Francuzi nie mają ostatnio szczęścia do piłki. Dziewięć przypadków w Strasburgu, cztery w Lille, trzy w Nantes, po jednym z Bordeaux i Montpellier. Razem osiemnaście pozytywnych testów na obecność koronawirusa w organizmie wśród piłkarzy Ligue 1. To dużo. Albo inaczej: coraz więcej, bo wydaje się, że spirala dopiero się rozkręca. Co więcej, problemy się spiętrzają – władze ligi nie przygotowały jeszcze protokołu medycznego, prezesi klubów nie są zgodni i generalnie panuje dziwaczna samowolka. W konsekwencji tego wszystkiego start rozgrywek nowego sezonu Ligue 1 stanął pod znakiem zapytania.
Na uboczu
Piłkarski świat nad Sekwaną funkcjonuje trochę obok głównego europejskiego nurtu. Tam wcześniej uznano, że nie ma sensu restartować rozgrywek i postawiono na przedwczesne rozstrzygnięcia, co wywołało wielką lawinę kontrowersji – poszkodowany czuł się Lyon, poszkodowane czuło się Lille, poszkodowani czuli się spadkowicze. Pojawiały się przeróżne dyskusje, pomysły, manewry, narzekania, propozycje mniej i bardziej absurdalne. Zapanował organizacyjny chaos, który nie różnił się jakoś bardzo od tego, z którym zmagano się praktycznie w każdym kraju, tylko że tam był o tyle dobitniejszy, że jak rząd postanowił przerwać rozgrywki, tak trzymał się tego do samego końca. Także w sytuacji tych, którzy czuli się niesprawiedliwie pozbawieni szans na coś więcej (Lyon na Ligę Europy, Lille na Ligę Mistrzów), nie zmieniło się absolutnie nic.
Minęło jednak trochę czasu, emocje minionego sezonu przycichły, piłka wróciła na boiska, dograno finał Pucharu Francji, w którym PSG pokonało Saint-Etienne 1:0 po golu Neymara i powoli zdawało się, że wszystko się normuje i Francja nie odstaje już od innych topowych europejskich lig, w których w tym samym czasie albo dogrywał się, albo już skończył sezon 2019/20. Taki start od zera. Niby normalność, niby codzienność, ale tylko do czasu, kiedy pełną parą ruszyły przygotowania do nowej kampanii Ligue 1, której start wyznaczano na 21 sierpnia.
Lawina
Był pierwszy wtorek sierpnia. Piłkarze Strasburga dostali wyniki testów na obecność koronawirusa w swoich organizmach. Bilans? Cztery testy pozytywne. Znowu, kolejny raz, bo już wcześniej wirus dopadł pięciu ich kolegów. Trzeba było odwołać sparing z Reims. Trzeci z rzędu, bo nie odbyły się jeszcze mecze towarzyskie z Nancy i Dijon. Wszyscy chorzy piłkarze Strasburga zostali odizolowani od drużyny, a klub zapewnia, że na razie ich życiu nie grozi wielkie niebezpieczeństwo. Oczywiście, cześć z nich cierpi na typowe objawy wirusa – podwyższona temperatura, kaszel, brak smaku, ale reszta przechodzi koronawirusa bezobjawowo.
Jeszcze głośniej o całej sprawie zrobiło się, kiedy Montpellier odwołało środowy mecz z Marsylią. Pozytywny wynik testu zawodnik otrzymał w poniedziałek, ale obawy były już wcześniej, a właściwie od 28 lipca, czyli od meczu ze Strasburgiem, przegranym przez Montpellier 1:2, po którym klub z miasta-siedziby Parlamentu Europejskiego ogłosił pierwszą falę zachorowań w zespole. Co więcej, o skali zagmatwania całej sprawy niech najlepiej powie fakt, że w ostatnich dniach lipca Montpellier było zmuszone odwołać inny sparing, z Sete 34, bo w drużynie francuskiego czwartoligowca też wykryto przypadek zakażenia koronawirusem.
Przypadki zakażeń są też w innych klubach. Chociażby w Nantes, którego prezesem jest Waldemar Kita.
Polak na świeczniku
I tutaj się zatrzymajmy. Polak ma specyficzne, swoje, zdanie na temat pandemii i szczerze powiedziawszy nie jest ono najbardziej popularne we Francji. „L’Equipe” nazywa go nawet dosyć mocno „oderwanym od rzeczywistości” i „lekceważącym sprawę”. Biznesmen uważa bowiem, że nie trzeba wprowadzać wielkich restrykcji, a chorych piłkarzy, którzy przechodzą wirusa „lekko”, nie obejmować specjalnymi ograniczeniami. Kita, od samego początku pandemii, jest twardym głosem przeciw ograniczeniom sanitarnym wprowadzanym przez władze ligi i rząd – mówił, że na koronawirusie stracił już 20 milionów euro, że problem to ma człowiek, który idzie do pracy za 1200 euro, a nie piłkarz z wielomilionową pensją.
Teraz, znów w „L’Equipe”, mówi tak:
– Mieliśmy już pozytywne przypadki testów, które po trzech dniach były negatywne. Co robić w takim przypadku? Musisz poczekać na nowy test i przekonasz się, że po tych kilku dniach będzie on nieaktywny. Dzisiejszy protokół medyczny jest bezsensowny. Mam wrażenie, że wirus nie ma już takiej siły, jak w marcu i sportowcy mogą łatwiej sobie z nim radzić. Poza tym, zobaczcie, nie ma alarmujących przypadków, jakiejś zapaści zdrowotnej. Utrata węchu czy smaku to nie dramat. Myślę, że taki zawodnik może wyjść na boisku, może poćwiczyć, może pograć. Dla mnie, gdy pojawia się pozytywny przypadek, to oznacza to, że trzeba tego zawodnika odizolować, poczekać na negatywny wynik i wtedy przywrócić go do gry.
Wzrost świadomości, ale czy wszędzie?
Oprócz w Nantes, pozytywne przypadki były też w Lille. I to wśród absolutnie kluczowych zawodników – Jonathana Bamby, Jonathan Ikoné i Renato Sanchesa. Każdy z nich „plusika” zobaczył w środku lipca i każdy z nich już jest zdrowy. Jaki przyniosło to efekt? Ano ciekawy, a przynajmniej tak uważa Christophe Galtier. Trener Lille zachwycał się, jak te trzy przypadki zachorowania w drużynie zmieniły świadomość całego zespołu. Że automatycznie wszyscy zaczęli przykładać wielką wagę do wszystkich restrykcji, zaleceń, nakazów, zakazów.
– Każdy gest zaczął być ważny. Zobaczyłem nieprawdopodobną dyscyplinę i wielki szacunek do swojego zdrowia – mówił 53-letni szkoleniowiec.
I tutaj dochodzimy do clou sprawy. Samego meritum. Choć w Lille na razie opanowano temat rozszerzającego się koronawirusa, to w innych klubach ten problem na dobre się dopiero rozkręca. Przypadków przybywa. Teraz najgłośniej jest o Strasburgu, o Nantes, o Montpellier, ale niewykluczone, że zaraz przeniesie się to też na inne kluby. Dlatego też we Francji spekuluje się, że nad startem przyszłego sezonu Ligue 1 (nie mówiąc o niższych ligach, gdzie przypadki koronawirusa też się pojawiają) zbierają się czarne chmury.
Start Ligue 1 pod znakiem zapytania?
W środkowym „L’Equipe” ukazał się tekst, który punktował wszystkie zaniechania władz ligi. Przede wszystkim problemem LFP jest to, że jeszcze nie stworzyły protokołu medycznego, który obowiązywałby podczas treningów, meczów i wszystkiego wokół tego. Po drugie, kluby dostały bardzo dużo przestrzeni w dostosowywaniu restrykcji higienicznych i prewencyjnych, co właściwie sprowadziło się do tego, że cały proces wymknął się spod kontroli. A przygotowania tylko to uwypukliły. No i po trzecie, Waldemar Kita, na swój sposób ekscentryczny, ale też niewyróżniający się tą oryginalność spośród innych prezesów Ligue 1, nie jest absolutnie odosobniony w swoim luźnym podejściu do kwestii koronawirusa.
To wszystko złożyło się na sytuację, w której Francuzi stają przed naprawdę poważnym wyzwaniem. Albo i niebezpieczeństwem. Bo zaraz może okazać się tak, że nie dość, iż nie dograli poprzedniego sezonu, to jeszcze nie będą mogli rozpocząć kolejnego.
Fot. Newspix