Reklama

„Kluby na obozach chcą już czegoś więcej niż dobry hotel, boisko i wyżywienie”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

21 lipca 2020, 11:19 • 19 min czytania 11 komentarzy

Grzegorz Górski został objawieniem w barwach spadającego z Ekstraklasy GKS-u Katowice i nie narzekał na brak ofert. Mimo że później pracował jeszcze m.in. z Adamem Nawałką, jego kariera jednak gwałtownie wyhamowała. W efekcie, choć ma dopiero 35 lat, już od blisko dekady nie gra w piłkę. Pozostał jednak przy niej w innej roli: pracuje w GieKSie i przede wszystkim rozwija innowacyjny nie tylko w polskiej skali projekt związany z obozami piłkarskimi. To dobry przykład, że powiedzenie „stop” w odpowiednim momencie pozwala na szybkie odnalezienie się w życiu w nowej roli.

„Kluby na obozach chcą już czegoś więcej niż dobry hotel, boisko i wyżywienie”

Jak koronawirus zmienił rzeczywistość w branży „obozowej”? Na co kluby zwracają dziś większą uwagę niż kiedyś? Co najbardziej ogranicza polski rynek? Czym udało się zaimponować reprezentantom Urugwaju U-20? A także, czym Nawałka zrobił różnicę w Katowicach i co uświadomiło Górskiemu, że oczekiwanej kariery jednak nie zrobi? Zapraszamy. 

***

Szybko posmakował pan Ekstraklasy, ale dziś mając 35 lat od blisko dekady nie gra w piłkę. Dlaczego?

Zdaję sobie sprawę, że w tym wieku jeszcze spokojnie mógłbym grać tak, jak kilku moich kolegów z katowickich czasów: Piotr Polczak, Dawid Plizga, Tomasz Hołota czy dopiero teraz kończący karierę Paweł Brożek. Pawła oglądałem wcześniej w telewizji będąc w juniorach, a chwilę później grałem już z nim w Ekstraklasie. W tamtym momencie poczułem, że spełniam marzenia.

Dlaczego więc tak szybko skończyłem? Kluczowym momentem w mojej przygodzie – koledzy już mnie nauczyli, że tak to powinienem nazywać – była kontuzja kolana zaraz po spadku. Myślę, że w Ekstraklasie pokazałem się z bardzo dobrej strony będąc jeszcze de facto juniorem.

Reklama
No właśnie, mowa o błyskawicznym przeskoku. Nie ogrywał się pan wcześniej w rezerwach, tylko niemal natychmiast zamienił futbol juniorski na seniorski. Sądził pan, że przejście do poważnego grania pójdzie tak gładko?

Zawsze byłem ambitnym człowiekiem i chyba miałem poukładane w głowie. Od dzieciaka miałem wewnętrzne przekonanie, że będę grał w tej lidze. W juniorach całkiem dobrze mi szło, wyróżniałem się. Jeździłem na konsultacje w młodzieżówkach. Debiutu z orzełkiem na piersi nie doczekałem, ale mimo to wiedziałem, że zagram w GieKSie na najwyższym poziomie. W tamtych czasach klub przeważnie na nim występował, to był naturalny punkt odniesienia.

Gdy skończyłem wiek juniora, przeszedłem do pierwszej drużyny. Od razu założyłem, że nie jestem w niej tylko dla samego trenowania. Bezczelnie chciałem sobie od razu wywalczyć miejsce w składzie. Treningi rozpocząłem pod koniec czerwca, w sierpniu zadebiutowałem, a w październiku byłem już podstawowym zawodnikiem w Ekstraklasie. Nie mogło być mowy o przypadku, zostałem pozytywnie zweryfikowany przez trenerów, kolegów z boiska i – co nie mniej ważne – przez boiskowych rywali. Sądzę, że stałem się jednym z mocniejszych punktów drużyny w sezonie 2004/05. Co prawda nie zdołaliśmy się utrzymać, ale tamten rok był dla mnie kapitalnym doświadczeniem. Niestety zamiast wystartować w I lidze, zostaliśmy przez PZPN relegowani do IV ligi z powodu długów. Miałem oferty z połowy ekstraklasowych klubów.

Kto był najbardziej konkretny?

Cracovia i Polonia Warszawa. Powiedziałem „nie”, zwyciężyła lojalność. Działo się to wtedy, gdy jeszcze wydawało się, że zagramy w I lidze. Nawet po decyzji PZPN-u mogłem trafić do Ekstraklasy, ale postanowiłem, że pomogę ukochanemu klubowi przez najbliższe pół roku na czwartoligowych boiskach i dopiero potem odejdę. No i niestety, niedługo przed inauguracją zerwałem więzadła w kolanie. Żeby było śmieszniej: pierwszy rezonans nic nie wykazał, grałem z tą kontuzją w IV lidze. Poziom diagnostyki stał na dużo niższym poziomie niż dziś. Teraz zerwane więzadła to w zasadzie normalna kontuzja, poskładają cię i po pół roku wrócisz do gry. A może nawet szybciej.

Ile pan pauzował?

O wiele dłużej. Przeszedłem łącznie trzy operacje. Nowatorsko próbowano mi szyć łękotkę i tak dalej, ale to się nie udało. Drugie podejście też nie wyszło i dopiero trzecia operacja – już półtora roku od kontuzji – pozwoliła mi wyjść na prostą ze zdrowiem.

Po wcześniejszych operacjach wracał pan do gry?

Tak, ale z ciągłym bólem. Sprawiał on, że grałem niepewnie, dominowała asekuracja w moich poczynaniach. Nie potrafiłem wrócić na poprzedni poziom, gdzieś te przejścia w głowie siedziały. A każdy porównywał do tego co było.

– Grzegorz, przecież umiałeś to i tamto, a teraz nie potrafisz prosto kopnąć piłki.

Reklama

Mimo to grałem i krok po kroku awansowaliśmy do I ligi. Uważam, że na tym poziomie spokojnie mógłbym dalej występować. Szanuję wszystkich grających w niższych ligach, jednak gdy raz posmakujesz Ekstraklasy, inne poziomy rozgrywkowe nie dają już takiej satysfakcji. Zawsze chciałem być najlepszy, marzyłem o reprezentacji i transferze do dobrej ligi zachodniej. Miałem wystarczający potencjał, ale dotarło do mnie, że na poziom sprzed kontuzji już nie wskoczę. W 2011 roku w pełni świadomie zawiesiłem buty na kołku i postanowiłem robić coś zupełnie innego, w czym będę bardzo dobry.

Coś konkretnego sprawiło, że dotarło do pana, iż nie ma sensu tego ciągnąć? W I lidze pograł pan jednak trzy sezony, nie chodzi o natychmiastową rezygnację.

Czarę goryczy przelało naderwanie więzadeł w drugim kolanie, które wykluczyło mnie z gry na około dwa miesiące. Kończył mi się kontrakt i zacząłem się zastanawiać, czy chcę w to brnąć. Z GKS-u odszedł Adam Nawałka, przyszedł nowy trener. Nawałka podtrzymywał moją motywację, ciągle mi się chciało, pod tym względem był niemożliwy. Jego następca szybko zgasił mój zapał, a do tego doszła ta nieszczęsna kontuzja… Miałem oferty z I ligi, mógłbym w niej zostać i być może grać nawet grubo po trzydziestce. Również na tym poziomie piłkarze całkiem nieźle zarabiają. Ale obserwując, jak się te kariery często toczą, uznałem, że czas kończyć.

Po Nawałce było widać, że to trochę inny sposób patrzenia na piłkę?

Zdecydowanie – Nawałka to zupełnie inna liga. Przyszedł do nas, gdy kompletnie nam nie szło. Od pierwszego wejścia do szatni zyskał autorytet i zaufanie, ma w sobie to „coś”. Jednym to pasuje, innym nie. Nas trener Nawałka tak zmobilizował, że najpierw się utrzymaliśmy w I lidze, a w następnym sezonie – mając praktycznie ten sam materiał ludzki – zaczęliśmy walczyć o awans. Powyciągał z nas 120 procent możliwości. Za takim człowiekiem poszłoby się w ogień.

Wielu podopiecznych Nawałki mówiło, że z jednej strony bardzo dbał o swoich zawodników, a z drugiej wymagał od nich wręcz żołnierskiej lojalności.

Dokładnie tak, ale ja po prostu taki byłem, dobrze czułem się w tego typu reżimie. Cały dzień miałem poukładany. Czas na drzemkę, dodatkowy trening, rozbieganie i tak dalej. Trener w tym zakresie nie musiał mnie uświadamiać. Należałem do tych, którzy przychodzą do klubu wcześniej, żeby coś podziałać indywidualnie i zostają dłużej po treningu. Wcześniej było to moje widzimisię, a u Nawałki stało się standardem dla wszystkich. Czasami słyszę, że trener nie odgrywa większej roli, że szatnia wszystko sobie układa. Na tym przykładzie mogę powiedzieć, że to nieprawda. Adam Nawałka zrobił ten wynik, podobnie zresztą jak później w reprezentacji. Z ręką na sercu: mimo jego trudnego startu, od początku byłem przekonany, że poradzi sobie jako selekcjoner.

Trener wymuszał u nas optymistyczne podejście, może nawet czasami lekko na wyrost, ale to wchodziło w krew. Nie było „chyba damy radę”, tylko „na pewno damy radę”. Od niego nauczyłem się, że każdy problem jest do rozwiązania. Co by się nie działo, liczył się uśmiech i pozytywne nastawienie, potrafił tym zawodników zarażać. Może w jakimś stopniu chodziło o psychologiczne sztuczki, odbierałem to jednak tak, że naprawdę w to wierzył. Do tego wiedział, kogo musi opieprzyć, a do kogo należy podejść spokojniej. Do każdego podchodził indywidualnie. W tym względzie był perfekcjonistą.

Już wtedy miał te swoje niecodzienne wymagania?

Tak, choć bez jakichś ekstremalnych przypadków. Trener zdawał sobie sprawę, w jakim miejscu znajduje się GKS Katowice i jakie ma możliwości. Ale pamiętam na przykład, że przed meczami wyjazdowymi wybierał hotele posiadające Canal+, żebyśmy oglądali mecze i wyciągali wnioski. Były też prozaiczne historie typu pretensje do kelnera, gdy zapomniał o zielonej pietruszce do rosołu.

Najprzyjemniejsze wspomnienie z Ekstraklasy?

Podobało mi się, gdy mówili na mnie „pitbull”. Nie odstawałem technicznie, może nawet się w tym aspekcie wyróżniałem, ale oprócz tego walczyłem do upadłego. Wiedziałem, że nie zdążę do jakiejś piłki, a i tak do niej biegłem, robiłem wślizg. Kibice to lubią. Co nie znaczy, że chodziło o jakieś wyrachowanie z mojej strony. Robiłem to automatycznie, a przy okazji dostawałem brawa z trybun za ambicję i byłem wzmocniony. Nigdy nie odpuszczałem, choćbym miał kogoś gonić przez sto metrów. Najmilsze było to, że choć należałem do „pierwszoroczniaków”, miałem szacunek u ligowych wyg – i w naszej szatni, i u rywali.

Do pierwszego zespołu GieKSy został pan włączony ze względu na trudne czasy czy faktycznie aż tak się pan wyróżniał?

W juniorach trenował nas Jan Furtok, czyli klubowa legenda. Nie czarujemy się, mógł więcej niż inni trenerzy, ale uważam, że tak czy siak się wybijałem. Przez cały okres juniorski byłem kapitanem czołowej wówczas drużyny w swojej kategorii wiekowej, co o czymś świadczy. Nie dostałem szansy za piękne oczy.

Nie pojawia się nutka żalu, gdy obserwuje pan dziś mecze paru kolegów z boiska?

Nie. Gdybym miał żal, byłbym dzisiaj markotnym człowiekiem, a każdy kto mnie zna, wie, że jest wprost przeciwnie. Na graniu w piłkę świat się nie kończy. Ktoś mądry powiedział mi już dawno, że nie każdy może trafić do reprezentacji. Ja przynajmniej pograłem coś w Ekstraklasie, poczułem ten klimat. A przecież przy piłce pozostałem – w dodatku na zupełnie innym poziomie. Stworzyłem pierwszy na świecie „piłkarski booking.com” czyli projekt footballcode.eu. Ponadto pracuję w GieKSie, w której odpowiadam za całość organizacji bezpieczeństwa w klubie podczas imprez masowych, kwestie formalne plus ich realizację. Dotyczy to także pozostałych sekcji. Wszystkie licencje i tym podobne są na mojej głowie. Lubię to robić – mimo że nieraz trzeba trochę posiedzieć przy papierkach.

Jestem kojarzony z ligi, to trochę ułatwia sprawę przy moim projekcie, ale przede wszystkim znam to środowisko i relacje w nim panujące. Piłkarska przeszłość mnie uwiarygadnia i kilka drzwi mi otworzyła.

Skąd w ogóle pomysł na coś takiego jak footballcode.eu?

Gdy kończyłem z graniem, wiedziałem, że trenerka nie jest dla mnie, a najczęściej byli zawodnicy idą w tym kierunku. Panuje olbrzymia konkurencja, żeby godnie zarabiać w tym zawodzie, musisz pracować w Ekstraklasie lub I lidze. A uważam, że trudniej tam trafić jako szkoleniowiec niż jako piłkarz, miejsc do obsadzenia jest znacznie mniej.

Zawsze natomiast pociągało mnie zarządzanie i organizacja. Jeszcze grając w piłkę, kończyłem studia w tym kierunku. Znalazłem zatrudnienie na Stadionie Śląskim, gdzie pracowałem razem z ówczesnym prezesem GKS-u Katowice, Markiem Szczerbowskim. Tam się przyuczałem. Częścią stadionu był hotel, będący często miejscem organizacji obozów i przedmeczowych zgrupowań. Już wtedy zapaliła mi się lampka, że nie ma jednego miejsca, w którym trenerzy mogliby od razu dobrać sobie wszystkie parametry pod kątem takich wydarzeń. Hotel mogłeś znaleźć na Bookingu, ale żeby zobaczyć boisko, musiałeś wejść na stronę hotelu i tak dalej.

Po dwóch latach na Stadionie Śląskim Wojtek Cygan – za co mu bardzo dziękuję – zaprosił mnie do przejęcia działu organizacji bezpieczeństwa w GieKSie. Pomagałem w klubie również w sprawach związanych z obozami i jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że brakuje platformy wyspecjalizowanej w tym zakresie. Panowała wolna amerykanka. Postanowiłem to zmienić i stworzyć portal łączący bazę hotelową z bazą treningową. Wszystko ustawione pod stricte piłkarskie potrzeby – boiska naturalne i sztuczne, siłownie, hale, baseny, odnowa biologiczna. Liczyły się szczegóły. Jeśli boisko, to jakie ma wymiary, czy są trybuny i szatnie, czy i jakie jest oświetlenie. Chciałem to sparametryzować tak dokładnie, jak się da. Wyszedłem też z założenia, że obiekty dodawane do bazy powinienem poznać samemu.

To znaczy?

Po prostu do nich jeździłem. Z 350 obiektów co najmniej 320 sfotografowałem sam, jedynie niewielka część została dodana na zasadzie gentleman’s agreement. Chcę służyć ekspercką wiedzą. Tylko na żywo mogę się przekonać, że hotel jest super, boisko ogólnie też fajnie wygląda, ale ma wyrąbane „piątki” w polu karnym, co dla trenerów jest istotne. Jeżeli ktoś chciał kombinować, szybko to wychodziło. Mówi się zresztą, że oszukać można tylko raz.

Jak zaczął pan kompletować bazę? Dzwonił do hoteli i prosił o pozwolenie na przyjazd?

Na początku mojej biznesowej drogi olbrzymią pomocą była dotacja z Unii Europejskiej. Co do bazy – najpierw dodawałem obiekty, które znałem z czasów zawodniczych.

Za ich zgodą?

Tak, zawsze. Nie działamy na „dziko”. Każdy obiekt wie, że znajduje się w tej bazie. Obecnie pojawiają się różnego typu klony footballcode.eu, które właśnie tak robią, wrzucają wszystko jak leci – czasem nawet kopiując nasze dane… W ciągu ponad czterech lat baza rozrosła się do około 350 obiektów, o czym już wspominałem. Przez pierwsze trzy lata projekt rozwijałem samemu, po godzinach pracy w klubie, poświęcałem weekendy i wolny czas. Aktualnie w temat zaangażowanych jest 10-12 osób. Dzięki temu przyrost kolejnych propozycji w bazie będzie szybszy, również jeśli chodzi o zagranicę, nie ograniczamy się wyłącznie do Polski.

Dziś mamy już ciekawe oferty z Hiszpanii, Włoch, Cypru, Białorusi, powoli nasz zasięg się zwiększa. Chcemy dać klubom wybór. Jak ktoś organizuje obozy w Turcji, to ma propozycje tylko z Turcji. U nas można wybierać. Chcesz nad morzem w Polsce? Okej, możesz wybrać trzygwiazdkowy albo coś lepszego, z boiskiem naturalnym lub sztucznym. Zbieramy wszystkie życzenia, a następnie przedstawiamy oferty dokładnie mieszczące się w tych oczekiwaniach. Dzięki temu drużyna dostaje propozycję uszytą na miarę potrzeb i możliwości – a nie tak jak to często bywa, że musi się dostosować do oferty.

A jak się na tym zarabia? Abonament od klubów, prowizje od hoteli?

Zaczynałem od najprostszego modelu abonamentowego, taki był model biznesowy. Z czasem obiekty same zaczęły mi płacić prowizje za przyprowadzanie klientów i teraz mamy hybrydę: trochę abonamentu, trochę obiektów na wyłączność. Co do danej drużyny – jakiej pomocy będzie potrzebowała, taką otrzyma. Możemy nie tylko wskazać miejsce na obóz, ale też pośredniczyć lub kompleksowo zorganizować cały wyjazd. Mamy uprawnienia biura turystycznego, jesteśmy w stanie zadbać o każdy detal.

Macie obiekty wyłącznie dla waszych klientów?

Na wyłączność terminową, ale pracujemy, by w przyszłości mieć obiekty na wyłączność jako taką. To byłby kolejny ważny krok w naszej ewolucji.

Co było przełomem w tym projekcie? Zorganizowanie jakiegoś obozu, jakaś rekomendacja?

Nie nazwałbym tego przełomem, bo już określoną pozycję na rynku mieliśmy, ale bardzo ważne było dla nas zadbanie o reprezentację Urugwaju podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata U-20. Fajne doświadczenie, które dało nam dużego kopa. Musieliśmy zmierzyć się z rzeczami, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy, lub o których nie byliśmy poinformowani podczas podpisywania umowy.

Na przykład?

Czwarty posiłek, będący ważnym elementem w kulturze południowoamerykańskiej. Gdybyśmy im go nie zapewnili, to by nam wyjechali z hotelu (śmiech). Chcieli też basenu z lodem do regeneracji, którego ich obiekt nigdy nie posiadał. Niejeden by powiedział „sorry, tego nie było w umowie”, a my pogłówkowaliśmy. Kupiliśmy wygodny basen ogrodowy, nalaliśmy zimnej wody, załatwiliśmy lód i ustawiliśmy w dogodnym miejscu. Zawodnicy, którzy już teraz grają m.in. dla Atletico czy Juventusu byli pod wrażeniem naszego rozwiązania. Zawsze dążymy do tego, żeby zespół mógł się skupić wyłącznie na pracy i odpoczynku, my zajmiemy się wszystkim dookoła.

Przygotowywaliśmy już oferty obozów dla klubów pierwszoligowych, dość często dzwonią drużyny z Czech i Słowacji. Na początku działalności współpracowaliśmy też z klubem z… ekstraklasy algierskiej. Kontakt po angielsku był z ich strony bardzo utrudniony, dlatego zaufałem mojemu doświadczeniu. Sądziłem, że skoro to klub z Algierii, szuka pewnie czegoś na poziomie hotelu w Arłamowie, czyli najwyższej półki. Wysłałem wycenę, ale to nie był ten pułap finansowy. Wybrali inny polski obiekt, trzy razy tańszy. Nawet zespoły z tamtych rejonów przyjeżdżają do Polski na zgrupowania. Dziś moglibyśmy tym Algierczykom pomóc znacznie bardziej, jesteśmy gotowi nawet na obsłużenie zagranicznej drużyny za granicą, czyli na przykład zorganizowanie klubowi z Anglii obozu na Cyprze. Chcemy być takim Booking.com dla branży piłkarskiej.

Na razie jednak opieracie się głównie na drużynach juniorskich?

Tak. Drużyn jest tutaj najwięcej i częściej potrzebują pomocy. Umówmy się: Legia Warszawa sama sobie poradzi, ma od tego ludzi i wie, gdzie ma jechać. Kompleksowo organizowaliśmy już całe obozy m.in. juniorom Górnika Zabrze, Wisły Kraków, GKS-u Katowice z racji mojej obecności tutaj, Wigrom Suwałki. Do tego mnóstwo mniejszych klubów. Ktokolwiek by się do nas nie zgłosił, podejdziemy do niego z takim samym profesjonalizmem.

Na swojej stronie dodajecie też wpisy na bloga. W jednym z nich optowaliście za tym, żeby polskie kluby zimą przygotowywały się w kraju.

Fakty są takie, że zimy w Polsce w ostatnich latach są znacznie łagodniejsze niż kiedyś. Można już liczyć nie tylko na boiska z podgrzewaną murawą, ale też pełnowymiarowe płyty pod balonem.

Pytanie, czy cenowo się to kalkuluje? Za te same pieniądze mimo wszystko lepiej polecieć do Turcji.

Zależy od standardu. Turcja ma atrakcyjny stosunek ceny do jakości. Na pewno za porównywalne kwoty bylibyśmy w stanie przedstawić ciekawe oferty, a diabeł tkwiłby w szczegółach. Dawniej przewagą zagranicznych obozów były zielone boiska, podczas gdy u nas leżał śnieg, ale teraz standardy są znacznie wyższe, zaś zimy mniej mroźne. W każdym razie, wkrótce chcemy mieć u siebie także lokalizacje w Turcji do zarekomendowania.

Wspominał pan o przygotowującym się u nas klubie z Algierii. Odnoszę wrażenie, że w ostatnich czasie coraz częściej zagraniczne ekipy latem szlifują formę właśnie w Polsce.

To prawda, też to zauważyłem. Nie jest już wielką sensacją przyjazd na obóz AEK Ateny czy Olympiakosu, nie zaniedbujemy tego tematu. W sierpniu na Śląsku mieliśmy przyjąć pierwsze drużyny juniorskie z Izraela. Koronawirus skomplikował te plany, ale ich nie przekreślił. Dla izraelskich zespołów latem kierunek bardziej na północ jest optymalny, bo temperatury są trochę niższe niż u nich, a baza sportowa na najwyższym poziomie. Tutaj widzimy duży potencjał.

Gdzie nasz rynek ma największe rezerwy?

W liczebności obiektów na najwyższym poziomie. Widzimy, ile mamy zapytań, a ile możliwości obiektowych. W tym względzie jeszcze sporo jest do poprawienia. Standardem powinny być już pełnowymiarowe boiska pod balonem, co nie zawsze ma miejsce. W kontekście letnich obozów – brakuje większej ilości boisk naturalnych, bo to na nich powinno się latem trenować. Wygodniej jest jednak stworzyć sztuczną płytę, którą eksploatuje się przez cały rok, co jednak może zaszkodzić zdrowiu trenujących na nich dzieci.

Jakie są najpopularniejsze kierunki obozowe w Polsce?

Nie ma jednej wyraźnej tendencji typu góry lub morze. Oczywiście zawsze lepiej jeśli dochodzą dodatkowe atrakcje w postaci pięknych krajobrazów, ale gros drużyn chce tylko trenować w jak najlepszych warunkach i inne rzeczy ich nie interesują. Obiekt może znajdować się nawet w szczerym polu, byleby spełniał wszystkie kryteria.

Jakie są koszty przeciętnego obozu dla juniorów, bez większych fanaberii?

Standardem jest tygodniowy obóz na 25 osób. Można się tu zmieścić w przedziale 15-25 tys. zł otrzymując nocleg, pełne wyżywienie, boiska i często jakieś dodatki typu siłownia czy hala. Klienci wyjeżdżają zadowoleni.

A zdarzało się, że było inaczej i musieliście próbować załagodzić sprawę?

Na obozach juniorskich czasami są niezgodności co do posiłków. Klient płacąc określoną kwotę – często niezbyt wysoką, nie pobieramy wielkich marż – powinien być świadomy, że kawioru za to nie będzie. Mieliśmy przypadki, gdy grupa po grupie w tej samej kategorii wiekowej miała różne opinie. Jedna mówiła, że wszystko super i już bukuje następny termin, a druga narzeka, bo jedzenia było za mało. Minionej zimy zdarzyło się nawet, że z własnej kieszeni dopłacaliśmy do cateringu. Koniec końców najważniejsze jest zadowolenie klienta. Na tym obszarze są jeszcze rezerwy, pewne rzeczy można bardziej doprecyzować.

Jeśli chodzi o kwestie infrastrukturalne, większych nieporozumień nigdy nie było. Możliwie najwięcej kwestii mamy sprecyzowanych na papierze, dlatego potem nikt nie może mieć pretensji, że czegoś nie wiedział. Ale to działa również w drugą stronę – mamy już czarną listę drużyn, których nie chcemy obsługiwać, bo źle się zachowywały, powstawały jakieś zniszczenia. Jeśli dochodzi do takich numerów, więcej nie współpracujemy.

Na przestrzeni tych czterech lat, jakie są najważniejsze zmiany co do wymagań klubów?

Rozbudowane usługi dodatkowe – fotokomórki, różne testy. Możemy nawet zrobić fotorelację z obozu, stworzyć materiał video, dronem nagrywamy całe mecze. Drużyny nie zadowalają się już tylko dobrym noclegiem, smacznym jedzeniem i boiskiem w pobliżu, ale chcą jeszcze czegoś ekstra.

Byłby pan w stanie utrzymać się już tylko z footballcode.eu?

Tak naprawdę już w zeszłym roku żegnałem się z GKS-em Katowice, gdy zmieniał się prezes. Przyszedł jednak wspomniany Marek Szczerbowski, z którym współpracowałem na Stadionie Śląskim i chciał, żebym został. Zgodziłem się, mam umowę hybrydową, ale mam też odpowiednio dużo czasu na drugą działalność. Nie ukrywałem, że jeśli musiałbym wybierać, to na tym etapie idę w footballcode.eu. Górnolotnie mówiąc, chodzi o projekt mojego życia. Drugiej takiej platformy w Europie dotychczas nie znalazłem. Są biura podróży zajmujące się również organizacją obozów, są agenci w tym się specjalizujący, ale działa to na innych zasadach. Oni mają umowy z kilkoma obiektami i choćby nie wiem co, umieszczą cię w jednym z nich. Chcesz nad morzem, a oni mają tylko góry. My możemy się dostosować do każdych kryteriów.

Koronawirus mocno zmienił realia w branży obozów piłkarskich?

Na pewno w najbliższych miesiącach, a może nawet przez rok lub dwa, wiele rzeczy będzie funkcjonowało inaczej. Część drużyn się przestraszyła i odwołała swoje wyjazdy. Pilnujemy wszystkich obostrzeń dotyczących obu stron, czyli obiekty i ich gości. Jak dotąd, obozy, które organizowaliśmy w czerwcu i lipcu, przebiegały bez zarzutu. Wszystkie podmioty podchodzą do tematu z wyrozumiałością.

Procentowo ile drużyn odwołało obozy?

Mniej więcej połowa, ale mamy już wiele zapytań na zimę i lato 2021, więc chyba wszystko wróci do normy.

Jakie są najważniejsze obostrzenia?

W pokoju przypadają cztery metry kwadratowe na jedną osobę. Stołówki mogą normalnie funkcjonować z zachowaniem dystansu. W niektórych przypadkach nie robi się szwedzkiego stołu, tylko serwuje dania przemysłowo zapakowane. Na boisku na ten moment może przebywać maksymalnie 36 osób, ale te wytyczne bardzo szybko się zmieniają. Oprócz tego oczywiście na każdym kroku środki do dezynfekcji w hotelach i na boiskach. Każdy obiekt musi mieć też izolatki do dyspozycji. Co do klubów, najważniejsze jest oświadczenie rodziców, że wysyłają swoje dzieci z pełną odpowiedzialnością i na własne ryzyko. Zobowiązują się też, że w razie zakażenia koronawirusem lub jego podejrzenia, natychmiast odbiorą dziecko.

Ceny się zmieniły w jedną bądź drugą stronę?

Nie. Tak jak powiedziałem, wszyscy podchodzą do tematu z wyrozumiałością. Nawet jeśli liczba uczestników obozu dość mocno zmalała, hotele nie robią problemów z tego tytułu. W obecnej sytuacji nawet z takich mniejszych grup są zadowolone. Krótko mówiąc, realia funkcjonowania się skomplikowały, każdy w umowach stara się teraz bardziej zabezpieczyć, ale nie ma dramatu.

Co z obozami zagranicznymi i z wizytami u nas zagranicznych zespołów?

Tegoroczne obozy zostały niestety odwołane, za to już rozmawiamy o przyszłym roku. Aktualnie działamy tylko z wyjazdami na terenie kraju. Sądzę, że te wszystkie komplikacje są przejściowe. Sytuacja stała się trudniejsza, ale na rok. Trzeba mieć jednak na uwadze, że jesień również może być trudna, wiele mówi się o możliwym nawrocie pandemii. Mimo to wierzę, że nie będzie tak źle jak wydawało się w marcu czy kwietniu. Ucierpią jedynie ci, którzy dotychczas działali mocno nieprofesjonalnie, takie podmioty rynek właśnie teraz zweryfikuje. Footballcode.eu takiej weryfikacji się nie boi i jest na nią w pełni gotowy. Nawet przy obecnych ograniczeniach dla każdej drużyny jesteśmy w stanie zorganizować coś z niczego (śmiech).

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FootballCode/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...