W zasadzie już w momencie zatrudnienia Quique Setiena przez FC Barcelonę było dość oczywiste, że jest to jedynie opcja przejściowa. Trener wzięty trochę z braku laku, na przeczekanie. Jednak ani działacze klubu, ani sam Setien zapewne w najczarniejszych koszmarach nie przewidywali, że finisz tej krótkiej współpracy będzie aż tak żałosny. Dziś Katalończycy potwierdzili oficjalnie, że szkoleniowiec pożegnał się z Camp Nou.
Porażka na wszystkich frontach
25 – tyle meczów rozegrała w sumie Barca pod wodzą Setiena. Pewnym paradoksem jest, że Hiszpan uzyskał całkiem przyzwoitą średnią punkową w tym okresie. Dla wielu trenerów średnia 2,08 punktu na mecz byłaby powodem do dumy, a nie do wstydu. Wiadomo jednak nie od dziś, że w Barcelonie poprzeczka wisi ekstremalnie wysoko. Kiedy masz w drużynie Leo Messiego, niektóre mecze ligowe po prostu wygrywają się same. Trener ma natomiast za zadanie skonstruować wokół Argentyńczyka drużynę, która nie tylko ogoli ogórków w La Lidze, ale będzie też święcić na wszystkich frontach wielkie triumfy. W kraju, w Europie. Wszędzie. Setien takiego zespołu nie stworzył.
Przeciwnie. W końcowym rozrachunku były już trener Barcy wszystko, ale to wszystko przegrał. Spójrzmy na najbardziej newralgiczne momenty sezonu, odkąd Hiszpan objął zespół z rąk Ernesto Valverde:
- 6 lutego 2020 roku Barcelona odpadła z Pucharu Króla (0:1 z Athletikiem Bilbao)
- 1 marca 2020 roku przegrała El Clasico (0:2)
- 16 lipca 2020 roku przegrała 1:2 z Osasuną, definitywnie żegnając się z marzeniami o mistrzostwie
- 14 sierpnia 2020 roku przegrała 2:8 z Bayernem i wyleciała z Champions League w aurze gigantycznej kompromitacji
Jasne – trzeba Hiszpana po części usprawiedliwić. Już za kadencji Valverde było widać, że z drużyną jest coś, delikatnie mówiąc, nie tak. Setien nie otrzymał od poprzednika sprawnie działającej maszyny, która wymagała tylko naoliwienia pewnych trybów. Miał mnóstwo roboty do wykonania, niewiele czasu i fatalną atmosferę, za którą osobiście nie odpowiadał. Ale te okoliczności łagodzące nie mogą zupełnie zamazać faktu, że efekty jego pracy są – co tu kryć – opłakane. Nie będzie kontrowersyjnym stwierdzenie, że Quique znacznie więcej w Blaugranie popsuł niż naprawił. A czasu otrzymał właściwie znacznie więcej, niż mógł oczekiwać, gdy podejmował się misji ratunkowej na Camp Nou. Dostał przecież kilka dodatkowych tygodni na przemyślenia i gratisowy mini-okres przygotowawczy z uwagi na lockdown. Choćby Hansi Flick w Bayernie dość dobitnie udowodnił, jak wiele dobrego może zdziałać sprawny szkoleniowiec w bardzo krótkim czasie.
Niespełnione marzenie
Największym rozczarowaniem jeżeli chodzi o kadencję Setiena jest mimo wszystko styl gry Barcy. I już nie chodzi o to upokarzające 2:8 z monachijczykami. To była tylko gorzka puenta i tak bardzo ponurej opowieści. Hiszpan – nieprzejednany romantyk futbolu, miłośnik Johana Cruyffa, człowiek głęboko zafascynowany filozofią Barcelony – miał przywrócić Blaugranie tożsamość. Odrestaurować środek pola. Wkomponować do zespołu Antoine’a Griezmanna, odciążyć Messiego, wskrzesić Sergio Busquetsa, doszlifować pressing… Może ten ostatni element w jednym czy dwóch meczach Barcy funkcjonował właściwie. Co do zasady jednak – Setienowi nie udało się na Camp Nou po prostu nic. To była nadal drużyna męcząca się na boisku jak za kadencji jego poprzednika. Uzależniona od indywidualnych zrywów Messiego. A ten ostatni ma już 33, a nie 23 lata. W pojedynkę może wciąż demolować średniaków z hiszpańskiej ekstraklasy, ale topowe ekipy już niekoniecznie. A na pewno nie za każdym razem.
Na pewno Setien nie był też człowiekiem zdolnym, by podporządkować sobie weteranów z katalońskiej szatni. Trudno było nie odnieść wrażenia, że na Camp Nou to ogon kręci psem. Szeroko komentowane były sceny, gdy szkoleniowiec Barcy i członkowie jego sztabu produkowali się podczas odpraw, a część piłkarzy – w tym sam Messi – nawet nie słuchała tych uwag. Argentyńczyk w kilku wywiadach dał zresztą wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zadowolony ze współpracy ze swoim trenerem.
Setien wielokrotnie podkreślał, że praca w Barcelonie to dla niego spełnienie marzeń. I chyba tutaj jest pies pogrzebany. Spełnieniem marzeń powinno być dla niego wygranie z klubem Ligi Mistrzów, a nie sama możliwość przebywania w jednej szatni z Messim czy Pique.
Kto następny?
Jako się rzekło – Setien został przez działaczy Barcelony wybrany jako opcja rezerwowa. Był pewnie kandydatem numer trzy lub cztery na stanowisko szkoleniowca Blaugrany. Pozostali odmawiali, więc padło na niego. W tej chwili wygląda natomiast na to, że działacze ekipy ze stolicy Katalonii mają już upatrzonego następcę. Wedle mediów z Półwyspu Iberyjskiego ma nim zostać Ronald Koeman. Obecny selekcjoner reprezentacji Holandii, a w przeszłości rzecz jasna gwiazdor Barcy.
Czy holenderski trener może być odpowiednim człowiekiem do zażegnania kryzysu, który trawi Barcę? Cóż – Koeman z kadrą Oranje radził sobie ostatnio co najmniej nieźle, ale jego trenerskie CV – choć bardzo bogate i budowane od przeszło dwóch dekad – mimo wszystko nie robi piorunującego wrażenia. Na pewno możliwość poprowadzenia Barcy to największe wyzwanie w jego trenerskiej karierze, zwłaszcza w takim momencie. Czyli trochę jak w przypadku Setiena, co raczej niczego dobrego nie wróży.
Fot. Newspix