Rok temu wyrzucił z pucharów Legię Warszawa. Dziś zabrał choćby punkt Lechowi Poznań w fazie grupowej Ligi Europy. Morelos raczej nie będzie mile widziany na plaży w Sopocie, gdy zechce mu się wpaść na wakacje nad polskie morze. Starcie Kolejorza z Rangersami nie było tak rockandrollowe jak spotkanie z Benficą. Dzisiaj oglądaliśmy raczej obustronnego bluesa. Ale to gospodarze precyzyjnej trafiali w struny.
O ile tydzień temu lechici mogli pokazać pełnię swojego stylu, o tyle dzisiaj w Szkocji było im znacznie trudniej. Rangersi nie ustawiali tak wysoko linii obrony, więc i ciężko było grać tak wiele podań za plecy obrońców. Ekipa Dariusza Żurawia straciła zatem swój być może kluczowy atut w pucharach, czyli błyskawiczne, zgrabne kontrataki. Zespół Stevena Gerrarda naciskał za to agresywnym pressingiem w fazie budowania ataków przez lechitów. I tutaj polska drużyna nieźle radziła sobie z tym wyjściem spod presji – za to plusik.
Natomiast było widać, że Rangersi są dziś o klasę lepszym zespołem. To nawet nie chodzi o jakiś pomysł na mecz – bardziej o zaawansowanie techniczne. Gdy patrzyło się na takiego Hagiego, to było widać, że facet nie tylko ma nazwisko, ale i umiejętności. Lech grał w swoim tempie, rywal był o te kilkanaście procent szybszy. Widać to było zwłaszcza po atakach skrzydłami. Tutaj Rangersi chodzili jak automaty – rozegranie w środku, piłka na bok, krótka klepka i od razu mocna wrzutka.
Nie wiemy już sami, ile Barisić wykonał dzisiaj tych wrzutek. Ale gdzieś między trzysta, a czterysta. Siłą rzeczy któraś musiała dosięgnąć celu. No i musiał ją dosięgnąć ten przeklęty Morelos…
Gol padł akurat w momencie, gdy Kolejorz na kwadrans, może dwadzieścia minut, siadł. Nie wiemy, czy to pokłosie zmęczenia. Być może po prostu tego, że po prostu zabrakło tych umiejętności na utrzymanie piłki pod presją. Między 50. a 70. minutą lechici ograniczali się do wybijania piłki gdzieś na koło środkowe. Ani Moder, ani Marchwiński, ani Ramirez nie potrafili jej dłużej przytrzymać. Zabrakło Tiby? Na pewno. Choć mówienie, że z Tibą byłoby dużo łatwiej to też spore uproszczenie. Choć nie da się ukryć, że właśnie wyregulowanie tempa gry to duży atut Portugalczyka.
Trudno po takim meczu nawet wskazywać palcem winnych. Że Rogne nie pokrył Morelosa? W końcu musiało to się zdarzyć. Że Ishak nie wykorzystał swoich sytuacji? Nie miał aż tak klarownych szans, by mówić, że przegrał Lechowi wygrany mecz. Skrzydła? Skóraś wyżej dupy na ten moment nie podskoczy, choć miał swoje momenty. Puchacz dawał tyle, na ile fabryka pozwalała. Moderowi nie siedziała piłka na nodze przy strzałach, choć on piłkarsko wyglądał najdojrzalej z całego zespołu.
Lech dostał kolejną lekcję od dobrej, europejskiej drużyny. Jeśli przyjmiemy, że dla poznaniaków to weryfikacja na tle solidnych marek na tle Europy – trzeba przyznać, że dowiadujemy się o Kolejorzu dużo. Że jest nieźle, ale to trochę jak próba ścigania się z BMW, gdy sami kierujemy Golfem. Nawet jeśli mamy obcykaną skrzynie biegów i timing obrotów silnika, to i tak trudno będzie rywalizować z mocniejszym autem.
Ale jeśli patrzymy na sprawę na chłodno i kalkulujemy punkty, to sytuacja w grupie robi się trudna. Benfica ma sześć punktów, Rangersi mają sześć punktów. Dziś Lech nie oddał celnego strzału. Po tych dwóch kolejkach gasną nastroje spod znaku “może będzie szansa powalczyć ze Szkotami o drugie miejsce w grupie”. Chyba powoli trzeba się przestawić na optykę “bycie przed Standardem Liege i tak będzie przyzwoitym wynikiem”.
Rangers FC – Lech Poznań
Morelos (68.)
fot. NewsPix