Środek pandemii. Pół Europy decyduje się na kolejne lockdowny, w Polsce wszyscy stają na uszach, żeby jakoś ograniczyć liczbę zachorowań, bo system ochrony zdrowia pęka w szwach, a gospodarka drugiego zamknięcia może nie przetrwać. W piłce jest podobnie, każdy dmucha na zimne, byle tylko liga grała. By odwołanych meczów nie było zbyt wiele, by udało się normalnie rozstrzygnąć sezon. I w ten niewesoły obrazek wbija się Legia Warszawa. Cała na wirusowo, z wielkim uśmiechem na ustach: tak, jeden piłkarz wykazywał objawy przed meczem, drugi w przerwie, co z tego.
Ręce nam opadły, naprawdę. Czesław Michniewicz na konferencji prasowej po spotkaniu z Wartą Poznań zdradził – Igor Lewczuk na krótko przed meczem miał podwyższoną temperaturę, która spadła dopiero po rozgrzewce. Tomas Pekhart z kolei w przerwie zaczął narzekać, że stracił węch. Dwa typowe objawy koronawirusowe, tym bardziej niepokojące, że przecież ognisko wirusa tli się w szatni Legii już od dłuższego czasu.
Jak można było dopuścić, by obaj panowie wzięli udział w meczu? Jak można było wypuścić Lewczuka na murawę od pierwszej minuty? Pekharta na pół godziny biegania już po przerwie, a więc w momencie, gdy można było spokojnie uznać go za „wykazującego objawy”? Jakim cudem nikomu nie zapaliła się czerwona lampka – począwszy od sztabu medycznego, a skończywszy na Czesławie Michniewiczu, który podejmuje ostateczne wybory?
Mamy te wszystkie piękne protokoły, mamy te cudowne maseczki. A potem wjeżdża taka Legia i kompletnie wywraca stolik do góry nogami, „bo ma niewielkie pole rotacji na środku obrony”. Żeby za moment nie okazało się, że będzie miała niewielkie pole rotacji do zapłacenia rachunków za przyszły miesiąc, gdy liga zostanie zawieszona przez tego typu lekkomyślne zagrywki.
MAKABRA.
Nie chcemy tutaj oczywiście uderzać w zbyt wysokie tony. Jak sądzimy – liga nie ma gotowych rozwiązań w tego typu wypadkach. Legia też przecież mogła swobodnie przemilczeć temat i poinformować za dwa dni o kolejnych pozytywnych wynikach w drużynie. Natomiast pamiętajmy – żyjemy w Polsce, która pewne reguły działania już sobie wyrobiła. Piłkarz-amator, który wiedząc o pozytywnym teście na obecność koronawirusa zagrał jeszcze dwa spotkania, został aresztowany pod zarzutem „sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób poprzez spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego, a także bezpośredniego narażenia wielu osób na zarażenie chorobą realnie zagrażającą życiu”. Nie namawiamy, by Lewczuka i Pekharta zabierać do aresztu, w końcu na dziś pozytywnego wyniku nie mają.
Chcemy… Namawiamy… Właściwie to żądamy tylko jednego: rozsądku. Cała polska piłka jedzie na jednym wózku, jeśli się wywali, to solidarnie, od góry do dołu. Do tej pory wszyscy podkreślali, że brak planów co do zamknięcia futbolu w trakcie drugiej fali wynika z bardzo restrykcyjnych protokołów sanitarnych. Ale także i poszanowania dla tych protokołów. Dziś Legia pokazała, że niekoniecznie kieruje się w swej piłkarskiej drodze protokołami. Zasadami. Logiką. Rozsądkiem.
Zwyczajnym myśleniem. Narażanie na zakażenie wszystkich kolegów Lewczuka i Pekharta, ale też rywali z Warty Poznań to niemal sabotaż. I to nie sabotaż ligowego rywala, ale całej ekstraklasowej rywalizacji. Wyrabiane w pocie czoła zaufanie sanepidów czy polityków można zdewastować w jeden wieczór. Oby do tego ostatecznie nie doszło, ale dzisiaj za sprawą Legii wszyscy zatańczyliśmy na linie.
AKTUALIZACJA
Michniewicz dopowiedział kilka rzeczy na oficjalnej stronie Legii:
– Chciałbym doprecyzować jedną kwestię z pomeczowej konferencji. Igor w jednym z pomiarów temperatury przed meczem miał ją lekko podwyższoną w granicach 37 stopni, nie była to gorączka. Kolejne kilkukrotne badania temperatury pokazały prawidłowy wynik. Po meczu Igor także kilkukrotnie mierzył temperaturę i każdy pomiar jest prawidłowy. Będziemy monitorować sytuację w zespole i reagować, jeśli będzie taka potrzeba.
Fot.FotoPyK