Gdyby grały budżety, Real powinien wygrać z Granadą prawdopodobnie dwucyfrówką. Ale budżety nie grają, czego dowodem cały sezon szalonej bandy Diego Martineza. Dziś znowu udowodnili charakter, rozgrywając znakomitą drugą połowę, przystawiając Królewskich do muru. Ci zdali jednak test, wydostali się z pułapki i obronili zaliczkę, jaką wypracowali sobie w pierwszym kwadransie. Real wygrał trudny mecz i jest o krok od tytułu.
WYMARZONY KWADRANS REALU
Pierwszy kwadrans Królewskich wyglądał jak demonstracja siły. Rywal nie należący do najłatwiejszych, teren niewygodny, a tutaj piętnaście minut i mecz ułożony tak, że lepiej nie można. Szybciutkie 0:2, udokumentowana dominacja, w dodatku bramki piękne:
- Mendy przyjmuje sobie piłkę gdzieś na trzydziestym metrze. Idzie z nią do przodu, w sumie nikt nie pali się, żeby go atakować, więc Mendy idzie dalej. Gdy defensorzy Granady uznają, że w sumie może lepiej Francuza zatrzymać, Mendy nie tylko odpala piąty bieg wpadając w pole karne i zostawiając obrońców za sobą, ale jeszcze mimo ostrego kąta posyła zabójczą rakietę w górny róg. Kapitalna bramka.
- Minęło kilka chwil, a obrona Granady złapana trochę na wykroku, piłka dociera do Benzemy, ten pociągnął z nią w kierunku bramkarza i wykończył akcję strzałem nie do obrony.
Zastanawialiśmy się w tym momencie: co dalej? Czy Granada zdoła odpowiedzieć? Czy będzie nas czekało męczenie buły aż do dziewięćdziesiątej minuty?
Przyznajemy się bez bicia: do końca pierwszej połowy to ten drugi scenariusz zdawał się o wiele, ale to o wiele bardziej prawdopodobny. Real z przodu oszczędzał siły, choć i tak mógł podwyższyć wynik, by wspomnieć strzał z ostrego kąta Benzemy. Tymczasem Courtois powinien robić przysiady w bramce, żeby choć trochę się rozgrzać – najwięcej zagrożenia miał może po dwóch wrzutkach, z których nie wynikło nic. Granada biła głową w mur.
Do czasu.
DRUGA POŁOWA DLA GRANADY
To musiały być interesujące przerwy w obu szatniach. Gdybyśmy mieli zgadywać:
- W Realu herbatka, partyjka makao na relaks, wybieranie garniturów na odbieranie mistrzowskiego trofeum.
- W szatni Granady latające tablice jak u Bogusława Baniaka, ale też poparte drobiazgową analizą rywala.
No dobrze, może nie wyglądało to z miejsca tak, że Real zasnął na murawie, a Granada rzuciła mu się do gardła. Ale jakimś symbolicznym – wiemy, naciągane, ale użyjemy tego – obrazkiem był moment, w którym Isco stracił buta.
Powiemy tak: już go w sumie nie odnalazł do końca meczu.
To jednak Real zaprosił Granadę do tańca, a konkretnie Casemiro. Senną atmosferę przerwała jego prosta strata na połowie boiska, z tego poszła kontra, Herrera idealnie w tempo do Machisa, a ten kończy akcję. 1:2. Kontakt. I jeszcze przecież mnóstwo czasu, by coś tu zrobić.
Mając jednak w pamięci to, jak Królewscy przyspieszyli na początku, zastanawialiśmy się: może przyspieszą. Zaczęło im się odrobinę palić, to poszukają bezpiecznego dystansu, ruszą do ataku za trzecim golem. Tak się jednak nie stało, w istocie przez koleje minuty przeważała Granada, już praktycznie do samego końca. A kto powie, że zasłużyła na remis, ten miałby czego bronić, bo może i owszem, niektóre rzuty wolne były bite na wiwat, ale sytuacja Azeeza w końcówce? Gdzie Ramos – kto jak nie on – musiał ratować się wybiciem piłki z linii bramkowej? To była więcej niż setka.
A przecież w 60 minucie Machis uciekł Carvajalowi i strzelał z dobrej pozycji, ale spudłował; a przecież z woleja próbował Carlos Fernandez – groźnie było aż do końca, kiedy Rui Silva przy kornerze postanowił pójść pod bramkę Courtoisa.
Real flirtował z remisem, był o jeden błąd od niego, ale udało mu się dowieźć zwycięstwo – radość Zidane’a po ostatnim gwizdku jasno wskazywała, jaką wagę miało to trudne zwycięstwo. Porażka porażką, ale czapki z głów przed Diego Martinezem – całkowicie odwrócił obraz tego meczu.
Ale obrazu tego sezonu już chyba nic nie zmieni. Nie powiemy, że Barcelonie zostały matematyczne szanse, ale tak – stawiamy, że Królewscy klepną to w najbliżej kolejce.
GRANADA – REAL MADRYT 1:2 (0:2)
Machis 50 – Mendy 10, Benzema 16