Niedawno skończył 90 lat. Choć zniknął z padoku Formuły 1 i nie jest już głównodowodzącym Formula One Group, to nadal jest jak mroczne widmo, które z tylnego siedzenia wciąż ogląda dzieło swego życia. To on uczynił z F1 komercyjną zabawkę. Swoje życie całkowicie podporządkował motorsportowi – jego dzienny rytm przypominał coś w rodzaju ciągłej przejażdżki na karuzeli. Facet jest po prostu dowodem na to, że życie może naprawdę rozpocząć się na dobre po pięćdziesiątce. Kim jest zatem to motorsportowe połączenie Harlana Sandersa z Warrenem Buffettem?
Młody kapitalista
Gdyby był kobietą, zaśpiewałby o nim Rudi Schuberth.
Dlaczego? Bo jest synem rybaka, Sidneya Ecclestone’a. Choć większość z nas zna już wiekową odsłonę Berniego, to ten dziadzio też był kiedyś młody. Urodził się w hrabstwie Suffolk w roku 1930. Dla zarysowania sytuacji: przyszła królowa, Elżbieta Windsor, miała wtedy dopiero 4 lata, „The Times” opublikował na swoich łamach pierwszą krzyżówkę, Amy Johnson została pierwszą kobietą, która samotnie przeleciała z Anglii do Australii, a w ciągu całego roku bezrobocie na skutek wielkiego kryzysu wzrosło z 1 miliona do 2,5 milionów.
Ojciec Bernarda kładł nacisk na oszczędzanie i brak wydatków ponad miarę. – Kim zostaniesz w przyszłości, Bernie? – można było wtedy zapytać młodego chłopaka, a on mógłby odpowiedzieć różnie – rentierem, przedsiębiorcą, posiadaczem pieniędzy. Wszystko by się zgadzało. Na razie jednak mały Bernie sprzedawał ciastka – które sam wcześniej kupił w piekarni – na szkolnym placu zabaw.
Zdziwionej matce, Bercie, powtarzał, że to jego zysk. Jednocześnie potrafił płacić też silniejszym od siebie, żeby go bronili, gdy liczył zarobione pieniądze. Mały umiał nawet targować się z żołnierzami – w zamian za przekazywanie informacji ich dziewczynom, miał od nich otrzymywać gumę do żucia. Co ciekawe, kilka lat później na swojej maturze zaliczył tylko matematykę. Rzucił potem szkołę i pracował w gazowni przy badaniu czystości emitowanych gazów. Handlował też wtedy częściami zamiennymi do motocykli.
W tym samym czasie założył spółkę razem z Frederickiem Comptonem. Do salonu prowadzonego przez obu panów zaczęto przychodzić tylko po motocykle, za które odpowiadał Ecclestone. Panowie nie mogli wiecznie pozostać wspólnikami – wkrótce wszystkie udziały wykupił Bernard. Compton nie nadążał za zmysłem przyszłego bossa Formuły 1. Trudno się dziwić, że została uśpiona jego czujność. Berniego po prostu nie brano na poważnie, głównie z uwagi na jego niski wzrost – zaledwie 159 centymetrów. Swoim biznesem motocyklowymi – a także handlem nieruchomościami – zajął się wtedy już samodzielnie. Choć nigdy nie ukrywał, że spory kapitał mógł zbić tylko dlatego, że niekoniecznie wszystko było księgowane.
Pasjonat prędkości
Jego pasją stawały się wyścigi.
– Ścigałem się na rowerach, motocyklach, samochodach – wspominał po latach. W 1953 roku Ecclestone przerwał jednak karierę kierowcy wyścigowego po tym, jak rozbił się na torze Brands Hatch w zawodach Formuły 3. Pięć lat później zawinął się z motorsportu na dłuższą chwilę po tym, jak w GP Maroka w 1958 roku życie stracił jego podopieczny, Stewart Lewis-Evans. Absencja trwała osiem lat. Słuch po Bernardzie Ecclestonie zupełnie zaginął.
Bernie powrócił dopiero, gdy wiarę przywrócił mu nowy talent. Tym razem pod swoje skrzydła menedżerskie wziął Austriaka, Jochena Rindta, przyjaciela Helmuta Marko, dzisiejszego szefa programu motorsportowego Red Bulla. Ten właśnie kierowca w 1970 roku sięgnął po tytuł mistrza świata. Nie odebrał jednak trofeum czempiona – na torze Monza w zakręcie Parabolika jego Lotus uderzył w barierę, a impet był na tyle mocny, że Rindt odniósł śmiertelne obrażenia.
40-letni menedżer i przedsiębiorca został jednak wcześniej naznaczony przez pupila, który miał powiedzieć: „Miejcie oko na Ecclestone’a”. Jako jego zalety wskazywał przebojowość, wnikliwość i talent negocjacyjny. Wiedział, że akurat jego Brytyjczyk zaprowadził na sam szczyt.
Ecclestone te lata traktował już właściwie jako emeryturę – postanowił więc sprawić sobie zespół wyścigowy. Udał się do Jacka Brabhama, Australijczyka, który w latach 60. XX wieku założył swój prywatny team, nazwany od jego nazwiska. Brabham to równocześnie człowiek, który jako pierwszy w historii zdobył tytuł mistrzowski w bolidzie własnej konstrukcji. Dokonał tego w 1966 roku.
Sześć lat później w zespole nastały już jednak rządy Ecclestone’a. To on przetarł też później szlaki dwóm wielkim ludziom tego sportu. Właśnie za czasów Berniego głównym mechanikiem ekipy stał się zmarły w 2019 roku Charlie Whiting, późniejszy delegat techniczny, a następnie dyrektor wyścigu i oficjalny starter w MŚ F1. Brytyjczyk wypatrzył także utalentowanego Gordona Murraya, którego awansował na głównego projektanta samochodów Brabhama. Murray swoje opus magnum stworzy jednak później – to on jest autorem mistrzowskiego McLarena MP4/4 z 1988 roku, który wygrał 15 na 16 wyścigów sezonu Grand Prix.
Szef Formula One Constructors’ Association
Konkretne godziny wyścigów, treningów, sesji – wiecie, że cały porządek związany z organizacją zawodów Formuły 1 to zasługa właśnie Ecclestone’a?
Jedyne, co można powiedzieć o Formule 1 przed jego wejście do Brabhama, to fakt, że była ona jednym wielkim bałaganem organizacyjnym. Te sprawy, o których wspomnieliśmy, były tylko kroplą w morzu potrzeb. Bernie czuł, że F1 nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału marketingowego, a ci, którzy startują w zawodach rangi mistrzostw świata, nie są szanowani. Sądził, że można to wszystko zamienić w kolejny poukładany biznes, jeśli tylko wszyscy dookoła zaufają właśnie jemu. Wstawił się za zespołami – sam w imieniu wszystkich. Wszędzie zaczął się krzątać, choć miał też pomocnika. Był nim Max Mosley, późniejszy szef Międzynarodowej Federacji Samochodowej, czyli FIA. Pracował jako radca prawny, choć w padoku znano go głównie jako współzałożyciela zespołu wyścigowego March.
Mosley to prawnik, poliglota, a Ecclestone negocjator – taki podział ról znał każdy, kto wstępował do FOCA – Formula One Constructors’ Association. Nowe stowarzyszenie nie chciało być podporządkowane absolutnej woli organizatorów wyścigów i szybko zaczęło zdobywać większe wpływy. Zaczęło się od stawiania warunków w stosunku do pojedynczych Grand Prix, ale zapał nie ustępował. W imieniu FOCA Ecclestone wystąpił między innymi o podniesienie opłat za organizację wyścigów. Swoje wywalczył, więc miał coraz większe zapędy dyktatorskie.
Co naturalne, musiał ostatecznie znaleźć się dla niego przeciwnik. Stał się nim Jean-Marie Balestre z FISA, poprzedniczki FIA. Ten sam, który będzie później oskarżany o faworyzowanie Alaina Prosta, a w kierunku Ayrtona Senny krzyknie: – Najlepsza decyzja to moja decyzja.
FOCA chciała zdobyć większe wpływy, FISA chciała władzę utrzymać – to ona administrowała przecież całemu cyklowi mistrzostw. Choć Ecclestone uważał, że odłączenie się i stworzenie własnej serii to ostateczność, często używał tego argumentu w negocjacjach. Był nawet skłonny bojkotować wyścig we Francji, a przecież tam swoją siedzibę miała międzynarodowa organizacja z Balestre’em na czele.
Ostatecznie kraje organizujące zawody stawały coraz bardziej po stronie Ecclestone’a. Skostniała FISA była dla nich mniej wiarygodna niż Bernie, obiecujący złote góry. Wyczuwały, że wraz z ekspansją telewizyjną można wypromować kraj na wielu innych płaszczyznach. I tak narodziło się porozumienie Concorde – nazwane od Place de la Concorde w Paryżu, przy którym FISA i FOCA podpisały odpowiednie dokumenty. W prostych słowach – od tej pory federacja pod dowództwem Balestre’a odpowiedzialna była za organizację całego cyklu, a także opracowywanie regulaminów: sportowego i technicznego. Prawa komercyjne dotyczące mistrzostw świata otrzymała z kolei trupa Ecclestone’a. Porozumienie to jest dzisiaj odnawiane w kilkuletnim cyklu – najnowsza wersja umowy między FIA a zespołami Formuły 1 obowiązywać będzie do 2025 roku.
Tak doszło do poważnego zwycięstwa FOCA. Oto człowiek biznesu i prawnik w sposób dobitny uwalili francuskiego działacza. Francuz, który pomysły Ecclestone’a uważał za szalone, przegrał. Oddał się w tej walce emocjom i musiał uznać wyższość bardziej cwanego przeciwnika. – Konflikt jest naturalnym składnikiem zarabiania pieniędzy – mówił uwielbiający rywalizację Ecclestone. – Jeśli unikasz konfliktu, to znaczy, że unikasz życia.
– Bernie stawia na swoim lub nie zawiera transakcji. Albo się zgadzasz, albo nie ma o czym mówić – opowiadał z kolei Terry Lovell, autor książki „Bernie Ecclestone – King of Sport”.
Dyktator w świecie sportu
„The grabbing hands grab all they can, everything counts in large amounts” (Chciwe ręce Chwytają wszystko co mogą Wszystko się liczy w dużych ilościach”)
Słowa utworu Depeche Mode z płyty „Construction Time Again”, to jakby motto życiowe Ecclestone’a. Brytyjczyk zagarnął dla siebie produkt, w którym widział potencjał. A potem uczynił z niego jeden z najbardziej rozpoznawalnych sportów na świecie.
Wszystko monetyzował – prawa telewizyjne, własny system transmisji na ośmiu osobnych kanałach, z którego korzystała chociażby Cyfra+. Chodzi o F1Digital+, Supersignal, czy też Bernievision, jak go pospolicie zwano. Ecclestone zaczął się zresztą z czasem cenić coraz bardziej – chciał nawet zrobić z F1 produkt premium.
Brytyjczyk pragnął wyłączności na wszystko, co związane z obiegiem Formuły 1 w masowych mediach. Przestał skupiać się tylko na zarządzaniu Brabhamem. Z zespołem tym zdobył dwa tytuły mistrzowskie: w 1981 i 1983 roku, kiedy kierowcą był Nelson Piquet, a potem – w 1988 – postanowił go odsprzedać. Od tej pory można było mówić o nim wprost – „magnat medialny”. Założył International Sportsworld – spółkę, której przedmiotem działalności było zarządzanie prawami do transmisji wyścigów mistrzostw świata.
Negocjował najpierw z telewizjami państwowymi – ARD, TF1, a przede wszystkim BBC. Brytyjska korporacja nadawcza nie różniła się pierwotnie od reszty broadcasterów – sporadycznie emitowała w latach 70. GP Monako i GP Wielkiej Brytanii. Dopiero później w pełnych pakietach zaczęto pokazywać całe sezony. Taki wymóg postawił bowiem Ecclestone. Dziś Wielka Brytania jest protoplastą dla wszystkich nadawców Formuły 1 na całym świecie – to model brytyjski w docieraniu we wszystkie zakamarki torów stał się wzorem dla innych. A nietrudno też zgadnąć, że motyw „The Chain” zespołu Fleetwood Mac, towarzyszący czołówce BBC, stał się już legendarny.
Jego partnerem był także Silvio Berlusconi, którego Mediaset stawał się coraz poważniejszym graczem na rynku włoskim. Ecclestone wkroczył również do Canal+, który później był także nadawcą Formuły 1 w Polsce. Porozumiał się też z niemieckim RTL – tym samym, które w późniejszym okresie dołożyło do swojej ramówki skoki narciarskie i uczyniło z nich „Formułę 1 dla zimy”. Rozrywka formułowa zaczęła się wręcz wylewać z naszych telewizorów. Dziennikarz Mark Hughes wskazywał niegdyś, że tylko trzy imprezy mają tak światowy zasięg. Wymienił mundial w piłce nożnej, igrzyska olimpijskie i Formułę 1. Tyle że F1 ma tę przewagę, że zawody są rozgrywane regularnie – co tydzień lub dwa.
Któż by też się spodziewał, że przez przypadek Ecclestone przyczyni się też do powrotu Formuły 1 do telewizji w Polsce. Sprawa wyglądała następująco: w 2002 roku doszło do zamknięcia usługi F1Digital+. Co za tym idzie, prawa do transmisji utraciła Cyfra+. Już wtedy trafiały do nas nieliczne informacje, że oto trwa wspinaczka Roberta Kubicy na sam szczyt świata wyścigów. Niemniej, gdyby nie posiedzenie Światowej Rady Sportów Motorowych, które w 2003 roku odbyło się w Warszawie, nikt by sobie raczej nie przypomniał, że w naszym kraju żadna stacja nie transmituje F1. Wspominał to swego czasu Andrzej Borowczyk, wówczas komentator Polsatu: – Ecclestone był zupełnie pochłonięty czymś innym, kiedy wieziono go do hotelu. Natomiast w pewnej chwili zadał taksówkarzowi dwa pytania. Jedno brzmiało, ile ludności liczy Polska? Drugie – czy macie Formułę 1 w telewizji?
Kiedy dowiedział się, że nie, utracony rynek musiał zostać ponownie zaatakowany.
Dopiero interwencja Ecclestone’a poniekąd pomogła rozruszać tę machinę. Nieco bardziej wzmożona została też ekspozycja Kubicy, startującego wtedy w Formule 3. Pojawiał się on bowiem już wtedy w studio telewizji TV4 – bo to właśnie tam, przy finansowym wsparciu Hewlett-Packard, BMW oraz Allianz, wylądowały transmisje wyścigów.
Kończąc jednak tę dygresję, wróćmy do samej postaci Ecclestone’a. Ten bowiem właśnie tak interesował się poszczególnymi rynkami. Jeśli wiedział, że ktoś nie jest w stanie zapłacić mu horrendalnych sum za organizację wyścigów, przynajmniej intensyfikował działania, aby ludzie w takim kraju widzieli Formułę 1 w telewizji. A kiedy był przekonany, że może swój obwoźny cyrk przywieźć i do tego państwa, to działał. Skończyło się tak, że jedynym kontynentem, na którym jeszcze nie zorganizowano wyścigów Grand Prix, jest dziś Antarktyda. Uczynił też z F1 sport elitarny – mocno uderzający w kieszeń dziennikarzy. Koszty przejazdów, zakwaterowań, pracy przy wszystkich 21 wyścigach po pełnym podliczeniu wynosiły w 2018 roku – według RaceFans.net – 29 tysięcy funtów rocznie.
Nic dziwnego, że Bernie swojej zabawki nie chciał oddać absolutnie nikomu. Zakusy na przejęcie F1 robił między innymi Rupert Murdoch – amerykański magnat medialny, któremu też przecież pieniędzy nigdy nie jest za mało. Będąc właścicielem bSkyb, chciał wykupić Manchester United, klub, będący jednym z beneficjentów jego telewizji, jako akcjonariusz spółki Premier League. A kilkanaście lat później dogadywał się z Carlosem Slimem, chcąc w dwójkę przejąć formułowy biznes. Slim ostatecznie wolał jednak pozostać przy inwestycji w jednego kierowcę – Sergio Pereza – i zastanawiał się nad przejęciem któregoś z zespołów. Plan zatem się nie powiódł.
Nie jest także obca w padoku historia, która dotknęła Ecclestone’a w sferze prawnej. Gerhard Gribkovsky z monachijskiego banku spółdzielczego BayernLB posądził Brytyjczyka o łapówkarstwo. 26 milionów funtów – o takiej kwocie mówimy i tyle miał Ecclestone zapłacić bankierowi. W zamian za co? Fundusz CVC Capitals z Luksemburga, faworyzowana przez Gribkovsky’ego firma, miała przejąć udziały w Formula One Group. Ecclestone’owi zależało na zmianie właściciela, ale jednocześnie chciał w firmie kogoś, kto nie podważy jego nadrzędnej pozycji. CVC zależało tylko na pieniądzach – dopiero Liberty Media stwierdziło, że dla celów wizerunkowych opłaci im się także pozbycie się Berniego.
Jak jednak zakończyła się sprawa sądowa z udziałem Ecclestone’a? Za cenę całkowitego spokoju ze strony niemieckiego sądu Bernie musiał ostatecznie zapłacić mu 60 milionów funtów – nie został skazany, nie był według litery niemieckiego prawa niczemu winny. „Suddeutsche Zeitung” opisze wyrok sędziego Petera Nolla jako „przykład komercjalizacji procesu karnego”. – To porozumienie jest wręcz obsceniczne – grzmiała niemiecka gazeta. A całkiem zabawne było też to, że kiedy zapytano Ecclestone’a o całą sprawę na początku, odpowiedział: – Ci Niemcy są na pewno ode mnie więksi, ale nie wiem, czy uda im się ze mną wygrać.
Zresztą, skoro zajrzeliśmy do Niemiec, przypomnijmy jedne z najbardziej znanych słów Berniego. Choć nie zrobił tego w stylu Larsa von Triera na festiwalu w Cannes, zdarzyło się Brytyjczykowi… pochwalić Hitlera: – On działał skutecznie. Mógł rozkazywać wielu ludziom. Lubię silnych przywódców. Innym razem stwierdził, że Putin to dla niego wzór przywódcy – a zabieganie o organizację Grand Prix Rosji uznał za swój największy priorytet. Plan udało się wdrożyć w życie dopiero w 2014 roku.
Z zespołów, które koszty jazdy w Formule 1 uważają za zbyt wysokie będzie kpił. – Nie stać ich? To niech nie przyjeżdżają. Dla mnie stawka szesnastu samochodów może być wystarczająca – stwierdził pod koniec swojego panowania. To między innymi dlatego przez lata w F1 zobaczyliście reklamy Roleksa, UBS, Emirates i innych luksusowych marek. Formułę 1 wysłano w tym czasie choćby do Bahrajnu, Chin, Malezji.
Następcy Brytyjczyka, Liberty Media, którzy spłacili go kwotą rzędu 6-8 mld dolarów, nie pozostali z nim w dobrych stosunkach – w 2017 roku wypchnęli go nawet z szeregów Formula One Group. Zostawiono mu wówczas tylko symboliczny tytuł prezesa-emeryta, który wygasł w styczniu 2020 roku. Czy jednak pod względem ekspansji nowa władza się zatrzymała? Niezbyt – tylko w przyszłym roku zaplanowała, że pojedzie do Wietnamu i Arabii Saudyjskiej.
Entuzjasta życia
Generalnie nie ma takiej rzeczy, której można było zabronić Ecclestone’owi. Pierwszej żonie, dwa lata starszej Ivy Bamford, podziękował w stylu Jordana Belforta. Słuch po kobiecie zaginął. Ma z nią córkę Deborah, która ma już 65 lat, a także dwoje wnucząt. Jednak ta gałąź potomstwa Berniego wolała do dziś pozostać z dala od kamer. Po pierwszej małżonce Brytyjczyk długo zresztą nie płakał. Bernie korzystał z uroków życia, a pomagały mu w tym oczywiście wpływy i zdobyte pieniądze. Ożenił się ze Slavicą Radic, modelką pochodzącą z Jugosławii, którą poznał na torze Monza. Była od niego o 28 lat młodsza i o 27 centymetrów wyższa.
To z nią przeżył najwięcej, ale jednocześnie też stracił najwięcej okazji do wspólnego spędzenia czasu.
– Co mnie napędza? Praca. Lubię wiedzieć, że następnego dnia mam kolejny problem do rozwiązania – powiedział twórcom filmu „Ecclestone’s Formula”. Te słowa idealnie będą oddawały naturę Berniego, która wpłynie na jego całe życie rodzinne. Nieobecność Brytyjczyka, pełne oddanie swojej robocie, tak to wyglądało. Na dłuższą metę nie pomogło nawet jeżdżenie z rodziną na weekendy Grand Prix. Przypomina wam to coś? Nam scenę z filmu „Oni” Paolo Sorrentino i gorzką rozmowę Silvio Berlusconiego ze swoją żoną, gdy wyznaje ona, że czuje się tylko jak jego trofeum.
Powiedzieć, że Ecclestone’owie potrafili kończyć przedwcześnie pewne zobowiązania, to jak nic nie powiedzieć. Slavica nie znosiła tego, że Bernie jest w pracy 24 godziny na dobę. Czasem jeździła za nim – jak choćby podczas skandalicznego Grand Prix USA w 2005 roku. Kiedy Bernie musiał się tłumaczyć, dlaczego większość samochodów jeżdżących na oponach Michelin, zapewne wycofa się przed startem z wyścigu, ona tylko uciekała przed zgrają reporterów. Chodziła za nim jak cień i takim cieniem właśnie była. Nie mogli zostać dłużej razem – rozwiedli się w 2009 roku. Na pożegnanie Chorwatka otrzymała od byłego małżonka miliard dolarów. Mają dziś dwie córki – Petrę Ecclestone, która również jest już rozwódką, sama wychowuje trójkę dzieci. Młodsza córka – Tamara Ecclestone również jest już matką, ma córkę Sophię z Jayem Rutlandem, pojawiała się też w padoku F1. Prowadziła również własne programy telewizyjne – między innymi ten poświęcony jej samej, czyli „Tamara’s World”. Zdarzyło jej się też pozować dla „Playboya”.
Sam Bernie jest dzisiaj szczęśliwym mężem. „Do trzech razy sztuka”, jak to mawiają. Wybranką okazała się Fabiana Flosi – brazylijska prawniczka, z którą ślub wziął w szwajcarskim ośrodku narciarskim Gstaad. Razem zamieszkali w Brazylii, gdzie zajmują się farmą kawy, sprzedawanej później między innymi w Wielkiej Brytanii pod marką Celebrity Coffee.
Ostatnio Bernie najadł się jednak strachu. Zderzył się bowiem z przykrą rzeczywistością brazylijską, gdzie nierówności społeczne są prawdopodobnie największe na świecie. Aparecida Schunck, matka Fabiany Ecclestone, została porwana dla okupu. Sprawca przetrzymywał ją w zamknięciu przez dziewięć dni, grożąc, że utnie ofierze głowę. Żądał 37 milionów dolarów okupu. Szczęśliwie jednak, teściowa Berniego została uwolniona. Cały plan uknuł… były pilot helikoptera Ecclestone’a, który z zawiści i desperacji chciał zdobyć za wszelką cenę dużą sumę.
Swój związek z Fabianą Bernie zdążył już też skonsumować. Mimo że jego oraz żonę dzieli aż 45 lat, to Ecclestone w tym roku został znowu ojcem. Ich dziecko, Ace, urodziło się kilka miesięcy temu. – Niepotrzebna mi nawet viagra – mówił Bernie ojczystym mediom. Między innymi przez tego typu wypowiedzi jego rodzinka jest łakomym kąskiem dla wszelakich rubryk towarzyskich. Bernie zresztą regularnie dostarcza kontrowersyjnych wypowiedzi – kiedyś porównał na przykład kobiety do artykułów gospodarstwa domowego.
A to i tak nie najgorsze ze zdań, które zdarzyło mu się powiedzieć.
Tak mówił niegdyś o śmierci Ayrtona Senny: – Była nieszczęśliwa, ale jednak wzbudziła olbrzymią uwagę. To było dobre dla F1. Samo zdarzenie, sama śmierć zainteresowała ludzi, którzy do tej pory nic nie wiedzieli o sporcie.
To on był zresztą tym człowiekiem, który w kuluarach przekazywał bratu Senny informację o śmierci Brazylijczyka, którą oficjalnie potwierdzono dopiero poza obrębem toru. Śmierć podczas wydarzenia byłaby bowiem podstawą do przerwania zawodów. A tego nie chciał zrobić.
Podobny brak empatii wykazał też przy okazji wypadku Fernando Alonso w Australii, kiedy jego McLaren przekoziołkował i wylądował na ścianie. – Zobaczcie, ludzie to właśnie lubią – przejmują się losem kierowców. Nagle każdy spogląda – oto zabierają Alonso z miejsca wypadku, przewożą do szpitala, czekają w napięciu, a okazuje się, że Hiszpan jest zdrowy. To element show-biznesu – to właśnie lubią ludzi – mówił Ecclestone.
Inna sprawa, że nawet nie wiadomo czy Ecclestone poważnie tak myślał. Można jednak przypuszczać, że gdyby mógł, to w F1 wprowadził nawet demolition derby – czyli zawody polegające głównie na zderzaniu się samochodami – byle tylko dostarczono ludziom rozrywkę. I choć brzmi to upiornie, to Bernie… rzeczywiście ma rację. To prawda o nas wszystkich – dziś szukamy odskoczni od ciągłej nudy. Wskazał ten aspekt przecież także Peter Morgan, pisząc kwestie Jamesa Hunta w scenariuszu filmu „Wyścig”. – Kochają nas za naszą bliskość wobec śmierci.
Prędkość, ryzyko, zapłata za stres – działania Ecclestone’a w celu pokazania F1 jako rozrywki z elementem strachu i ryzyka sprawiła, że dziś kierowcy chcą w niej jeździć za wszelką cenę. A później się w niej utrzymać. To także z tego powodu zarabiają olbrzymie pieniądze.
Kiedy wyścigi F1 stały się zbyt nudne i przewidywalne, Bernie wymyślił jako potencjalne rozwiązanie wiele rzeczy. Należały do nich chociażby sztuczne zraszanie toru; skróty w stylu gier „Need for Speed”; Wielkiego Szlema, z którego będzie składało się kilka najważniejszych wyścigów sezonu; a nawet system medalowy. To ostatnie miało polegać na tym, że kierowcy zamiast punktów gromadziliby pozycje w wyścigach. W latach 80. XX wieku poszedł o kolejny krok dalej – aby utrudnić rywalizację najlepszym, wymyślił obowiązkowe dodatkowe pit-stopy dla kolejnych zwycięzców wyścigów.
Żaden z tych pomysłów na szczęście nie wszedł w życie. Jednak pewna spuścizna pozostała – dziś Liberty mocno myśli nad tym, aby wprowadzić dwa wyścigi w trakcie weekendu Grand Prix. Padł także pomysł startu z odwróconą kolejnością w stawce, aby najlepsze samochody lądowały na samym tyle. Toto Wolff, szef Mercedesa powiedział wprost – Zrobicie z F1 wrestling. – Bernie Ecclestone mógłby z kolei takim pomysłom tylko przyklasnąć.
Przede wszystkim – człowiek
Choć trudno było w nim zobaczyć kogoś więcej niż tylko dusigrosza, potrafił często pokazać ludzką twarz. Jaki szok odczuwał zwykły kibic Formuły 1, gdy zobaczył emerytowanego Ecclestone’a z siwym zarostem, zmęczonego, bez okularów? Oto Bernie siedział przed kamerami Sky Sports i zapłakał. Był marzec 2019 roku, a Ecclestone rozpaczał nad śmiercią Charliego Whitinga, opowiadając o zmarłym koledze. Został o to zresztą wcześniej zapytany przez Martina Brundle’a, który odwiedził Berniego w Brazylii. – Tak, jestem emocjonalny, choć ludzie mogą uznać za dziwne – odpowiadał Ecclestone.
Bernie był tak naprawdę kolegą wszystkich – znał każdego, z wieloma osobami potrafił skrócić dystans. Z Eddiem Jordanem, ekscentrycznym Irlandczykiem i właścicielem Jordan Grand Prix, będą udawali, że się całują, a wszystko zaobserwują fotoreporterzy. Jakiś czas później będą tulić się do siebie na prostej startowej, kiedy Jordan będzie reporterem BBC przed jednym z wyścigów. Innym razem, w ramach preludium do rozmowy, Jordan wręczy mu kwiaty w doniczce podczas nagrywania segmentu do studia przedwyścigowego.
Kiedy ukradną mu Hublota, sam z siebie zakpi. – Zobaczcie, co zrobią ludzie po to, by go mieć – powie z podbitym okiem na reklamie z 2010 roku. Gdy przy innej okazji zostanie zapytany o to, kto z trzech kierowców walczących o tytuł zostanie mistrzem świata, odpowie w stylu Andrzeja Strejlaua. – Na pewno ten, kto zdobędzie najwięcej punktów – mówił.
Kojarzycie na pewno te wszystkie zestawienia monarchini brytyjskiej z każdym prezydentem Stanów Zjednoczonych od Trumana zaczynając, a na Trumpie kończąc. Berniego można zestawić tak samo z każdym. Rindtem, Stewartem, Laudą, Piquetem, Mansellem, Prostem, Senną, Schumacherem, Hamiltonem. Trwał w F1 również wtedy, gdy Ferrari rządził wielki Enzo. Pamiętał czasy Mossa, Hawthorna, a sam zdobywał powoli władzę nad najpopularniejszym sportem motorowym świata. Nie oddał jej przez kolejne cztery dekady.
W zeszłym tygodniu skończył 90 lat. Niedawno po raz kolejny został ojcem. Mimo wszystkich jego wad i grzechów, musimy przyznać – wycisnął z życia wszystko, co tylko się da.*
*chociaż łapówkarstwa nie pochwalamy
RAFAŁ MAJCHRZAK
Fot. Newspix