Nie spodziewaliście się w tym tekście Ebiego Smolarka, ale spróbujmy. Gdy Ebi strzelał w słupek w lidze z Realem Madryt, pół piłkarskiej Polski żałowało, jak to było blisko triumfu naszego futbolu, ale jednocześnie cieszyło się, jak blisko znaleźliśmy się najwyższego poziomu. Ktoś od nas w końcu tam dotarł i nieważne, że de facto nie oddał celnego strzału. Dziś też Polak, Robert Lewandowski, strzelił z wielkim rywalem w słupek. Różnica polega na tym, że po gwizdku może świętować zwycięstwo w Lidze Mistrzów i tytuł króla strzelców tych rozgrywek. Skok jakościowy, jaki nam zagwarantował, jest ogromny, ten facet przeniósł nas do innej piłkarskiej rzeczywistości. Dziś już nie można mieć wątpliwości: to najlepszy polski zawodnik w historii tej dyscypliny.
Zrobił to, co Boniek, czyli wygrał Ligę Mistrzów (wtedy Puchar Europy), brakuje mu medalu z drużyną narodową, ale i tak należy mu się ten umowny złoty medal. Po pierwsze Boniek wokół siebie miał innych piłkarzy, w skali świata dużo lepszych. Po drugie strzelecka powtarzalność Lewandowskiego jest wręcz niebywała, gość właściwie co roku kręci kosmiczne liczby, bije rekordy silnej niemieckiej Bundesligi, bije rekordy przemocnego Bayernu, wreszcie został królem strzelców najlepszej ligi świata, Ligi Mistrzów, kiedy wcześniej mogliśmy się cieszyć tylko z triumfu Tomasza Kulawika w Pucharze UEFA.
Mimo upływających lat rozwija się z każdym rokiem, bo jeszcze niedawno nie wierzyliśmy, że może trafiać z rzutów wolnych, a zaczął, jeszcze jakiś czas temu podawaliśmy w wątpliwość jego możliwości dryblingu, a umie minąć rywala (choćby dzisiaj kartkę na nim wyłapał Silva).
Polski król strzelców Ligi Mistrzów… Po tylu latach sukcesów teraz nie budzi to w nas aż takich emocji, a cholera, powinno.
To jest jednak magia Lewandowskiego – paradoksalnie sprawił, że jego kosmiczne wyczyny nam spowszedniały. Ale nie róbmy tak, czekaliśmy na podobny sukces kilkadziesiąt lat, od korony Grzegorza Laty na mundialu w 1974 roku.
Oczywiście trochę szkoda, że Lewandowski dzisiaj nie trafił do siatki. Strzelić w każdym meczu, nawet pamiętając, że półfinały i ćwierćfinały były okrojone, to byłaby wielka sztuka. Ale i tak nie możemy powiedzieć, że Robert zagrał zły mecz. Przede wszystkim sytuacje jakie miał, nie były oczywiste. Przy wspomnianym słupku uderzał z trudnej pozycji, z rywalem za plecami, a i tak zabrakło centymetrów, by futbolówka odbiła się lepiej.
A druga okazja, gdy strzelał główką? Cholernie ciężko było się złożyć, wcześniej był jeszcze rykoszet, trzeba było zareagować instynktownie, Robert to zrobił, trafił w bramkarza, ten musiał odbijać. Bywa, czasem nie wpada.
Chciał być dzisiaj wszędzie Lewandowski i tak jak czasem irytuje to w reprezentacji, tak dzisiaj Bayern miał z tego korzyść.
Kręcił się Polak w różnych strefach boiska i albo napędzał akcję ofensywną, albo utrzymywał się przy piłce, albo wywalczył cenny faul, jak w końcówce, gdy trzeba było bronić wyniku.
Zresztą porównajcie jego występ do występu Neymara, głównego rywala do Złotej Piłki, gdyby taka była przyznawana w tym sezonie. Brazylijczyk był cieniem samego siebie, w końcówce sfrustrowanym cieniem, kiedy głupio faulował. Polak był liderem. Bez bramki, ale liderem, nie ma wątpliwości.
W tym sezonie zmieniło się wiele. Wcześniej narzekaliśmy, że Lewandowski nie pomaga Bayernowi w ważnych momentach, w fazie pucharowej gaśnie i niezbyt go widać. Tym razem zamknął usta krytykom. Owszem, czy to z Barceloną, czy z Lyonem, jego gole nie decydowały o końcowym sukcesie, ale padały, poza tym Bawarczycy bez jego obecności byliby drużyną uboższą.
Dzięki, Robert, za ten sezon. Niczego nie zmienia nowa formuła Ligi Mistrzów, niczego nie odbiera fakt, że finałów nie oglądali kibice z trybun. Masz to trofeum, które jest wartościowe, jak każde inne wcześniej.
Fot. Newspix