Jesienią zeszłego roku myśleliśmy, że nic gorszego od obrony Wisły Kraków w tej dekadzie już nie zobaczymy. Wiosną stawkę przebił wesoły grajdołek ŁKS-u Łódź. Na początku sezonu do gry weszło Podbeskidzie Bielsko-Biała. Ale wydaje się, że odpowiedź przyszła ze strony, której się nie spodziewaliśmy. Manchester United w starciu z Tottenhamem zamiast obrony wystawił coś na kształt szkółki leśnej. Gdyby defensywa Manchesteru była dziś murem, to byłaby lepianką z trzciny i śliny.
Obie ekipy miały w tym starciu coś do ugrania. Początek Spurs i United w samej Premier League był mocno średni, by nie powiedzieć kiepski. Oczywiście, tu perspektywa Ligi Mistrzów, tam nokauty w Lidze Europy, ale liga to liga. Punkty trzeba było dłubać, a tu prestiżowe starcie. Bo Mourinho, bo Manchester, bo Tottenham. Wiadomo.
No i mecz zaczął się nieźle. Dobrze posklejały się te wątki, gdy słuchaliśmy komentarza Przemka Rudzkiego w Canal+. Przemek mówi, że sędzia Taylor lubi dyktować karne, że w trzech meczach odgwizdał już pięć, że… o, cholera, karny dla gospodarzy. W 30. sekundzie meczu. Martial wpadł w pole karne, Ndombele wmontował mu się w plecy i nikt na boisku nie miał wątpliwości, że wapno było słuszne. Bruno Fernandes, naskok w stylu Jorginho i było 1:0.
Miało być ciekawie. I było. Ale tylko w jedną stronę
Co sobie wtedy pomyśleliśmy? Że czeka nas zajebisty mecz. Wiecie, ta kwintesencja Premier League, cios za cios, jakieś 3:3 czy tam 4:3, akcja z jednej strony na drugą, wymiana ciosów, fajerwerki, jedni gonią, drudzy uciekają.
Jakże się pomyliliśmy.
Od tego momentu oglądaliśmy już tylko akcje Tottenhamu. I oczywiście Spurs byli dzisiaj w świetnej formie w ataku, trzeba oddać im to, na co zasłużyli. Bo asysta Kane’a przy golu Sona – cymesik, błyskawiczna reakcja, świetne otwarcie ataku szybkim wznowieniem z rzutu wolnego. I ta asysta Hojbjerga przy trafieniu Auriera w drugiej połowie – najlepsze „ósemki” świata chciałyby mieć coś takiego w CV. Bo spryt Sona przy drugim trafieniu Koreańczyka – cóż, rasowy napadzior tak gra. Generalnie w ataku to był pokaz siły Spurs.
Powiedzieć, ze obrona United była żenująca, to nic nie powiedzieć
Ale trudno nam przejść obojętnie obok tego, jaki kabaret odstawiał w defensywie Manchester. Bo to nie był nawet kabaret na poziomie klasyków Kabaretu Moralnego Niepokoju. To był bardziej Koń Polski. I to z tych gorszych. Wiecie, z tych powtórek na TV4 puszczanych już po raz siedemdziesiąty jakoś we wtorek o 13:00, gdy nikt nie ogląda telewizji.
Jeśli Maguire miał być dzisiaj generałem, to był raczej rekrutem i to w Call of Duty. Bailly wyglądał jak Jan Sobociński ze swoich najgorszych meczów. Albo Rafał Janicki. No, może nawet Piotr Polczak w najgorszym okresie Zagłębia Sosnowiec. Tak naprawdę nic w defensywie „Czerwonych Diabłów” nie funkcjonowało. Gdyby ich obrona była dzisiaj zamkiem w drzwiach, to nie podwójną Gerdą, tylko starym czipsem keczupowym. I to takim już poślinionym.
Rzućcie okiem na gola wyrównującego. Przecież zachowanie obrońców United to poziom Spójni Strykowo. Z całej szacunkiem do sympatycznej ekipy ze Strykowa.
Oczywiście pewnie przewaga Spurs nie byłaby aż tak wyraźna, gdyby nie to, że ponad godzinę meczu grali w przewadze. I to grali – naszym zdaniem – niesłusznie. Martial wyleciał z boiska za to zachowanie:
Jeśli czerwona kartka, to też dla Lameli. A Argentyńczyk zobaczył tylko żółtko. No i mamy wątpliwości, bo przecież obaj piłkarze sięgają sobie łapami do twarzy. Liść sprzedany przez Martiala równoważy się z tym łokietkiem Lameli. A sędzia Taylor wyrzucił Francuza. No, nie pojmujemy. Zwłaszcza, że w drugiej połowie dał tylko napomnienie Shawowi po tym, jak ten „popisał się” bestialskim wślizgiem od tyłu. Gubił się dzisiaj pan Taylor, ale znając tego sędziego jakoś nie byliśmy zszokowani.
Tottenham wrzucił Manchesterowi czwórkę do przerwy, w drugiej połowie dorzucił jeszcze dwupak. Fantastyczny mecz rozegrał Kane, świetnie wyglądał Son, Ndombele czy Hojbjerg zasuwali aż miło. Przyjemnie patrzyło się na pakę Mourinho. Ale najsmaczniejsze kąski z transmisji dostarczał nam operator, który kierował kamerę na Eda Woodworda. Właściciel Manchesteru miał minę z cyklu „a może rzucić to wszystko i… a, nawet te Bieszczady by nie pomogły”.
Okrutne lanie dupska. Ale w pełni zasłużone.
Manchester United – Tottenham Hotspur 1:6 (1:4)
Fernandes (2.) – Ndombele (4.), Son (7., i 37.), Kane (30. i 79.), Aurier (51.)