Nie było tak, że Juventus nie próbował skonsumować tego Lyonu. Więcej – robił to całkiem uroczo. Spocony Sarri nerwowo przygryzał coś przypominającego peta. Bentancur przeplatał przebłyski talentu ze skrajnym piłkarskim debilizmem. Bernardeschiemu zdarzyło się przechytrzyć nie tylko rywali, ale i samego siebie. Ronaldo walnął dwie bramki i choć nie grał wielkiego spektaklu, to miał takie momenty, że wyglądał jak niepodważalnie najlepszy piłkarz świata. Z tym, że właśnie, to słowo klucz: „momenty”. Juve je miało, ale Lyon też je miałem. I bęc, faworyt znalazł się za burtą.
Bezpłciowy środek pola
Czy Lyon zagrał wybitnie? Nie. Czy Juventus zagrał słabo? Nie. To gdzie leży haczyk? Ano prawdopodobnie leży w tym, że ekipa z Piemontu pod wodzą Maurizio Sarriego po prostu nie działa specjalnie imponująco. I doskonale było to widać w tym meczu.
Przede wszystkim nie funkcjonował środek pola. Miralem Pjanić prężył się tylko kiedy Juventus dostawał rzut wolny niedaleko bramki Lopesa, ale Bogiem a prawdą, nie mamy najmniejszego pomysłu, po co były mu te wszystkie przymiarki, obliczenia, groźne miny, skoro i tak wolne strzelał Ronaldo i było to tak oczywiste, że nie ma sensu nawet mówić o efekcie zaskoczenia (no dobra, raz się to do czegoś przydało, ale o tym zaraz, na razie zostańmy przy tym przymrużeniu oka). Rabiot na początku nie wyglądał jeszcze tak fatalnie, zdarzyło mu się napędzić jakąś akcję (oddać celnie piłkę do Bernardeschiego albo Ronaldo), ale im dalej w las, tym bardziej przynudzał. A obraz bezpłciowości dopełniał Bentancur. Super, że umie kierunkowo przyjąć futbolówkę. Ekstra. Naprawdę. Kilka razy tak powstawała przewaga Juventusu, ale raz, że z tej przewagi niewiele wyszło, a dwa, że jego nonszalancja doprowadzała do nerwowych sytuacji pod bramką Juve.
Panenka i liczenia na indywidualności
Generalnie turyńczycy byli nonszalanccy i to właśnie ta nonszalancja przyczyniła się do straty bramki. Jak to się stało? Ano po prostu Bernardeschi nieodpowiedzialnie wpieprzył się w nogi Aouara. Do jedenastki podszedł Depay – spokój, usadzony Szczęsny, podcinka a’la Panenka, brameczka, palce w uszach jako cieszynka. Wróćmy do Aouara, 22-letni Francuz pokazał się z bardzo fajnej strony. Kreatywny, myślący, nietracący głupio piłki. Na tle pomocników Juventusu oglądało się go naprawdę przyjemnie. Zresztą wcześniej też jego niezły strzał z daleka sparował Szczęsny, więc dawał trochę konkretów, poza oczywistym wrażeniem artystycznym.
Jaki Juventus miał pomysł na odrabianie strat? Liczenie na indywidualności. W różny sposób próbował CR7. O wolnych już wspomnieliśmy – trochę ich było, większość w mur, jeden sparował Lopes, ale nie był to wielki strzał, bo ewidentnie brakowało mu siły i rotacji. Poza tym jeszcze ze dwa niecelne strzały głową i kilka spalonych. Portugalczyk musiał się rozkręcić, bo wsparcia od kolegów nie otrzymywał praktycznie żadnego. Znaczy, nie, sorry, jedną mega akcję przeprowadził Bernardeschi. Dynamiczny drybling, posadzenie na dupie dwóch defensorów Lyonu, ominięcie bramkarza, genialna szansa, no i… no i nic, bo w porę interweniował Marcelo.
Trochę przypominało to pojedyncze rajdy Merebaszwiliego z dobrych lat, ale ludzie, którzy calcio oglądają nie tylko od parady, przekonują, że wcale nie trzeba szukać analogii na polskich boiskach.
Jeśli ktoś się zastanawia, jakim cudem Bernardeschi mógł nie wykorzystać sytuacji sprzed chwili, powiem tylko, że mowa o facecie, który nie strzelił w tym sezonie gola z tej akcji. pic.twitter.com/Lc1HRpI2oi
— Przemek Langier (@plangier) August 7, 2020
Ronaldo próbował być zbawcą
Ale dobra, koniec tej dygresji. Ronaldo. Bo to na niego – jak już wspomnieliśmy – patrzyła się duża część piłkarskiego świata. Czy będą cuda? Czy znów strzeli trzy bramki i wyprowadzi Juventus na zwycięską ścieżkę? Nie ma co trzymać w niepewności: strzelił dwie. Pierwszą z karnego podyktowanego po żałosnym strzale z wolnego Pjanicia (jedno z nielicznych, może jedyne, przydatne zagranie w tym meczu), które ręką odbił Depay. Drugą po ładnym strzale lewą nogą z dystansu, które przełamało ręce Lopesa. Na więcej nie starczyło mocy.
Juve miało niezłe okazje, ale absolutnie nie mówimy tutaj o stuprocentówkach. Ot, przykładowo głową mylili się Higuain i Bonucci. Gdyby trafili, to byłby awans, ale go nie ma. Lyon zagrał dzielnie. Krótką zmianę dał kontuzjowany Dybala, ale tak szybko, jak wszedł, tak szybko musiał plac opuścić. Argentyńczyk nie był zdrowy. Wszedł, bo Sarri szukał gamechangera, szukał zbawienia. Ale nie było na to szans. Lyon był zbyt zorganizowany.
Mądry Lyon i niepewny Szczęsny
Dobrą robotę robili Marcelo z Denayerem, potem nie najgorzej wprowadził się Andersen, który w pierwszym zagraniu uprzedził Higuaina i szczupaczkiem zażegnał niebezpieczeństwo spod własnej bramki. Kilka mądrych rozegrań pokazał Guimaraes i generalnie ekipa Rudiego Garcii wyglądała kompetentnie. Nie było chaosu, nie było irytującego przetrzymywania piłki, gry na czas. Wszystko wolno, stopniowo, naprawdę fajnie Juventus został wykastrowany i zneutralizowany.
Jakiego jeszcze porównania można użyć, żeby spuentować grę włoskiego faworyta? Może tak: drużyna Sarriego zagrała tak, jak zagrał Wojciech Szczęsny – niestabilnie. Niby Polak miał kilka bezpiecznych interwencji, ale na jego ocenę powinny też wpłynąć: bezradność przy nieobronionym karnym i sporo małych błędów pod koniec spotkania, począwszy od fatalnego wyjścia w swoim polu karnym, a skończywszy na dziwacznej nieumiejętności wyprowadzenia piłki nogami od własnej bramki.
No cóż, Lyon gra dalej, a Juventus kończy przydługi sezon 2019/20 ze słabym dorobkiem – męczenie się w lidze i najtrudniejsze scudetto od lat, przegrany Puchar Włoch, odpadnięcie z Ligi Mistrzów już w 1/8 w meczu z francuską drużyną (i to nie PSG), która nie grała tak poważnego meczu od wielu, wielu miesięcy. Coś czujemy, że w Turynie na rozliczenia przyjdzie czas. I to może bardzo, ale to bardzo niedługo.
JUVENTUS TURYN 2:1 OLYMPIQUE LYON (2:2)
Ronaldo 43′ z karnego, 60′ – Depay 12′ z karnego
Fot. Newspix