Reklama

Wczoraj Szwedzi, dziś Austriacy. Jak miło pisać, że to my ogrywamy ich, a nie oni nas!

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

17 września 2020, 22:17 • 4 min czytania 109 komentarzy

Wczoraj wyrzuciliśmy z pucharów Szwedów, a dzisiaj Austriaków. Tak, to zdanie jest prawdziwe i rany, jak ono brzmi! Przecież od dłuższego czasu przyzwyczajaliśmy się, że to nas regularnie wypraszano z Europy za sprawą Kazachów, Luksemburczyków, Słowaków, Ochotniczej Straży Pożarnej i Lata Muminków. Kto miał ochotę, ten lał. Teraz w końcu przeżywamy coś przyjemniejszego. I co z tego, że to wczesne rundy, co z tego, że rywale Lecha i Piasta nie byli z pierwszego sortu tamtejszych rejonów futbolu? Cieszmy się z tych sukcesików, szczypta optymizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Wczoraj Szwedzi, dziś Austriacy. Jak miło pisać, że to my ogrywamy ich, a nie oni nas!

Dlatego – choć w grze Piasta było trochę mankamentów – zacznijmy od plusów. Kluczowy jest tu wynik, to jasne, natomiast fajnie, że było widać w tym wszystkim jakość. Polskie kluby nie raz, nie dwa w starciach z zachodnimi zespołami wyglądały jak ubodzy krewni, którzy przyjechali na osiołku do wielkiego świata i dziwią się: wow, nie załatwiacie się w krzakach, tylko do specjalnych pojemników.

A tutaj? Piast zagrał parę takich akcji, że można było przyklasnąć i sprawdzać, czy na pewno włączyło się odpowiedni mecz i odpowiednie drużyny.

Przecież przy bramce na 1:0 Konczkowski nie wyglądał jak Konczkowski, tylko skrzydłowy z – no, dajmy mu – La Liga. Poszedł na gazie na rywala i nie wrzucał byle gdzie, a wykonał drybling, założył gościowi siatę, poszedł za piłką, uderzył i zresztą też między nogami bramkarza piłka wpadła do siatki. Chwilę później ten sam Konczkowski wrzucił idealnie do Parzyszka, a napastnik złożył się z niezwykłą gracją do woleja i tylko kunszt Swete sprawił, że w kilka chwil nie zrobiło się 2:0.

Natomiast swoją asystę w tym spotkaniu Konczkowski i tak zaliczył, kiedy w kluczowym momencie przy 2:2 wrzucił do Żyry, a ten eleganckim strzałem głową ustalił wynik meczu. I wiecie, jaką bramkę przypominało nam to trafienie? Ewidentnie kojarzy się mecz w Moskwie i trafienie Gola na 3:2 ze Spartakiem. Wiadomo: nie ten etap, nie ten rywal, ale cholera, tamto spotkanie to klasyk i to też świadczy o tym, jak ciekawie prezentował się Piast w tym spotkaniu.

Nie łamał się przecież, gdy dwukrotnie tracił prowadzenie. Ile widzieliśmy spotkań polskich zespołów, które po dobrej pierwszej połowie na drugą wychodziły albo rozprężone, albo przestraszone, że to naprawdę się może udać. Tymczasem tutaj mieliśmy coś zupełnie innego – Piast wyszedł po gwizdku wściekły, chciał jak najszybciej odzyskać prowadzenie. Cisnął, cisnął i wcisnął. Sokołowskiemu nie wyszło podanie, ale wykorzystał słabe wybicie przeciwnika, poszedł za piłką i lutnął po długim rogu.

Reklama
To się naprawdę przyjemnie oglądało. W końcu nie my frajerzyliśmy, w końcu nie pisaliśmy kolejnego rozdziału martyrologii polskiego futbolu, tylko chcieliśmy wygrać.

Oczywiście czepiać się można i trzeba. Tak jak chwaliliśmy za charakter po stracie bramek, tak trzeba było w ogóle do tych goli nie dopuszczać. Nie rozumiemy, dlaczego Huk nie mógł tej piłki wybić zgodnie ze swoim nazwiskiem byle dalej, tylko puścił jakiegoś farfocla przed pole karne, a tam rywal go zebrał i pacnął celnie z dystansu. Nie rozumiemy jak Malarczyk, Czerwiński i Plach dopuścili do tego, by po długim podaniu Ried przyjął piłkę w polu karnym i strzelił z naprawdę ostrego kąta. To można było skończyć jakieś tysiąc razy. Ponadto nie rozumiemy jaki sport uprawia Vida, ale na pewno nie jest to piłka nożna – chłop potrafi się efektownie przewrócić, ale żeby skończyć patelnię z dziesiątego metra, to już nie bardzo.

Poza tym Piast chyba nie do końca jeszcze potrafi czytać swojego rywala. Skoro Konczkowskiemu w krótkim odstępie czasu wyszły dwie świetne akcje prawą stroną, to trzeba było bić tamtą flanką i patrzyć aż puchnie. Tymczasem gliwiczanie zbyt często próbowali się pchać środkiem, co było zupełnie niepotrzebne.

Ale awans jest, owszem, w kontekście rewanżu taki wynik byłby dość przeciętny, natomiast rewanżów nie ma i jak dają, to trzeba brać. Robimy punkty do rankingu, to jest najważniejsze. Następnym rywalem: Kopenhaga. Będzie cholernie trudno, ale jedno wiemy już na pewno. Gliwiczanie tym razem uniknęli kompromitacji w Europie.

Wszystko, co zrobią dalej, będzie wystawać ponad przyzwoitość.

Piast – Harteberg 3:2

Konczkowski 10′ Sokołowski 62′ Żyro 84′ – Kainz 33′ Ried 75′

Reklama

Fot. FotoPyk

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
1
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Liga Europy

Liga Europy

Pytanie filozoficzne. Lepiej przegrywać w Lidze Mistrzów czy zwyciężać w Lidze Konferencji?

Michał Kołkowski
40
Pytanie filozoficzne. Lepiej przegrywać w Lidze Mistrzów czy zwyciężać w Lidze Konferencji?

Komentarze

109 komentarzy

Loading...