Reklama

Jedna pozycja, inna mentalność. Kepa kontra De Gea

redakcja

Autor:redakcja

24 października 2020, 16:35 • 7 min czytania 3 komentarze

Wywiady z byłymi piłkarzami utwierdzają w przekonaniu, że psychika ma kluczową rolę w przebiegu kariery zawodnika. Mówił o tym Alan Shearer, mówili bracia Żewałkow, Alessandro Del Piero, cała plejada wielkich i nieco mniejszych, z kraju i spoza Polski. Siła mentalna pozwala się podnieść w najtrudniejszych momentach kariery, a jej brak powoduje, że nagle lądujesz na aucie. Gdy nadchodzi kryzys jesteś albo de Geą, albo Kepą swojego losu.

Jedna pozycja, inna mentalność. Kepa kontra De Gea

Obaj Hiszpanie przechodzili ciężkie chwile w końcówce poprzedniego sezonu. Piłkarz Manchesteru United nabijał futbolówką napastnika Evertonu, zaś gracz Chelsea był bezradny nawet wobec najlżejszych strzałów. Ich ręce przypominały makaron, który zamiast piętnastu minut gotował się pięćdziesiąt. W opinii wielu fanów, obaj byli już skreśleni i z wypiekami na policzkach oczekiwano, aż nadejdzie nowa kampania, która pozwoli na pożegnanie się ze zbędnym balastem.

David de Gea miał paść ofiarą Deana Hendersona, powracającego z wypożyczenia po rewelacyjnym sezonie w barwach Sheffield United. Kepa miał przegrać rywalizację z nowym bramkarzem Chelsea, a nawet siedzieć na ławce kosztem Willy’ego Caballero. Połowicznie ta prognoza się spełniła. Dlaczego tylko w połowie?

Norweska cierpliwość

Zawodnik Manchesteru United rozpoczął sezon jako numer jeden. W meczu przeciwko Crystal Palace czekało go jednak prawdziwe trzęsienie ziemi, które znowu rozkręciło temat słuszności jego dominacji nad Hendersonem oraz Sergio Romero. Działo się tak nawet mimo tego, że de Gea w zasadzie nie popełnił żadnego rażącego błędu przy golach dla Orłów.

Trafienie Townsenda wynikało z miernej skuteczności działań Victora Lindelöfa oraz Luke’a Shawa. Szwed gonił Jeffreya Schluppa z dynamiką godną trabanta, zaś Anglik zostawił swojemu rodakowi zbyt wiele miejsca. Kolejna bramka padła z rzutu karnego, sprokurowanego przez wspomnianego środkowego obrońcę. Co więcej, de Gea zdołał odbić strzał Zahy, lecz VAR dopatrzył się milimetrowego wyjścia przed linię. Przy powtórce Hiszpan był bezradny, podobnie jak i przy drugim trafieniu skrzydłowego Crystal Palace. Jeśli już chciałoby się 29-latka za coś winić, to właśnie za tę bramkę, gdyż piłka posłana została w krótki róg. Należy jednak oddać zawodnikowi stołecznego klubu, że jego uderzenie było na tyle precyzyjne, iż tylko stojąc dokładnie na linii strzału, można byłoby zdążyć z interwencją.

Reklama

Niemniej jednak, Manchester United dopuścił do straty trzech bramek, zaś w spotkaniu pucharowym Dean Henderson zachował czyste konto, kilkukrotnie broniąc zespół przed utratą bramki w meczu z Luton Town. Solskjaer miał zatem jakiekolwiek podstawy, by de Geę skreślić. Na to się jednak nie zdecydował, co zresztą jest jego regułą, utrzymywaną od początku pracy na Old Trafford.

Hiszpan jest i będzie numerem jeden, niezależnie od aktualnej formy.

29-letni bramkarz za kadencji Norwega miewał wiele odpałów – wpuszczał piłkę bezpośrednio z rzutu rożnego, nabijał przeciwników, źle się ustawiał do prostych strzałów. Zawsze jednak mógł liczyć na swojego szkoleniowca, który nie dopuszczał nawet myśli o tym, aby de Gea stracił miejsce w pierwszym składzie. To wszystko działo się kosztem Sergio Romero, będącego prawdopodobnie najlepszym numerem dwa na świecie. Argentyńczyk zagrał dla Czerwonych Diabłów 61 razy i aż 39-krotnie zachował czyste konto. To wynik godny podziwu, tym bardziej, że 33-latek jest specjalistą od rozgrywek pucharowych, gdzie często Manchester United wystawia bardziej eksperymentalną linię defensywy.

Bieżący sezon przekonuje, że cierpliwość Solskjaera ma swoje uzasadnienie, chociaż suche statystyki na to nie wskazują. Hiszpan dopuścił do straty szesnastu bramek w Premier League, w tym aż sześciu z Tottenhamem. Głupotą byłoby jednak skazywanie go na dekapitację za tamto spotkanie, wszak to jego koledzy z linii defensywy mieli prezencję godną Flipa i Flapa. A to Martial wyleciał z boiska, a to Maguire faulował Shawa, a to cała obrona postanowiła zaspać przy szybko wykonanym rzucie wolnym. De Gea nie uratował zespołu niemalże w żadnej z sytuacji, ale też bezpośrednio nie odpowiadał za którekolwiek trafienie Spurs. Po takim laniu oczywiście mógłby stracić miejsce w bramce, ale tak się nie stało.

De Gea wybiegł na St. James’ Park i zagrał jeden z tych meczów, które przypomniały, że Hiszpan wciąż może być jednym z topowych bramkarzy w Europie.

Najpierw obronił uderzenie Saint-Maximina, które zmierzało w okienko bramki, a kilkadziesiąt minut później dokonał cudu na linii, gdy zatrzymał strzał Calluma Wilsona z pięciu metrów. Pokazał, że zaufanie Solskjaera nie jest kwestią przypadku.

Jednakże prawdziwy koncert Hiszpan rozegrał w meczu Ligi Mistrzów. Defensywa Manchesteru United, którą można było określić mianem “interesującej inaczej” dopuściła zawodników PSG do kilku niezłych sytuacji, lecz większość z nich rozbijała się na madryckim murze przywiezionym do Anglii w 2011 roku. 29-latek grał tak, jakby nigdy w życiu nie popełnił najmniejszego błędu. Emanował pewnością siebie, nonszalancko oklaskiwał kolegów po zdemolowaniu rywala, dawał dowód na istnienie swojej naprawdę silnej psychiki.

Pokazał też, że chociaż to Finowie uchodzą za najbardziej opanowany naród świata, warto mieć swojego Norwega, który wykaże się podobnym stoicyzmem.

Reklama

Angielski temperament

Tak jak de Gea okazał się mieć silną psychikę, która przy wsparciu trenera pozwala na uwolnienie pełni swoich umiejętności, tak jego rodak występujący w Chelsea jest raczej stabilny jak Jarosław Psikuta z “Chłopaki nie płaczą”. Kepa to synonim wszystkiego, co ugotowane. Z jego wnętrza po prostu bucha para, ilekroć staje w bramce The Blues.

Wystarczy spojrzeć na jego występy w bieżącym sezonie. Mecz z Brighton? Lekki strzał Trossarda z dwudziestu metrów okazuje się zbyt trudny i przelatuje pod rękoma Hiszpana. Mecz z Liverpoolem? Kepa podaje pod nogi Mané i The Reds wychodzą na dwubramkowe prowadzenie. Mecz z Southampton? 26-latek zostaje minięty przez Ingsa. Jeszcze później dwukrotnie nie potrafi wybić piłki tańczącej na linii końcowej i pokonuje go Che Adams. Trzy mecze, cztery błędy, które kosztowały Chelsea punkty.

Trudno w tej sytuacji nie być spalonym, tym bardziej, jeśli twój trener w ciebie nie wierzy.

Bawienie się w adwokata diabła, nie ma w tym przypadku większego sensu, w końcu Kepa potrafił mieć najmniejszy procent udanych interwencji. Nie można jednak nie zauważyć dysonansu, jaki wywołany jest przez poczynania Solskajera i Lamparda. Obaj mają hiszpańskiego bramkarza, który potrafi wywołać większy chaos niż dodanie śmietanki do spaghetti na oczach Włocha. Jednakże Norweg chroni swojego podopiecznego, zaś Anglik wystawia na ostrzał. Wszak po meczu z Liverpoolem Kepa usiadł na ławce i bronił Caballero, a następnie między słupki wszedł Mendy. I chociaż po pierwszych występach Francuza trudno się decyzji Lamparda szczególnie dziwić, to zdaje się też, że można było Kepie zafundować nieco więcej wsparcia.

Bramkarz Chelsea otrzymywał oczywiście liczne szanse, lecz trudno wierzyć w to, że będzie on w stanie zachować czyste konto przeciwko Liverpoolowi. Znacznie większe szanse ma na to przeciwko Barnlsey w Pucharze Anglii. A gdy 26-latek złapie pierwszą piłkę w sezonie, możliwe, że uwierzy we własne umiejętności. A te przecież ma, wszak nie da się kosztować 80 milionów euro przez to, że ma się dobry PR.

***

Przykład Kepy i de Gei dobrze ilustruje wagę psychiki we współczesnym futbolu. Jednakże jeszcze lepszą ilustrację stanowi dla istoty zaufania trenerów. Hiszpanie stanowią dwa skrajne przypadki radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach i tego, jak w takich momentach potrzebne jest wsparcie ze strony swoich przełożonych. Zawsze trudniej się podnieść, gdy ze strony telewizyjnego eksperta słyszysz, że twój własny trener cię po prostu nie lubi. To jakby dostać mokrą ścierką prosto w twarz. Tym bardziej, gdy do klubowego stroju masz przyczepioną metkę z astronomiczną ceną, a nawet nie łapiesz się na ławkę.

Kepa nie ma gdzie uciec, a jego dalszy pobyt na Stamford Bridge właściwie nie ma sensu.

Kurs na to, że w Premier League zachowa czyste konto w dwóch meczach z rzędu jest wyższy niż na Literacką Nagrodę Nobla dla Blanki Lipińskiej. A przecież nikt nie wyda kolejnych milionów na przepłaconego gościa, który nawet nie łapie się do składu. Kepa i Chelsea zamknęli się w błędnym kole i cierpią na tym obie strony. W meczu z Manchesterem United bramkarz The Blues znowu miał znaleźć się w wyjściowym składzie – z powodu niedyspozycji Mendy’ego – lecz ostatecznie nie stanie między słupkami. Tym razem przeszkodziła mu kontuzja i na boisku zobaczymy tylko jednego hiszpańskiego golkipera. David de Gea też jest w kole, lecz on akurat ma szczęście.

Za tym kołem znajduje się Ole, który choćby Hiszpan szedł ciemną doliną, nacisku kibiców się nie ulęknie.

JAN PIEKUTOWSKI

Fot.Newspix

Najnowsze

Anglia

Anglia

Trener Chelsea wstawia się za Mudrykiem. “Wszyscy wierzymy, że jest niewinny”

Arek Dobruchowski
7
Trener Chelsea wstawia się za Mudrykiem. “Wszyscy wierzymy, że jest niewinny”

Komentarze

3 komentarze

Loading...