– Mam wiele dobrych wspomnień z okresu, gdy pracowałem w Legii Warszawa. Spędziłem tu prawie dwa lata. Rozegraliśmy wiele udanych meczów, osiągnęliśmy sukcesy w kraju i w Europie. Lubię powspominać te czasy – przyznał Henning Berg na konferencji prasowej przed starciem Legii Warszawa z Omonią Nikozja w ramach eliminacji do Ligi Mistrzów. Czas szybko leci – norweski szkoleniowiec z ekipą „Wojskowych” pożegnał się niespełna pięć lat temu. Jak mu się wiodło później? Cóż – ze zmiennym szczęściem.
Dobre wspomnienia
Nie może dziwić, że Berg z taką czułością wspomina okres swojej pracy w warszawskiej Legii. Drużynę przejął w grudniu 2013 roku i doprowadził ją z dużym spokojem do mistrzostwa Polski. W kolejnych rozgrywkach nie udało się obronić tytułu, co kładzie się cieniem na kadencji Norwega, ale już w europejskich pucharach Legia radziła sobie nadzwyczaj dobrze. Do Champions League awansować się wprawdzie nie udało, ale wszyscy doskonale pamiętamy, w jakich okolicznościach ekipa z Łazienkowskiej wypadła z rozgrywek. Wskutek kuriozalnego niedopatrzenia, które przekreśliło fenomenalny dwumecz z Celtikiem Glasgow. Legioniści w jakimś stopniu powetowali sobie jednak tę katastrofę w Lidze Europy. W decydującym dwumeczu eliminacyjnym bez straty gola odpalili Aktobe. W fazie grupowej również nie brali jeńców. Po dwa zwycięstwa z Metalistem i Trabzonsporem, do tego jeden triumf i jedna porażka z Lokeren.
Jasne, wiosną Ajax Amsterdam okazał się już zdecydowanie lepszy od Legii. Ale i tak nie będzie przesadą stwierdzenie, że dzisiaj za takie rezultaty z rywalami pokroju Metalista czy Trabzonsporu daliby się przy Łazienkowskiej pokroić. Kiedy jesienią 2015 roku Berg tracił posadę, Legia również występowała w fazie grupowej LE. W eliminacjach udało się pokonać w dwumeczu między innymi Zorię Ługańsk. Mocno niedoceniany sukces w tamtym czasie.
Nie bez kozery wskazaliśmy Berga jako najlepszego zagranicznego trenera w najnowszej historii Ekstraklasy.
Henning Berg
Oczywiście Berg żadnym trenerskim ideałem nie był i bez powodu pracy w Warszawie nie stracił. Im dłużej prowadził Legię, tym trudniej oglądało się mecze tego zespołu i tym więcej „Wojskowi” notowali potknięć, a Berg coraz bardziej zadziwiał swoimi decyzjami. Wypuszczenie z rąk mistrzowskiego tytułu naturalnie również nie poprawiło jego notowań. Bogusław Leśnodorski wspominał na łamach Przeglądu Sportowego: – Mocno przeżyliśmy brak mistrzostwa i kiepski start nowych rozgrywek. Wygraliśmy pierwsze trzy spotkania, ale z następnych ośmiu już tylko jedno. Awansowaliśmy do grupy Ligi Europy, ale współpraca się wypaliła.
Węgierski epizod
Pół roku po rozstaniu z Legią norweski szkoleniowiec podjął się kolejnego wyzwania – objął węgierski Videoton (obecnie: Fehervar FC). Trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka wyglądało to – przynajmniej z perspektywy samego Berga – na nieco rozczarowujący rozwój wypadków. A może po prostu na spory zjazd i schowanie ambicji do kieszeni. Norweg zapewne liczył, że po przyzwoitych wynikach osiąganych z Legią na europejskiej arenie, z rozbiciem Celticu na czele, przypomną sobie o nim w Wielkiej Brytanii. Ostatecznie napisał w Anglii piękną kartę jako piłkarz Blackburn Rovers i Manchesteru United. A tu co? Liga węgierska. W 2016 roku notowana na 33 miejscu w rankingu UEFA. Polska plasowała się wówczas na osiemnastej pozycji i niech to wystarczy za komentarz.
Bergowi w Videotonie powiodło się nie najlepiej. Zespół zakończył rozgrywki węgierskiej ekstraklasy na rozczarowującym drugim miejscu. Podopieczni Norwega stanowili zdecydowanie najlepszą ofensywę w lidze. 65 goli na koncie to wynik o dziesięć bramek lepszy od mistrzowskiej ekipy Honvedu Budapeszt. Ale znów okazało się, że Norweg nie jest specjalistą w dziedzinie dowożenia mistrzowskiego tytułu. Videotonowi w końcówce sezonu zdarzało się nawet przewodzić w tabeli, lecz finalnie prowadzenie wymsknęło się tej drużynie z rąk. Doszło do sensacji, bo Honvedu nikt do walki o tytuł przed startem sezonu nie typował.
O wszystkim zadecydował ostatni mecz sezonu. Honved kontra Videoton. Goście potrzebowali trzech punktów, ale to gospodarze wygrali 1:0 i zakończyli sezon 2016/17 z dokładnie trzypunktową przewagą nad zespołem Berga. Zawodnicy Norwega zostali więc ze swoim nabitym bilansem bramkowym jak Himilsbach z angielskim. Przedwcześnie polegli też w krajowym pucharze.
Skrót meczu o mistrzostwo ligi węgierskiej w sezonie 2016/17. Uwaga na okropny dżingiel na początku.
Videoton – ku głębokiemu rozczarowaniu działaczy klubu, którzy skompletowali naprawdę mocną jak na krajowe warunki kadrę – nie odzyskał zatem tytułu utraconego w poprzednich rozgrywkach. Berg stracił posadę. A już w kolejnym sezonie jego byli podopieczni sięgnęli po wyczekiwane mistrzostwo. – Odszedłem, bo mieliśmy inne wizje, co zrobić, by klub się rozwijał. Na pewno drugie miejsce było rozczarowaniem. Niewiele zabrakło nam do mistrzostwa. O wszystkim decydował ostatni mecz. W całym sezonie strzeliliśmy najwięcej i straciliśmy najmniej goli. Zwykle w takiej sytuacji wygrywasz tytuł. Żal tym większy, że Honved wywalczył tytuł niespodziewanie niczym Leicester City. Zespół jest jednak mocniejszy niż przed rokiem – twierdził Berg w rozmowie z Przeglądem.
Przedstawiciele klubu mieli nieco inny pogląd na tę sprawę. Zdaniem dyrektora sportowego, rozstanie z Bergiem było spowodowane po prostu niezrealizowaniem przez szkoleniowca założeń na sezon. Miał wygrać mistrzostwo, dostał ku temu odpowiednie narzędzia, ale spaprał robotę. Z drugiej strony – Tom Mortimer, pasjonat węgierskiego futbolu, pisał na swym blogu: – Straty punktów z przeciętnymi rywalami kosztowały Videoton utratę szansy na mistrzostwo. Uważam jednak, że nie należało rozstawać się z Bergiem. Jego drużyna, obok Honvedu, grała najbardziej atrakcyjny futbol w lidze, a przecież Norweg trafił na Węgry zaledwie przed rokiem.
Ojczyzna i Cypr
Trochę potrwało, nim Berg znalazł kolejnego pracodawcę. Stukrotny reprezentant Norwegii na ławkę trenerską powrócił dopiero latem 2018 roku. Robotę znalazł w ojczyźnie – zatrudnił go Stabaek IF. Norweska ekstraklasa, która rozgrywana jest systemem wiosna-jesień, już wówczas w najlepsze trwała, a Bergowi przypadła niewdzięczna rola trenera-strażaka. Kiedy były szkoleniowiec Legii Warszawa przejmował Stabaek, zespół plasował się na czternastym miejscu w tabeli, a zatem tuż nad strefą spadkową. Na pozycji, która oznacza konieczność grania barażu o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Miał więc Berg pełne ręce roboty. Już na początku swojej kadencji przyjął jednak dwa mocne ciosy – poniósł dwie porażki z rzędu, które jeszcze mocniej popchnęły drużynę w stronę dna tabeli.
Potem było odrobinkę lepiej – remis z Rosenborgiem (późniejszy mistrz kraju) i zwycięstwo z Molde (wicemistrz) mocno podreperowały morale drużyny. Niemniej, podopieczni Berga wciąż punktowali bardzo nieregularnie. Na kolejkę przed końcem rozgrywek zajmowali piętnastą pozycję w stawce i wyglądało na to, że zlecą do drugiej ligi. Uratowała ich katastrofalna postawa beniaminka rozgrywek, ekipy IK Start, który przerżnął cztery ostatnie spotkania ligowe i w ekspresowym tempie zleciał z pozycji jedenastej na piętnastą. Stabaek w ostatniej kolejce zaledwie zremisował swoje spotkanie, więc w sumie zgromadził tyle samo punktów co Start, lecz to wystarczyło, by wspiąć się na czternastą lokatę. Zespół dowodzony przez Berga legitymował się bowiem korzystniejszym bilansem bramek.
Ze starć barażowych podopieczni Berga również wyszli obronną ręką. U siebie wygrali 1:0 z Aalesunds Fotballklubb, na wyjeździe zremisowali 1:1 (choć długo przegrywali). Rzutem na taśmę udało się Norwegowi uratować ligowy byt. I posadę.
Henning Berg
Początek kolejnego sezonu rozgrywek norweskiej ekstraklasy nie przyniósł znaczącej poprawy wyników. Drużyna dowodzona przez Berga znacznie częściej traciła punkty niż je zdobywała, ponownie szwendając się w okolicy strefy spadkowej. Tym razem udało się jednak wydostać z marazmu i zakończyć sezon na solidnej, ósmej lokacie. Sęk w tym, że sam Berg nie miał akurat z tym sukcesem nic wspólnego. Wiosną 2019 roku jego kontrakt został wykupiony przez cypryjską Omonię Nikozja. – Henning nigdy nie ukrywał podczas pracy u nas, że jego ambicją jest podjęcie kolejnego wyzwania poza granicami Norwegii. Otrzymaliśmy od Cypryjczyków rekompensatę w niewyobrażalnej wysokości. Wydaje się, że oferta jest korzystna tak dla niego, jak i dla nas – skwitował Jon Tunold, dyrektor sportowy Stabaek.
– Omonia to klub z wielkimi tradycjami. Zakończył rozgrywki ligowe na szóstym miejscu, lecz chce powrócić do europejskich pucharów, a do tego potrzeba co najmniej czwartego miejsca. Taki więc jest cel – ekscytował się z kolei Berg.
Na Cyprze poszło Norwegowi lepiej, niż ktokolwiek – chyba nawet on sam – mógłby przypuszczać. Omonia zakończyła sezon 2019/20 na pierwszej lokacie i przerwała trwającą siedem lat hegemonię APOEL-u, a więc lokalnego rywala. Dla Omonii jest to pierwszy tego rodzaju sukces od dekady i zaledwie czwarty przypadek w XXI wieku, gdy klub skończył rozgrywki ligowe na pierwszej lokacie. Kłopot polega na tym, że nie można przypisać Bergowi oficjalnie mistrzostwa Cypru. Sezon tamtejszej ekstraklasy został bowiem zakończony przedwcześnie z powodu pandemii koronawirusa. Omonia uplasowała się na najwyższej lokacie i dlatego gra w eliminacjach do Ligi Mistrzów, lecz formalnie tytułu za sezon 2019/20 nie przyznano nikomu. Niezmiennie jedyne trofea w karierze trenerskiej Henninga Berga przypadają więc na czas spędzony przez niego w Polsce.
W pierwszej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów Omonia pokonała Ararat-Armenię Erywań.
Oficjalnie czy nie, dla Omonii zdetronizowanie APOEL-u to ważny moment, bo klub ma za sobą mnóstwo organizacyjno-finansowych zawirowań. Od jakiegoś czasu w drużynę inwestuje jednak Stavros Papastavrou – dużego kalibru biznesmen, którego ambicją jest regularna gra w europejskich pucharach. Zaczął on od wykupienia długów klubu, opiewających w 2018 roku na około piętnaście milionów euro, co uchroniło Omonię przed upadkiem. Obiecał również dorocznie zapewniać pięć baniek na transfery. Potem wprawdzie się z tych słów wycofał z racji na pandemię, ale zapewnił, że nie ma zamiaru ciąć kosztów wewnątrz zespołu. – Nie dostaliśmy trofeum, ale czujemy się mistrzami kraju. Mamy najlepszy skład w lidze. To ewidentne – mówił Papastavrou.
Wygląda więc na to, że Berg trafił do klubu z naprawdę ciekawy perspektywami. Norweg – jak jasno wynika z tego krótkiego podsumowania – po odejściu z Legii wielkich sukcesów raczej nie odnosił, więc może się okazać, że Omonia to jego ostatnia naprawdę dobra szansa na zrealizowanie olbrzymich, osobistych ambicji. Na konferencji prasowej Berg tonował jednak nastroje (cytat: legia.net): – Nie mamy takiego europejskiego doświadczenia jak Legia. Dla nas to pierwszy raz w Europie od bardzo dawna. Mecz z takim rywalem to wspaniałe wyzwanie. Będziemy mogli sprawdzić się na tle warszawskiego klubu. Nie możemy się doczekać.
fot. FotoPyk