Dwie polskie drużyny grające wiosną w europejskich pucharach. Dziś brzmi jak science-fiction, bo fetowaliśmy, że teraz mamy w ogóle jedną na jesień, ale w sezonie 2011/12 rzeczywiście tak się sprawy miały. Legia Warszawa i Wisła Kraków sprawiły jakieś zwarcie w symulacji i weszły do dalszej fazy Ligi Europy. Tam naturalnie już nie poszło, klątwa Sampdorii będzie już chyba wieczna, ale fajnie do tych czasów wrócić, tym bardziej że Biała Gwiazda skończyła granie na dzisiejszym rywalu Lecha, czyli Standardzie Liege.
ZANIM LIGA EUROPY – NAJPIERW ROZCZAROWANIE PIĘTRO WYŻEJ
Natomiast jak to często bywa, żeby trafić do Ligi Europy, Wisła najpierw musiała przegrać potyczkę o Ligę Mistrzów. Była to jedna z tych porażek, które się potem wspomina i mówi: „o rany, zabrakło pięciu minut, jaka szkoda…”, ale cóż, Wisła mogła sobie popierdzielić w kuchni, a APOEL poszedł do elity.
Pamiętamy: Białą Gwiazdą rządził wówczas duet Robert Maaskant – Stan Valckx, którzy dostali od Cupiała spory kredyt zaufania, by wreszcie do Krakowa zawitało tak wyczekiwane. Przed startem eliminacji Wisła się wzmacniała, a przynajmniej tak się wydawało. Wzięła:
-
Marko Jovanovicia
-
Dudu Bitona
-
Gervasio Nuneza
-
Michaela Lameya
-
Juniora Diaza
-
Ivicę Iliewa
Biorąc pod uwagę choćby to, że Jovanović kosztował kilkaset tysięcy euro, a kariery u nas nie zrobił – można było jednak te pieniądze wydać lepiej. A taki Lamey? Przecież przebieraniec.
W każdym razie długo wszystko szło zgodnie z planem, bo Wisła w pierwszej rundzie odprawiła Skonto, w drugiej Liteks. Szalał niezawodny jeszcze wówczas Melikson, który w rewanżu z Bułgarami popisał się sprintem przez całe boisko. I nawet jeśli sędzia nabrał się na ten rzut karny, to myśleliśmy: wow, są w gazie, to się może udać.
Maaskant triumfował: – Uważam, że zagraliśmy dziś bardzo profesjonalnie i mądrze. Absolutnie zasłużyliśmy na zwycięstwo. Aby obronić prowadzenie 2:1 z pierwszego meczu zdecydowaliśmy się zagęścić pole gry nieco inaczej niż w Łoweczu. Była to trochę inna taktyka niż na wyjeździe Cieszy mnie ten występ, jestem zadowolony z drużyny. Bardzo cieszyła mnie atmosfera, którą wytworzyli kibice – to było absolutnie fantastyczne. Każdy trener drużyny chciałby przeżywać coś takiego co tydzień.
W ostatniej rundzie eliminacji los skojarzył Wisłę z APOEL-em. Był to „wybór” całkiem znośny, skoro w innej konfiguracji czekałaby Kopenhaga czy Dinamo Zagrzeb. Poza tym mam dziś ten komfort, by APOEL ocenić z perspektywy czasu i skoro o sile tej drużyny stanowili Helio Pinto czy Ivan Trickovski, którzy potem w Legii niespecjalnie błyszczeli, Cypryjczyków dało się ograć.
Ale cóż… Mimo zwycięstwa w pierwszym meczu 1:0, Wisła i tak odpadła z Ligi Mistrzów. Na wyjeździe poległa 1:3, mimo że jeszcze w 86. minucie miała „swój” wynik po bramce Cezarego Wilka. Bardzo oberwało się wtedy Pareice, który Białej Gwieździe nie pomógł. Najpierw wrzucił sobie piłkę po rzucie rożnym, a w końcówce też mógł się zachować lepiej i po prostu obronić strzał Ailtona.
Maaskant zachowywał urzędowy optymizm: – Wszyscy razem mieliśmy jedno wspólne marzenie, wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Na ten moment Liga Europy to realistyczna opcja dla nas. Gdy zostaje się mistrzem Polski to gra w Lidze Europy jest normalną sprawą. Tak naprawdę to Wiśle zajęło jednak strasznie dużo czasu, by wrócić do tych rozgrywek. Na pewno będziemy starać się by wypaść w niej dobrze i wykonać zaliczyć kilka dobrych występów. Bylibyśmy jednak o wiele bardziej podekscytowani i szczęśliwi gdybyśmy weszli do Ligi Mistrzów. To się jednak dziś nie udało, ale jak mówiłem, na to trzeba sobie zasłużyć, a dzisiaj tak nie było.
Natomiast piłkarze czuli, jaka szansa im uciekła.
Wilk mówił: – Mogę tylko potwierdzić to co było widoczne – zespół APOEL-u praktycznie w każdej formacji był lepszy. Ale mimo to, cztery minuty przed końcem byliśmy tak blisko… Niestety, trzeba czekać kolejny rok.
Małecki: – Przyjechaliśmy po to, aby zrobić dobry wynik. Do upragnionej Ligi Mistrzów zabrakło nam trzech minut. Po raz kolejny to się nie udało. Co nam przeszkodziło? Wszystko – ten stadion, ta pogoda, klimat, duchota – skumulowało się do jednej kupy.
Z perspektywy czasu można stwierdzić, że Wisła wówczas w budowie drużyny nie poszła w dobrym kierunku. Trudno budować zespół wokół takich ananasów jak Lamey, Jaliens, Nunez i myśleć o Lidze Mistrzów. Projekt Maaskant-Valcx zaczął pękać.
DOBRY LOS
Cupiał zawsze marzył o Lidze Mistrzów i tego oczekiwał od Holendrów, ale pewnie nie pogardziłby też piękną przygodą piętro niżej. Szansa na to była, bo grupa Twente, Fulham, Odense nie przerażała. Mogło być gorzej, na przykład Tottenham-Besiktas-Salzburg. Tymczasem Holendrzy to był najsłabszy – pod względem współczynnika – zespół z pierwszego koszyka.
Ale… wyglądało, że i tej szansy Wisła nie wykorzysta. Przegrała trzy z pierwszych czterech meczów, to zwycięstwo 1:0 nad Fulham jawiło się jak łabędzi śpiew drużyny, która może i zdobędzie trzy punkty, ale zaraz nikt o niej w tych rozgrywkach nie będzie pamiętał. Zresztą Maaskant po porażkach 0:1 z Podbeskidziem, 1:4 z Fulham i 0:1 w derbach z Cracovią, został zwolniony.
Holender, jak to on, żalił się: – Moim zdaniem, jeśli ktoś chciał mnie zwolnić, to lepiej byłoby to zrobić w grudniu. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. Dla klubu, piłkarzy i sztabu szkoleniowego. Lepiej byłoby, gdybym to ja miał możliwość rozwiązania problemów. Zawodnicy mi wierzą, sztab mi wierzy, wszyscy w klubie mi wierzą, z wyjątkiem zarządu. Moja praca została powstrzymana w połowie drogi. Wiadomo, że Wisła ma nadal wielki potencjał. Przypomnę, że ten sezon zaczął się dla nas bardzo wcześnie. Dlatego zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak trudnym miesiącem dla drużyny będzie listopad. Do tego doszło mnóstwo kontuzji. Dla mnie decyzja zarządu o moim zwolnieniu nie jest racjonalna. Trzeba ją określić jako emocjonalną. Uważam, że w profesjonalnym sporcie tak być nie powinno, bo w takich sprawach nie należy się kierować emocjami.
W rolę strażaka wcielił się nie kto inny, jak Kazimierz Moskal, obejmujący podobną funkcję w Wiśle już po raz drugi. – Z byciem pierwszym trenerem jest jak z prowadzeniem samochodu: jeśli ktoś jeździ tylko jako pasażer, to nie jest to samo, kiedy sam siądzie za kółkiem i musi prowadzić sam – tak mówił cztery lata wcześniej i cóż, tym razem dostał auto, które jechało w przepaść. Przynajmniej w Europie.
BARDZO DOBRY LOS!
Ale Moskalowi udało się tę ekipę zebrać do kupy. Nie było u niego świętych krów – Jaliens został odsunięty na boczny tor, gdy w gorszej formie był Melikson, też siadał na ławkę, Moskal mocniej zaufał niedocenianemu Gargule. To – choć wydawało się – że nie ma prawa, odpaliło. Wisła ograła Odense 2:1 i takim samym wynikiem Twente.
Żeby jednak przejść dalej, potrzebowała remisu Fulham z Odense. Na Craven Cottage Fulham prowadziło już 2:0, ale Duńczycy doszli na 2:1, by w końcówce zrobić to…
Cholera, radość Borka, kibiców i piłkarzy Wisły, też trzeba zobaczyć, bo trudno opisać.
Moskal nie dowierzał: – Wciąż nie wierzę, że tak się stało. Nie chodzi o to, że nie wierzę, że wygraliśmy z Twente, bardziej chodzi o to jak potoczył się mecz w Londynie. Oczywiście jestem bardzo szczęśliwy, nie wiem do końca kiedy to do mnie dotrze tak naprawdę. Zagraliśmy dziś dobre spotkanie i cieszy mnie to zwycięstwo.
Melikson: – Myślałem, że mecz naszych grupowych rywali zakończył się jednak 2:1 dla Fulham, ale gdy kibice zaczęli podskakiwać i zaczęli świętować, powoli zaczęło to do mnie docierać. Dziękujemy graczom z Odense!
Wisła dokonała wtedy rzeczy niemożliwej na wielu płaszczyznach. Awansowała z bilansem bramek minus pięć. Awansowała, mając w bezpośrednich starciach gorsze rezultaty od każdej z drużyn. Poszła dalej mimo fatalnego falstartu. Niebywałe.
BELGIJSKIE ROZCZAROWANIE
Doszło do tego, że Standardu jakoś specjalnie się nie bano. Owszem, doceniano jego wyniki, bo Belgowie wygrali swoją grupę bez porażki, ale znów: mogło być gorzej. Atletico, Athletic, Besiktas… Standard wydawał się w zasięgu, by przynajmniej powalczyć.
Jose Riga, trener rywali, miał respekt dla Wisły na przedmeczowej konferencji, wskazując, że nieprzypadkowo pokonuje się Fulham. Wilk był bardzo optymistycznie nastawiony: – Wisła jest takim zespołem i tym bardziej nasz stadion jest takim miejscem, że interesuje nas tylko wygrana. Nie ma tutaj żadnego innego wyjścia.
I rzeczywiście, Standard okazał się drużyną do walki dla Wisły, ale Białej Gwieździe ewidentnie w tym dwumeczu zabrakło doświadczenia. Nie da się przejść dalej, jeśli w pierwszym meczu grasz ponad godzinę w dziesięciu (czerwona Czekaja), a w drugim pół godziny (czerwona Nuneza). Było 1:1 i 0:0, u siebie Wisła potrafiła doprowadzić do remisu w dziesięciu, więc gdyby grała dwa razy po 90 minut w pełnym składzie, pewnie mogłaby dać z siebie więcej. Ale cóż, to niestety tylko gdybanie.
– Jak mogliśmy być słabsi skoro oba mecze zakończyły się remisami?! A to że Standard awansował? Bo wpuściliśmy gola u siebie, tylko dlatego grają dalej – frustrował się po meczu w Belgii Pareiko, który miał jeszcze na pieńku z kapitanem Standardu, który w trakcie meczu kopnął go przy interwencji.
Kto by pomyślał, że tamta Wisła, która była naprawdę niedaleko pierwszego wygranego dwumeczu na wiosnę dla polskiego klubu od czasu Legii i Sampdorii, wpadnie w takie tarapaty? Moskala nie było w klubie już kilka dni później, gdy przegrał 0:1 z Koroną. Zespół przejął Michał Probierz, ale Biała Gwiazda dojechała do mety ledwie na siódmym miejscu, zresztą pamiętamy, że ten romans nie należał do udanych.
Wtedy jeszcze mogło się wydawać, że Wisła niedługo wróci do pucharów i znów postara się napisać ładną historię. Ale niestety. Rozczarowujące 0:0 ze Standardem to był dopiero początek kłopotów i jednocześnie ostatni akapit, jaki do tej pory napisała Biała Gwiazda w Europie.
Fot. Newspix
Cytaty z HistoriaWisly.pl