Likwidacja Pucharu Ligi i Tarczy Wspólnoty. Zmiany w sposobie zarządzania rozgrywkami. Zredukowanie ligi do osiemnastu zespołów. Z rewolucyjną propozycją wystąpili w ostatnich dniach przedstawiciele Liverpoolu FC i Manchesteru United. Największe kluby Premier League oferują mniejszym ekipom pomoc, ale w zamian chcą umocnienia swojej pozycji. Wypada więc zadać pytanie, czy „Project Big Picture” to aby na pewno ratunek dla angielskiej piłki?
Zaczęło się, a jakże, od koronawirusa.
Skąd ta reforma?
Pandemia SARS-CoV-2 dotknęła wielu sektorów gospodarki, nie omijając przy tym piłkarskiego biznesu. Kluby z Wysp Brytyjskich znalazły się zatem w arcytrudnym położeniu. Oczywiście lockdown został już dawno zakończony, rozgrywki wznowione. Udało się nawet dokończyć sezon 2019/20 w Premier League i Championship, choć były co do tego olbrzymie wątpliwości. Kolejny sezon również ruszył. Ale czy to oznacza, że wszystko wróciło do normy? Bynajmniej. Księgowi angielskich drużyn nadal rwą włosy z głowy na myśl o konieczności dopięcia budżetu. Wciąż nie zanosi się bowiem na rychły powrót kibiców na stadiony, co oznacza, że nici z dochodu z dnia meczowego. A przecież dla wielu drużyn stanowi on podstawę funkcjonowania. Zdecydowanie mniejsze zyski przynoszą też klubowe sklepiki. Do tego trzeba doliczyć kłopoty z utrzymaniem sponsorów. O pozyskaniu nowych nie wspominając.
POLSKA WYGRA Z BOŚNIĄ I HERCEGOWINĄ? KURS: 1,82 W TOTALBET!
Największe potęgi angielskiej piłki dostały mocno po grzbiecie. Dotychczasowe straty na przykład Manchesteru United szacowane są przez angielskich dziennikarzy na około 150-200 milionów funtów. Gigantyczne pieniądze, a im dłużej Old Trafford i pozostałe areny pozostaną zamknięte dla fanów, tym większe będą to kwoty. Jednak jest prawdopodobne, że mocarze – jak to zresztą zwykle bywa – stracą sporo, lecz koniec końców spadną na cztery łapy. Premier League cieszy się globalnym zainteresowaniem, ma wsparcie potężnych sponsorów i lukratywne kontrakty telewizyjne. W znacznie gorzej sytuacji są natomiast kluby z niższych lig.
Coraz więcej prezesów, trenerów, piłkarzy i dziennikarzy mówi wprost – angielski futbol nie przetrwa w dotychczasowym kształcie, jeżeli najbogatsi nie podzielą się konfiturami z maluczkimi. Lee Bowyer – przed laty piłkarz m.in. Leeds United, obecnie szkoleniowiec trzecioligowego Charltonu – wyraził ostatnio zdumienie, że fala bankructw jeszcze nie nastąpiła. – Spodziewam się, że za miesiąc czy dwa kluby zaczną znikać – prorokuje Bowyer. – Właściciele sobie z tym nie poradzą. Obecnie angielska piłka nożna generuje straty na poziomie około stu milionów funtów miesięcznie. Z ekonomicznego punktu widzenia dalsze funkcjonowanie wielu klubów nie ma sensu, nasze istnienie zależy tylko od dobrej woli inwestorów, którzy ryzykują prywatnym majątkiem, by podtrzymać przy życiu społeczność.
„Jeśli jakaś społeczność straci swój klub z powodu obostrzeń związanych z chorobą COVID-19, spodziewam się protestu kibiców”
Lee Bowyer
Już w kwietniu tego roku, gdy w sumie niewiele jeszcze wiedzieliśmy o ewentualnych skutkach pandemii, angielscy drugoligowcy rozważali wprowadzenie w życie „opcji nuklearnej”. Okazało się bowiem, informowali o tym choćby dziennikarze The Athletic, że zaplecze Premier League jest jedną z najbardziej przepłaconych lig Starego Kontynentu. W sezonie 2018/19 kluby z Championship wygenerowały przychody na poziomie niespełna 800 milionów funtów, jednocześnie przeznaczając około 850 milionów na same tylko wypłaty dla zawodników. Reading FC, które zajęło w ligowej tabeli piąte miejsce od końca, przepaliło na kontrakty 226% swojego rocznego budżetu. Ta bańka musiała prędzej czy później eksplodować, a pandemia tylko przyspieszyła ten proces i obnażyła, w jak lekkomyślny sposób zarządzano zespołami w zaślepieniu perspektywą awansu do Premier League.
Wspomniana „opcja nuklearna” miała z grubsza polegać na tym, że wszystkie kluby z Championship jednocześnie, we wzajemnym porozumieniu, oddałyby się pod zarząd komisaryczny. To z kolei spowodowałoby rozwiązanie kontraktów z pracownikami. Od sprzątaczek i stróżów nocnych poczynając, a na piłkarzach kończąc. Wówczas właściciele odkupiliby kluby z powrotem i od nowa ustalili płacowe realia w lidze, tym razem na zdrowszych zasadach. Z uwzględnieniem nowej sytuacji na rynku.
Aż takie, pachnące zresztą na kilometr szwindlem kombinacje, nie były ostatecznie konieczne, lecz sytuacja angielskich klubów – pomimo cięć w zarobkach piłkarzy, pomimo licznych zwolnień wśród pracowników biurowych – jest fatalna. Chciałoby się rzec: podbramkowa.
„Project Big Picture”
– Kluby potrzebują pomocy finansowej, potrzeba nam około 250 milionów funtów – wylicza Rick Parry, obecnie szef English Football League (EFL), a w przeszłości między innym dyrektor wykonawczy Liverpoolu FC i Premier League. EFL to organizacja obejmująca drugi, trzeci i cztery poziom rozgrywkowy w Anglii. Od 1992 roku najwyższa klasa rozgrywkowa, czyli Premier League, funkcjonuje w ramach oddzielnej spółki, co przyniosło angielskiemu futbolowi bezprecedensowe sukcesy finansowe i marketingowe. – Angielska ekstraklasa zyskała na czymś, co można by nazwać zmianą marki – pisze Michael Cox. – Powstanie Premier League umożliwiło klubom uniezależnienie się od Angielskiego Związku Piłki Nożnej i Football League, a także wynegocjowanie lukratywnych kontaktów telewizyjnych i umów sponsorskich. Kwestia transmisji telewizyjnych okazała się najistotniejsza.
Teraz przedstawiciele EFL chcą, by – dla dobra krajowego futbolu – Premier League ruszyła im na ratunek i zagwarantowała 250 milionów. Niezbędnych do przetrwania. – Listopad i grudzień. To są te miesiące, gdy wszystko zacznie się sypać – dowodzi Mark Catlin, dyrektor wykonawczy trzecioligowego Portsmouth FC. – Przed świętami kluby spoza Premier League nie będą już miały ani centa, by dłużej funkcjonować. Staną przed dylematem: zadłużać się dalej czy odpuścić? Jeżeli nie generujesz przychodów i co miesiąc zwiększasz swoje zadłużenie, nie masz szans przetrwać.
REMIS POLSKI Z BOŚNIĄ I HERCEGOWINĄ? KURS: 3,50 w TOTOLOTKU!
Jak nietrudno się domyślić, kluby z Premier League nie rzuciły się ochoczo do pomocy, by ratować podstawy futbolowej piramidy. Działacze z najwyższej klasy rozgrywkowej zwracają uwagę, że łączny majątek właścicieli klubów z Championship można oszacować na około 30 miliardów funtów. Dlaczego zatem oni nie wysupłają z portfela brakujących 250 baniek i nie podzielą się nimi z ekipami z League One i League Two? A to nie koniec możliwości. Jakiej pomocy niby wymaga – pytają dalej ludzie z angielskiej ekstraklasy – przykładowe Birmingham City, które dopiero co sprzedało 17-letniego Jude’a Bellinghama do Borussii Dortmund za 25 milionów funtów? Albo Brentford FC, które na transferze Olliego Watkinsa do Aston Villi zarobiło około 30 milionów? I teraz ta sama Aston Villa miałaby się jeszcze dodatkowo zrzucać na pakiet pomocowy dla „Pszczół”? Wolne żarty.
Oczywiście jest w tych argumentach sporo demagogii, ponieważ niewiele ekip spoza Premier League może się pochwalić tak okazałymi zyskami z transferów. No i nie wszyscy działacze wykazywali się też w ostatnich latach lekkomyślnością w zarządzaniu klubami. Przykładem choćby wspomniane Portsmouth, które dostało już swoją nauczkę za katastrofalne prowadzenie polityki finansowej i przez siedem lat działało bez zadłużenia. – Z uwagi na brak kibiców tracimy obecnie około 700 tysięcy funtów miesięcznie. Całkowity bilans finansowy klubu jest w tej chwili przerażający. Straty idą w miliony – przyznaje cytowany już Catlin na łamach ESPN.
„Jesteśmy dobrze zarządzanym klubem ze 113-letnią historią wypłacalności. Cały czas radzimy sobie bez kredytów, ale bez wsparcia nawet tak dobrze prowadzony klub jak nasz nie zdoła dotrwać do marca”
David Bottomley, dyrektor wykonawczy Rochdale AFC (League One)
Czy to oznacza, że przedstawiciele Premier League powiedzieli mniejszym klubom: „radźcie sobie sami”? Otóż nie. Zaoferowali im pomoc. Ale obwarowaną żądaniami, które mogą w znaczący sposób wpłynąć na przyszłość angielskiej piłki.
„Project Big Picture”, bo tak nazwano pakiet proponowanych reform, wyszedł ze strony dwóch wielkich, na co dzień zwaśnionych klubów – Liverpoolu FC i Manchesteru United. W negocjacje zaangażowani byli również działacze Chelsea FC. Propozycje najprawdopodobniej zaaprobowano także we władzach Arsenalu FC i Manchesteru City. Co ciekawe, nie mówimy o pomysłach, które narodziły się w ostatnim czasie. Kluby z angielskiej „Wielkiej Szóstki” od dawna prą do zmian w kształcie krajowych rozgrywek i teraz zwietrzyły okazję, by te zmiany wreszcie wcielić w życie.
„Mamy się z wami dzielić kasą? W porządku, ale nie za darmo”.
Główne założenia projektu:
- Zmniejszenie Premier League do osiemnastu zespołów.
- Likwidacja meczu o Tarczę Wspólnoty.
- Likwidacja Pucharu Ligi Angielskiej.
- Tylko dwa kluby spadające z Premier League bezpośrednio, trzeci walczący w barażach.
- Zmniejszenie poduszki finansowej dla spadkowiczów.
- Dziewięć klubów o najdłuższej historii występów w Premier League ze specjalnym prawem głosu. Chodzi o Liverpool FC, Manchester City, Manchester United, Chelsea FC, Tottenham Hotspur, Arsenal FC, Everton FC, Southampton FC i West Ham United.
- 250 milionów funtów dla EFL dostępne od zaraz.
- 25% wartości przyszłych kontraktów telewizyjnych dla EFL.
- Być może „hardy salary cap” w EFL.
- 100 milionów funtów dla Football Association (FA) w ramach rekompensaty.
- Zmiany w przepisach odnośnie transferów i dystrybucji biletów.
Bum. Warunki opracowane przez włodarzy Liverpoolu i Manchesteru są naprawdę trudne do spełnienia. Już nawet pal licho wysadzenie w powietrze Pucharu Ligi. Od dawna wydawało się oczywiste, że historia tego turnieju dobiega końca przy obecnych obciążeniach. Ale zmniejszenie ligi do osiemnastu drużyn? Zredukowanie wsparcia dla ekip spadających z Premier League? Przyznanie specjalnych praw podczas głosowań dla najpotężniejszych klubów, oczywiście kosztem tych mniej znaczących? Dość szokujące, przyznajcie. Oznaczałoby to zupełnie nowy podział sił, jeżeli chodzi o zarządzanie angielską ekstraklasą. W tej chwili głosy przedstawicieli wszystkich dwudziestu klubów ważą tyle samo, a to oznacza, że działacze zespołów z TOP6 muszą liczyć się ze zdaniem reszty ligi. To się zmieni, gdy „Project Big Picture” wejdzie w życie. Co na pewno zaowocuje nowym podziałem finansowego tortu przy okazji kolejnego rozdania praw telewizyjnych.
Wielkie kontrowersje
Rick Parry z EFL popiera tę ofertę. – Dwa wielkie kluby wzięły na siebie odpowiedzialność i chcą przeprowadzić nasz futbol przez trudny czas – chwalił działaczy Liverpoolu i Manchesteru United. – Widać, że zależy im na podstawach piłkarskich piramidy. Dziwię się, że ta propozycja wychodzi ze strony klubów, a nie ligi. Już w maju nasz rząd komunikował, że zajdzie taka konieczność. Szczerze uważam, że to najlepsza możliwa propozycja dla angielskiego futbolu.
Te słowa wywołały furię. Wśród kibiców. W klubach z angielskiej ekstraklasy, które nie należą do czołówki. A nawet w rządzie. No i – co być może najistotniejsze – we władzach samej Premier League, ponieważ The Reds i „Czerwone Diabły” swoje pomysły przedstawiły Parry’emu bez porozumienia z ligą. Oficjalne stanowisko Premier League brzmi tak: – Angielska piłka jest najpopularniejszą na świecie. Ma strukturę, która wzbudza powszechne zainteresowanie, ponieważ jest ekscytująca i kreuje zaciętą rywalizację. Żeby tak pozostało, musimy działać wspólnie. Tak jak dotychczas. Zarówno Premier League, jak i angielska federacja, popierają dyskusję na temat przyszłości futbolu w naszym kraju. Jesteśmy otwarci na debatę na temat kształtu rozgrywek i kwestii finansowych. Jednak wszelkie prace nad reformami powinny być prowadzone oficjalnymi kanałami. Przy udziale wszystkich zainteresowanych.
– Według Premier League, plany opublikowane w mediach będą miały katastrofalne skutki dla angielskiej piłki. Wyrażamy rozczarowanie, że Rick Parry, szef EFL, publicznie poparł te propozycje – mocna puenta jak na oficjalne stanowisko.
Rick Parry
Z jednej strony – trudno się Parry’emu dziwić. On teraz chwyci się nawet brzytwy, by EFL nie zatonęła w długach. Ale niewielu się spodziewało, że dwa tak znaczące kluby jak Liverpool i Manchester United mogą pójść na otwartą wojnę o władzę. – Od lat największe kluby chciały jeszcze więcej pieniędzy i jeszcze więcej uprawnień – twierdzi Dan Road z BBC. – „Project Big Picture” jest ostentacyjną manifestacją tych pragnień. Większość odbiera go jako niezgodny z duchem sportu spisek, który ma umożliwić największym kontrolę nad pieniędzmi z praw telewizyjnych, nad zasadami finansowymi panującymi w lidze. A może nawet jest to krok w kierunku, którego władze wszystkich najważniejszych lig w Europie chcą za wszelką cenę uniknąć? W kierunku powstania Europejskiej Superligi? Na pewno chodzi o oczyszczenie terminarza, by rozgrywać jeszcze więcej dochodowych sparingów.
Protestuje także oficjalne stowarzyszenie angielskich kibiców. – Raz jeszcze okazuje się, że kluczowe dla losów naszego sportu decyzje zapadają w nieoficjalnych negocjacjach pomiędzy miliarderami, traktujących futbol jak prywatny folwark.
Fani futbolu wściekają się tym bardziej że to nie jedyna kontrowersyjna decyzja w ostatnim czasie. Część meczów Premier League będzie niebawem transmitowana w systemie pay-per-view. Cena – 15 funtów za jedno spotkanie. Większość kibiców uznała to za straszliwe zdzierstwo.
„Przepaść między Premier League a EFL stała się nie do przeskoczenia przy obecnych regułach. „Project Big Picture” może pomóc w zakopaniu tej przepaści”
Rick Parry
Parry nie przejmuje się jednak tego rodzaju głosami. Nie zbiło go z pantałyku nawet wystąpienie przedstawiciela brytyjskiego Departamentu Sportu, który ostro skrytykował reformatorów za „załatwianie cichcem swoich partykularnych interesów”. Z drugiej strony – to właśnie rząd doprowadził kluby z niższych lig do desperacji, wycofując się z planów przywracania kibiców na trybuny. Choć wiele ekip z League One i League Two wydało ostatnie pieniądze na dostosowanie swoich stadionów do wymogów bezpieczeństwa.
Peter Ridsdale, były prezes Leeds United, przestrzega Parry’ego: – Byłem w futbolu trzydzieści lat. Nigdy nie odniosłem wrażenia, by kluby z Premier League troszczyły się o podstawy piłkarskiej piramidy w naszym kraju. Ale oni muszą pamiętać o jednym – od kiedy powstała ta liga, wystąpiło w niej aż 49 zespołów. To oznacza, że większość z nich jest teraz poza najwyższym poziomem rozgrywek. Choćbyś nie wiem jak wielkim się czuł w danym momencie, nigdy nie możesz mieć pewności, że to potrwa wiecznie – stwierdził Ridsdal. A kto jak kto, ale akurat były prezes Leeds dobrze wie, co to znaczy spaść z naprawdę wysokiego konia.
BOŚNIA I HERCEGOWINA POKONA POLSKĘ? KURS: 4,66 W EWINNER!
Z tego względu bardzo trudne będzie przegłosowanie rzeczonego projektu w Premier League. Musi się na niego zgodzić aż czternaście z dwudziestu klubów obecnie występujących na poziomie angielskiej ekstraklasy. Trudno uwierzyć, by ekipy, które do sezonu przystępują nie z marzeniem o uplasowaniu się w czołówce, ale raczej z chęcią uniknięcia spadku – a znajdzie się takich co najmniej sześć – miały zgodzić się na obcięcie ligi z dwudziestu do osiemnastu zespołów. Ale czy to oznacza, że cała sprawa jest burzą w szklance wody, a o konflikcie wszyscy niebawem zapomną? Cóż, niekoniecznie. Po pierwsze, pieniądze dla EFL skądś muszą się znaleźć. Rząd ich nie zagwarantuje, odpowiedzialność zrzuca na ludzi ze świata futbolu. Po drugie zaś, The Athletic informuje, jakoby działacze Liverpoolu i Manchesteru United przygotowywali naprawdę poważny argument nacisku na resztę głosujących.
Ponoć Parry namawia włodarzy angielskich potęg do… wystąpienia z Premier League i ponownego wejścia pod skrzydła EFL, jeżeli głosowanie zakończy się nie po ich myśli. Uznajmy jednak, że jest to wizja dalece nieprawdopodobna. Narzędzi nacisku jest jednak więcej. UEFA rozważa, by już w niedalekiej przyszłości spotkania Ligi Mistrzów były rozgrywane również w weekendy. Jeżeli ten pomysł doczeka się poparcia wśród przedstawicieli topowych angielskich klubów, być może niektóre spotkania ligowe zostaną przeniesione na środek tygodnia. Pojawią się też problemy z wygospodarowaniem telewizyjnego prime-time’u na mecze Pucharu Anglii.
Gra interesów jest naprawdę zawiła.
Są i zadowoleni
Oczywiście wielu działaczy z Championship, League One i League Two otwarcie ucieszyło się z tych propozycji. Krótkoterminowo stanowi ona ratunek dla wielu drużyn, a 25% dochodów, który skapnie dla EFL również wygląda kusząco. – Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia. I kto przychodzi z gotowym rozwiązaniem – rząd, federacja, Premier League? Nie, Manchester United i Liverpool – mówi jeden z działaczy z League One na łamach The Athletic. – W EFL nigdy nie ma konsensusu w żadnej sprawie. Widzieliśmy to przy okazji lockdownu. Czas nie jest po naszej stronie, musimy działać zdecydowanie. Jesteśmy na łasce i niełasce bogaczy. To dobrze, że oni przejęli inicjatywę. To taka katastrofa, że TOP6 dostanie więcej władzy? Tak jakby w każdym sektorze gospodarki nie było wielkich przedsiębiorstw i mniejszych firm. „Project Big Picture” ustabilizuje sytuację w niższych ligach. Uratuje kluby.
Jest też druga strona medalu – wprowadzenie salary cap na niższych poziomach rozgrywek, o czym się również spekuluje, no i zagwarantowanie dziewięciu klubom dodatkowego znaczenia w głosowaniach, w praktyce może zablokować nowym, bogatym inwestorom możliwość powtórzenia drogi, jaką przeszły w XXI wieku choćby Chelsea bądź Manchester City. Jeżeli obecne potęgi z Premier League dostrzegą w kimś zagrożenie, po prostu zawetują możliwość przejęcia klubu. Czołówka angielskiej ekstraklasy zostanie zabetonowana.
I summa summarum o to w tym wszystkim zapewne chodzi.
Główne założenia „Project Big Picture” zostały ujawnione przez dziennikarzy Daily Telegraph. Luke Edwards z tej redakcji pisze wprost: – To obrzydliwy pomysł. Wysunięcie go w tak trudnym momencie jest wyjątkowo cyniczne. Trudno mi to analizować bez użycia wulgaryzmów. „Wielka Szóstka” chce wzmocnić swoją pozycję i zyskać nowe korzyści. Wszystko kosztem pozostałych klubów.
fot. NewsPix.pl