Reklama

Jesus Imaz wrócił do świata żywych. Jeśli ktoś ma dźwignąć Jagę, to on

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

09 listopada 2020, 14:13 • 4 min czytania 4 komentarze

Mówi się, że piłkarze z Hiszpanii są ciepłolubni. Że jak przygrzeje słoneczko, to wtedy wyciągają gitarę, strzelają sjestę i w ogóle bailando. Tymczasem Jesus Imaz wydaje się wyłamywać z tego trendu. Rok temu miał znakomitą jesień, sieknął jedenaście sztuk. Wiosną? Jeden z najgorszy piłkarzy całej ligi, koszmarnie długa seria bez strzelonego gola. Teraz znów przyszła jesień i pomocnik Jagi jako jeden z nielicznych w tym zespole potrafi poczarować w ataku.

Jesus Imaz wrócił do świata żywych. Jeśli ktoś ma dźwignąć Jagę, to on

Gdy w czerwcu siadaliśmy do tekstu o białostockim Hiszpanie, to momentami nie dowierzaliśmy w to, co wówczas widzieliśmy. Zestawmy to w dwóch okresach: rundy jesiennej i rundy wiosennej. Jeśli Adam Małysz mówił, że kluczem do sukcesu jest oddanie dwóch równych skoków, to Imaz w pierwszej serii pobił rekord skoczni, a w drugiej zjechał tyłkiem po buli.

W sezonie 2019/20 do przerwy zimowej Imaz strzelił jedenaście goli i zaliczył trzy asysty. Generalnie co spojrzałeś na gola Jagiellonii, to było wysokie prawdopodobieństwo, że paluchy w nim maczał pan Jesus. Spokojnie mogliśmy mówić, że Imaz to jeden z najlepszych piłkarzy ligi. Gdyby ktoś dorzucił do tego “a być może nawet najlepszy?”, to może byśmy się nie zgodzili, ale też nie nazwalibyśmy go człowiekiem nienachalnie inteligentnym. Mówiło się, że zimą do Jagi przyszły oferty z Bliskiego Wschodu, ale Cezary Kulesza sukcesywnie je odrzucał. Zero zdziwienia – wszak nie oddajesz w połowie sezonu swojego najlepszego grajka.

Wiosna na poziomie Maniasa czy Serrarensa

A później przyszła runda wiosenna. Imaz z ligowego kozaka przeistoczył się w ligowym dżemik, a później stanął w jednym szeregu z takimi wirtuozami futbolu, jak Hostikka, Manias czy Serrarens. Jeśli nie dowierzacie, to rzućcie okiem na statystyki – w całej rundzie wiosennej i rewanżowej Hiszpan nie zdobył choćby jednej bramki i zaliczył jedną asystę. I nie to, że był kontuzjowany – grał, później mniej, bo też marny pożytek z piłkarza, który jest produktywny jak Artur Barciś w roli centra na koszykarskim boisku. Ale grał. I wykręcił przez całą rundę jedną asystę.

Jak tak nawet spojrzymy sobie na nasze noty z tamtego okresu, to ręce opadają. Dwa, dwa, trzy, dwa, trzy, cztery… Pierwszą pozytywną ocenę Imaz dostał jakoś w okolicy okresu, gdy Legia przyklepywała już sobie mistrzostwo. Przed chwilą Jaga miała na stole przyzwoite pieniądze oferowane przez Arabów, po niespełna pół roku Imaz miałby problem z wygraniem sobie miejsca w składzie Olimpii Grudziądz.

Reklama

Trudno w ogóle było jakoś usprawiedliwiać tę obniżkę formy. Imaz w wywiadach jakoś strasznie nosem nie kręcił, raczej przyznawał, że w sumie to rozumiał decyzję klubu. Gdzieś w międzyczasie cyknął sobie sesję z lepienia pierogów (serio). Później pokręcił nosem, gdy trener Petew odstawił go na bocznicę.

I wydawało się, że jest po gościu. Był piłkarz, nie ma piłkarza. Teraz już tylko wymuszenie jakiegoś transferu latem – jakaś Turcja, jakiś Cypr, może Arabia Saudyjska i ciao Białystok.

Ale Imaz został. I Imaz się obudził.

Cudowny gol na potwierdzenie przebudzenia?

Oczywiście najbardziej przykuwa uwagę fakt, że w starciu z Cracovią zdobył bramkę spektakularną. Kto nie widział, niech nadrabia skróty. Bo jakbyśmy się nagimnastykowali, to nie oddamy słowem tego, co on wykręcił w polu karnym “Pasów”. Przyjął sobie piłkę piętą w powietrzu, nie opuszczając piłki na ziemię podbił ją sobie drugą nogą nad Szymonowiczem, a wreszcie precyzyjnym strzałem pokonał Niemczyckiego. Akcja trudna do wymyślenia, a przypuszczamy, że jeszcze trudniejsza do wykonania.

Ale wcześniej Hiszpan też nie grał źle. To znaczy – okej, nie sadzamy go obok Ivi Lopeza czy Tomasa Pekharta, ale w tak słabej Jadze wyróżnia się wyraźnie. Gol z Legią (też bardzo ładny, zgrabny lobik nad Borucem), gol z Podbeskidziem, gol z Piastem. Do tego jeszcze asysta w starciu z Lechem. Jak tak sobie policzymy – z Legią w ostatecznym rozrachunku jego bramka dała wygraną, z Podbeskidziem bez jego gola nie byłoby punktu, z Piastem zdobył jedyną bramkę w tym meczu. Z pięć punktów zagwarantował.

A też nie ma co się czarować – Jaga w ofensywie wygląda blado. Jeśli ktoś ją ciągnie, to Imaz, a czasami pomagają mu Pospisil i Makuszewski. Zresztą dość wymowne jest to, że w ostatnich trzech meczach białostoczanie strzelili jednego gola. I strzelił go Imaz. A był to gol z cyklu “sam sobie twórcą i tworzywem”, a nie “dostawiam szuflę do pustej bramki”.

Reklama

Imaz wiosną miał średnią not na poziomie niecałej trójki. Jedną z najgorszych w lidze. Dzisiaj ma równą piątkę – w całej Jadze tylko Steinbors i Romanczuk mogą pochwalić się wyższą średnią ocen u nas.

Wygląda na to, że Hiszpan wrócił do świata żywych. Pytanie tylko – czy paliwa wystarczy do końca jesieni i czy zimą nie zapomni zatankować na kolejną rundę? W kiepściutkiej ofensywie Jagiellonii skuteczny Imaz może być na wagę złota.

fot. newspix.pl

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...