– Poczułem się potraktowany nie fair. Grałem półfinał Pucharu Polski z Koroną Kielce, a jednocześnie docierały do mnie sygnały, że Arka szuka nowego trenera. Gdybyśmy z Koroną nie wygrali rewanżu i nie wystąpili drugi raz na Stadionie Narodowym, to pewnie już wtedy by mnie w klubie nie było. Prowadzono takie rozmowy. Myślę, że to jest nie fair, no ale wtedy były w klubie rozdmuchane ambicje. Dla nowych właścicieli nie zasiąść drugi raz z rzędu na Narodowym to by była niesamowita klęska – stwierdził Leszek Ojrzyński w programie “Hejt Park” na Kanale Sportowym. Spisaliśmy dla was co ciekawsze fragmenty rozmowy trenera z Krzysztofem Stanowskim i widzami KS.
***
Leszek Ojrzyński… o Widzewie Łódź:
Miałem zapytanie, miałem sygnał od działaczy Widzewa. Pytano, czy byłbym zainteresowany objęciem klubu. Dlatego wybrałem się na mecz Widzewa z Pogonią Siedlce. Zawsze tak podchodzę do tematu. Gdyby zmiana trenera nastąpiła już teraz, byłbym lepiej przygotowany. Oglądanie meczu na żywo to jest całkowicie inna obserwacja niż w telewizji. Dlatego zdecydowałem się pokazać na Widzewie. Chociaż się wahałem. Wiedziałem, jaki będzie oddźwięk. Ja bym oczywiście chciał, żeby Widzew awansował. Marcin Kaczmarek cały czas jest tam trenerem. Ale taka już nasza rola. Nie jest tajemnicą, że czekam teraz na pracę. Widzew to jest Real Madryt drugiej ligi. Stać ich nawet na to, żeby w pierwszej lidze odgrywać ważną rolę.
… o swoich oczekiwaniach finansowych:
80 tysięcy? Nie wariujmy, w grę nie wchodziła nawet połowa tej sumy. Kontakt z Widzewem się urwał. Myślę, że już nie ma tematu. Jest trener Kaczmarek i jemu trzeba życzyć awansu. Teraz mogą przypieczętować bezpośredni awans i oby tak było.
… o swoich drużynach do zadań specjalnych:
Czasami na paintballa swoich zawodników zabierałem, to się w role komandosów wcielali. Ale w tym podejściu nie ma nic dziwnego. Ja przejmowałem zespoły znajdujące się na ostatnim miejscu. Gdy podjąłem pracę w Koronie Kielce, zespół był skazywany na pożarcie. Z kadry odeszło trzynastu znaczących zawodników, nie przelewało się w kasie klubowej. Następny klub – Podbeskidzie. Przejmowałem drużynę na ostatniej pozycji. Drużyna słabo wyglądała. Potem Zabrze, też na ostatniej. Tam nie dokończyłem swojej pracy. Podziękowano mi na kilkanaście kolejek przed końcem sezonu. Arka Gdynia? Pięć ostatnich meczów, dwadzieścia bramek straconych. Wisła Płock? Trzynaście ostatnich meczów, jedno zwycięstwo. To mówi samo za siebie. Trzeba w takich sytuacjach na coś szybko postawić, odbudować morale drużyny. Nastawić się na skuteczną grę, żeby od razu poprawić funkcjonowanie pewnych elementów. Stałe fragmenty gry, aspekty fizyczne. Przede wszystkim mental, bo drużyny dołowały. W większości przypadków mi się to udawało.
Może stąd ten szacunek kibiców i piłkarzy do mnie. Ostatnio przechodziłem trudny moment w życiu prywatnym i moi dawni podopieczni zachowali się fantastycznie, kibice tak samo. Były akcje na stadionach, za co jestem wdzięczny. To największa nagroda dla mnie za serce włożone w pracę w tych klubach. Ludzie pokazali, że pamiętają o mnie i są ze mną.
… o komforcie budowania drużyny:
Nie miałem nigdy takiego klubu. Zawsze były problemy, ograniczenia. No i ciekawe historie. Czasami przywożono mi piłkarza, którego już zakontraktowano, a ja o nim nie słyszałem. No i co? Trzeba wzruszyć ramionami i przyglądać się temu zawodnikowi. Takie są historie u nas w piłce. Mam nadzieję, że będzie to wyglądało coraz lepiej i będą do dyspozycji coraz większe środki, chociaż sam nie wiem, bo ta pandemia trochę pokrzyżowała planów. Często mówimy o pucharach europejskich, a większość klubów przed tymi pucharami się osłabia. Ale wymagania dalej są, żeby w Europie zaistnieć, choć najlepsi piłkarze odchodzą. Czy tak samo będzie z Kamilem Jóźwiakiem i innymi młodymi piłkarzami? Jak pojawi się dobra oferta, to pewnie tak. To samo się mówi o Michale Karbowniku, chociaż myślę, że jeszcze mógłby ten chłopak pograć przez jeden sezon w naszej Ekstraklasie.
… o swoich ulubieńcach:
Parę razy dostałem za to po głowie. Przede wszystkim w Zabrzu. Michała Janotę ściągnąłem do Korony z Holandii, Maciek Korzym już tam był. Nie zawiodłem się na nich. Później w Podbeskidziu potrzebowaliśmy napastnika, dlatego działacze doszli do porozumienia z Maćkiem. On już był po feralnej kontuzji. Wyglądało to makabrycznie, miał śrubę w nodze. Pewnie ma ją do tej pory. To już nie był ten Maciek co wcześniej. Starał się, miał dobre wejście. Dawał dużo energii, ale to już nie było to samo. Michał też miał trudny etap w życiu. Dotknęło go trochę osobistych spraw. Doszły do tego inne aspekty. Nie mógł pokazać pełni możliwości. Później pewne rzeczy sobie wyprostował, zmądrzał, no i w Arce Gdynia to już był inny Janota. Wyjechał na Bliski Wschód gdzie zarabia pieniądze.
Ja zawsze próbuję zawodników tłumaczyć. Kieruję się empatią. Wiadomo, że wina zawsze spada na trenera. To ja optowałem za ściąganiem Korzyma i Janoty. Kiedy nie ma wyników, jakich życzą sobie działacze czy kibice, to wtedy obrywa trener.
… o swoich błędach:
Zapłaciłem posadą… może nie bezpośrednio, ale to była konsekwencja tego, że w gronie całej drużyny za mocno skrytykowałem doświadczonego zawodnika. Choć mogłem go potraktować lżej albo załatwić sprawę w cztery oczy. Potem coś się zaczynało psuć w drużynie. Inny mój błąd to półfinał Pucharu Polski z Podbeskidziem. Mieliśmy trudną drogę, pokonaliśmy po drodze trzy drużyny ekstraklasowe. Grał drugi garnitur. W półfinale mierzyliśmy się z Legią Warszawa. Mogłem postawić na ten najmocniejszy skład. Ale chciałem być lojalny, sprawiedliwy. Trzeba było coś zmienić, wypośrodkować. Legia wyszła najmocniejszym składem i przejechali się po nas.
Z Legią każdy chce grać. Jeszcze Iwański, były legionista. Sokołowski… Narodowy był na wyciągnięcie ręki. Wcześniej dwa razy ogrywaliśmy Legię u siebie. To był mój błąd. Mogłem to inaczej rozegrać.
… o piłkarzach z rozdmuchanym ego:
Miałem paru takich zawodników. Maciek Iwański. To był gracz, który za mojej kadencji dużo dał Podbeskidziu, ale który chciał, żeby wszystko w zespole było pod niego. I tak to tworzyliśmy, ale pewne rzeczy mu nie pasowały i to od razu było widać. W Górniku Zabrze też kilku takich graczy spotkałem. Mieli już za sobą występy w kadrze… Na pewno trener Wisły Płock, czyli Radek Sobolewski. To był już jego ostatni sezon. Rafał Kosznik, Mariusz Magiera. To byli tacy piłkarze, którzy dużo by chcieli, dużo wymagali, a tak naprawdę nie dawali już rady i zeszli do niższych ligi. A głowa była taka, jakby to był wciąż szczyt ich formy.
… o transferach:
Przy niektórych transferach wiedziałem, że nie chcę danego zawodnika w drużynie, ale słysząc od działaczy: “ten albo żaden” zdecydowałem się go wziąć. Mając świadomość, jak trudny sezon się szykuje. Trzeba było szyć. Dryfować między spadkiem a utrzymaniem. To też nie pomagało, żeby zawodnicy pokazywali się z dobrej strony. Presja. Nie tylko wyniku, ale też kibiców i mediów.
… o wymuszaniu wzmocnień:
Na jednym ze sparingów podczas obozu przygotowawczego z Podbeskidziem kazałem się przebrać kierownikowi drużyny. To był sygnał od trenera do działaczy, że jest licho i potrzeba wzmocnień.
… o świętowaniu zwycięstwa w Pucharze Polski:
Pozwoliłem piłkarzom wypić po dwa piwka, a wiadomo, jak to u nas jest. Piłkarz mówi: “trenerze, to jest drugie”, a w rzeczywistości ósme. Musiałbym cały czas siedzieć i pilnować. Pojechaliśmy potem do Krakowa i przerżnęliśmy mecz ligowy. Makabrycznie to wyglądało. Nie tylko te dwa piwka miały na to wpływ.
… o Arce Gdynia:
Poczułem się potraktowany nie fair. Grałem półfinał Pucharu Polski z Koroną Kielce, a jednocześnie docierały do mnie sygnały, że Arka szuka nowego trenera. Gdybyśmy z Koroną nie wygrali rewanżu i nie wystąpili drugi raz na Stadionie Narodowym to pewnie już wtedy by mnie w klubie nie było. Prowadzono takie rozmowy. Myślę, że to jest nie fair, no ale wtedy były w klubie rozdmuchane ambicje. Dla nowych właścicieli nie zasiąść drugi raz z rzędu na Narodowym to by była niesamowita klęska. Ostatecznie udało się awansować, ale ta atmosfera nadal była nieprzyjemna. Dograliśmy sezon do końca i umowa nie została przedłużona. Dobrze, że w ogóle dotrwałem do końca kontraktu. Zarządzanie klubem w Arce kulało. Szkoda, bo to były piękne czasy.
… o Robercie Lewandowskim:
To też były dobre czasy. Przychodziłem do Znicza Pruszków na drugą rundę. Robert miał trzy bramki na koncie. Był po kontuzji, miał ciężki czas. Legia z niego zrezygnowała. Drużyna miała trzy punkty straty do lidera, kiedy trafiłem do klubu. Mieliśmy przed sobą jedenaście tygodni zimowego okresu przygotowawczego. Zima była sroga, obóz zorganizowaliśmy w Bielsku-Białej. No i tak jakoś wyszło, że Robert w drugiej części sezonu dołożył dwanaście bramek. To wystarczyło mu, by zostać wtedy królem strzelców ówczesnej trzeciej, a dziś drugiej ligi. Miał wtedy osiemnaście lat, pisał maturę. Widać było, że ma duży potencjał. Ale że aż taki? Nikt nie przypuszczał, że Robert będzie grał na aż tak wysokim poziomie. Ja się tego nie spodziewałem. Ale pamiętam, że był już wtedy bardzo skupiony na piłce. Oglądał mecze, pracował. Jego idolem był Thierry Henry. Rozwijał się z miesiąca na miesiąc. Miał duże rezerwy.
Chciałem go potem ściągnąć do Wisły Płock, ale Znicz Pruszków zażądał miliona złotych, więc pozostało rozłożyć ręce. I całe szczęście, bo jeszcze by zginął w tym Płocku. Wtedy w Wiśle ginęły talenty. Była tam taka grupa bankietowa, że i Robert mógłby zginąć.
… o talentach na miarę Lewandowskiego:
Białek z Zagłębia Lubin. Oprócz tego Buksa z Wisły, Turski z Pogoni i Włodarczyk z Legii. Naprawdę dużo potrafią. Iwo Kaczmarski z Korony Kielce – kolejny bardzo dobry chłopak. A jeszcze jest Kacper Kozłowski z Pogoni. Niesamowity talent. Mam nadzieję, że wypadek go nie wyhamuje.
… o udziale w “Kuchennych rewolucjach”:
Była propozycja, żeby powiązać ten program z marketingiem klubowym, no to trzeba było się zgodzić. Klub na tym skorzystał, bo wszystko się działo na obiektach klubu. Niezła reklama. To były stare czasy, ważyłem kilka kilogramów więcej i byłem mniej doświadczonym trenerem. Bardziej może porywczym. Miło było z panią Magdą Gessler się spotkać. Talerzami nie rzucała, była spokojna. Zresztą miałem kiedyś taką historię, że prowadziłem jej syna w drugiej drużynie Polonii Warszawa. Pewnego dnia przyszedł na trening. Pierwszy raz gościa widzę na zajęciach, chociaż jestem już drugi tydzień w zespole.
– A ty co tu, na trening przychodzisz? – pytam go.
– Tak, jak tu jestem bramkarzem.
– Jak to bramkarzem? To gdzie byłeś wcześniej?
– Nieee, bo ja tu sobie przychodzę jak chcę.
Ile ja wtedy miałem lat? Dopiero zacząłem trenerską karierę. Nie dbałem o żadne marketingowe kwestie. Mówię mu: “Albo przychodzisz codziennie, albo to jest twoja ostatnia wizyta”. Potem się okazało, że to wszystko jest powiązane ze sponsoringiem pani Magdy, bo pierwsza drużyna jadła w jej restauracji. Ale nie ugiąłem się. Chłopak poszedł w patelnię, a nie w piłkę, ale na szczęście cały ten układ marketingowy się nie rozsypał i drużyna dalej jadała u pani Magdy.
… o Dawidzie Janczyku:
W Koronie zagrał kilkanaście minut. Był słaby. Rozmawiałem z nim o tym. W tej dyspozycji nie miał szans na grę. Korona bazowała na wybieganiu i charakterze. Dawid był wtedy zagubiony. Podjęliśmy decyzję, że lepiej będzie, jak znajdzie sobie coś innego. Szkoda, że znalazł sobie akurat klub w drugiej lidze irlandzkiej.
… o obozie przygotowawczym Górnika w Hiszpanii:
To była po prostu żenada. Nie było tam nic. Nie było łóżek. Tapczany jak w internacie z PRL-u. Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy pokoje w tym ośrodku, to byłem przekonany, że ktoś nas po prostu wkręca. Przeczekałem, ale okazało się, że to rzeczywiście tak wygląda. W pokoju typu “exclusive” stało ogrodowe krzesło zamiast fotela, a na ścianie widać było plamy po rozbitych butelkach albo wymiocinach. No i to był poziom “exclusive”. Po jedzenie czekaliśmy na stołówce w kolejkach za emerytami. Oni mają dużo czasu, my zaraz po treningu. W posiłkach paru zawodników znalazło owady. Boisko? Niewymiarowe, trawa nieskoszona, brak linii. Mówimy o Ekstraklasie, a ta wyprawa nie miała żadnych cech profesjonalnego obozu piłkarskiego. Tam się zaczęły zgrzyty. To nam wszystko zepsuło.
Potem po przegranym meczu z Lechem Poznań chciałem zrobić to, co trener Brosz. Odsunąć kilku zawodników i ratować Ekstraklasę. Tymi, którzy wierzą w to. Ale prezes stwierdził, że to jest mój koniec.
… o stomatologii:
Nie mogłem spać. Myślę: “Jak to możliwe, że zawodnicy mają takie wahania formy i ciągłe kontuzje”? Idę do lekarza klubowego i pytam kiedy są najbliższe badania stomatologiczne. Okazuje się, że nigdy takich nie było. Wezwałem dwóch dentystów do klubu. Okazało się, że dwóch piłkarzy miało po dwanaście zębów do zrobienia. Średnia drużyny wynosiła chyba sześć. Najmniej miał “Sobol”. Najstarszy zawodnik, który był świadomy i nie miał problemów. Ale reszta? Jeden z piłkarzy miał trzy zęby do leczenia kanałowego. Ręce opadają. Przecież to jest podstawa. Dla mnie to jest nie do pomyślenia.
… o zagranicznych treningach:
Byłem w Anglii prawie cały rok. Tam młodzież trenuje tak, że w Ekstraklasie po takich zajęciach idzie wycieczka do prezesa i mówią, że wariat ich przejął, a nie trener z papierami. Niesamowite rzeczy. Jak oni interwały biegają, jak krótki mają okres wypoczynkowy… My też możemy to robić, ale to jest właśnie szkolenie młodzieży. U nas się robi atrakcyjne treningi, najlepiej wszystkie z piłką. Byle się przypodobać zawodnikowi. Choć tak naprawdę z piłką przy nodze najlepszy zawodnik w zespole ma kontakt przez kilkadziesiąt sekund w trakcie całego meczu. Potem tej intensywności nam brakuje. Zresztą to samo jest we Włoszech. Kto się nie nadaje, ten odpada i szuka dla siebie miejsca w niższych ligach. To jest twarda szkoła. U nas ciągle się mówi, że to najlepsi trenerzy powinni pracować z młodzieżą, ale wciąż się tego nie robi. I z młodymi pracują początkujący trenerzy.
Przekonałem się, że zaglądanie na treningi grup młodzieżowych to jest największy błąd. W Koronie Kielce jak zaglądałem, to stałem się wrogiem numer jeden w akademii. Wśród miejscowych trenerów. Z kolei w Zabrzu wybierałem sobie najbardziej uzdolnionych zawodników, mój sztab był zaangażowany. Robiliśmy specjalne treningi, pewne rzeczy przemycaliśmy. I to się nie podobało innym trenerom. To było “mącenie w głowie”. Oni mieli swój rytm i nie byli otwarci na coś nowego. Teraz już sam nie robię takich rzeczy, choć powinienem. Tylko są z tego problemy, a odpowiadam przecież za pierwszą drużynę.
… o łatce trenera, który lubi prosty futbol:
Ja jestem elastyczny i dostosowuję się do potencjału drużyny. Interesuje mnie cel, który mam do zrealizowania. Ja bym chciał mieć kreatywnych zawodników, utrzymywać się przy piłce. Ale to jest możliwe z najlepszymi drużynami. Dlatego byłem zainteresowany propozycją Widzewa, bo ten klub stać, żeby dominować w pierwszej czy drugiej lidze. Mieć frajdę z gry. Ciągle czekam na taką szansę. Dlatego monitoruję nawet niższe ligi w poszukiwaniu mądrych projektów. W Ekstraklasie nad trenerem cały czas ciąży presja punktów i presja milionów, które trzeba uratować.
… o Jakubie Ojrzyńskim:
Trzeciego sierpnia zaczyna przygotowania z zespołem u-23. Teraz jest ze mną w Polsce. Przed pandemią był na stałe z pierwszą drużyną, bo Alisson miał problemy ze zdrowiem, inny z bramkarzy tak samo. Dlatego przez dziewięć tygodni nie mogliśmy przylecieć do Polski, bo Kuba był brany pod uwagę jako zawodnik pierwszego zespołu, a ci mieli zakaz opuszczania Anglii. Jeszcze wcześniej przed pandemią dwa razy w tygodniu trenował z jedynką, jeździł z nią na obozy. Byłem bardzo zaskoczony, że chłopak został zabrany na obóz mając niespełna siedemnaście lat, nie znając realiów. Wiemy, jacy ludzie w Liverpoolu grają. Co mnie jeszcze zaskoczyło – na obozie każdy zawodnik ma pojedynczy pokój, apartament. Dla mnie to trochę rozpusta, że taki małolat ma do dyspozycji apartament, ale tak to wygląda na najwyższym poziomie. Przeszedł chrzest, śpiewał piosenkę po polsku. Swoje doświadczył.
Mam nadzieję, że wkrótce zadebiutuje w zespole u-23. Musi trenować, pokazać swoją wyższość. Wiemy, że następny bramkarz z Polski, Fabian Mrozek, też przychodzi do Liverpoolu. Grabara może odejdzie, ale może zostanie. Będzie rywalizacja.
fot. FotoPyk