec z końcem. III liga nie stanowi atrakcyjnego miejsca do reklamy dla potencjalnych podmiotów wspierających. Miasta także mają poważniejsze problemy niż piłka nożna. Na dobrą sprawę bez problemu można odnaleźć kluby próbujące utrzymać się na powierzchni z półmilionowym budżetem. Jest to poniekąd straceńcza misja.

–  Ktoś powie, że miasto wyrzuca pieniądze w błoto. Ale władze miejskie są dla nas bardzo życzliwe. Na ten rok otrzymaliśmy od nich dotację w wysokości 280 tysięcy złotych. Miasto też rozumie, że KS Wasilków jest najlepszą formą promocji naszych małej ojczyzny. Stanowimy czynnik integrujący lokalną społeczność. Oprócz tego prowadzimy akademię, w której występuje 120. dzieciaków. Budżet klubu ogólnie wynosi poniżej 400 tysięcy złotych. To są bardzo małe pieniądze, lecz nie marudzimy, robimy swoje. Traktujemy III ligę jako przygodę. Okej, mogliśmy wejść all in. Spróbować na siłę utrzymać się w rozgrywkach. Tylko, co byłoby, jakby się nie udało? Obawiam się, że zadłużylibyśmy się, a klub borykałby się przez kilka najbliższych lat z problemami. Wyznajemy filozofie racjonalnego wydawania pieniędzy. – mówi członek zarządu KS Wasilków.

Zapotrzebowanie na nowy sezon, tak aby się utrzymać na spokojnie i normalnie funkcjonować, bez wielkich planów na awans to pomiędzy 1 milion – 1,2 miliona złotych. Ta kwota oprócz pensji idzie na organizację wyjazdów, czasem noclegi. To są posiłki w dniach meczowych, utrzymanie infrastruktury. Trzeba pamiętać troszeczkę bardziej zagorzałych kibicach, więc dochodzą koszty związane z ochroną i zabezpieczenie innych obiektów. Podstawą jest realizm. Dzisiaj Polonii Bytom nie stać na wyższe kontakty. Polonia musi nadrabiać ambicją – Tomasz Stefankiewicz, dyrektor sportowy Polonii Bytom.

Niektórzy włodarze miele więcej szczęścia i udało im się nawiązać współpracę z potężnymi sponsorami. Takim klubem jest aktualny lider III ligi grupy 4 – Wisła Puławy. Dzięki wsparciu z Grupy Azoty S.A. w puławskim klubie działacze mogą spokojnie planować przyszłość i wyznaczać sobie ambitne cele.

– Budżet Wisły Puławy stanowi mniejsza kwota niż w poprzednim sezonie, musimy jeszcze pamiętać, że są to środki na funkcjonowanie całego klubu, czyli oprócz drużyny seniorskiej, także grup młodzieżowych piłki nożnej, sekcji podnoszenia ciężarów, sekcji lekkoatletycznej oraz pływackiej.  Dlatego myślę, że pod kątem budżetu na drużynę seniorów w naszej lidze nie jesteśmy liderem. Pierwszy sezon po spadku z II ligi dał nam do sporo myślenia i wyciągnęliśmy z tego wnioski. Widzieliśmy potrzebę zmian, ostatni sezon nie do końca pozwolił sprawdzić pewne warianty ze względu na pandemię. Teraz zaczęło się racjonalne budowanie drużyny pod kątem awansu, to już czas powrócić na poziom centralny. Zgadza się mamy potężnego sponsora, któremu bardzo serdecznie dziękujemy za wsparcie, nie mogę mówić natomiast o kwotach umowy sponsorskiej, gdyż są one objęte tajemnicą.  Postawię natomiast tezę: że bez wsparcia Grupy Azoty klubu z prawie 100-letnią historią już by nie było. Natomiast z miasta otrzymujemy dotacje na poziomie 250/270 tysięcy złotych na cztery sekcje sportowe, możemy dyskutować, czy to jest dużo, czy mało na takie miasto, ale takie są fakty. To prawda, że mamy piękne obiekty, natomiast korzystanie z nich jest odpłatne – relacjonuje Piotr Owczarzak, prezes Wisły Puławy.

KS Wisła Puławy założyła także klub biznesowy dla podmiotów z całej Polski. Unikatowe zjawisko na tym poziomie rozgrywek.

Ideą powstania klubu biznesowego była chęć pozyskania środków z zewnątrz. Chcieliśmy zdywersyfikować źródła finansowania, spróbować się dokapitalizować w inny sposób. Dzięki Partnerskiemu Klubowi Biznesu mamy możliwość kontaktów z przedsiębiorcami z całej Polski. Dzięki takiemu podejściu łączymy pasję do sportu z biznesem. Klub sportowy, oprócz reklamy nie ma za wiele do zaoferowania, a reklama ma bardzo często ograniczony zasięg. My dajemy coś ekstra, czyli możliwość zwiększenia skali prowadzonego biznesu, nawiązania nowych relacji, poprzez uczestnictwo w spotkaniach, na których są firmy zarówno z rynku lokalnego, ale i te z różnych czasami odległych części kraju – z dumą opowiada Owczarzak.

Nie zawsze współpraca z Grupą Azoty przebiega w taki sposób. Chemik Police z kolei, mimo iż współpracuje z miejscowymi Zakładami Chemicznymi, nie może liczyć na tak duże wsparcie. Wprawdzie w Policach mówi się, że Azoty znowu mają mocno dokapitalizować klub, lecz przed sezonem w zespole nastąpiły ogromne cięcia budżetowe, w wyniku czego, kadra jest złożona praktycznie z młodzieżowców. Efekt? Raptem 6 punktów i nawet zapowiadane koło ratunkowe może okazać się już spóźnione.

Około 150 kilometrów na południe od Puław – w Zamościu – jest zupełnie inaczej. Nie ma wyjazdów dzień przed meczem. Piłkarze muszą zrywać się w nocy, jeśli wyjazd liczy około 300 kilometrów. Obiad po meczu w dobrej restauracji? Także mogą o tym zapomnieć. Klub ma inne problemy na głowie niż odpowiednia liczba kalorii. Pensje zawodników są mizerne, a pojęcie spokoju i stabilizacji od pewnego czasu jest zupełnie obce dla osób związanych z tamtejszym Hetmanem. Ostatnie miejsce w tabeli, 7 punktów na koncie. To i tak należy rozpatrywać w kategorii małego cudu, iż udało im się wystartować.

Jeszcze w lutym drużyna była silna kadrowo. Wprawdzie w tabeli nie było rarytasów. Kadra była bardzo dobra na III-ligę. Trener Płuska odszedł i nagle wszystko upadło. Przyszła pandemia, nie było spotkań, choć utrzymaliśmy się w lidze. Już wcześniej zaczęły się problemy, ze względu na zarządzanie, nagle zniknęły pieniądze z kasy klubowej. Sytuacja przed startem nowego sezony w pewnym momencie była dramatyczna. Nie było zawodników. Chcieliśmy się wycofać. Podjęliśmy decyzję – ruszamy w III lidze. Dopiero tydzień przed pierwszym meczem się skompletowaliśmy. Chwała chłopakom, że w ogóle gramy. Mieliśmy raptem 7 zawodników, zespołu juniorów nie ma w klubie. Zostaliśmy z ręką w nocniku. Musieliśmy pozbierać chłopców z regionu – 17,18,19-letnich. Udało nam się wypożyczyć z ŁKS Łódź Rosiaka i Białousa, którzy tam nie mieli szans na grę. Jest trudno, zwłaszcza gdy mamy dalekie wyjazdy Wyjeżdżamy w dniu meczu. Nie śpimy w hotelach i nie stołujemy się w dobrych knajpach. Prowadzę firmę w Zamościu i traktuję pracę trenerską jako dodatkowe zajęcie. Pomagałem byłemu szkoleniowcowi Michałowi Mackowi. Był zgrzyt między nim a klubem. Podjąłem się straceńczej misji ratowania III ligi w Zamościu. Miasto też zawsze pomagało. Środki w wysokości 400/500 tysięcy złotych. Kiedyś byli mocni juniorzy w klubie. A obecnie w 60-tysięcznym powstało wiele akademii, szkółek. Tylko jest jeden problem. Zamiast jednego silnego klubu juniorskiego, jest kilka słabych. Każdy widzi swój czubek nosa – Jarosław Czarniecki, szkoleniowiec Hetman Zamość.

Taki właśnie jest krajobraz trzecioligowych zmagań. Znajdziemy drużyny, które organizacyjnie są na poziomie centralnym, a pojawiają się przypadki, gdy w klasie okręgowej wszystko lepiej jest poskładane. To jak w końcu jest z tą profesjonalizacją tego poziomu? Otóż tak, jak na początku wspomnieliśmy, wiele klubów postawiło duży krok do przodu. Wygodne autokary, wypłaty na czas. W szatni przed meczem odżywki. Masażyści przed daną rywalizacją zajmują się wnikliwie zawodnikami. Nie ma już grochówki w wojskowym bemarze, a zawodnicy na każdym postoju nie idą za winkiel na papieroska z trenerem. Kierownik jawnie po meczu nie wnosi do szatni kraty złocistego trunku.

Niestety, wielu działaczy mentalnie i organizacyjnie zatrzymało się kilkanaście lat temu. Z pojęciem „profi” mają jedynie coś wspólnego wówczas, gdy uszykują sobie kanapki z pasztetem o tej sympatycznej nazwie.

Gdy wróciłem do Concordii Elbląg, na koniec poprzedniego sezonu nabawiłem się paskudnego urazu – zapalenia przywodziciela tzw. „pubalgia”. Bardzo trudne do zdiagnozowania i bardzo bolesna rehabilitacja. Myślę, że ten uraz był gorszy w leczeniu niż złamanie lub pęknięcie kości. Pamiętam, iż przez pierwsze 2 miesiące byłem u kilku różnych rehabilitantów, ortopedów, a nawet u osteopaty. Nikt nie wiedział, co mi jest. Pomógł mi dopiero Robert Dominiak – fizjoterapeuta Lechii Gdańsk. 3 miesiące płaciłem z własnych środków za rehabilitacje, badania, rezonanse i prześwietlenia. Oczywiście w klubie nie ma lekarza oraz fizjoterapeuty. Oczywiście ze strony klubu nie otrzymałem żadnej pomocy, aby zabiegi wziąć na tzw. fakturę. Oczywiście przez te 3 miesiące nie otrzymałem żadnej wypłaty i zaległych premii za poprzednia rundę, usłyszałem tylko, że „nie trenujesz i nie grasz to nie ma kasy” – wrócisz do gry do wrócimy do płacenia. Wtedy byłem jeszcze zdeterminowany, aby wrócić do dyspozycji i do wyższych lig, bo wiem, że spokojnie jestem jeszcze w stanie grać ma wysokim poziomie. Dlatego zacisnąłem zęby, by dojść do pełnej sprawności. Gdy już byłem zdrowy i strzelałem bramki, upomniałem się o nasze pierwotną umowę, to wtedy usłyszałem: „nie mam kasy”… mogę dać Ci maks tyle – z żalem wspomina Adam Duda, obecnie występujący w A.S. Pomorze Gdańsk.

Swoją drogą wielu graczy, mimo iż słychać o danym prezesie wiele złych opinii, nie maja zamiaru weryfikować tych pogłosek i po prostu idą do tego klubu. Przykład? Kotwica Kołobrzeg. Zawsze przyjdzie ktoś naiwny do słynnego prezesa Dzika. Jednak piłkarze mimo wszystko mają swoje rodziny i wydatki. Zamiast profesjonalnego grania, zmuszeni są zaciskać pasa i przejmować się, co będzie jutro.

Treningi codziennie, w weekendy mecze, pensja niewielka. Dzisiaj trzeba dużo trenować indywidualnie, aby być w dobrej formie, co się wiąże z poświęceniem czasu i energii. A prezesi przycinają na każdy kroku. Najgorsze się zaczyna, gdy zawodnik w niższej lidze łapie kontuzję Kluby nie pomagają w leczeniu i powrotu na boisko. Kombinują, jak tylko mogą, aby obcinać pensje. Niestety w banku nie pytają o to, czy ma Pan w tym miesiącu kontuzje i czy może ratę kredytu będzie Pan miał ochotę w przyszłym miesiącu – dodaje Duda.

Trenerzy najczęściej w bogatych klubach zarabiają nawet więcej niż piłkarze. Krzysztof Kapuściński w Polonii Środa Wielkopolska ponoć w pierwszym sezonie pracy na starcie otrzymał kontrakt opiewający na około 10 tysięcy złotych miesięcznie. W III lidze są też trenerzy pasjonaci, którzy muszą partycypować wolny czas pomiędzy rodzinę, a klub piłkarski, z którego nie przynoszą do domu „kokosów”.

–  Jeżeli ktoś kocha klub swój, który dał możliwość spełnienia marzeń – pracy trenerskiej – to finanse schodzą na drugi plan. Zresztą jestem nauczycielem wychowania fizycznego. Moja rodzina ma, za co żyć. Jak ktoś chce być trenerem, musi być zafiksowany na punkcie tej pracy. Wymaga to poświęcenia czasu, ale na całe szczęście moja żona jest wyrozumiała. Rozmawia ze mną na temat mojej pracy. W chwilach zwątpienia motywuje do pracy. Bez niej nie dałbym rady ciągle pracować w tak szybkim tempie. Poza tym ciągle mnie się pyta, czy już zaaplikowałem na kurs UEFA Pro – przyznaje trener Gwardii Koszalin.

Blaszana trybuna wystarczy. Grunt to przejść weryfikację licencyjną

Patrząc na niektóre obiekty i zaplecza socjalne w III lidze, a raczej substytuty niniejszych pojęć, można dojść do wniosku, że komisje licencyjne, zamiast wnikliwie sprawdzać, czy klub spełnia wymogi pod względem infrastrukturalnym, raczej wybrały się od razu do budynku klubowego na oranżadę i bigos. Skręcane na szybkiego trybuny zostały postawione tylko i wyłącznie, aby spełnić zadość przepisom. Te również nie są zbyt wymagające. W efekcie publiczność uczestniczy w widowisku na pięknych stadionach np. w Kołobrzegu czy Puławach, gdzie indziej zaś kibice muszą oglądać mecz na prowizorycznych podestach. Wystarczy, że zatańczą „labada”, a istnieje duże prawdopodobieństwo, że za chwilę będą leżeć na ziemi.

Wielu włodarzy klubów mówi otwarcie – nasz największy problem to infrastruktura.

Naszym największym problemem jest infrastruktura, ale miasta stara się cały czas znaleźć środki na poprawę stany boisk. Nam zależy głównie na sztucznej pełnowymiarowej murawie z oświetleniem, tak aby począwszy od seniorów, kończąc na najmłodszych – wszyscy mogli od późnej jesieni do wczesnej wiosny trenować w normalnych warunkach – sekretarz KS Wasilków.

Coś na wzór stadionu w Wasilkowie. Dobrze, że na balkonach jest trybuna VIP

– Naszym głównym problemem jest obiekt. Stadion potrzebuje generalnego remontu. Wystarczy pojechać 40 km dalej do Kołobrzegu i tam znajduje się piękny nowoczesny obiekt na 3 tysiące miejsc. W Koszalinie również powinien być podobny obiekt… – Łukasz Drożdżal, Gwardia Koszalin. 

Korzystając z tego, że obecnie jest odgórny nakaz rozgrywania meczów bez kibiców, przenieśliśmy się na macierzysty obiekt przy ulicy Olimpijskiej. Wcześniej graliśmy na stadionie miejskim użytkowanym przez Szombierki. Znajduje się tam tylko 700 krzesełek, a zapotrzebowanie na bilety jest większe. Praktycznie od dwóch lat gramy na wyjazdach – opowiada dyrektor sportowy Polonii Bytom.

***

Trudno winić PZPN za dysproporcję budżetowe oraz różnice w pensjach. Jednak reforma z 2015 r. sprawiła, że kontrasty w III lidze są coraz bardziej widoczne. Wcześniej w danej grupie występowały drużyny z dwóch województw. Wyjazdy były bliższe. Aby spokojnie klub mógł utrzymać się w lidze, nie trzeba było płacić zawodnikom aż tak dużych pieniędzy. Nie było aż tak ogromnych wydatków na szeroko pojęte kwestię organizacyjne. Oczywiście, argument zwolenników reformy, iż konieczne było oddzielenie ziarna od plew, jest uzasadniony. Wyższy poziom III ligi stanowi zdecydowanie lepszy poligon doświadczalny dla wielu młodych graczy, którzy mogą okrzepnąć w tam, nabrać cennego doświadczenia. Profesjonalizacja jest jak najbardziej konieczna i potrzebna.

Z tym że minęło 5 lat od reformy, a wielu drużynom wciąż bliżej do tzw. amatorki, a proces się tylko pogłębia. Bogaci są coraz bogatsi, biedniejsi stają się coraz bardziej biedni. Nowa doktryna trzecioligowego, agresywnego kapitalizmu?

Piotr Stolarczyk

fot. własne / NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Niższe ligi

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

16 komentarzy

Loading...