Reklama

Legia znęca się nad Lechem? Nowe, nie znaliśmy!

redakcja

Autor:redakcja

09 listopada 2020, 13:57 • 9 min czytania 119 komentarzy

Niewiele jest w polskim futbolu tak zgodnych związków. Legia Warszawa bezustannie dąży do upokarzania Lecha Poznań, Lech Poznań wytrwale próbuje stołecznej ekipie maksymalnie ułatwić to zadanie. To nie jest już jakiś przelotny romans, jak kilka wygranych meczów derbowych Lechii Gdańsk czy Wisły Kraków. To jest wieloletnia głęboka relacja, toksyczna, ale stabilna. I mamy na to przynajmniej siedem dowodów. 

Legia znęca się nad Lechem? Nowe, nie znaliśmy!

Wczorajszy mecz to jest niejako wisienka na torcie. Wydawało się przecież, że jeśli Lech ma się kiedyś odgryźć za wszystkie kompromitacje, to właśnie w tym sezonie. Nadrabia sobie już w czwartki, gdy boksuje się jak równy z równym z europejskimi średniakami, podczas gdy legionistom czwartek kojarzy się co najwyżej z owocowymi eventami w ich firmach. Wówczas Twittery i Facebooki płoną: halo, Warszawa, jak smakuje mango? Spożyjcie solidny posiłek, bo wieczorem nie ma czasu na jedzenie, trzeba oglądać jak Lech Poznań, powtarzamy, Lech Poznań reprezentuję Polskę w Europie.

No i legioniści po cichutku przełykają gorzką pigułkę, wspominając stare, dobre czasy, gdy ich klub nie kompromitował się z… Hm. Z każdym rywalem na europejskiej arenie od czterech lat.

Wczoraj Kolejorz miał już gotowe memy, miał gotowe żarty i odzywki, zresztą nawet oficjalne konta klubu zaczęły przed meczem zabawę w podgryzanie. W końcu Lech na papierze wyglądał o wiele solidniej. W końcu to Lech gra w Lidze Europy. Legia, porozbijana, dręczona kontuzjami i kolejnymi zakażeniami koronawirusem, miała wreszcie ulec poznaniakom.

Ale przecież w tym związku to Lech ma regularnie przefikane. Zamiast odwinięcia, mamy kolejny punkt na długiej liście bólu.

Reklama

7. TRANSFER BERESZYŃSKIEGO

Sześć i pół roku w Lechu Poznań. Ojciec, który nie tylko spędził w Kolejorzu sporą część swojej kariery, ale też pracował w strukturach klubu już po jej zakończeniu. Urodzony w Poznaniu. Debiutujący w dorosłej drużynie w pamiętnym mistrzowskim sezonie. Wydawało się, że Bartosz Bereszyński będzie modelowym przykładem wychowanka, wyciągniętego w młodym wieku z Warty Poznań, a następnie powoli i mądrze wprowadzonego do seniorskiego zespołu.

No a potem Bereszyński poszedł do Legii. I co gorsza – dość jasno i przytomnie uzasadniał swój transfer.

Legia wprowadza młodszych zawodników od dłuższego czasu, była pierwsza z akademią, wypromowała większą liczbę zawodników niż Lech i pod tym kątem jest na wyższym poziomie – przyznawał w rozmowie z Weszło tuż po transferze. – Liczy się mój rozwój, a wiele zapisów wskazuje na to, że Legia chce na mnie postawić, a ja chcę udowodnić kibicom w Warszawie, że zasłużyłem na ten krok do przodu.

To było bolesne dlatego, że… prawdziwe. Lech w tamtym okresie jeszcze nie do końca potrafił pracować z młodymi ludźmi, nie do końca potrafił ich przekonać do swojej wizji rozwoju, a momentami po prostu ich zaniedbywał. Potem Bereszyński zaczął kompletować trofea z Legią. Następnie wyruszył do Sampdorii Genua, regularnie grając też w reprezentacji Polski. Upokorzenie? Trochę tak, zwłaszcza, że dzisiaj, gdy pół kadry to wychowankowie Lecha Poznań, ten przykład Bereszyńskiego pozostaje rysą na prześlicznym obrazie wzorcowej akademii.

6. DWUKROTNY PSTRYCZEK OD MŁODYCH

Wczorajszy mecz klasyfikujemy dość nisko, ale nie możemy przejść obok niego zupełnie obojętnie. Dlaczego? Po pierwsze – gol w końcówce zawsze boli podwójnie. Ale jest też drugi powód. Bohaterem wczorajszego spotkania stał się Kacper Skibicki, 19-latek ściągnięty do Warszawy niedawno, wrzucony na ławkę trochę awaryjnie, wobec tego całego szpitalnego cyrku w stolicy. Gość najpierw wyrównał, potem jego zagranie było jednym z kluczowych przy bramce na 2:1. Pokonać klub, który pozycjonuje się na najlepszą akademię w kraju za pomocą 19-latka? Wyjątkowo perfidne.

A przecież to już recydywa. W ubiegłym sezonie lechitów skasował Maciej Rosołek, również z rocznika 2001. To robi wrażenie też na zasadzie kontrastu. W meczach z Lechem młodzi z Legii wspinają się na wyżyny i przesądzają o wyniku spotkania. Z drugiej strony młodzi lechici, często tak świetnie prezentujący się na tle rywali w Europie, przy Łazienkowskiej grają zdecydowanie poniżej swojego potencjału.

Reklama

Mentalność? Czy po prostu klasyczne okrucieństwo Legii wobec Lecha?

5. TRANSFER BIELIKA

Bardziej bolesny niż ten Bereszyńskiego, bez wątpienia. Krystian Bielik bowiem zagrał na nosie całej organizacji Lecha Poznań, całemu pomysłowi na budowę klubu. Z dzisiejszej perspektywy trudno ocenić, kto miał rację, może w ogóle nie powinniśmy tego rozpatrywać w ten sposób. W końcu przecież Krystian Bielik – rocznik 1998 – spotkał się w Derby County z Kamilem Jóźwiakiem – rocznik 1998. Ten drugi poszedł poznańską drogą, mozolnie wspinając się po szczebelkach aż do statusu gwiazdy pierwszego zespołu Lecha. Ten drugi najpierw wjechał z buta w ligę w barwach Legii, potem stał się bohaterem nieoczekiwanego transferu do Arsenalu. Ale w Londynie się nie przebił i ostatecznie zakotwiczył w tym samym klubie, co kolega z rocznika.

Trudno więc powiedzieć, czy wygrał Bielik. Wiemy na pewno, że wygrała Legia. Wyciągnęła gościa z akademii Lecha Poznań za grosze, w dodatku w atmosferze wbijania kolejnych szpilek. Tu parę słów o tym, że nie był traktowany poważnie w Wielkopolsce, tutaj o tym, jakie szanse stworzyła mu Legia.

Tyle mówi się o tej ścieżce rozwoju w Lechu, ale ta narysowana przede mną prowadziła chyba przez jakąś obwodnicę. W Poznaniu grałem wtedy w juniorach starszych, Legia zaproponowała miejsce w pierwszym zespole. Nad czym miałem się zastanawiać? – wspominał w naszym reportażu.

Ale to wszystko słowa i tylko słowa. Mocniej działają cyfry. Legia wyciągnęła Bielika za grosze, a chwilę później opędzlowała za ponad 10 milionów złotych. Znając oszczędność władz Lecha – to mogło zaboleć mocniej, niż niektóre boiskowe porażki.

4. MAMY, KURWA, DOSYĆ!

Maj 2018 roku, Legia potrzebuje trzech punktów w Poznaniu, by świętować 13. tytuł mistrzowski. Już na tydzień przed spotkaniem trwają narady – a co z dekoracją. A co z kibicami gości. Co z gospodarzami. Oczywiście spełnia się najczarniejszy ze wszystkich czarnych scenariuszy. Legia strzela dwa gole, przy wyniku 0:2 na sektorze kibiców Lecha pojawia się wymowny transparent: “mamy kurwa dosyć” (bez przecinków). Chwilę później na murawie ląduje tona pirotechniki. To nie wystarcza, by sędzia przerwał mecz, więc dla pewności chuligani wbiegają jeszcze na murawę i pozostają na niej tak długo, aż zapada decyzja – koniec meczu, 3:0 dla Legii, mistrzostwo jedzie do Warszawy.

Ech, cóż to była za wielopoziomowa kompromitacja, wielopoziomowe upokorzenie. Kibice Legii przygotowali sektorówkę z napisem “Mistrz nie do Poznania”, rozdali swoim piłkarzom repliki medali oraz trofeum za zwycięstwo w Ekstraklasie. To wszystko już przy pustawym stadionie, za kordonami policji maszerującej po murawie. To było zakończenie pewnego etapu w rozwoju obu klubów – gdy Legia mocno urosła, a Lech dość drastycznie odjechał od oczekiwań swoich kibiców. Narastająca przez lata frustracja eksplodowała – dosłownie, za sprawą wybuchających petard, i w przenośni.

Mimo, że to ścisły top rozczarowań dla fanatyków z Kotła, to jednak w najnowszej historii poznańsko-warszawskiej – chyba poza podium.

3. TRANSFER HAMALAINENA

To był strzał między oczy. Najpierw te ckliwe historie, że nowe wyzwania, że bliżej rodziny. Gość, który w Lechu Poznań zapracował na miano gwiazdy ligi. Ponad 100 meczów, ponad 50 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, jeden z najbardziej istotnych zawodników w sezonie mistrzowskim. Gdy było już jasne, że nie pozostanie w Kolejorzu, zapowiadało się, że pożegnanie będzie wzruszające. Piłkarz, który zostawił w Poznaniu sporo serca, ale i któremu Poznań dużo zawdzięcza. Nie utrudniano specjalnie odejścia, nie było jakichś dramatycznych zsyłek do klubu Kokosa, Hamalainen jeszcze w grudniu strzelił pożegnalnego gola w spotkaniu z Zagłębiem Lubin.

I trach. Piłkarz odszedł za darmo, tak jak miał odejść. Odszedł do drużyny o lepszych perspektywach, tak jak się zapowiadało od miesięcy. Odszedł, by lepiej zarabiać.

Ale niestety dla kibiców Lecha – jego nowym klubem została znienawidzona Legia Warszawa. Fin został natychmiast wrogiem publicznym, nawet klub włączył się w szkalowanko, rozkręcając akcję “odHam się” – podczas której za sprawą jednego ze sponsorów można było za darmo wymienić koszulki z nazwiskiem Hamalainena. Oj, tak, pośród wielu pstryczków ten był wyjątkowo bolesny. Wyjęcie jednej z gwiazd, za darmo, wykorzystanie jej do… A, do tego jeszcze przejdziemy.

2. DWA PRZEGRANE FINAŁY NA NARODOWYM

Transferowe czy ligowe upokorzenia to jedna sprawa, osobna to mecze Pucharu Polski. Nie da się ukryć – w lidze zazwyczaj emocje rozkładają się na kilka tygodni, porażkę na parę kolejek przed końcem można jeszcze w teorii odrobić. Nawet ten pamiętny mecz przerwany przez kibiców był w sumie dopełnieniem formalności, złość na Lecha kumulowała się tygodniami, nie była wynikiem pojedynczego starcia piłkarskiego.

Co innego Puchar Polski.

Tam przy pierwszym gwizdku jesteś dokładnie tak samo bliski trofeum jak twój rywal. Nie ma tutaj żadnych niuansów, żadnego przeliczania goli strzelonych, żadnego liczenia, że być może uda się porażkę odrobić podczas ogrywania Wisły Kraków. Jest tylko jeden wygrany i jeden przegrany. Jeden wznosi w górę puchar, drugi jedzie do domu z pustymi rękoma. Tak się w polskiej piłce poukładało, że Lech miał szansę dwukrotnie wyrwać Legii puchar w bezpośrednim meczu, w dodatku w kapitalnej oprawie, bo na Stadionie Narodowym, przy wyprzedanych biletach. Trudno wskazać bardziej prestiżowe mecze w najnowszej historii polskiej piłki – tu wszystko się zgadzało:

  • poziom nienawiści obu klubów
  • ich klasa piłkarska na tle reszty Polski
  • stawka
  • stadion, oprawa, liczba widzów

Nic, tylko pisać historię. No i dwukrotnie historię napisała Legia. Dwukrotnie kibice z Poznania musieli oglądać, jak cieszy się Warszawa, jak na środku boiska trofeum podnoszą w górę legioniści. W tym oczywiście dwukrotnie Bereszyński (choć na murawie się nie pojawił) i raz Hamalainen (wprowadzony w 90. minucie, jakby na złość rywalom).

1. GOL HAMALAINENA

To była kumulacja, szczyt wszystkiego. Gol w końcówce. Gol na wagę trzech punktów, w dodatku tuż po rozbudzeniu nadziei, bo przecież Lech też wyrównał w samej końcówce. Poza tym w jakże znamiennym sezonie – Legia właśnie była gdzieś między meczami z Realem Madryt w Lidze Mistrzów. Lech Poznań w ogóle w pucharach w tym sezonie nie grał. Sytuacja w lidze? Legia mocno rotująca składem wygrała do tej pory tylko 3 z 12 ligowych spotkań.

Kolejorz miał prawo sądzić, że to się uda, że to wypali.

Ale znów został bezlitośnie skasowany. I to przez Kaspra Hamalainena. I to po golu ze spalonego. Czy można sobie w ogóle wymarzyć bardziej upiorne okoliczności porażki z rywalem? To naprawdę sprawiało, że współczucie wobec lechitów musieli odczuwać niektórzy spośród ich wrogów.

***

Wydawało się, że to wszystko już za Lechem, że idzie nowe. Że teraz to poznaniacy będą wykonywać rekordowe transfery, grać w Europie, podczas gdy Legii pozostaną transmisje telewizyjne. Ale gol Lopesa pokazuje, że choć obecny Kolejorz pokonał już wiele przeciwności, przełamał już mnóstwo własnych lęków i klątw, to jednak w rywalizacji warszawsko-poznańskiej nadal Wielkopolanom potrafią się ugiąć nogi.

Pocieszenie dla poznaniaków? Lech jest na wnoszącej, z akademii wypływają coraz to nowe nazwiska, samym zwycięstwem nad Standardem klub z Wielkopolski zarobił na jakiś solidny transfer gotówkowy zimą. To Legia musi dość panicznie łatać dziury budżetowe, to Legia ma tysiąc problemów ze składem, coraz starszym i słabszym. Być może oba kluby się miną, być może rosnący w siłę Lech już niedługo będzie regularnie upokarzał słabnącą Legię.

Ale niestety dla Kolejorza – nie stanie się to jeszcze w 2020 roku. Ten, mimo wszystkich swoich szaleństw, w rywalizacji Lecha z Legią przyniósł to, co zwykle. Ból poznaniaków, radość stolicy.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

119 komentarzy

Loading...