Długo czekaliśmy na powrót najlepszych kierowców świata i Formuły 1, ale gdy już się doczekaliśmy, to ta nie zwalnia tempa ani na moment. Właściwie nie ma dnia, by nie docierały do nas ze świata F1 kolejne wieści o kierowcach, ekipach czy bolidach. Dziś do tych najważniejszych zaliczyć możemy co najmniej dwie: kolejny wyjazd Roberta Kubicy na tor i możliwe przejście Sebastiana Vettela do Racing Point.
Robert testował
Kubica na torze pojawił się w trakcie pierwszego z dzisiejszych treningów. Swoją drogą była to stosunkowo dziwna sesja. Początkowo, jak to zwykle bywa, kierowcy wyjeżdżali na tor pojedynczo. Później jednak, gdy pojawiła się groźba opadów, nagle do jazdy zerwali się wszyscy. No, prawie. Pierre Gasly nawet nie wsiadł do bolidu, bo w tym pojawiły się problemy z jednostką napędową. Mimo jego braku na torze zrobił się jednak niezły tłok i często trudno było uzyskiwać konkretne czasy. To trochę jak na wąskim chodniku, gdy jesteście już spóźnieni do pracy, a przed wami tupie nieśpiesznie jakiś turysta i nie da się go wyminąć. Można się co najwyżej zirytować.
Najlepiej z tej sytuacji wybrnęli, oczywiście, kierowcy Mercedesa, którzy odsadzili resztę stawki o pół sekundy. Za to za ich plecami było już ciekawie, bo na trzeciej i czwartej pozycji uplasowali się dwaj kierowcy „różowego Mercedesa”, czyli Racing Point. Bardzo słabo wypadły za to Red Bulle, które uplasowały się na 8. i 13. miejscu. Biorąc pod uwagę oczekiwania, zwłaszcza te wobec Maxa Verstappena, i podkreślanie faktu, że tor na Węgrzech powinien im pasować, to jest to wynik wręcz beznadziejny.
A jak wypadł Kubica? Cóż… bez szału. Inna sprawa, że można się było tego spodziewać. Alfa Romeo raczej walczy o to, by nie wylądować na ostatnim miejscu. I to Robertowi się udało, ale tylko z powodu braku Gasly’ego, którego tym samym sklasyfikowano na 20. pozycji. Inna sprawa, że w pierwszej części treningu Polak wyjechał na tor z aparaturą do testowania aerodynamiki. Wtedy nie było mowy o wykręcaniu świetnych czasów, cel był zupełnie inny. Dopiero w drugiej części sesji Kubica mógł sobie pohasać i zrobił to tak, że wykręcił bączka już na wyjeździe z alei serwisowej. Zespołowi powiedział, że po prostu zagapił się w lusterka, bo kazano mu uważać na szybciej jadących kierowców. Cóż, jak widać zdarza się najlepszym.
W drugiej sesji treningowej Kubica na torze się już nie pojawił, ale nie ma czego żałować. Silne opady deszczu spowodowały, że aż siedmiu kierowców nie wykręciło żadnego oficjalnego czasu. W tym sam Lewis Hamilton. Sesję pod jego nieobecność wygrał Sebastian Vettel, pokazując, że w trudnych warunkach nadal potrafi się odnaleźć. A w obecnej sytuacji dla Niemca każda taka, choćby najmniejsza, oznaka, że jeszcze nie stracił swoich umiejętności, będzie niesamowicie ważna.
Vettel znalazł ekipę?
O tym, że Sebastian Vettel nie przedłuży kontraktu z Ferrari wiemy od kilku miesięcy. Początkowo mówiło się, że wszystko przebiegło za porozumieniem stron, potem sam Niemiec powiedział, że nie dano mu wyboru. Niezależnie jednak od tego, jak to wszystko wyglądało – wiadomo, że czterokrotny mistrz świata z włoską ekipą się pożegna. Oczywiście, spekulacje o jego przyszłości niezmiennie trwają. Na ten moment opcji, tak się wydaje, jest kilka:
- pozostanie w F1, ale w barwach słabszej ekipy, w której zwolni się miejsce (np. Alfa Romeo, jeśli odejdzie Kimi Raikkonen), gdzie nie mógłby jednak liczyć na wysokie lokaty;
- przerwa w karierze albo jej zakończenie (zresztą jedno drugiego nie wyklucza, jak pokazał Fernando Alonso);
- wyczekiwanie na niespodziewane zwolnienie się miejsca w którejś z ekip z czołówki, co jednak na 99 procent po prostu się nie wydarzy;
- przejście do Racing Point.
Nie bez przyczyny w ostatnim punkcie ekipa wskazana jest jasno, bez domniemywań. Coraz głośniej mówi się o tym, że Sebastian Vettel przejdzie do brytyjskiego zespołu, który od kolejnego sezonu ma jeździć w F1 jako Aston Martin. Włoskie media podają już nawet, że to pewniak, a ucierpi na tym Sergio Perez, u którego klauzula w kontrakcie pozwala rozwiązać go wcześniej (bez niej kończy się po sezonie 2022). Sam Niemiec przyznał, że prowadzi rozmowy z tą ekipą, ale jeszcze nic tak naprawdę nie wie.
– Tak, prowadzę rozmowy. Mówiłem już wcześniej, że rozmawiałem z Renault, ale nie było to nic szczególnego. Teraz nie mam niczego do ogłoszenia, niczego też nie podpisałem. Sądzę, że minie jeszcze trochę czasu, zanim podejmę decyzję i będę mógł ją oficjalnie ogłosić. Gdy tylko będę miał coś do powiedzenia, na pewno się tego dowiecie. Teraz wszystko jest możliwe. Nie wiem, czy w przyszłym roku będę w F1, czy zrobię sobie roczną przerwę, czy ostatecznie zakończę karierę. Nie czuję presji, by decyzję o przyszłości podjąć już teraz – mówił, cytowany przez „Motorsport”.
Przejście Vettela do Aston Martina byłoby o tyle ciekawym ruchem, że Perez na początku tego sezonu radzi sobie całkiem nieźle i pozbywanie się takiego kierowcy może wydawać się nielogiczne. Do tego sporo do zespołu wnosi, bo ma za sobą bogatych sponsorów. Z drugiej strony Meksykanin też ma już 30 lat na karku, a Vettel byłby dla Aston Martina cenny ze względów marketingowych i potwierdzałby pewne aspiracje zespołu. No i Lawrence Stroll, właściciel ekipy, kasę akurat ma. Więc na sponsorach Sergio tak bardzo mu akurat nie zależy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z przewidywaniami mediów, to najpóźniej w sierpniu powinniśmy dostać oficjalne potwierdzenie tego, że od 2021 roku Vettel pojeździ właśnie w barwach ekipy z Wysp.
Swoją drogą, patrząc na aktualne osiągi Racing Point, bliską współpracę z Mercedesem i ambicje Lawrence’a Strolla całkiem możliwe, że Niemiec wyląduje w ekipie… lepszej niż Ferrari.
Koronawirus w padoku
W międzyczasie, już po dzisiejszych treningach, poinformowano o tym, że – w ramach wykonywanych testów na obecność koronawirusa – u dwóch osób wykryto COVID-19. FIA nie podała o kogo konkretnie chodzi, zapewniła jednak, że przestrzegane były wszelkie procedury bezpieczeństwa i nie zagrozi to organizacji Grand Prix Węgier.
„FIA i Formuła 1 potwierdzają, że od piątku do czwartku wykonano 4997 testów na obecność COVID-19 wśród kierowców, zespołów i personelu F1. Spośród tego grona dwie osoby otrzymały pozytywny wynik. Obie chore osoby nie były obecne w Austrii [w trakcie poprzednich GP – przyp. red.]. Zostały też już poddane izolacji i odsunięte od swojej pracy. Zakończyła się również procedura, która miała na celu ustalić, z kim miały one kontakt – te osoby również poddane zostaną izolacji” – napisano w oficjalnym oświadczeniu.
Choć nie wiadomo, o kogo tak naprawdę chodzi, cała sprawa jest o tyle interesująca, że pozwala przeanalizować skuteczność działania wprowadzonych przez FIA i F1 procedur bezpieczeństwa. Jeśli zadziałają one bez zarzutu, będzie to tylko dowodem na to, że z koronawirusem da się wygrać, gdy tylko przestrzega się pewnych zasad.
Pięć lat bez Julesa
Dziś w świecie Formuły 1 jeszcze jedna rzecz jest niezmiernie ważna – dokładnie tego dnia wypada piąta rocznica śmierci Julesa Bianchiego. Przez 20 lat od śmierci Ayrtona Senny w F1 udało się uniknąć wypadków o takich skutkach. Niestety, przerwała to właśnie śmierć francuskiego kierowcy. W wypadku w trakcie GP Japonii doznał aksonalnego uszkodzenia mózgu. Tak naprawdę nie ma gorszego urazu tego organu. Polega on na tym, że przy nagłej zmianie prędkości siła bezwładności powoduje, że mózg nagle przesuwa się w czaszce, przerywając przy tym włókna nerwowe. Bianchi walczył przez osiem miesięcy, cały czas znajdując się w śpiączce. 17 lipca 2015 roku przyszła jednak wiadomość, że to już koniec.
Francuz na mokrym torze uderzył prosto w stojący obok niego dźwig, który pojawił się tam, by zabrać bolid Adriana Sutila. Choć właściwie należałoby napisać, że to jego samochód uderzył. Sam Francuz nie miał na to żadnego wpływu, kompletnie stracił możliwość sterowania bolidem. Wypadek wyglądał koszmarnie i dokładnie taki okazał się w skutkach. Po diagnozie można było liczyć jedynie na cud. Ten jednak nie nadszedł.
Co roku od pięciu lat społeczność F1 wspomina więc młodego kierowcę. Ten sukcesów w tej serii nie odniósł, w ciągu dwóch sezonów zdobył jedynie dwa punkty. W pamięci kibiców i kolegów zapisał się jednak na zawsze. Niestety, nie tylko poprzez to, jakim był człowiekiem, a również przez tragiczny koniec jego życia.
Fot. Newspix