Reklama

Robert Lewandowski: Komu przyznałbym Złotą Piłkę? Sobie

redakcja

Autor:redakcja

29 sierpnia 2020, 08:43 • 11 min czytania 13 komentarzy

W sobotniej prasie Robert Lewandowski mówi o Złotej Piłce, Jorge Felix o powrocie do Polski, a Henning Berg o tym, że niemoc naszych klubów w pucharach go zaskakuje. Mamy też rozmowy z Krzysztofem Brede czy Patrykiem Lipskim oraz kolejny raport z Częstochowy, której władze znów dały do zrozumienia, że łożenie na sport nie znajduje się na liście miejskich priorytetów. 

Robert Lewandowski: Komu przyznałbym Złotą Piłkę? Sobie

PRZEGLĄD SPORTOWY

Robert Lewandowski opowiada o najważniejszym dniu w swojej karierze, drodze na szczyt i planach na przyszłość.

To był sezon pełen sukcesów. Wygrał pan Ligę Mistrzów, Bundesligę i Puchar Niemiec, do tego doszły sukcesy indywidualne. Pojawia się więc pytanie – co dalej?

ROBERT LEWANDOWSKI: Oczywiście jedno z marzeń udało mi się już spełnić i czuję wielką satysfakcję. Kolejnym jest to, by kibice reprezentacji byli z nas dumni. Co to dokładnie oznacza, sam nie umiem odpowiedzieć. Nie jestem w stanie konkretnie tego opisać, po prostu chciałbym, by fani czuli radość, że nam kibicują. W klubie też wciąż mam cele do osiągnięcia. Te najbliższe to Superpuchar Niemiec i Superpuchar Europy.

W lipcu zapadła decyzja o odwołaniu plebiscytu Złotej Piłki. Jak pan zareagował i czy motywowało to pana dodatkowo w meczu z Barceloną? Mierzył się pan z Lionelem Messim, który tych trofeów ma kilka.

W ogóle o tym nie myślałem. Wiedziałem, że mamy jeszcze Ligę Mistrzów, później po krótkiej przerwie rusza Bundesliga, granie skończy się w grudniu. Zdawałem sobie sprawę z priorytetów, skupiałem się na Champions League, a nie na ewentualnych indywidualnych nagrodach. Decyzja o odwołaniu gali zapadła w połowie roku, a finał Złotej Piłki miał być w grudniu. To zbyt odległy termin, by zajmował mi głowę.

Reklama
Gdyby jednak plebiscyt się odbył, komu by pan przyznał nagrodę?

Sobie. Wygraliśmy wszystko, co było do wygrania. Zdobyłem tytuł króla strzelców w każdych z rozgrywek. Wydaje mi się, że gracz, który tyle by osiągnął, wygrałby Złotą Piłkę.

Po ostatnim gwizdku meczu finałowego targały panem wielkie emocje. Czy czuł pan coś takiego kiedykolwiek wcześniej?

Myślę, że podobne emocje już się kiedyś pojawiały, ale często nie potrafiłem ich pokazywać. Robert Lewandowski teraz i dziesięć lat temu to pod tym względem różni ludzie, do tej pory chowałem emocje za grubą skorupą. Ale Liga Mistrzów to marzenie każdego piłkarza, a ja całe życie wierzyłem, że jestem w stanie je spełnić. Wiele razy było blisko, jednak brakowało jakiegoś elementu. Coś sprawiało, że odpadaliśmy przedwcześnie. Teraz, gdy wygraliśmy Puchar Europy, była radość jak za dzieciaka, coś naturalnego i spontanicznego. Nie miałem nad tym żadnej kontroli. To była reakcja człowieka, który był szczęśliwy i dumny z tego, co osiągnął.

Od czasu reaktywacji przed piłkarzami Widzewa zawsze stawiano jasny cel – awans. Teraz o prawo gry w wyższej lidze widzewiacy mają tylko powalczyć, ale jeśli się nie uda, nic się nie stanie.

Widzew ma się bić o miejsca 1–6, dające bezpośredni awans lub prawo do gry w barażach. Założenie ambitne, ale wcale nie będące poza zasięgiem czterokrotnych mistrzów Polski. Co prawda drużyna z Piłsudskiego w porównaniu z poprzednim sezonem mocno się zmieniła, ale to akurat może wyjść łodzianom na dobre.

Bo w RTS wszystko trzeba poukładać na nowo. Zespół był rozbity po fatalnej końcówce sezonu. I jak się okazało, problemy były nie tylko na zewnątrz, co łatwo było dostrzec patrząc na grę widzewiaków w rundzie wiosennej, ale też w środka. Ostatnio fani Widzewa nerwowo wyczekiwali informacji o przedłużeniu kontraktu z Danielem Mąką. Im dłużej przeciągała się sytuacja, tym więcej dookoła niej rodziło się pytań. I nagle, tuż przed startem sezonu, w programie „Piłsudskiego 138” prowadzonym przez oficjalną klubową telewizję, Marcin Robak wypalił: – Co do Daniela Mąki, chciałbym jedną rzecz wyjaśnić. W poprzednim sezonie złamał regulamin drużyny, opowiadając o wydarzeniach z szatni poza naszym kręgiem. Tak nie można i Daniel też o tym wie – stwierdził kapitan Widzewa.

Reklama

Mikel Arteta jest samodzielnym trenerem dopiero od ośmiu miesięcy, a już za chwilę może mieć dwa trofea. Jego Arsenal zagra z Liverpoolem w meczu o Tarczę Wspólnoty.

Do roli menedżera 38-latek przygotowywał się od zawsze, bo od zawsze chciał pełnić w zespole większą rolę niż zwykłego piłkarza, którego zadania kończą się z ostatnim gwizdkiem sędziego. Arteta traktował piłkę śmiertelnie poważnie, o czym w 2009 roku przekonała się jego żona Lorena trzy godziny po narodzinach ich pierwszego dziecka. Podczas gdy ona tuliła niemowlę na jednym szpitalnym łóżku, przy drugim stał masażysta i wykonywał zabiegi świeżo upieczonemu tacie. – Dziś się z tego śmiejemy, ale wtedy Lorena chciała mnie zabić. Była wściekła, że w tak ważnej chwili nie mogłem odpuścić rehabilitacji kolana, ale ja czułem, że naprawdę nie mogę. Chciałem się szybko wyleczyć i byłem podenerwowany, że straciłem już osiem godzin. Tak właśnie podchodzę do swoich obowiązków – tłumaczył swego czasu.

Trener Omonii Nikozja, Henning Berg nie może się nadziwić, że naszym klubom od lat tak słabo idzie w europejskich pucharach.

Legia znowu zawiodła w pucharach. Czwarty rok z rzędu odpadła po starciu z zespołem na papierze pewnie nie mocniejszym od niej.

Jestem nieco zaskoczony, że polskie zespoły z 40-milionowego kraju nie mogą dobrze grać w pucharach. Gdy ja byłem w Legii, dobrze nam szło na europejskiej arenie. Nie wiem, dlaczego teraz wygląda to gorzej. Może to kwestia organizacji, może taktyki, może kluby za bardzo skupiają się na tym, by być na podium w ekstraklasie. Na pewno nie chodzi o pieniądze. Polskie kluby mają ich wystarczająco dużo, by notować lepsze wyniki. Nasz budżet nie może równać się Legią. Nie chodzi zresztą tylko o Legię, ale inne zespoły też nie odnosiły ostatnio sukcesów – Cracovia, Lech, Lechia. W Polsce zwykle wygląda to tak, że drużyna ma dobry sezon, potem odpada w pierwszej lub drugiej rundzie pucharów, a następnie zwalnia się trenera.

Jaki jest cel Omonii w pucharach?

Chcemy wejść do fazy grupowej Ligi Europy. To bardziej realistyczny cel niż Liga Mistrzów. Teraz gramy w trzeciej rundzie eliminacyjnej tych rozgrywek i zmierzymy się pewnie z jeszcze lepszym zespołem niż Legia. Dla nas awans do Ligi Mistrzów byłby szczególny, ale mam świadomość, że to mogą być za wysokie progi.

Jorge Felix odszedł z Piasta Gliwice do Sivassporu, ale zapowiada, że do Polski jeszcze wróci.

Rozważał pan w ogóle przedłużenie kontraktu z Piastem?

W styczniu naprawdę było możliwe przedłużenie umowy. Wtedy chciałem zostać w Gliwicach. Potem miałem jednak lepsze oferty. W piłkę mogę grać na odpowiednim poziomie pewnie do 32., może 33. roku życia. Do tego czasu muszę odłożyć pieniądze na dalsze życie dla mnie i mojej rodziny. Na pewno była to jednak trudna decyzja. W Gliwicach było mi dobrze. Miałem fajnych kolegów i ogólnie wszystko było w porządku, ale chciałem nowych wyzwań.

Legia wchodziła w grę?

Legia to najlepsza drużyna w Polsce, ma więcej kibiców niż Piast i oczywiście była jedną z opcji, ale wybrałem ofertę z Turcji. Zachowam jednak wspaniałe wspomnienia z Polski. Przed wyjazdem z Hiszpanii nie wiedziałem, jak się zaadaptuje, ale wszystko poszło dobrze. Jestem pewien, że wrócę do Polski.

Naprawdę chciałby pan jeszcze zagrać w Piaście?

Nie powiedziałem, że akurat w Piaście. Na pewno zawsze będę kibicem tego klubu, ale mogę występować w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. Po prostu podobało mi się życie w Polsce.

SPORT

Częstochowski ratusz pokazał, nie pierwszy raz zresztą, czerwoną kartkę włodarzom Rakowa. Podtrzymana została decyzja z końca czerwca tego roku, aby zmniejszyć środki na promocję miasta przez sport i przenieść je na poczet kosztów związanych z przebudową stadionu.

Problem jednak w tym, że Urząd Miasta wybrał ofertę, która mieściła się w poprzednim budżecie, a kwota blisko 1,1 mln złotych mogłaby ponownie wpłynąć do klubu. Prezes Rakowa, Wojciech Cygan, wystosował nawet pismo do prezydenta Częstochowy z prośbą o rozpisanie ponownego przetargu na promocję miasta przez sport. To jednak nie będzie miało miejsca. Rada Miasta w czwartkowe popołudnie odrzuciła projekt takowego stanowiska. Oznacza to, że klub nie ma szans, aby otrzymać wcześniej obiecane i wpisane w budżet klubu pieniądze, a miasto z kolei straci swój logotyp na koszulkach. Możliwe także, że i na stadionie oraz materiałach promocyjnych.

Aż dziw bierze, że Raków nadal chce współpracować z Krzysztofem Matyjaszczykiem i władzami miejskimi. O ile dłużąca się jak wenezuelska telenowela sprawa stadionu wymagała udziału magistratu, który zarządza stadionem przy Limanowskiego, o tyle w pozostałych kwestiach finansowych i organizacyjnych nie powinna patrzeć na Częstochowę. Miasto z prezydentem na czele od dawna pokazuje niechęć do Rakowa, a najchętniej pozbyłoby się go, jak i kilku innych klubów z terenu miasta. Inna piłkarska drużyna spod Jasnej Góry, Skra, nawet nie miała okazji załapać się do przetargu rozpisanego przez magistrat. Gdy grała jeszcze na szczeblu trzeciej ligi, o wsparcie poprzez promocję miasta nie mogła się ubiegać, ponieważ nie znajdowała się na szczeblu centralnym. Po jej awansie… zmieniono zapisy tak, że tylko kluby z ekstraklasy i pierwszej ligi mogą otrzymać pieniądze za rozsławianie Częstochowy. Wsparcia nie otrzymuje także siatkarski AZS, a nawet oczko w głowie radnych, Włókniarz otrzymał mniejszą dotację, co mogło wpędzić żużlową ekipę w niemałe tarapaty.

Rozmowa z trenerem Podbeskidzia, Krzysztofem Brede po porażce w Zabrzu, a przed meczem z Cracovią.

Czy porażka w Zabrzu podcięła wam nieco skrzydła? Nie jest chyba fajnie dostać cztery gole już w pierwszym spotkaniu…

– Nie możemy tej porażki traktować w ten sposób. Jesteśmy beniaminkiem i graliśmy na bardzo trudnym terenie. Kto zna statystyki, ten wie, jak ciężko tam się gra. Ten mecz przede wszystkim pokazał nam, na co musimy być przygotowani. Szczególnie w meczach wyjazdowych. Górnik pokazał nam, jak zespoły ekstraklasowe mogą grać i z czym musimy się mierzyć. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani do tego meczu. Bardzo dużo zależało od pierwszych minut. Straciliśmy pewność, bo na początku dostaliśmy bokserskiego „gonga”. Wiedzieliśmy, że rywal ruszy agresywnie od początku. Dzięki temu ułożył sobie szybko mecz. Cóż, znamy swoje miejsce w szeregu w tej lidze. Każdy mecz jest dla moich piłkarzy nowym, dużym doświadczeniem i jestem przekonany, że każdy kolejny będzie procentować.

W pierwszym meczu nie zagrał żaden z zawodników, którzy latem dołączyli do Podbeskidzia. Kiedy można się spodziewać debiutów?

– Postępując na siłę od razu moglibyśmy zaangażować tych zawodników. Nie chcemy jednak tego robić. Po pierwsze – mamy piłkarzy, którzy wywalczyli awans i bardzo dobrze prezentowali się na poziomie pierwszej ligi. Wychodzę z założenia, że powinni otrzymać swoją szansę na poziomie ekstraklasy. Po drugie – występują pewne okoliczności. Maksymilian Sitek nie może jeszcze z nami trenować ze względu na procedury medyczne związane z koronawirusem. Dominik Frelek i Milan Rundić z kolei nie zagrali jeszcze w ani jednym meczu kontrolnym, bo późno do nas dołączyli. Gergoe Kocsis wystąpił w jednym sparingu, ale nie na swojej naturalnej pozycji. Z tych względów nie chciałbym z tych zawodników od razu korzystać bez dłuższego przygotowania. Piłka nożna jest grą zespołową i automatyzmy, nawyki, są bardzo istotne, aby dobrze rozumieć się na boisku. Jeden błąd w komunikacji to ułamek sekundy. Chcę jednak podkreślić, że nowi gracze są gotowi i być może w meczu z Cracovią z któregoś z nich skorzystam. Ale ich wdrażanie w zespół będzie procesem. Nie ma pożaru i nic nie będziemy robić na siłę.

Prezes GKS-u Tychy, Leszek Bartnicki mówi o zmianach w klubie przed nowym sezonem.

W poprzednim sezonie GKS Tychy był oparty na doświadczonych zawodnikach, którzy nie spełnili pokładanych w nich nadziei. 8-krotny reprezentant Polski Marcin Kowalczyk, mający stanowić filar obrony i jego rówieśnik 35-letni napastnik Mateusz Piątkowski są na czele listy zawodników, którzy zostali zastąpieni przez dużo młodszych zawodników. – W tym krótkim letnim okresie pomiędzy sezonami dokonaliśmy sporej zmiany zarówno ilościowej, jak i charakterologicznej – wyjaśnia Leszek Bartnicki. – Odeszli doświadczeni zawodnicy, którzy przychodzili do Tychów, żeby się odbudować. Ich miejsce zajęli natomiast młodsi piłkarze, którzy cały czas byli w grze. Bartosz Biel, Nemanja Nedić, Łukasz Norkowski, Damian Nowak, Oskar Paprzycki, Kamil Szymura czy Krzysztof Wołkowicz to byli podstawowi zawodnicy swoich poprzednich drużyn. Z marszu wchodzą więc do gry i są gotowi do rywalizacji, a jednocześnie głodni sukcesu. To samo można powiedzieć o nowym trenerze Arturze Derbinie, który też wpisuje się w nową filozofię naszego klubu.

SUPER EXPRESS

Patryk Lipski do Piasta Gliwice mógł trafić już pół roku wcześniej.

– Chciałeś odejść z Lechii już zimą. Dlaczego tak się nie stało?

– To prawda, Piast kontaktował się ze mną i z Lechią już zimą, ale prezes Adam Mandziara i trener Piotr Stokowiec nie wyrazili zgody na moje odejście i musiałem się z tym pogodzić. Teraz obie strony się dogadały. Cieszę się z tego, bo trenera Waldemara Fornalika znam od dawna, to u niego w Ruchu Chorzów debiutowałem w ekstraklasie. Z uśmiechem powitał mnie w Piaście.

– Zaskoczyłeś wszystkich zmianą koloru włosów. Ten jasny blond to twój pomysł czy może twojej dziewczyny?

– Sam to wymyśliłem. Chciałem coś zmienić na wakacje i przed finałem Pucharu Polski. Efekt był też na boisku, bo strzeliłem gola właśnie główką (śmiech). Ale zamierzam włosy ściąć, bo widzę, że są zniszczone. Potem niech odrastają już w naturalnym kolorze.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

13 komentarzy

Loading...