Manuel „La Joya” Lanzini i jego przepiękny gol na wagę remisu z Tottenhamem – to pozycja numer 1. Michail Antonio i jego strzał przewrotką, który dał prowadzenie z Manchesterem City – to pozycja numer 2. Ostatnie wyniki „Młotów” zostały nasycone szczęściem, a także większym spokojem Davida Moyesa. Tak, to prawda, przegrał z Liverpoolem, ale naprawdę musimy dostrzec progres. Czyżby wreszcie nadchodził czas, gdy mylnie naznaczony przez sir Aleksa Fergusona na swojego godnego następcę trener odnajdzie na nowo sens w swojej pracy?
„Powiedz, Moyesie, co poszło źle i jak mogłeś wszystko tak spieprzyć?”
Jest sierpień 2013 roku. W desperacji z powodu braku transferów w United – matulu, jakie to aktualne! – sam Usain Bolt prosi w social mediach o transfer kreatywnego pomocnika. „Chcę go w tej chwili” – krzyczy Jamajczyk. United dostaje na pocieszenie w ostatnim dniu okna transferowego… Marouane’a Fellainiego, podopiecznego Moyesa z Goodison. A jeszcze kilka lat wcześniej w barach w Manchesterze można było słyszeć, że „to City są pajacami, bo dostali Bellamy’ego zamiast Kaki”.
To jednak nie transfer ograniczonego w swoich umiejętnościach Belga jest symbolem Davida Moyesa i jego koszmaru na Old Trafford.
82 dośrodkowania. 82.
Śmiejemy się z Dośrodkovii Michała Probierza, ale to United wtedy zagrało absurdalnie. Mówimy o meczu, kiedy obrońcy tytułu mistrza Anglii zremisowali 2:2 z Fulham, drużyną obierającą kurs na spadek z ligi. Remis dał Darren Bent, strzelając wyrównującego gola w 94. minucie. Jedyną metodą „football geniusa” na zaatakowanie w tym meczu były w tym spotkaniu wrzutki, ciągłe wrzutki.
W popkulturze znajdziemy naprawdę wielu wybrańców – był nim Harry Potter, Anakin Skywalker, Ash Ketchum. Dźwięczy nam więc w głowie zdanie „The chosen one this guy may be” („wybrańcem może być ten facet”). Starał się to przekazać sir Alex Ferguson. Prosił kibiców United, by wspierali swojego nowego trenera, by stali za nim murem. Chciał się zdać na intuicję, która na boisku go nie zawodziła. Zawiodła w gabinecie, wzięły górę emocje i sympatia do rodaka.
Nasz szczyt możliwości i miara naszych sukcesów jest zupełnie różna w przypadku konkretnych osób.
Niekoniecznie każdy z nas będzie tak wielki jak Guardiola, Mourinho czy Klopp. W przypadku Moyesa tak właśnie jest. Krzywdą było robienie z niego kogoś, kim nie jest. Został określony kimś, kim nie umiał nigdy się stać. Na Old Trafford wszedł zagubiony, mało pewny siebie. Opowiadał, że jest zaszczycony samą możliwością trenowania United. Szkot prywatnie nie znosił banneru z napisem „The Chosen One”. Aż w końcu przeczytał o sobie: „Wrong One – Moyes Out”, czyli „zły wybór – won z Moyesem”. Zamknięty na Goodison Park przez 11 lat zasmakował wielkiej piłki tylko przez chwilę – ocierając się o Ligę Mistrzów w 2006 roku i odpadając z Villarrealem w kwalifikacjach, a panowie z El Madrigal później dotarli do półfinału.
Zawsze marzył o wielkich transferach.
W Evertonie chciał Michaela Essiena. W United chciał Toniego Kroosa. Za każdym razem kogoś u siebie mieć chciał, ale nie dostawał. Chciał Bale’a i Fabregasa, a dostał w spadku Eda Woodwarda, świeżo upieczonego następcę dawnego dyrektora, Davida Gilla. Przykładowa Sevilla miała od 2000 roku dyrektora sportowego, Ramona Rodrigueza Verdejo, czyli Monchiego. Jednego dnia tracisz Fergusona, Phelana, Gilla, a zastępujesz ich Moyesem, Roundem i Woodwardem. Postępujące w konserwatywny sposób United zawarło konserwatywny 6-letni kontrakt, mamiło, że da czas i dalej będzie wspierać trenera. Nie wsparło. Czy to dobrze? Wyniki powiedzą, że nie mogli sobie pozwolić na stratę pieniędzy – siódme miejsce w lidze jest nie do zaakceptowania. Czy to źle? Jeśli popatrzycie na dzisiejszy cykl na Old Trafford, to przypomina to z kolei serial „Dark”. Perpetuum mobile jest Manchester United, bierze nowego szkoleniowca, niby pomaga, później przestaje, aż kończy przygodę zwolnieniem.
„To była pomyłka. Nic do niego personalnie nie mam, ale jego angaż był błędem” – opowie po latach Javier Hernandez.
Moyes będzie później się bronił: „Nie proponują ci pracy w wielkim klubie bez powodu. Uważam, że potraktowano mnie niesprawiedliwie. Przepracowałem tylko 10 miesięcy.” Jeżeli jednak mówimy o niesprawiedliwości odczuwanej przez Moyesa, to co ma powiedzieć Wilfried Zaha? Miał zaledwie 19 lat, dopiero wkraczał do klubu jako jeden z ostatnich transferów pary Ferguson-Gill. Zawinił… właściwie niczym. Przypisano mu romans z Lauren Moyes, czyli córką trenera. W jednej chwili został odstawiony zupełnie od drużyny, a zapowiadał się na wielki talent. Zresztą, przychodził też na pozycję, na której United ma wciąż olbrzymie problemy – prawe skrzydło. Po wielokroć dementował plotki o tym, że wcale nie spał z córką Moyesa.
„Nigdy nawet jej nie spotkałem” – tłumaczył na kanale YouTube’owym Rio Ferdinanda. „Trener chciał mnie złamać, zniszczyć moją karierę. Oto pozostawiono mnie samego, w nowym otoczeniu, 19-latka. Nie pomógł mi nikt w klubie, nic mi nie mówiono, nie wiedziałem, co robić.” Karanie United musi być teraz przyjemnością dla Zahy, szczególnie gdy spojrzymy na pierwszy mecz obecnego sezonu Premier League, w którym strzelił przeciwko „Red Devils” gola dla Crystal Palace.
***
Jego były trener zatracił jednak w United jakikolwiek autorytet.
I tutaj winni są jednak także piłkarze, a nie sam szkoleniowiec, który nie sprostał zadaniu. Styczniowy pobyt w Dubaju w 2014 roku już dawał oznaki totalnej obojętności w kadrze „Czerwonych Diabłów”. „Daily Mail” donosiło, że o sytuacji, kiedy piłkarze mieli powrócić z nocnych wojaży o piątej rano. Shinji Kagawa niemal spóźnił się na samolot do Monachium, kiedy klub wylatywał na mecz ćwierćfinałowy w Lidze Mistrzów. Moyes nie utrzymał ego piłkarzy w ryzach. Żeby ich okiełznać, sięgał po pozycję pt. „Od dobrego do wielkiego. Czynniki trwałego rozwoju i zwycięstwa firm” autorstwa Jima Collinsa.
– Jakim cudem nasz trener musi czytać książkę o tym, jak nas trenować? – pytali siebie zawodnicy United, gdy zauważyli, jak szkoleniowiec czyta w samolocie.
Skrytykuje go ten sam Rio Ferdinand, który w sezonie pod wodzą Moyesa jednak też specjalnie nie koncentrował się na piłce nożnej i był głównie zajęty wrzucaniem fotek w social mediach. Kolejna sytuacja z życia wzięta. Manchester przegrywa 0:2 w Pireusie na stadionie im. Giorgiosa Karaiskakisa w 1/8 finału Ligi Mistrzów. W tym meczu jeden z rezerwowych krzyknie, żeby wyrzucić na trybuny Moyesa, kłócącego się z arbitrem technicznym. „Wywal go! Bez niego będzie nam szło lepiej” – usłyszy z boksu piłkarzy Manchesteru słowa skierowane do sędziego wspomniany Round. Jakże pomylił się Gary Lineker, który uważał, że to „najmniej destrukcyjny wybór na następcę Fergusona”.
Trener daleki od perfekcyjnego warsztatu wszedł do szatni, gdzie wciąż ego urastało do wielkiego poziomu.
Może i prostota Moyesa okazała się destrukcyjna, ale czy naprawdę zawodnicy United nie zrobili czegoś przynajmniej podobnego, jak kadrowicze Francji z Raymondem Domenechem? Czy teraz nie dziwicie się Royowi Keane’owi, który za każdym razem za zwolnienie trenera obarcza winą piłkarzy United? Robił to wówczas w przypadku Moyesa, później w przypadku Mourinho, teraz tak samo broni Solskjaera.
A Moyes był po prostu konserwatywny do bólu. W Evertonie mówiono, że jest niczym pastor – naucza, ma spokojne usposobienie, zresztą sam prywatnie jest praktykującym katolikiem. Kiedy zstąpił zatem do piekieł Old Trafford, poczuli, że mają ciało obce na pokładzie. A przynajmniej uznali, że takowym w ich opinii jest.
Następny przystanek? Wynalazek.
Zanim nastał w Valencii Gary Neville, czyli dziwny wymysł Petera Lima (którego doradca lub sam Singapurczyk musieli się naoglądać Sky), w San Sebastian zjawił się inny śmiałek z Wysp Brytyjskich. Był nim właśnie Moyes. On sam dziś jednak patrzy na pozytywy. „Zobaczyłem za to inną kulturę, mentalność, inny rodzaj gry, inny rodzaj działania. To było świetne doświadczenie” – tłumaczył później. Coraz bardziej przekonywał, że zasiedział się w Evertonie, po czym poznawał piłkę w innych miejscach i wszędzie zostawiał ślad. Działo się – wszędzie regres lub brak kroku do przodu. Uczył się cały czas, natomiast cierpiały inne obszary, w których zaległości nie nadrobił. Na pewno pewność siebie, ale także słabe zdolności językowe. Języka hiszpańskiego uświadczyliśmy w stopniu porównywalnym z Garethem Balem. Do dziś mamy w pamięci przeróbkę utworu „Vertigo” zespołu U2 z początkowymi słowami „Uno, dos, tres, catorce” i podstawione „Uno, dos, tres, cuatro” Moyesa.
Pomysł na zatrudnienie był ideą Jokina Aperribaya, czyli szefa wszystkich szefów na Estadio Anoeta. Reszta członków władz nie była przekonana co do tego pomysłu.
– Po latach sam się zastanawiam, kim on tam niby miał być i co wprowadzić – mówi nam dzisiaj Dawid Kulig („Przegląd Sportowy”/Onet Sport). – Futbol był męczarnią dla widza, ligowe 1:0 z Barceloną było największym jego osiągnięciem, jeśli chodzi o wynik. Został zwolniony tuż po tym, jak już klub pukał do strefy spadkowej, bo „Aperri” miał do niego słabość i dał mu sporo czasu na próbę odwrócenia kiepskiej passy. Filozofia Realu Sociedad zakładała jednak też wprowadzanie młodych piłkarzy. Tak swoje ścieżki przecierali choćby Xabi Alonso czy Antoine Griezmann. To akurat Moyes zajrzał do zespołów juniorskich i zabrał Mikela Oyarzabala i Igora Zubeldię na zgrupowanie pierwszego zespołu. Dzisiaj Oyarzabal ma już ponad 200 występów na koncie w barwach „Erreala”. A u Moyesa debiutował i przebił się na stałe do pierwszego składu.
W jednym z meczów Pucharu Króla, w którym wyrzucono go na trybuny, częstował się chrupkami z jedną dziewczynką, co również obiegło media społecznościowe. Kibice go nawet lubili, choć mając w pamięci wyczyny La Real za jego kadencji, można stwierdzić, że był archaiczny, skrajnie nieefektywny – dodaje Kulig, prywatnie fan Realu Sociedad. Szkota zwolniono po porażce 0:2 z Las Palmas, jedną z czerwonych latarni ligi, drużynie wówczas trzeciej od końca w tabeli.
***
Nie potrafił też odbudować się w Sunderlandzie. Wybrał znów wyzwanie, a nie stabilizację.
„Jeśli mam wygrywać w brzydki sposób, zrobię to w brzydki sposób. A potem tę brzydotę odtrącę na bok” – powie Moyes, biorąc na siebie ciężar pracy w Sunderlandzie. Ktoś powie, co to za ciężar? Dyscyplina, defensywka, ciężkostrawna piłka – przecież to chleb codzienny Moyesa. Wystarczy jednak odpalić pierwszy odcinek „Sunderland. ‘Till I Die”, by zrozumieć, dlaczego akcesu do miasta Moyes już nigdy nie będzie miał. Są to ludzie zamknięci w przeszłości, która nie powraca – mieście stoczniowców i górników, dla których ten klub jest odskocznią od szarości życia w mieście, którego era przemija. Jeśli będzie starał się jeszcze dostać do rodzinnego Glasgow, nie może jechać już przez Tyne and Wear.
Na Stadium of Light można było zobaczyć zdruzgotanych ludzi. 6 wygranych spotkań, 6 remisów, 26 porażek, 69 straconych goli – i on chciał ratować Premier League Stevenem Pienaarem, Darronem Gibsonem i Brianem Oviedo. Dziwicie się, że znów nie wyszło? Zabrał tam ponownie ludzi z Evertonu – tak jak uczynił to z Fellainim.
Sezonu nie podsumuje zbyt miło. Moyes, nieco nerwowy, po meczu z Burnley, który oglądali też właściciele klubu, podejdzie na ściankę do wywiadów pomeczowych. O nieco oschłej stronie Szkota przekonała się pod koniec spadkowego sezonu Vicki Sparks, reporterka BBC. „Była pani trochę niegrzeczna pod sam koniec. Proszę uważać. Może pani dostać w twarz, mimo że jest pani kobietą. Następnym razem, gdy pani tu będzie, ostrożniej proszę” – mówił poza kamerami Moyes, który ewidentnie chciał zażartować, ale nie zostało to odebrane zbyt dobrze. Po ochłonięciu przeprosił, ale karę 30 tysięcy funtów zapłacić musiał.
„Zastąpiliście zombie dinozaurem”
Jak świętowaliście w zeszłym roku Sylwestra? Bo David Moyes np. świętował powrót do roboty. 29 grudnia 2019 roku kibice West Ham United spojrzeli na swoje telefony i komputery. Myśleli sobie: „Mam deja vu. Ten gość już u nas był. Zwolniliśmy go.” Wydali 100 milionów funtów, wzięli Manuela Pellegriniego, czyli mistrza Anglii z Manchesterem City i wicemistrza Hiszpanii z Realem Madryt. I co? Dziesiąte miejsce. Kolejny sezon miał być lepszy. Tymczasem Pellegrini został zwolniony w momencie, gdy West Ham znajdował się na siedemnastym miejscu i mógł naprawdę spaść z ligi – po raz pierwszy od 2011 roku i dramatu na DW Stadium. Davidów dwóch, czyli Gold i Sullivan usiadło razem i postanowiło: „Moyes”.
I oto wkroczył on, „MOYESSIAH” – tak sarkastycznie przyjęto jego powrót. Tymczasem przenosimy się w czasie o dziesięć miesięcy i widzimy światełko w tunelu, które nie jest nadjeżdżającym pociągiem. „To było prawdziwe oblicze mojej drużyny” – powiedział Moyes po zeszłotygodniowym spotkaniu z City. Wie, co mówi – nie przegrał z Guardiolą oraz Mourinho na przestrzeni tygodnia. Do Moyesa dość słusznie przyklejona została łatka trenera defensywnego, a tymczasem jego piłkarze nastrzelali co najmniej 3 gole w 9 z 24 ligowych spotkań, w których Moyes prowadził WHU. Oczywiście, średnia 1,17 punktu na mecz wyrobiona w 29 spotkaniach nie jest imponująca, ale to jest wreszcie namiastka solidności i stabilizacji, którą charakteryzował się przed laty jego Everton.
***
Pandemia COVID-19 na pewno doświadczyła go jako człowieka. We wrześniu test z wynikiem pozytywnym na obecność koronawirusa wykazywał aż dwukrotnie. Wcześniej jednak sam zgodził się na obniżkę pensji o 30 procent, będąc trzecim trenerem, który sam zdecydował się na taki krok – przed nim taką decyzję podjęli Eddie Howe, wówczas trener Bournemouth i Graham Potter, szkoleniowiec Brighton. W dodatku Moyes pomagał też w trakcie przerwy w rozgrywkach mieszkańcom Lancashire. On sam mieszka w administracyjnym centrum tego hrabstwa, w Preston – gdzie w drużynie North End kończył piłkarską karierę. Wspierał innych, dowożąc asortyment i jedzenie do domu potrzebujących.
„Potrzebowali kierowców w jednym ze sklepów warzywniczych. Jeździłem od drzwi do drzwi i pukałem, zostawiając paczki zakupów, a w nich świeże owoce i warzywa” – opowiada trener. Tęskni też trochę dzisiaj za kibicami West Ham – wskaże zresztą chociażby absurdalność tego, że w kinie Vue Cinema w pobliskim centrum handlowym kibice mogą oglądać mecze „Młotów”, ale już na London Stadium wejść nie mogą.
A szkoda, że nie mogą obejrzeć na żywo takich trafień – kto wie, być może odlecieliby w eksplozji radości po takich cudeńkach jak gole Lanziniego z Tottenhamem oraz Antonio z Manchesterem City.
***
„Zawsze chcę być pierwszy. Nie myślę o niczym innym niż wygrywanie” – mówi Moyes. Imponują nam te imperialne zapędy i ambicje na London Stadium. Na razie jednak skupmy się na małych krokach – a wtedy rzeczywiście zobaczymy Moyesa częściej w lepszym nastroju.
RAFAŁ MAJCHRZAK
Fot. NewsPix