Reklama

Przede wszystkim Rozwój. Początki Arkadiusza Milika | KOPALNIE TALENTÓW

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

08 września 2020, 15:01 • 15 min czytania 6 komentarzy

Jako nastolatek pojechał sprawdzić się na treningach juniorskich Tottenhamu, w wieku szesnastu lat był jedną nogą w Legii Warszawa. W polskiej lidze spędził raptem trzy rundy, a jedenaście bramek dla Górnika Zabrze wystarczyło, by parol na niego zagiął Bayer Leverkusen.

Przede wszystkim Rozwój. Początki Arkadiusza Milika | KOPALNIE TALENTÓW

Szybko to się zaczęło u Arka Milika. Ale nie wzięło się znikąd. Kluczowa była dekada pracy u podstaw w Rozwoju Katowice, klubie, w którym Milikowi wytyczono właściwą ścieżkę – notabene – rozwoju. Ale też klubie, gdzie znalazł autorytety i przyjaźnie na całe życie – do dziś nie tylko śledzi wyniki obecnego czwartoligowca, ale też wydatnie pomaga klubowi, nie zapominając skąd się wywodzi.

KIERUNEK: ROZWÓJ

Wokół absolutnych początków Arka Milika krążą trzy legendy.

Pierwsza jest o talencie Sławomira Mogilana, lewonożnego napastnika Rozwoju Katowice, który w latach dziewięćdziesiątych uchodził w okręgu za talent czystej wody. Miały zbyt ponieść go pierwsze sukcesy i dlatego wielkiej kariery nie zrobił.

Reklama

Druga jest o papierosach, które Arkadiusz Milik miał popalać jako sześciolatek, chcąc zaimponować starszym, będąc na potencjalnym kursie, by wpaść w średnie towarzystwo.

Mogilan był sąsiadem i dobrym znajomym Łukasza, starszego brata Arka. Z Arkiem zawsze łączyła Mogilana szczególna więź – praktycznie mu ojcował. To kluczowa karta: Arek dojrzewał wokół kochających go ludzi, ale biologicznego ojca wśród nich nie było. Mogilan w pewnym sensie wypełniał tę rolę. Na mecze zabierał Arka już wtedy, gdy Milik wchodził na stojąco pod stół.

Według trzeciej legendy, gdy Mogilan dowiedział się o zapalonym na podwórku papierosie swojego pupila, zabrał go na Rozwój, by Arek po szkole trenował, zamiast mieć problemy ze zbyt dużą ilością wolnego czasu. Pomysł poparł starszy brat.

Czy Mogilan widział gdzieś w młodym Miliku swoje błędy, ewentualnie ich perspektywy na horyzoncie – teoretyzujemy, ale na pewno trener był już wówczas człowiekiem, który wiedział jakie kłody można sobie rzucić pod nogi będąc zdolnym piłkarzem.

Coś może być na rzeczy, z trzecie przyczyn. Po pierwsze, Rozwój nawet nie miał wtedy rocznika, w którym mógłby trenować Arek. Nie czekano, aby dorósł aż powstanie jego rocznik, tylko ćwiczył z o trzy lata starszymi chłopakami w drużynie trenera Krzysztofa Buffiego, choć w takim wieku trzy lata to fizyczna przepaść. Inna sprawa, że to akurat dla Arka była norma – już na tyskim osiedlu “N”, jak tylko starszym brakowało kogoś do grania, wchodził do gry, choćby prosto z piaskownicy.

Reklama

Po drugie, legenda o podpalaniu nie jest czymś nieznanym na korytarzach Rozwoju, czego dowodem słowa trenera Rafała Bosowskiego: – Śmiejemy się, że Arek – ja nie wiem czy to prawdziwa historia, czy to tak było o tym popalaniu – ale jeżeli mówimy, że miał sześć lat, to ja popalałem gdy miałem osiem. To jest typowe dziecko śląskiej rodziny, które wychowywało się również na blokach, na ulicy, ale z pasją i miłością do gry.

Po trzecie, Łukasz Milik mówił nam dyplomatycznie: – Arek miał mnóstwo energii i musieliśmy ją jakoś spożytkować. Futbol był najrozsądniejszym i najprostszym wyjściem.

Milikowie mieszkali w Tychach, więc na Rozwój zabierał go często Mogilan, ale bywało też, że ośmio-dziewięcioletni MIlik jechał autobusem zupełnie sam. Rafał Bosowski: – To jest chłopak, który musiał sobie radzić od samego początku. Myślę, że to go zahartowało, i dziś widać po nim odporność na stres.

Marcin Nowak, wiceprezes Rozwoju: – Sławek to jego pierwszy trener, taki ojciec przyszywany, jak zawsze sam Arek mówi. Największy wpływ na życie sportowe i pozasportowe miał właśnie on. Sławek ma dość specyficzny sposób bycia i wychowywania dzieci. Jest z jednej strony bardzo surowy, z drugiej jest przyjacielem. To spowodowało, że Arek radził sobie bardzo dobrze, nie tylko na boisku. W zasadzie Sławek uczył go życia i piłki. To nie jest zbyt górnolotne, wystarczy o to samego Arka zapytać, a najlepszym dowodem jest to, że do dzisiaj mają takie relacje jak kiedyś. Regularnie się widują, spotykają, są jak jedna rodzina. Można powiedzieć, że przynajmniej do pewnego etapu, to była najważniejsza osoba w jego życiu.

To, że Arek grał ze starszymi od siebie, nie miało znaczenia – Milik dość szybko zaczął się wyróżniać. Gdy powstał w Rozwoju rocznik 1994, z miejsca stał się jednym z liderów bardzo silnego zespołu, prowadzonego oczywiście przez Mogilana. Kapitanem w tej drużyny był Konrad Nowak, który mówił nam tak:

Na Arka Milika patrzyliśmy z dołu, zawsze się wyróżniał. Bywało, że my jeszcze graliśmy na małym boisku, a on już starszym roczniku na głównej płycie strzelał bramki. Przez lata nasza znajomość przerodziła się przyjaźń, cały czas utrzymujemy kontakt. Zawsze podziwiałem go za to, że nigdy się nie poddawał. Ja sobie dużo biorę do serca. Porażkę strasznie przeżywam. Arek też przeżywał, ale następnego dnia już pracował w pełni skoncentrowany nad tym, by następnego meczu nie przegrać. Potem razem z nim drużynę ciągnął Wojtek Król, wkrótce doskoczyliśmy my z Adamem Żakiem, Przemkiem Szymińskim i innymi zawodnikami. Mieliśmy słabe punkty, ale potrafiliśmy je nadrabiać. Nie było rotacji w zespole, byliśmy zżyci, stanowiliśmy kolektyw.

Wymowne, że wciąż zdarzało się, aby trener Buffi “wypożyczał” Milika do swojego zespołu.

Wychowawcza strona ruchu przenosin Arka do Rozwoju zdała egzamin. Aldona Skubiszewska, dyrektor Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących Nr 2 w Katowicach, a także nauczycielka informatyki Milika, wspomina: – Był bardzo skromnym uczniem. Z racji tego, że współpracujemy ściśle z klubem Rozwój Katowice wiedzieliśmy, że Arek jest testowany, ma szansę wyjazdu. Ale on nigdy się nie chwalił, nigdy nie wyprzedzał żadnych rzeczy, uważał, że dopiero jak podpisze kontrakt, będzie mógł publicznie powiedzieć o swoich sukcesach. Proszę mi wierzyć, że naprawdę jeśli chodzi o kulturę Arka to nie miałam żadnych zastrzeżeń. Był wzorem do naśladowania. Na pewno mniej lubił przedmioty ścisłe, zawsze matematyka sprawiała mu duże kłopoty, ale też ten przedmiot jest u nas na wysokim poziomie. W kręgu jego zainteresowań na pewno był angielski – już wtedy liczył się z tym, że kiedyś może przydać się w karierze. 

Trener Rafał Bosowski dodaje: – Relacja Arka z trenerem Mogilanem jest pouczająca dla zawodu trenera. Rodzic do pewnego momentu dla sportowca jest głównym autorytetem, ale później w tą rolę w dużym stopniu wchodzi trener. Musi być gotowy przejąć te obowiązki, rozmawiać z dzieckiem, prawidłowo je nakierować. Sławek trzymał go ciężką ręką, cały czas motywował do ciężkiej pracy, choć jego nie trzeba było motywować, był w tym przemotywowany jak każdy dzieciak, który chce coś osiągnąć.

ZŁOTA DRUŻYNA

Tamten rocznik Rozwoju Katowice był samograjem. Bili dużo mocniejsze marki od siebie, wyjeżdżali nawet za granicę, gdzie także nikomu nie kłaniali się pas.

Ciekawe, że już praktycznie systemowo praktykowano grę przeciw starszym. Jak wspominają trenerzy Rozwoju: gdy chłopcy mieli 13-14 lat, mecze w ich rocznikach były bezcelowe, bo zbyt często kończyłoby to się gładkimi zwycięstwami. Wystawiano więc ich na starszych, starając się jak najczęściej zapewnić wyzwanie. Trener Kamil Pągowski, były nauczyciel w-fu Milika: – Na Śląsku nie dość, że grali w starszym roczniku, to jeszcze odnosili sukcesy. Do dziś zachowała się koncepcja pracy z młodymi w klubie, u nas każdy rocznik u nas gra ze starszymi, rywalizują ze sobą w treningu czy w gierkach – to podnosi poprzeczkę.

Apogeum rocznika 1994 przyszło na mistrzostwach Polski juniorów. Rozwój wygrał w regionie, potem musiał przejść dwie rundy pucharowe. Pokonanie Zielonej Góry było spodziewane, ale dalej trafili Zagłębie Lubin.

Konrad Nowak: – Zagłębie, które budziło w nas strach, choć przecież byliśmy świadomi swojej wartości. Ale jak się oglądało ich mecze w Internecie… Horoszkiewicz, Łasicki, Azikiewicz, a przede wszystkim Piotrek Zieliński. Takiego gościa jeszcze nigdy nie widziałem. To co wyrabiał wówczas Piotrek nie mieściło się w głowie. Władowaliśmy im jednak bramkę, a potem resztę dwumeczu – autobus! I tego autobusu nie udało im się przestawić. Świętowaliśmy, jakbyśmy ograli Real Madryt. Jechaliśmy na finały.

W lipcowych finałach w Gdyni Rozwój zmierzył się z OKS-em Olsztyn, Chemikiem Police i Legią Warszawa. W barwach legionistów grali wtedy choćby Olek Jagiełło i Kuba Arak. Piłkarze Rozwoju może nie byli pewni swego, ale uważali, że najmocniejszego rywala, Miedziowych, już pokonali.

W pierwszych dwóch meczach Rozwój zdobył cztery punkty. O wszystkim decydował mecz z Legią. Rozwój prowadził w pierwszej połowie już 3:0. Rządził na boisku. Na 3:1 tuż przed przerwą padł gol dla Legii, ale i to był samobój. Wspomina Nowak: – W przerwie jako kapitan zagrzewałem chłopaków do boju: „całe juniorskie życie na to pracowaliśmy. Być może dla wielu z nas tutaj kończy się przygoda z piłką, być może nie będziemy w stanie zdobyć już trofeum o podobnym kalibrze. Nie wypuśćmy tego”. Naprawdę starałem się jak mogłem z tą przemową!

A jednak to wypuścili. Rozwój przegrał 3:4, tracąc ostatnią bramkę w doliczonym czasie gry, za wszelką cenę szukając w końcówce zwycięstwa – tylko ono dawało mu mistrza. Wygrana legionistów sprawiła, że mistrzem został Chemik Police, a Rozwój spadł na trzecie miejsce. Ludzie związani z Rozwojem wspominają, że nigdy nie widzieli aby ktoś szedł odebrać medal w smutniejszych nastrojach.

Nowak: – Tak jak z Lubina wracaliśmy rozśpiewanym autobusem, tak z mistrzostw… grobowa atmosfera. 

GOTOWY NA WIELKĄ PIŁKĘ

Milik, podobnie jak niektórzy jego koledzy, miał już wówczas przetarcie w seniorach. Wspomina Marcin Nowak: – Utkwiło mi w pamięci, kiedy poszedł na pierwszy trening do seniorów. Arek miał piętnaście lat. Pamiętam, że po treningu zbiegł do mnie trener Galeja i pytał, czy można uprawnić Arka na mecz. A to był pierwszy trening! W konsultacji z trenerem Mogilanem uzgodniono wtedy, że spokojnie, niech jeszcze potrenuje, a dostanie swoją szansę. I dostał ją w III lidze, debiutując z Rajfelem Krasiejów. Wszyscy się śmiejemy, że strzelił 2.5 bramki. W zasadzie wciąż trwają dyskusje, czy z linii czy już zza niej trafił do siatki Krzysztof Michalski. Dwie kolejne strzelił już bezdyskusyjnie. W wieku 16 lat taki start w III lidze to duże osiągnięcie. Przy czym umówmy się, za dużo w seniorach Rozwoju nie pograł – kilkanaście meczów, a po mistrzostwach Polski trafił do Górnika Zabrze.

O Miliku głośno na większą skalę zrobiło się już wcześniej, gdy miał 13-14 lat. W klubie wspominają, że zgłaszali się po niego topowi menadżerowie na Polskę. Marcin Nowak: – Szybko zrobiło się głośno, że jest taki chłopak w Rozwoju, który może zrobić dużą karierę. W bardzo młodym wieku Arkiem interesowali się menadżerowie z najwyższej krajowej półki. Ja uważam, że szczęśliwie się z nimi nie związał, tylko szedł drogą wyznaczoną mu przez trenera – do opuszczenia Rozwoju nie podpisał żadnej umowy menadżerskiej.

Milik bez wątpienia był jednym z tych, którzy szybciej dojrzeli fizycznie. To bywa mieczem obosiecznym. Pomaga w rywalizacji juniorskiej, ale nie ma żadnego znaczenia w seniorach – to często było podłożem problemów wielu talentów w przekroczeniu juniorskiego progu. Każdy może sięgnąć pamięcią do swoich wspomnień lat dojrzewania i ile potrafiła dać na boisku przewaga fizyczna.

Milik ją miał, ale, by tak rzec, popierał ją czym się dało. Być może Mogilan i tutaj zdawał sobie sprawę w czyhających zagrożeń i dlatego zostawał z Arkiem po treningach, każąc mu pracować nad typowo piłkarskimi elementami. Technika czy bomby z dystansu nie wzięły się znikąd, tylko z treningowych boisk Rozwoju. Później Milik zostawał po treningach również sam.

Kamil Pągowski: – Już wtedy kompleksowo traktował swoją karierę. Odżywianie na sto procent, poświęcenie na zajęcia dodatkowe, praca po treningach, także z fizjoterapeutą. To był wówczas dość niespotykany element. Trening to nie tylko te półtora czy dwie godziny. Arek dokładał zajęcia indywidualne, wiedział, że trzeba rozwijać się na każdej płaszczyźnie.

Marcin Nowak: – Nigdy nie trenował tylko tyle, ile trzeba. Zostawał po zajęciach i ćwiczył według tego, co kazał mu rozwijać trener  Mogilan. Słabsza noga. Technika. Co tylko się dało.

Nawet warto zwrócić uwagę, że ze wszystkich przedmiotów najbardziej interesował się angielskim. Przyznajmy, poza w-fem – skądinąd poza piłką najbardziej lubił koszykówkę, do dziś zresztą śledzi NBA – to przedmiot, który czysto praktycznie może pomóc piłkarzowi w karierze. Milik już po zagranicznych wojażach Rozwoju wiedział, że być może otworzy się dla niego taka ścieżka. Jako szesnastolatek był również na zaproszeniu w Tottenhamie razem z Wojtkiem Królem. Nie były to jakieś oficjalne testy – po prostu możliwość treningu z tamtejszymi juniorami.

Najbliżej jednak był transferu do Legii Warszawa. Nawet dla niej zagrał. Wspomina Marek Jóźwiak: – Milik miał wtedy piętnaście, szesnaście lat. Byłem wtedy w Katowicach kilka razy, znałem się ze Sławkiem Mogilanem, starszym bratem Arka, a nawet księdzem, który pomagał rodzinie. Zaprosiłem Arka  razem z Konradem Nowakiem. Pojechali z drugą drużyną na Verigio Cup, taki turniej młodzieżowy we Włoszech. Występował więc tu w barwach Legii. Spisali się na tyle, że ich chcieliśmy. Nawet mam do tej pory kontrakt, trzymam go na pamiątkę. Wtedy do gry włączył się Górnik Zabrze. Górnik zaproponował grę w pierwszej drużynie. Dyrektor Mazurek i trener Skorża powiedzieli, że na ten moment Arek na pierwszą drużynę nie ma szans, mógłby mieć ją tylko w Młodej Ekstraklasie. To przeważyło, Tomek Wałdoch po stronie Górnika zrobił bardzo dobrą robotę.

Łatwo się dzisiaj wyzłośliwiać, że Legia przeoczyła kolejny talent, ale trzeba oddać sprawiedliwość: puszczenie Arka od razu do pierwszej drużyny ekstraklasowego zespołu było ruchem nieoczywistym. Miał dopiero siedemnaście lat, ścieżka, w ramach której spokojnie by się oswajał, nawet w Młodej Ekstraklasie grając ze starszymi, nie wydawała się jakimś szaleństwem. Choć w Górniku na pewno dostrzeżono w nim więcej, a Tomasz Wałdoch wykazał się dużą przenikliwością.

Ale przecież i nie było tak, że Milik od razu odpalił. Czekał osiemnaście, a z meczem w Pucharze Polski, aż dziewiętnaście spotkań na gola. Wyśmiewano go, wyszydzano, wygwizdywano z trybun, krytykowano odważne stawianie na juniora. Debiutował w ESA w lipcu 2011 roku, a pierwszego gola strzelił w kwietniu 2012. Porównajmy to choćby do wejścia takiego Bartka Białka.

Milik przełamał się finalnie w meczu z Koroną, ale też – z karnego. Dopiero po tym golu odblokował, się, poprawiając drugim trafieniem już w tym spotkaniu.

W ESA został tylko do końca oku, wiosną był już w Bayerze.

A kumple ze złotej drużyny? Wojciech Król już nie gra w piłkę. Adam Żak występuje w Polonii Bytom. Przemek Szymiński gra we Frosinone. Trapiony przez kontuzje Konrad Nowak w Odrze Opole.

PAMIĘĆ

Wszyscy w Polsce znają przykład Goczałkowic i Łukasza Piszczka. To fajna sprawa – Piszczu ma swój klub, ogląda transmisje, pomaga, finansuje, nawet nawiązał oficjalną współpracę klubu z BVB.

Arek Milik także nie zapomniał skąd się wywodzi.

Rozwój, przyzakładowy klub kopalni Wujek o długiej, 95-letniej historii, większość swojej historii spędził w niższych ligach. Zawsze znał się na szkoleniu – wychował wcześniej między innymi Tomasza Zdebela. Natomiast w klubie sami wiedzą, że dopiero wyszkolenie Arka dla wielu umieściło klub na mapie.

Oczywiście to pomaga nawet w sposób pośredni. Marcin Nowak: – Najbardziej to było widoczne w eliminacjach mistrzostw świata czy Europy, gdy Arek zyskiwał największą popularność. Po Euro we Francji mieliśmy kilkadziesiąt zapisów w jedne wakacje. Umówmy się, Rozwój głównie kojarzony jest w Polsce z postacią Milika. Gdyby nie to, nie wiem ile musielibyśmy wydać na podobną rozpoznawalność. Jest twarzą tego klubu, osobą, którą wszyscy znają.

Wychowanie Milika to też rzecz jasna przy większych transferach wpływ pieniędzy, bo pewien ułamek dostaje się wówczas temu, kto wyszkolił zawodnika. Jakkolwiek to pomogło w awansie do I ligi, bo była płynność finansowa, tak nawet wtedy, grając historyczny sezon na zapleczu Ekstraklasy, występowali głownie “swoimi” piłkarzami.

Najistotniejsze jednak, że Arek pomaga w sposób bezpośredni i cały czas żyje klubem.

Marcin Nowak: – Jakby ktoś wszedł na naszego Instagrama, gdzie informujemy o wyniku ostatniego meczu, to zobaczyłby tam lajk Arka. To takie symboliczne. Śledzi to, co dzieje się w klubie, jest w kontakcie z chłopakami, z wieloma ma bardzo dobry kontakt. Podsyła im też sprzęt sportowy. Na przestrzeni ostatnich lat trafił do Rozwoju sprzęt o sporej wartości. On nie afiszuje się z tym, nie udostępnia tego wszędzie, robi większość rzeczy po cichu, o czym wie tylko nasze środowisko.

Milik ostatnio choćby, korzystając z krótkiej przerwy między sezonami, odwiedzając rodzinne strony nie zapomniał odwiedzić treningu Rozwoju Katowice. Ma cały czas kontakt choćby z kapitanem czwartoligowego dziś Rozwoju, Patrykiem Gembickim.

Patryk Gembicki: – Z Arkiem znamy się od dzieciństwa. Na początku była między nami bariera wieku, ale jak miałem tak 15 lat, złapaliśmy najlepszy kontakt. Wspiera nas nie tylko sprzętem, ale też ja na przykład dostaję od niego wiadomości po meczach, rozmawiamy o różnych sytuacjach. Byłem tez u niego w Amsterdamie i w Neapolu. Wiem, że interesuje się wynikami Rozwoju. Zawsze nam pomagał. Jak mieliśmy treningi, to często do nas przychodził i był jakby asystentem trenera. Mówił mi: słuchać się trenerów. Skupić na pracy. Zostawać po treningach, samemu nad sobą pracować.

Rafał Bosowski: – Myśmy byli, ja ze Sławkiem, prywatnie u Arka, polecieliśmy na mecz z Arsenalem. Także Arek nas przyjął, ugościł, byliśmy tam kilka dni. To jest człowiek, który pamięta skąd się wywodzi.

Co jet istotne, to że Rozwój w tym momencie tej pomocy Milika potrzebuje – sławny wychowanek nie opuścił klubu w potrzebie.

Jeszcze całkiem niedawno rywalizował tu w Pucharze Polski z Górnikiem Zabrze, a potem przyszła degradacja z II ligi. Problemy finansowe i wypowiedzenie dzierżawy stadionu przy ulicy Zgody sprawiło, że klub de facto stał się bezdomny. Stadion zarastają chwasty – nie wiadomo co z nim będzie, być może zostanie całkiem zburzony – jest wystawiony na sprzedaż. Rozwój dziś ma swoje biuro w budynkach zespołu szkół przy ulicy Mikołowskiej, a grał będzie przy ulicy Asnyka, gdzie Urząd Miasta buduje kompleks sportowy. W IV lidze de facto gra najstarsza drużyna juniorska. Sami wychowankowie, seniorów w praktyce nie ma. Juniorzy mogą liczyć tylko na stypendia, tak naprawdę gdyby spojrzeli na pieniądze, mogliby znaleźć więcej w niektórych ekipach z okręgówki.

To klub, który ma misję: szkolić.

Rozwój trudnych warunków się nie boi. To skromny klub, w którym panuje rodzinna atmosfera, a trenerzy często łączą pracę również z robotą na kopalni.

Rafał Bosowski, jeden z takich właśnie szkoleniowców, gdy pytamy go o porównanie zaangażowania Arka do tego, co robi Piszczek w Goczałkowicach: – Łukasz tworzy klub troszeczkę inaczej, Arek po swojemu. Natomiast mimo, że mamy pomoc w miarę możliwości od miasta, tak doskonale wiemy, że mamy ciężko. Bez Arka pomocy chyba byśmy nie istnieli.

Czy można sobie wyobrazić, że kiedyś na Śląsku spotkają się w jednej lidze Goczałkowice Łukasza Piszczka, GKS Jastrzębie Kamila Glika, a jeszcze Rozwój Katowice Arka Milika? Można, pytanie: w jakiej lidze. Trudno powiedzieć jaki plan na życie po karierze ma Milik, ale pewne jest, że jego pasja do Rozwoju nie gaśnie. Jeśli kiedyś zaangażuje się mocniej w Rozwój, nikogo to zdziwić nie powinno – to nie tylko jego klub. To jego ludzie, z którymi się identyfikuje.

Leszek Milewski

Fot. Rozwój Katowice

***

Materiały realizujemy we współpracy z PKO Bankiem Polskim. Na następny odcinek z cyklu „Kopalnie Talentów” zapraszamy za dwa tygodnie. Tymczasem możecie już przeczytać i obejrzeć “Z DAMASŁAWKA DO SERIE A. HISTORIA KAROLA LINETTEGO”.

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...