Pierwszy skład w Legii w wieku 19 lat, pierwsze zgrupowane dorosłej reprezentacji jako 20-latek, do października 2020 – dzięki transferowi do Ligue 1 za 7 milionów euro – status najdroższego piłkarza w historii PKO Bank Polski Ekstraklasy. Mimo że Radosław Majecki jest dopiero u progu wielkiej kariery, żaden z obecnie grających zawodników wychowanych województwie świętokrzyskim nawet nie zbliżył się do jego osiągnięć. Jak na świętokrzyskim betonie wyrosła taka róża? Poznajcie nieoczywistą historię sukcesu bramkarza AS Monaco.
OBEJRZYJ REPORTAŻ O ARCE PAWŁÓW I KSZO – KLUBACH, W KTÓRYCH ZACZYNAŁ RADOSŁAW MAJECKI
Kim jest Radosław Majecki? Sylwetka
Modrzewie. Wieś położona pomiędzy Ostrowcem Świętokrzyskim, Skarżyskiem-Kamienną, Starachowicami i Kielcami. Każde z tych miast w jakiś sposób zapisało się w pamięci sympatyków polskiej piłki. KSZO spędziło trzy sezony w Ekstraklasie, a sam Ostrowiec pamięta czasy, gdy gościł na swoim obiekcie reprezentację Polski. Kielce, wiadomo – kilkanaście lat Korony w elicie wyrobiły regionowi jakąś markę. Stadion Granatu Skarżysko-Kamienna był niegdyś jednym z największych w całej Polsce, posiadał 25 tysięcy miejsc. Nawet, jeśli sam Granat wielkich sukcesów nie osiągnął, na jego obiekcie organizowano w przeszłości Puchar Zakładów Metalowych czy memoriał Kazimierza Deyny. Starachowice? Miejscowy Star nigdy nie dobił do najwyższej ligi, ale kiedyś był blisko, jego nazwa wzięła się od lokalnego zakładu produkującego w przeszłości znane w całym kraju samochody ciężarowe.
To właśnie tam wychował się Radosław Majecki. To miejsce, w którym ciężko myśleć o wielkiej piłce. By nie powiedzieć – o jakiejkolwiek piłce. Nawet mimo sąsiedztwa miast, które mają futbolowe tradycje. O wielkiej piłce trudno myśleć w całym świętokrzyskim, niezależnie od tego, czy twoje dzieciństwo przypadło na wioskę Modrzewie, czy osiedle mieszczące się pod stadionem Korony.
Ostatni mecz w dorosłej reprezentacji piłkarza wychowanego w tym województwie to rok 2014. Mowa o ostatnim meczu w kadrze Pawła Brożka – piłkarza, który co prawda zaczynał w Białogonie, na obrzeżach Kielc, ale piłkarsko ukształtował się już w Krakowie. W jego ślady poszedł Majecki, który szybko opuścił Ostrowiec Świętokrzyski, gdy jako 15-latek przyjął ofertę Legii. Wiedział, co robi. Niewielu piłkarzy wychowanych w świętokrzyskim gra w Ekstraklasie. Dokładnie czterech – Żubrowski, Cebula, Szelągowski i Malarczyk. Reszta to pierwszoligowcy. Poza jednym rodzynkiem w postaci Majeckiego właśnie, który dziś walczy o swoje w AS Monaco. To niezwykle marna statystyka. Na tle innych województw – wręcz totalna bryndza.
Najlepsi piłkarze wychowani w województwie świętokrzyskim
Nie jest łatwo się przebić w tym regionie, a powodów jest wiele. Brakuje ośrodków, które dobrze szkolą. Świętokrzyskie od lat ma tylko jeden klub na centralnym poziomie – Koronę Kielce, która nawet jeśli wchłania najzdolniejszych piłkarzy z regionu, to i tak nie daje im poważnej szansy. Być może po spadku sporo się zmieni, ale w Kielcach nie postawiono na młodych nawet wtedy, gdy ci zdemolowali CLJ z szesnastoma punktami przewagi. Żaden z zawodników, którzy zaorali młodzieżowe rozgrywki, nie dostał rzetelnej szansy w Koronie, która ostatecznie spadła z ligi. Jeśli nie wypatrzy cię w młodym wieku ktoś z innych regionów Polski – prawdopodobnie przepadniesz.
Nic dziwnego, że Majecki musiał szybko wyjechać, jeśli myślał o poważnej karierze.
Pierwsze treningi w B-klasowym klubie – początek historii
Modrzewie od Pawłowa dzieli osiem kilometrów. To właśnie tu ma początek droga najdroższego bramkarza w historii Ekstraklasy. Pokonywał ją kilka dni w tygodniu. Najpierw 1,5 kilometra rowerem do Wawrzeńczyców, gdzie mieszkał jego pierwszy trener, Kamil Koprowski. A później samochodem do Pawłowa lub Kałkowa, w zależności od tego, gdzie odbywały się treningi. Bywały czasy, gdy na zajęcia zapisywało się więcej dzieciaków z Kałkowa niż Pawłowa, więc właśnie tam lokalna Arka organizowała boisko. To nie jest duży klub. Wystarczy wspomnieć, że nigdy nie przebił się ponad A-klasę.
– W ostatnich miesiącach wiele się tutaj zmieniło. Powstała nowoczesna hala, dzięki której w okresie jesienno-zimowym możemy odbywać treningi w dobrych warunkach. Wybudowano ją w miejscu starego boiska, powstało w zamian tego nowe, z nawierzchnią naturalną – opowiada nam Kamil Koprowski, prezentując nowe obiekty. Jak na A-klasowy klub, infrastruktura wygląda świetnie, wręcz imponująco. Być może to początek zmian, zwiastun awansów na wyższy poziom.
Nowoczesna hala, świetna płyta – imponujące realia A-klasowej Arki Pawłów.
Na hali właśnie trwają zajęcia z wychowania fizycznego. Służy ona od niedawna całej gminie, która liczy 15 tysięcy mieszkańców. Po „stadionie” widać, że na meczach Arki nie bywają tłumy. Krzesełka pomieszczą ledwie kilkadziesiąt osób, a sam obiekt przypomina orlik. Usytuowany jest tuż za Urzędem Gminy, ale jednak w polach, za jedną z bramek widać drzewa wiśni. Murawa otoczona jest wysokimi siatkami, by oszczędzić zawodnikom biegania po piłkę. Płyta boiska wygląda rewelacyjnie, niejeden A-klasowy klub mógłby pozazdrościć. Na tym poziomie niczego więcej nie potrzeba.
Koprowski opowiada: – Dla młodych chłopaków Arki Radek to teraz inspiracja. Chłopaki wiedzą, że nasz wychowanek był w Legii, reprezentacji Polski. Wzorują się na nim. To dla nich przykład, by ciężko pracować.
Za czasów Majeckiego takiej infrastruktury nie było. Tym bardziej imponujące, że wybił się zaczynając właśnie w tak małym klubie.
Jak wybić się z Pawłowa?
W Pawłowie rzecz jasna się wyróżniał. Ale to, że wyróżniasz się w Pawłowie, nie znaczy kompletnie nic. Aż do momentu, dopóki ktoś cię nie wypatrzy. – Nie widuje się u nas przedstawicieli innych klubów – przyznaje Koprowski, bazując na długich latach doświadczeń, a pod jego słowami podpisać mogłaby się pewnie większość trenerów pracujących poniżej okręgówki. I kto wie, czy Majecki by się wybił, gdyby nie… element szczęścia.
Czyli między innymi gest jednego z życzliwych rodziców – oczywiście życzliwych bez cienia ironii – który skontaktował się z Waldemarem Rakiem, wówczas selekcjonerem kadry województwa. – Dostałem telefon od jednego z rodziców, że w Pawłowie jest chłopak, który świetnie broni – zaczyna swą opowieść Rak. Zrządzenie losu chciało, że za kilka dni zabierał reprezentację U-12 na mistrzostwa Polski do Łodzi.
Waldemar Rak – selekcjoner kadry wojewódzkiej, który powołał Majeckiego z malutkiego klubiku
– Telefon był pod koniec tygodnia, a w poniedziałek wyjeżdżaliśmy już na mistrzostwa. Zdecydowałem, że w niedzielę pojadę zobaczyć tego chłopaka. Radek miał jak na swój wiek świetne warunki fizyczne i od razu można było zauważyć niesamowity talent bramkarski, ruchowy. Genialny chwyt, umiał upadać na jeden, drugi bok, był odważny. Zapoznałem się z nim, ale bałem się go wziąć. Tak naprawdę go nie znałem, a pozostałe dzieci powołane do kadry miały już ze mną styczność. Ale zauroczył mnie, powiem szczerze – opowiada Rak. Zauroczył na tyle, że z miejsca dostał powołanie jako reprezentant malutkiego klubiku i nazajutrz stawił się spakowany na swój pierwszy poważny turniej w życiu. – Nie wpuścił żadnej bramki, ale i tak nie wyszliśmy z grupy, zremisowaliśmy trzy mecze 0:0 – śmieje się Rak. Majecki swoją robotę wykonał, jeśli ktoś zawalił, to piłkarze ofensywni. W kadrze został na dłużej.
A także zagościł w świadomości trenerów KSZO, którzy toczą w regionie boje z Koroną o młodych piłkarzy. Przez lata, mimo gry na znacznie niższym poziomie rozgrywek (obecnie KSZO jest w trzeciej lidze), nie stali na straconej pozycji, przekonując młodych jedynym w regionie gimnazjum i liceum sportowym z prawdziwego zdarzenia, czego przez laty nie mogła zagwarantować Korona. Dziś konkurencja jest większa – szkoły sportowe są także w Kielcach, Nowinach czy Starachowicach. Ale Majecki nie zapewnił sobie awansu do lepszego klubu samym powołaniem. Gdy rocznik 1999 KSZO zmierzył się z Arką Pawłów, po prostu… zachwycił trenera z Ostrowca.
– Przejmowałem wtedy rocznik 1999. Kolega, który oddawał mi drużynę, ostatni mecz grał z Arką Pawłów. Powiedział, że należy wziąć ich bramkarza do KSZO. Nie zastanawialiśmy się, poszliśmy we dwóch do prezesa i poprosiliśmy, by pojechał do Pawłowa i spróbował się dogadać. W ciągu dwóch, trzech tygodni Radek był u nas – mówi Rafał Borek, pierwszy trener Majeckiego w KSZO.
Wizja uczęszczania do gimnazjum sportowego była kusząca, ale Majecki miał jeszcze rok na podjęcie decyzji. Dołączył do KSZO w szóstej klasie podstawówki. – Mama codziennie go woziła na treningi. A to nie jest blisko, aż trzydzieści kilometrów – wspomina Koprowski. Po roku zdecydował, że przeniesie się do ostrowieckiej klasy sportowej.
KSZO – pierwszy kop na rozpęd
Transfer z Arki do KSZO to jak przenosiny do innego świata. Spore miasto. Tradycje piłkarskie. Schludny, ładnie wyglądający stadion. Elegancki budynek klubowy i położona nieopodal stadionu baza, gdzie człowiek czuje się, jakby był w klubie co najmniej szczebla centralnego. No i porządne warunki do rozwoju – wiele drużyn młodzieżowych, wspomniane gimnazjum, wizja przebicia się do znacznie lepszych klubów.
Bo z KSZO da się wybić. A nawet trzeba, w klubie można się rozwinąć, ale wielkich perspektyw w dorosłej piłce nie ma. – Mamy dziesięć roczników młodzieżowych, jeśli chodzi o młodzież, panuje pełna stabilizacja. Gorzej z finansami w drużynie seniorskiej. Nie mamy perspektyw na drugą ligę – samo miasto nie udźwignie ciężaru, potrzebny jest poważny sponsor, żeby to pociągnąć dalej. Stadion jest, baza jest dobra, kwestia pieniędzy – zdradza Rafał Borek. Po odrodzeniu się klubu w 2011 roku, wciąż nie udało się wrócić na poziom centralny.
Ale – jak wspomnieliśmy – dla Majeckiego to i tak był wówczas ogromny przeskok. Nic więc dziwnego, że w Ostrowcu dostał sporego kopa na rozpęd. – Po pół roku grania w trampkarzu młodszym przeszedł do juniora starszego i grał w Centralnej Lidze Juniorów z chłopcami o cztery lata starszymi od siebie z roczników 95-96. Nie odstawał od nich ani warunkami fizycznymi, ani umiejętnościami. Mieliśmy dobrego bramkarza, ale Radek szybko go wygryzł – wspomina Borek.
KSZO Ostrowiec Świętokrzyski – kiedyś była tu i Ekstraklasa, i mecze reprezentacji
W pewnym momencie pojawił się dylemat – iść do gimnazjum w Ostrowcu, grając jednocześnie w KSZO czy może jednak do Korony, która także wyraziła zainteresowanie? – KSZO było bliżej i głównie dlatego tam poszedł – wspomina Waldemar Rak, z którym otoczenie bramkarza konsultowało decyzję. – Miał też w Ostrowcu chwilę zniechęcenia, jak każdy młody człowiek. Ale szybko minęło, a jak już trafił do Legii, rozwój nabrał dynamiki.
Duży talent, szybki rozwój w KSZO, ugruntowana pozycja w kadrze województwa. Szybko po transferze do Ostrowca było wiadomo, że przed Majeckim są perspektywy. Zwłaszcza, że zgadzały się też dwa inne czynniki, które zwykle mają kluczowe znaczenie dla ewentualnego sukcesu zawodnika. Jakie?
Pierwszy czynnik? Charakter.
O Majeckim ciężko usłyszeć złą opinię. Pracowitość, zdyscyplinowanie, nastawienie na sukces – mniej więcej te cechy przejawiają się w dyskusji z pierwszymi trenerami bramkarza.
Kamil Koprowski: – Był przede wszystkim odważny, wykazywał duże chęci do treningu, trenował też dużo w domu. Niezwykle skromny, pracowity, dzięki temu osiągnął sukces.
Rafał Borek: – Systematyczność, pracowitość, punktualność. Chłopak do rany przyłóż, takich już teraz nie ma. Przyjeżdżał na trening pierwszy, przywoziła go mama. Była na każdym meczu – u siebie, czy na wyjeździe. Schodził z treningu ostatni. Nie było z nim żadnych problemów, do niczego nie można było się przyczepić.
Waldemar Rak: – Był z góry skazany na sukces – miał charakter, talent i wszystko, co potrzeba. Był wyjątkowo kompletny od dziecka. Pracowity, zdyscyplinowany i, jeśli można tak powiedzieć, odporny na głupotę. Nie szukał wrażeń, co się często zdarza. Wiedział, do czego ma dążyć. I do tego dążył.
Brzmi sielankowo, ale to nie znaczy, że na tym pięknym obrazie nie ma żadnych rys. Zanim do tego dojdziemy, kolejny z czynników, który okazał się decydujący.
Drugi czynnik? Odpowiednie otoczenie.
A właściwie osoba mamy, która przewija się w dosłownie każdej rozmowie o początkach Majeckiego. Pani Barbara, największa kibicka, poświęciła się, by jej syn miał zapewnione najlepsze warunki do rozwoju i wsparcie. O codziennych dojazdach do Ostrowca już czytaliście. Ale mama była też obecna na meczach. Nie tylko tych domowych, ale i wyjazdowych – czy to w rozgrywkach ligowych, czy kadry wojewódzkiej. Trener KSZO twierdzi wręcz, że pani Barbara nie opuściła żadnego meczu Radka. – Pozytywnie zakręceni ludzie, takich brakuje – śmieje się Rafał Borek. – Jeden dzieciak woli, by rodzice za nim nie jeździli, drugi tego potrzebował. Radkowi obecność mamy była potrzebna – dodaje Waldemar Rak.
Nie sposób zliczyć więc kilometrów, jakie za Majeckim przejechała jego mama. Ale nie pomyślcie sobie o narzucaniu presji czy Komitecie Oszalałych Rodziców – co to, to nie. Jak słyszymy, mama nie wywierała presji, po prostu okazywała zainteresowanie i wspierała. To rzadkie, ale przede wszystkim bezcenne.
Borek opowiada: – Mama była jego podporą, dbała o każdy szczegół. Zawsze po treningu podchodziła: „panie trenerze, jak było? Dobrze Radek się zaprezentował? Jest w porządku?”. Po meczu to samo: „czy Radek dobrze się sprawował, czy coś trzeba poprawić, może jakieś dodatkowe treningi?”. Cała rodzina była zresztą usportowiona, brat też grał w piłkę, siostra uprawiała lekkoatletykę.
Rysy na sielankowym obrazie
Wspomnieliśmy, że nie wszystko w tej historii układało się sielankowo. Czas więc na dopowiedzenie tego – jak się okazuje po latach – niezbyt istotnego wątku. Po raz pierwszy o Majeckim usłyszano szerzej nie przez wielki talent bramkarski, a… zdjęcie, na którym w wieku szesnastu lat szamie pizzę i popija piwem. Wyciekło przez przypadek, ale skoro już jeden z największych talentów Legii dał się poznać z tej strony – musiała rozpętać się afera.
Nie tylko w internecie, ale też w klubie. Jacek Magiera wspominał na Weszło: – Radek dostał wtedy twardą lekcję. Przy całej drużynie wyrzuciłem go z treningu. Obserwowałem potem w szatni, jak się zachowa. Zareagował bardzo dobrze. Zacisnął zęby i pracował jeszcze mocniej. Odbyliśmy rozmowę, wyciągnął z niej wnioski i dla mnie to temat zamknięty.
Sam bramkarz przyznawał z kolei, że był to moment, w którym po raz pierwszy pojawiła się u niego obawa, że Legia postawi na nim krzyżyk. Mityczne wnioski zostały jednak wyciągnięte, dziś zdjęcie z piwem to jedynie ciekawostka, którą wspominamy jedynie po to, by pokazać, że wpadkę może zaliczyć każdy. I nie ma ona większego znaczenia, jeśli potrafisz wyciągnąć z niej lekcję.
Rafał Borek – pierwszy trener Majeckiego KSZO. Z rocznika 1999 na centralny poziom przebił się tylko Majecki, w Ostrowcu wciąż gra jeszcze jeden zawodnik z tej drużyny, reszta zrezygnowała już z futbolu
Zanim Majecki trafił do Legii, stwarzał problemy innej natury. Młodziutki wówczas bramkarz miał problemy z radzeniem sobie ze stresem. Opowiada Waldemar Rak: – Jego pewnym problemem była psychika. Nie wiem czy się na mnie nie obrazi, ale były sytuacje, gdy mu folgowałem. Często denerwował się, gdy pojawiała się presja. „Trenerze, chcę zmianę, boli mnie brzuch”. „Dobra, Radziu, zejdź, spokojnie”. Odpuszczałem mu aż do momentu, gdy mieliśmy bardzo ważny mecz, bodajże z Podkarpaciem w Kolbuszowej. W trakcie meczu Radek upadł na bok i zgłosił uraz. „Trenerze, nie mogę, chce zejść”. Huknąłem wtedy na niego, żeby się nie wygłupiał. Zacisnął zęby i zagrał, ale długo się na mnie potem złościł, że tak go potraktowałem, bo przyzwyczaił się, że wcześniej zawsze mu folgowałem. Wygraliśmy 3:0 i awansowaliśmy do finałów mistrzostw Polski.
Tę sytuację Rak wspomina jako przełom. Moment, w którym Majecki uświadomił sobie, że musi brać na swoje barki odpowiedzialność w każdym momencie. Tak jak początkowo był wycofany, tak z czasem stał się jednym z liderów świętokrzyskiej kadry. – W U-16 osiągnęliśmy z Radkiem największy sukces w mojej przygodzie z drużynami młodzieżowymi – wicemistrzostwo Polski na turnieju Kazimierza Deyny w Wałbrzychu – chwali się Rak.
Legia – drugi, znacznie mocniejszy kop na rozpęd
Po przejściu do Legii, kadrę wojewódzką zamienił na ogólnopolską. Zaczął w U-16, dziś wygrywa rywalizację z Kamilem Grabarą w U-21, po drodze zaliczył mundial U-20, na którym – prawdopodobnie jako jedyny z polskich piłkarzy – zapracował na dużą liczbę plusów w notesach skautów. No i dostał powołanie do pierwszej reprezentacji – jeszcze zapoznawcze, ale przecież przyszłość przed nim.
Jednym z ojców sukcesu Majeckiego jest Grzegorz Szamotulski. Jako jeden z pierwszych odważnie deklarował, że ma do czynienia z dużego formatu „klakierem”, jak „Szamo” zwykł nazywać swoich wychowanków. Swego czasu w superlatywach opowiadał u nas o mentalu Majeckiego:
– Pamiętam, że kiedy zaprowadziłem go na pierwszy trening do seniorów, to akurat trener Krzysztof Dowhań zaordynował ćwiczenie, w którym dwaj bramkarze skakali do wyrzuconej przez szkoleniowca piki i walcząc w powietrzu starali się ją złapać. W pierwszej parze Duszan Kuciak lekko trącając konkurenta łokciem, już nie pamiętam kto nim był, wybił go z uderzenia i złapał futbolówkę. Radek uważnie się temu przyglądał. I kiedy w kolejnej parze Majecki został wywołany do pojedynku z Kuciakiem, to uprzedził atak Słowaka i potraktował go „bodiczkiem”, po czym chwycił piłkę.
– Od początku nie miał kompleksów. Szanował starszych, ale się ich nie bał. Pewnego razu przestawialiśmy bramkę na kółkach. Pchaliśmy ją – ja z Radkiem z tyłu, a Arek Malarz i Radek Cierzniak z przodu. W pewnym momencie Malarz lekko zgubił krok i mało brakowało, by bramka wjechała mu w nogę. Majecki od razu rzucił do starszego kolegi – „Uważaj dziadek, bo achillesy porwiesz…”. Od pierwszego treningu był pewny swoich umiejętności i miał swoje zdanie. Radek to taka składanka najlepszych cech byłych bramkarzy Legii. Ma moją odrobinę wariactwa, wyszkolenie Fabiańskiego i pajacyki oraz kocie ruchy Boruca.
Parafrazując znany cytat – „Szamo” przewidział, ile Majecki będzie wart
Legia miała na niego konkretny plan. Gdy miał 18 lat – po trzech latach spędzonych w stolicy – został wypożyczony do Stali Mielec, by się pokazać, nabrać doświadczenia. Rozegrał pełny sezon. W dziesięciu meczach zachował czyste konto. Co więcej – wybrano go najlepszym bramkarzem całych rozgrywek. Sam Majecki potraktował to wypożyczenie jako życiową szansę. Miał świadomość, że to dla niego coś w rodzaju „make or break” – albo się wypromuje i dostanie zaufanie w dorosłej Legii, albo będzie rzucany po wypożyczeniach.
Jako pierwszy postawił na niego Sa Pinto. Jak często bywa w takich przypadkach – pomogło szczęście. Nie wiemy, w którym miejscu byłby dziś Majecki, gdyby portugalski trener miał dobre stosunki ze starszyzną Legii, a więc i z Arkadiuszem Malarzem. Jasne, w stołecznym klubie jest duże parcie na promowanie młodzieży – raczej prędzej niż później wychowanek Arki Pawłów i KSZO dostałby rzetelną szansę. Pomógł jednak fakt, że Malarz został odsunięty – choć nie da się pominąć faktu, że w międzyczasie mocno obniżył loty – między słupki wskoczył więc młokos, który chwilę wcześniej został bohaterem 1/8 Pucharu Polski – w konkursie jedenastek bronił jak kozak.
***
Dalszą historię doskonale znacie. Zwieńczeniem jej jest transfer do AS Monaco, w którym Majecki chwilowo czeka na szansę, ale – no właśnie – wciąż ma przecież bardzo dużo czasu.
Czy odniesie sukces na zachodzie? Prawdopodobnie tak. Czy będzie w przyszłości podstawowym bramkarzem reprezentacji? Jest na dobrej drodze, żeby tak się stało.
To oczywiste, że w tej historii kluczowy był transfer do Legii w wieku piętnastu lat. Ale nawet mimo tego faktu dziwi, że taki talent rozwinął się akurat w świętokrzyskim. Zaczynał w klubie grającym wówczas w B-klasie. Pochodzi z województwa, w którym sukces w piłce uchodzi za błąd w systemie. A przecież za ładne oczy do stolicy nie trafił.
Majeckiemu się udało. Przebił się w świętokrzyskim, przebił się w Ekstraklasie. To znaczy niezwykle dużo w skali lokalnej, ale ile w ogólnopolskiej? Wciąż niewiele. Teraz czas, by udowodnił swoją wartość w Europie. Nawet mimo trudnego początku w Monaco, trudno znaleźć powody, dla których mogłoby mu się nie udać. Majecki to róża, która wyrosła na świętokrzyskim betonie.
JAKUB BIAŁEK i MATEUSZ STELMASZCZYK
Fot. archiwum prywatne Rafała Borka i Waldemara Raka / własne / FotoPyK