Dwa lata temu Racing Genk wyrzucił Lecha Poznań z Ligi Europy. Belgowie byli wówczas poza zasięgiem Kolejorza. Różnica klas rzucała się w oczy – nawet jeśli wynik dwumeczu tego nie odzwierciedlał. Czy podobnej deklasacji możemy spodziewać się dziś w starciu poznaniaków z Charleroi? Zdecydowanie nie. Ci “nowi Belgowie” nie są tak silni jak Genk i na pewno nie grają jak Genk.
Z tamtego zespołu, z którym lechici mierzyli się w 2018 roku, kilku zawodników zrobiło całkiem przyzwoite kariery. Trossard wyjechał do Premier League, podobnie Berge, Pozuelo trafił do MLS, Malinowski z powodzeniem radzi sobie w Atalancie, Samatta został kupiony przez Aston Villę. Generalnie po tych kilkudziesięciu miesiącach widać gołym okiem, że ich dominacja piłkarska nad Lechem nie była dziełem przypadku.
Ale było też widać to gołym okiem już wtedy – nie tylko po bezpośrednim starciu z polską ekipą, ale też po tym, jak Genk wyglądał wówczas na tle całej ligi belgijskiej. Czy dziś Charleroi podobnie jawi się jako góra niemożliwa do zdobycia? Nie. I zaraz postaramy się to udowodnić.
Kontra i stałe fragmenty nad dominacją w posiadaniu piłki
Jak jawi nam się stereotyp Belgów w europejskich pucharach? Na pewno dobrze grają piłką, chcą dominować, mają wielu obcokrajowców, w tyłach mogą mieć problemy. Ale poziomem wyszkolenia technicznego powinni przerastać każdą drużynę w Polsce. A skoro potrafią grać, to pewnie i chcą pożerać posiadanie piłki, siedzieć przez 70-80 minut na połowie rywala.
LECH POZNAŃ AWANSUJE? KURS 2,19 W TOTOLOTKU
Czy tak jest w przypadku dzisiejszego rywala Lecha? W pewnym aspekcie tak – mają wielu obcokrajowców, zwłaszcza w ofensywie. Są nieźle wyszkoleni technicznie, zwłaszcza w ofensywie. Ale daleko im do dominującego stylu gry. Charleroi bardziej stawia na futbol reaktywny. Z czołowej piątki Jupiler Pro League mają najniższe posiadanie piłki. Pięć drużyn w lidze drybluje częściej i skuteczniej od nich. Są na czwartym miejscu w lidze pod względem strat. Wolą kontrować, wykorzystywać stałe fragmenty gry, a nie podawać w nieskończoność pod bramką rywala.
Gdyby trzeba było ich do kogoś porównać, to raczej do Atletico pod wodzą Simeone niż Manchesteru City za Guardioli. Bardziej jak polska reprezentacja niż holenderska. To nie jest futbol nastawiony na to, by rywal cały czas się bał. Bliżej Belgom do czyhania na błąd rywala niż wymuszenia go permanentnym pressingiem.
Średni pressing i momentami głęboka obrona
Siłą Charleroi jest organizacja w defensywie. Nawet jeśli popełniają błędy indywidualne (o tym za moment), to po stracie szybko się organizują. Potrafią błyskawicznie sformułować zasieki nawet głęboko pod własnym polem karnym i wyczekiwać na to, co spróbuje zrobić rywal. Nieprzypadkowo w meczach z ich udziałem przeciwnicy bardzo często oddają strzały z dystansu.
Ale Charleroi jest przede wszystkim cierpliwe. Nie rzuca się przeciwnikom do gardeł, ale zastawia na nich zasieki. Już trzykrotnie w tym sezonie łapali rywali na błędzie z rozgrywaniu akcji na własnej połowie i te kontry kończyły się bramkami.
To element, na który bardzo uważać musi Lech Poznań. Kolejorz chce grać od tyłu – począwszy od bramkarza i stoperów. Lubomir Satka potrafi to robić, dysponuje niezłym podaniem przez dwie linie rywala, regularnie próbuje penetrujących podań na 30-40 metrów do Ishaka. Ale jeśli ktoś z defensorów popełni tu błąd, może się to źle skończyć.
Błyskawiczne kontrataki – najpoważniejsza broń
Bo Charleroi doskonale czuje się w grze z kontry. To bez wątpienia ich najsilniejsza broń. Dynamiczne przejście z obrony do ataku przychodzi im z łatwością.
Belgom niewątpliwie pozwalają na taką grę atuty ich zawodników z ofensywy. Marco Ilaimaharitra to silny środkowy pomocnik, który pewnie wygląda w grze z zwarciu. To na pojedynki z nim muszą być gotowi Tiba czy Ramirez. Dobrze znany nam Morioka dysponuje bardzo celnym podaniem otwierającym. Do tego wąsko ustawieni skrzydłowi – zwłaszcza Ali Gholizadeh – pozwalają na szybkie uruchomienie ich podaniem na wolną przestrzeń. Napastnicy (lub napastnik przy grze systemem 1-4-2-3-1) są tak naprawdę zwieńczeniem tych akcji. Kaveh Rezaei nie tylko sprawuje się jako egzekutor, ale też jest często pierwszym defensorem swojego zespołu. To inteligentny napastnik, który trafnie czyta grę i wielokrotnie od jego przechwytów zaczynają się kontry Charleroi.
Puchacz musi być gotów na zejścia Gholizadeha
Wiele osób typuje Moriokę i Razaeiego na potencjalne największe zagrożenie ze strony rywali Lecha. I rzeczywiście tak może być – zwłaszcza przy wrzutkach Japończyka ze stałych fragmentów gry. Ale poważne zagrożenie może nadejść ze strony Aliego Gholizadeha. Irański skrzydłowy będzie robił to, co robi zawsze – jako lewonożny skrzydłowy schodzi z piłką do środka. Ale nie po to, by huknąć na bramkę. To drugi zawodnik Jupiler League z największą liczbą prostopadłych podań na mecz. Bardzo dobry drybler, który szuka podań w szesnastkę, ale i potrafi zmienić obraz akcji ofensywnej.
Lewonożny Puchacz na pewno będzie w niewdzięcznej roli, gdy Irańczyk każdą akcję spróbuje obracać na jego słabszą nogę. Ponadto lewy defensor Lecha musi liczyć na pomoc skrzydłowego, który będzie grał przed nim (prawdopodobnie Kamiński). Bardzo ofensywnie po przechwycie gra bowiem Maxime Busi, prawy obrońca Charleroi. Jego współpraca z Gholizadehem wygląda na początku sezonu bardzo obiecująco.
Wrzutki tylko w ostateczności
Zdecydowanie prawa flanka jest groźniejsza od tej lewej. Zwłaszcza że tam istnieją dwie opcje do zagrożenia – albo Gholizadeh będzie schodził do środka i szukał prostopadłych piłek do napastników, albo Busi poszarżuje na obieg i będzie próbował płaskich wrzutek. A Belgowie generalnie dośrodkowywać nie lubią. Mimo imponujących warunków Nicholsona grającego często w ataku, to jednak rozegrania po ziemi są preferowanym sposobem atakowania pola karnego.
Stałe fragmenty, czyli Morioka do Dessoleila
Siłą Charleroi są niewątpliwie stałe fragmenty gry. Uznaje się, że by skutecznie egzekwować rzuty rożne i wolne potrzeba dwóch elementów – dobrego wykonawcy i skutecznych strzelców. Belgowie mają to i to. Najczęściej do stojącej piłki podchodzi znany z ekstraklasowych boisk Ryota Morioka. Japończyk bardzo powtarzalnie bije piłkę – widać po jego zagraniach, że są mierzone i trafiają w punkt.
CHARLEROI WYGRA DZIŚ W REGULAMINOWYM CZASIE? OBY NIE, ALE JAKBY CO, KURS W TOTOLOTKU WYNOSI 2,11
Ale kogo Lech powinien kryć ze szczególną uwagą? Przede wszystkim Doriana Dessoleila, kapitana zespołu. Przekonał się o tym już Partizan Belgrad, któremu Dessoleil strzelił gola po wrzutce Morioki. Ale takich sytuacji w tym meczu było więcej.
W lidze belgijskiej również możemy zaobserwować powtarzalność w tym elemencie gry.
Uwaga na Moriokę
Skoro już przy Morioce jesteśmy, to warto zaznaczyć, że Lech musi być bardzo skoncentrowany, gdy Japończyk będzie przy piłce. To on reguluje tempo gry zespołu, ale przede wszystkim jest bardzo groźny pod polem karnym rywali. Większość kluczowych podań jest właśnie jego autorstwa, dobrze obsługuje kolegów prostopadłymi podaniami, znajduje luki między obrońcami i tam posyła piłki.
W lidze belgijskiej tylko Raphael Holzhauser może pochwalić się w tym momencie wyższą liczbą kluczowych podań na mecz od Morioki. Japończyk średnio wykonuje 3,2 takich zagrań na spotkanie. Świetne występy z Club Brugge czy Leuven nie uszły uwadze belgijskich dziennikarzy, którzy uznają go za czołowego środkowego pomocnika całej ligi. Morioka jest właściwie idealną odpowiedzią Charleroi na Daniego Ramireza – z tym, że Hiszpan swobodniej czuje się w dryblingu, ale nie bije tak precyzyjnie stałych fragmentów gry.
Jak ich użądlić?
No dobra, ale skoro mają tyle różnych sposobów na zaatakowanie rywala, to czy można też ich jakoś złamać? A i owszem. Linia defensywna Charleroi nie jest murem nie do przejścia. W dotychczasowych meczach ligowych stracili ledwie trzy gole, ale rywale mieli sporo okazji, natomiast bardzo często fatalnie pudłowali. Spore problemy temu zespołowi sprawiają piłki grane za obrońców, gdy ci nie zdążą się zorganizować w ustawieniu po stracie.
Choć jako zespół Charleroi broni dobrze, to krytyczne są dla nich straty za linią pomocy. Ilaimaharitra dobrze łata środek pola, gdy strata przydarzy się wyżej, ale sama defensywa ma już z tym problemy. Zwłaszcza, że wspomniany Dessoleil ma tendencje do tego, że chce być wszędzie. Regularnie wyskakuje z linii, próbuje desperackimi atakami kasować akcje. Często mu to wychodzi, ale przytomne uniknięcie jego ataku sprawia, że defensywa jest przetrzebiona i dziurawa. Tutaj przykład – kapitan atakuje piłkę wślizgiem, nie wybija jej skutecznie, to skutkuje chaosem w ustawieniu obrony i ostatecznie straconą bramką.
W lidze bywa podobnie. Dlatego istotna będzie współpraca między Ramirezem/Tibą, a Ishakiem. Wiemy doskonale, że Szwed lubi czyhać na prostopadłe podania, wkleja się w linię z przedostatnim obrońcą i czyha na luki w ustawieniu. Takie mogą nadejść – jak w tym przypadku.
Dessoleil może być też dobrym celem dla szybkiego Kamińskiego, gdy Lechowi uda się skontrować Belgów. Kilkukrotnie już w tym sezonie miał problem ze zwrotnymi skrzydłowymi, którzy mijali go balansem ciała i przyspieszeniem, a stoperowi pozostało tylko bezradnie spuścić głowę.
Czego wymagać od Lecha?
Kolejorz musi być niezwykle uważny w trzech aspektach gry. Przede wszystkim i po pierwsze – nie tracić piłek w fazie budowania ataku, bo Belgowie błyskawicznie przechodzą do kontr. Po drugie – nie pozwolić, by Gholizadeh nabierał tempa przy zejściach ze skrzydła i by nie nawiązywał współpracy z Morioką. Ich prostopadłe podania mogą być zabójcze nawet dla nisko broniącego zespołu. Po trzecie – dopracować stałe fragmenty gry w defensywie, unikać ich, a jeśli już się przydarzą, to bardzo skrupulatnie pilnować Dessoleila oraz Nicholsona.
LECH ZAPEWNI SOBIE AWANS JUŻ PO 90 MINUTACH? TOTOLOTEK PŁACI PO KURSIE 3,31
Czy Lecha stać na wyłączenie silnych stron Charleroi? Właściwie największe obawy pozostają przy tych nieszczęsnych stałych fragmentach gry. Siedem goli w Ekstraklasie padło dla rywali Kolejorza właśnie po takich akcjach. Jeśli chodzi o gubienie piłki na własnej połowie – tu raczej można być optymistą, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Satka potrafi wyprowadzać ją spod lechowej bramki i że Tiba czy Moder zawsze stanowią opcję do podania naprzód.
Do średniego pressingu rywala Lech zdążył się przyzwyczaić np. w meczach z Zaglębiem czy Apollonem. I w tym starciach akurat pod takim względem poznaniacy wyglądali obiecująco.
A ofensywa? Cóż, pozostaje zaufać tym, którzy są w formie. Prostopadłe podania Tiby i Ramireza do Ishaka mogą okazać się kluczowe w kontekście awansu. Widzimy, że Charleroi ma z tym problem, ale i widzimy, że taka gra pasuje Kolejorzowi. Zwłaszcza Ishakowi, który ustawia się pod taką grę. Spodziewać się można zatem meczu, w którym to Lech będzie prowadził grę, ale to nie wystarczy. Koncentracja na własnej połowie i cierpliwe szukanie luki w defensywie przeciwnika będzie kluczem do drzwi z napisem “faza grupowa Ligi Europy”.
DAMIAN SMYK
Fot. Newspix