Reklama

Pep Guardiola zdetronizowany. Co nie zadziałało w Manchesterze City?

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

02 lipca 2020, 14:41 • 20 min czytania 4 komentarze

Osiem porażek po 31 ligowych kolejkach – tak wygląda aktualna sytuacja Manchesteru City. Już teraz wiemy, że pod tym względem sezon 2019/20 będzie zdecydowanie najgorszym w całej trenerskiej karierze Pepa Guardioli, nawet jeśli „Obywatele” wygrają wszystkie pozostałe starcia. Jak dotąd Hiszpanowi nie zdarzyło się bowiem przegrać w ligowej kampanii więcej niż sześciu meczów. W ogóle Guardiola dotychczas tylko dwukrotnie nie zdołał zatriumfować w rozgrywkach ligowych. Po raz pierwszy w 2012 roku, gdy jego – wydawać się mogło – nietykalną Barcelonę poskromił Jose Mourinho. I pięć lat później, kiedy hiszpański szkoleniowiec dopiero uczył się Premier League jako szkoleniowiec Manchesteru City. Juergen Klopp został zatem trzecim trenerem, który zgarnął Guardioli tytuł sprzed nosa. Wypadek przy pracy? A może znak, że metody Pepa zaczynają szwankować?

Pep Guardiola zdetronizowany. Co nie zadziałało w Manchesterze City?

„Obywatele” spadają z wysokiego konia. Po ich wyczynach w dwóch poprzednich sezonach można było odnieść wrażenie, że Guardiola rozgryzł jakiś tajemny szyfr, poznał hasło gwarantujące sukcesy w Premier League. 198 punktów na przestrzeni dwóch sezonów – wynik absolutnie bezprecedensowy, totalna dominacja w angielskiej ekstraklasie.

W sezonie 2017/18 była to dominacja o tyle łatwa do wypracowania, że podopieczni Pepa Guardioli nie mieli równego sobie konkurenta na krajowej arenie. Manchester City zdobył wówczas rekordową liczbę 100 punktów, a stojący na czele grupy pościgowej Manchester United zgromadził na swoim koncie ledwie 81 oczek. Przepaść. W poprzednich rozgrywkach zdobycie mistrzostwa nie przyszło już „Obywatelom” tak łatwo. Udało im się wskoczyć na utracony na dłuższy czas fotel lidera dopiero po 28. serii spotkań. Prowadzenia nie oddali, lecz Liverpool zajadle deptał im po piętach. Finalnie „Obywatele” zgromadzili 98 oczek, The Reds tylko o jeden punkcik mniej.

Po ekipie Guardioli nie było widać najmniejszych oznak rozprężenia, nasycenia. Zespół w wielkim stylu wytrzymał ciśnienie do końca, choć głód wyczekiwanego od dekad sukcesu przemawiał przecież za Liverpoolem.

„Pep Guardiola zawsze rozumiał niebezpieczeństwa, jakie wypływają z samozadowolenia i zastoju. Doceniał znaczenie determinacji”

„Inverting The Pyramid”, Jonathan Wilson
Reklama

2,58. To średnia punktowa, jaką wykręcili The Citizens w minionym sezonie. Guardiola jest jedynym obecnie szkoleniowcem z europejskiego topu, któremu przekraczanie średniej 2,5 punktu na mecz przychodzi z taką łatwością.

Wykręcił taki rezultat już sześciokrotnie.

  • dwa razy w Barcelonie (2009/10 – 2,61; 2010/11 – 2,53)
  • dwa razy w Bayernie (2013/14 – 2,65; 2015/16 – 2,59)
  • dwa razy w Manchesterze City (2017/18 – 2,63, 2018/19 – 2,58)

Dla porównania, Jose Mourinho osiągnął średnią 2,5 punktu na mecz w sezonie ligowym trzykrotnie, z czego raz jeszcze w portugalskiej ekstraklasie. Inny z gigantów współczesnego futbolu, Carlo Ancelotti, ani raz nie wzniósł się na ten pułap. Nawet jako manager Paris Saint-Germain czy Bayernu Monachium. Z kolei Juergenowi Kloppowi dotychczas udało się to raz, naturalnie w poprzednim sezonie. Zatem Niemiec lada moment poprawi ten rezultat. W bieżącej kampanii notuje jak dotąd średnio 2,77 punktu na ligowe spotkanie. Natomiast sir Alex Ferguson, bez wątpienia największy specjalista w dziedzinie triumfowania w Premier League, ani razu nie osiągnął z Manchesterem United aż takiej skuteczności punktowania w lidze. Jego rekord z sezonu 1999/2000 wynosi 2,39 punktu na mecz.

„Czerwone Diabły” pierwsze mistrzostwo Anglii pod wodzą Szkota zdobyły w 1993 roku. Do triumfu wystarczyło im wtedy zdobycie 84 punktów w sezonie, który składał się jeszcze wówczas z 42 kolejek. Daje to średnio 2 punkty na mecz. „Obywatele” w trwających rozgrywkach Premier League na tytuł już szans nie mają, lecz punktują minimalnie lepiej niż wtedy United. Mimo to – ich postawę na ligowej arenie trzeba traktować jako pewne rozczarowanie. Tak wysoko sobie po prostu zawiesili poprzeczkę w poprzednich latach.

FORTUNA NA TRANSFERY

Guardiola nie może jednak narzekać na to, że wymagania pod adresem jego pracy na Etihad Stadium są wygórowane aż do przesady. Na przestrzeni czterech lat hiszpański manager przeznaczył bowiem gigantyczne pieniądze na wzmocnienia składu. Choć trafił przecież do zespołu już naszpikowanego gwiazdami. Jeszcze za kadencji Manuela Pellegriniego w Manchesterze City występowali tacy zawodnicy jak Kevin de Bruyne, Sergio Aguero, Raheem Sterling, Fernandinho, Nicolas Otamendi, David Silva czy Vincent Kompany.

Każdy z nich stanowił potem również o sile zespołu konstruowanego już przez Guardiolę. Nie można więc powiedzieć, by Hiszpan w Anglii zbudował zespół od zera. Zastał pewien szkielet drużyny, nad którym zaczął pracować. Dodał brakujące elementy, no i przede wszystkim wdrożył swój styl gry, co zaowocowało niebagatelnymi sukcesami.

Reklama

Znaczna swoboda w zakresie wzmocnień kadry, przyobiecana Hiszpanowi przez właścicieli klubu, była zresztą jednym z najważniejszych powodów, dla których Guardiola w ogóle podjął się pracy w City. Pisał o tym Guillem Balague w książce „Pep Guardiola. Sztuka zwyciężania”. – Jeżeli chodzi o transfery, Pep nie prosi o konkretnych zawodników. Przyznał publicznie, że często myli się w ocenie piłkarzy. Sugeruje działaczom „koncept” piłkarza, jaki jest mu potrzebny. Szuka specjalistów w danej roli. Potem klub daje mu pod rozwagę dwa lub trzy wyselekcjonowane nazwiska. Pep opiniuje tych piłkarzy, ale ostateczną decyzję pozostawia pionowi sportowemu. (…) Jeden ze współpracowników Guardioli powiedział mi: „Kiedy Pep prosi o coś w City, to dostaje. W Bayernie było inaczej. Tam wzmocnień dokonuje się w sposób pozbawiony logiki, bez przemyślenia aktualnych potrzeb klubu”.

„Guardiola w Bayernie mógł liczyć tylko na rolę trenera, nic więcej. W City obiecano mu inną kulturę współpracy”

„Pep Guardiola. Sztuka zwyciężania”, Guillem Balague

Jak uzupełnianie kadry Manchesteru City o pasujące do układanki elementy przebiegało w praktyce? W sezonie 2016/17 do ekipy „Obywateli” trafili zawodnicy, za których w sumie trzeba było zapłacić przeszło 200 milionów euro. Najdroższy był obrońca, John Stones (56 milionów). Niedużo mniej kosztował Leroy Sane (52). Sporo trzeba było również zapłacić za takich piłkarzy jak Gabriel Jesus (32), Ilkay Gundogan (27), Claudio Bravo (18) i Nolito (18).

Równolegle nie udało się wiele na rynku zarobić. Manchester zdobył zaledwie około 30 milionów euro, sprzedając między innymi Stevana Joveticia czy Edina Dżeko. Ale po niepowodzeniach w debiutanckim sezonie w Premier League, gdy Guardiola nie zdobył z ekipą City ani jednego trofeum, klub jeszcze bardziej zaszalał na transferowym rynku. Wydano przeszło 300 milionów euro na nowych piłkarzy. W ten sposób na Etihad Stadium trafili Aymeric Laporte (65 milionów), Benjamin Mendy (58), Kyle Walker (53), Bernardo Silva (50), Ederson (40) i Danilo (30). Tym razem udało się też nieco więcej forsy zainkasować. Szczególnie udana okazała się sprzedaż Kelechiego Iheanacho do Leicester City za niespełna 30 milionów euro. Nigeryjski napastnik jak dotąd nie udowodnił, że był wart tych pieniędzy.

Ta fala wzmocnień pozwoliła Manchesterowi na wywalczenie mistrzostwa Anglii. Wtedy Guardiola nieco wyhamował. W kolejnym oknie transferowym „Obywatele” przeprowadzili tylko jeden wielki ruch na rynku. Do klubu trafił Riyad Mahrez (68 milionów). Bilans transferowych zysków i strat za sezon 2017/18 wyniósł tylko około 25 milionów euro na minusie.

W przypadku City to brzmi, mówiąc półżartem, półserio, jak przykręcenie kurka z forsą.

No i wreszcie poprzednie okno transferowe, które w przypadku Manchesteru City stało pod znakiem dwóch wielkich wydatków. Na Etihad Stadium trafili Rodri (70 milionów) oraz Joao Cancelo (65). W sumie klub wydał około 170 baniek, odbijając sobie równolegle 70 na sprzedaży zawodników.

Rodri i Ołeksandr Zinczenko.

Bilans wydatków poniesionych przez Manchester za nie tak znowu przecież długiej kadencji Guardioli jest porażający. Około 780 milionów euro przeznaczono na zakup piłkarzy, jednocześnie sprzedając zawodników za plus-minus 250 baniek.

Większość z tych transferów to ruchy ze wszech miar udane. Ściągnięcie takich graczy jak Ederson, Bernardo Silva czy Laporte może wręcz uchodzić za strzał w dziesiątkę. Ale taka polityka budowy zespołu – biorąc pod pod uwagę czas przed zatrudnieniem Pepa – ma też swoją cenę. I nie chodzi tu tym razem o finanse, nie one są najważniejsze. Szejk Mansour, stojący na czele Abu Dhabi United Group, ma wszak za sobą potęgę finansową Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nie musi się szczególnie mocno troszczyć o stan swojego konta bankowego. Szalone wydatki wpędziły natomiast zespół w kłopoty ze zmieszczeniem się w barierach Finansowego Fair Play.

Dwa lata poza Ligą Mistrzów plus 30 milionów euro grzywny – to kara, którą The Citizens otrzymali za złamanie reguł FFP.

– Klub powiedział nam, że będą apelować i są w stu procentach przekonani, że racja jest po ich stronie – komentował Kevin De Bruyne. – O swojej przyszłości nie chcę spekulować. Czekam na ostateczną decyzję. Dwa lata bez Ligi Mistrzów to bardzo długo, będę się nad tym zastanawiał. Może jeżeli kara obejmie tylko rok… Pomyślę.

Zaczęło się od tego, że portugalski haker wykradł maile działaczy Manchesteru City i przekazał je dziennikarzom niemieckiej gazety Der Spiegel. To kopalnia wiedzy na temat tego, jak sprytnie wymykać się ograniczeniom FFP. Ujawniono sposób, w który szejk Mansour przekazywał klubowi pieniądze większe niż przewidują limity UEFA. Trick był bardzo prosty. Angielski klub miał umowę sponsorską z liniami lotniczymi Etihad, które wykupiły miejsce na koszulce oraz prawa do nazwy stadionu. Umowa opiewała na około 70 milionów funtów. Problem leżał jednak w tym, że 51,5 miliona nie pochodziło od linii Etihad Airlanes, a z kieszeni Mansoura. Jego fundusz przejął na siebie większość kosztów związanych z umową i właśnie w ten sposób City otrzymywało zastrzyk ekstra gotówki od swojego właściciela.

„Jeżeli Manchester City zostanie rzeczywiście wykluczony z Ligi Mistrzów, straty klubu na przestrzeni dwóch lat wyniosą około 170 milionów euro. To ćwierć planowanego na ten okres budżetu”

Gabriele Marcotti (ESPN)

Oczywiście trzeba raz jeszcze podkreślić: nie jest tak, że wydatki niewspółmierne do przychodów klubu rozpoczęły się wraz z przybyciem Pepa Guardioli. Nic z tych rzeczy. To jeszcze za kadencji Roberto Manciniego ekipa „Obywateli” była wzmacniana z rozmachem, który przyćmił chyba nawet dokonania Romana Abramowicza w londyńskiej Chelsea. Właśnie wtedy dokonano machlojek, które stały się przedmiotem zainteresowania śledczych. Ale akurat po Hiszpanie wielu się spodziewało, że może trochę odwrócić ten trend, nieco zmienić politykę klubu. Że postara się wykreować kilka gwiazd z piłkarzy wypatrzonych w prężnie działającej akademii Manchesteru.

Realia są jednak trudne dla młodych zawodników. Na jako-takie zaufanie managera liczyć może w ostatnich latach wyłącznie 20-letni Phil Foden, lider kolejnych angielskich młodzieżówek. No i, w obliczu plagi kontuzji wśród defensorów, Guardiola postawił też na 19-letniego Erica Garcię, wyciągniętego przed trzema laty z FC Barcelony. Poza tą dwójką, przynajmniej w sezonie 2019/20, za prominentnego przedstawiciela młodych-gniewnych może robić chyba wyłącznie 23-letni Ołeksandr Zinczenko. Manager „Obywateli” dokonał zakładanego na starcie jego kadencji odmłodzenia składu, lecz niemal w stu procentach oparł ten proces o zawodników z zewnątrz. W kadrze na bieżący sezon znalazło się dziewiętnastu zagranicznych piłkarzy. Na więcej po prostu nie pozwalają już zasady obowiązujące w Premier League.

Kiedy Guardiola trafił do City, w klubie mówiło się o trzech super-talentach. Piłkarzach z potencjałem na naprawdę wielkie granie. Pierwszym z nich był naturalnie Foden. A dwaj pozostali? Jeden z nich to Brahim Diaz, obecnie gracz Realu Madryt. Drugi to Jadon Sancho z Borussii Dortmund, jeden z najgorętszych towarów na piłkarskim rynku.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

Guardiola wielokrotnie podkreślał, że rozstania z Diazem i Sancho nie były jego decyzją, lecz taka była wola zawodników. – Zrobiliśmy wszystko, by Jadon został z nami, ale on zdecydował się na odejście. W futbolu nigdy nie mówisz „nigdy”, ale wątpię, żeby Sancho wrócił tu za mojej kadencji. Nie wiem, może tak będzie, ale wątpię. Jeśli zdecydował się odejść z Manchesteru, to dlatego, że nie chciał tu być. A skoro nie chciał tu być, to raczej nie marzy o powrocie. Może w przyszłości się to zmieni.

No ale ta wola odejścia z powietrza się przecież nie wzięła. Opinia Guardioli jest taka, że Sancho nie chciał podjąć wyzwania. Zdaniem Sancho, trener wodził go za nos i nie otwierał przed nim wystarczająco szeroko wrót do pierwszego zespołu.

– Chcę powiedzieć bardzo wyraźnie jedną rzecz. Phil Foden ma obecnie miejsce w pierwszym zespole Manchesteru City dlatego, że w klubie pracuje taki a nie inny manager – rozsierdził się Pep po którymś z kolei pytaniu o niewielką liczbę minut, jaką otrzymują u niego wychowankowie. – Gdyby w klubie pracował szkoleniowiec o innym podejściu, Phil nigdy nie dostałby tak znakomitych warunków do rozwoju, zostałby po prostu wypożyczony. Ja jednak rozumiem, że to wyjątkowy zawodnik.

Coś w tym jest. Inna sprawa, że gdyby Guardiola w 2017 roku trochę odważniej postawił na Jadona Sancho, to być może nie byłoby rok później powodu, by ściągać do klubu Riyada Mahreza.

KADROWE ZAWIROWANIA

Można się w ogóle zastanawiać, na ile roztropnie została skonstruowana kadra Manchesteru City. Guardiola bez wątpienia dostał wielu zawodników, którzy idealnie pasują do jego stylu gry, lecz nie sposób przeoczyć, że głębia składu – przynajmniej na niektórych pozycjach – jest dalece niezadowalająca jak na klub, który regularnie bije się na wszystkich możliwych frontach. Spójrzmy choćby na poprzedni sezon. „Obywatele” do ostatniej kolejki szarpali się z Liverpoolem o triumf w Premier League, ostatecznie wychodząc z tej batalii zwycięsko. Ale odnieśli także szereg innych triumfów. Zdobyli Puchar Anglii oraz Puchar Ligi Angielskiej, kompletując tym samym krajowy tryplet. No i dotarli również do ćwierćfinału Champions League.

Najmocniej obciążeni zawodnicy z pola – Laporte, Sterling, B. Silva i Walker – rozegrali na wszystkich frontach przeszło 4000 minut. Jednak nawet piłkarze stanowiący zaplecze podstawowej jedenastki uzbierali tych minut grubo ponad 1000. W ekipie „Obywateli” nawet piłkarze rezerwowi mogąc więc liczyć na sporo okazji do zademonstrowania swoich umiejętności. Sęk w tym, że na niektórych pozycjach w City z jakichś powodów zabrało w bieżącym sezonie wartościowych alternatyw.

„Jestem zmartwiony. Brakuje nam zawodników na kilku pozycjach”

Pep Guardiola (w październiku)

Najbardziej obnażyła te braki kontuzja Aymeric’a Laporte’a, lidera formacji defensywnej The Citizens w minionych rozgrywkach. 31 sierpnia 2019 roku Francuz bardzo poważnie uszkodził prawe kolano i uraz ten wykluczyłby go z gry niemalże na cały sezon, gdyby nie przerwa spowodowana pandemią, którą Laporte skrzętnie wykorzystał na powrót do zdrowia i dojście do optymalnej formy. To jedna z najlepszych wiadomości dla klubu w kontekście najbliższych tygodni. Okazało się bowiem, że w kadrze City brakuje dla Laporte’a konkretnego zmiennika. A kiedy do Francuza na salce rehabilitacyjnej dołączył John Stones, linia obrony Manchesteru zupełnie się już posypała.

6 października obrońcy tytułu przegrali na Etihad z Wolverhampton Wanderers 0:2. Pep zestawił wówczas, patrząc od lewej, następującą linię obrony: Joao Cancelo, Nicolas Otamendi, Fernandinho, Kyle Walker. Ani jednego formalnie lewonożnego gracza w całej formacji defensywnej, bo przecież nawet Cancelo to piłkarz przesunięty z prawej obrony na lewą. To się nie miało prawa udać.

Warto rzucić okiem na skrót tamtego spotkania. Pal już licho gole po wielbłądach w ustawieniu. Największym horrorem były wpadki City w wyprowadzeniu piłki od tyłu, po których „Wilki” mogły nastrzelać co najmniej trzy gole jeszcze przed przerwą.

Manchester City 0:2 Wolverhampton Wanderers (8. kolejka Premier League 2019/20).

Piłkarze Wolves bardzo umiejętnie odcinali prawonożnej defensywie City wygodne korytarze do rozprowadzenia piłki, trafiając tym samym z chirurgiczną precyzją w słaby punkty rywali. Ale kłopoty „Obywateli” z płynnym rozwijaniem ataków to – wbrew pozorom, wszak zespół wciąż zdobywa sporo bramek – nie tylko kwestia jednego nieudanego spotkania. Przerobiony na środkowego obrońcę Fernandinho dwoi się i troi, by wejść w buty Laporte’a, ale jego naturalne ograniczenia na to w pełni nie pozwalają. To zagadnienie zostało bardzo ciekawie przeanalizowane na kanale Football Made Simple.

Spójrzmy na statystyki Fernandinho z sezonu 2019/20 i Laporte’a z sezonu 2018/19.

Fernandinho:
  • 75,5 podania na mecz w Premier League
  • 4,5 dokładnych górnych piłek na mecz (3,2 niedokładne)
  • 63,5 krótkich podań na mecz (4,5 niedokładnych)
Aymeric Laporte:
  • 85,6 podań na mecz w Premier League
  • 4,9 dokładnych górnych piłek na mecz (2,7 niedokładne)
  • 74,1 dokładnych krótkich podań na mecz (3,9 niedokładnych)

Widać wyraźnie, że Laporte w naturalnym dla siebie środowisku, czyli jako półlewy obrońca, czuje się znacznie lepiej niż Fernandinho. Znacznie częściej jest pod grą, ponieważ partnerzy nie muszą troszczyć się o to, by zagrać mu wygodną piłkę. Rzadziej od Brazylijczyka posyła też niedokładne przerzuty, wynikające z lęku przed stratą futbolówki na własnej połowie. Manchester City wciąż notuje najwyższe posiadanie piłki w całej lidze (62%), ale jest ono mimo wszystko na nieznacznie niższym poziomie niż w sezonie 2018/19 (64%), a tym bardziej w sezonie 2017/18 (66,5%). To wszystko przekłada się na więcej klarownych sytuacji dla oponentów. W sezonie 2017/18 współczynnik xG (spodziewane gole) dla przeciwników City wynosił średnio 0,10 na strzał. W kolejnych rozgrywkach – 0,11.

Obecnie? Już 0,16. Z pozoru wygląda to na błahą różnicę, ale klasyk powiedziałbym w tym momencie, że to są właśnie te detale, które na koniec sezonu decydują o tym, kto triumfuje, a kto musi przełknąć gorzką pigułkę porażki.

Wzrosła też liczba kartek, jakie oglądają piłkarze City. Być może to również wynika nie tylko z personalnych kłopotów z obsadą defensywy, ale również z pewnych zgrzytów w początkowej fazie konstruowania akcji ofensywnych, które skutkują stratami. No i koniecznością naprawiania błędów taktycznym przewinieniem.

Kartki:
  • 2017/18: 59 żółtych, 2 czerwone kartki
  • 2018/19: 44 żółte, 1 czerwona kartka
  • 2019/20 (jak dotąd): 54 żółte, 4 czerwone kartki

Można mieć również wątpliwości, co zresztą również podkreśla analityk z kanału Football Made Simple, czy ofensywa City podąża we właściwym kierunku. Jeżeli przypomnimy sobie stupunktowy sezon 2017/18, etatowym lewoskrzydłowym w układance Guardioli był Leroy Sane. Prawa strona boiska należała natomiast w większości spotkań do Raheema Sterlinga. Hiszpański manager w pewnym sensie odwołał się wówczas do zapomnianych już nieco piłkarskich prawideł, ustawiając lewonożnego piłkarza na lewej stronie boiska, a prawonożnego na prawej. Dzięki takiemu rozwiązaniu, Sterling i Sane bardzo mocno rozciągali grę, wchodząc w bezpośrednie pojedynki z bocznymi obrońcami i robiąc ofensywnym pomocnikom mnóstwo miejsca w centralnej części boiska.

Efekty tej strategii mówią same za siebie. Sterling zdobył 18 goli w lidze, dorzucając do tego 11 asyst. Sane z kolei zanotował 10 bramek i 15 podań, po których padła bramka. Obecnie angielski skrzydłowy występuje na lewej stronie boiska. I ma w dorobku 12 bramek, co jest znów świetnym wynikiem. Ale dodał do tego jak dotąd tylko jedną, jedyną asystę.

Raheem Sterling w akcji.

Operowanie na lewym skrzydle niekorzystnie wpływa też na skuteczność dryblingu Anglika, co również znajduje swoje odbicie w statystykach. Na dodatek kiedy skrzydłowi City w tym sezonie – czyli przede wszystkim Sterling oraz Riyad Mahrez – szukają częściej gry w środkowej strefie boiska, dużo większa odpowiedzialność za dostarczanie dobrych dośrodkowań spoczywa na bocznych obrońcach.

To znacząca zmiana względem tego, co Guardiola proponował wcześniej. – Guardiola kazał bocznym obrońcom Manchesteru City poruszać się w skrajnie niecodzienny sposób, gdy zespół znajdował się przy piłce. Zamiast grać na obieg, jak to się przyjęło, Katalończyk chciał, by schodzili oni do środka i wcielali się w rolę dodatkowych środkowych pomocników. Często robił coś podobnego w Bayernie, gdzie mógł liczyć na Davida Alabę i Philippa Lahma, którzy byli naturalnymi bocznymi obrońcami, ale mieli również doświadczenie w grze w drugiej linii – pisał Michael Cox w książce „The Mixer”.

Szkopuł w tym, że Hiszpan z obsadą boków defensywy ma nie lada ból głowy. Benjamin Mendy wciąż nie może dość do optymalnej dyspozycji po wielu kontuzjach, Kyle’owi Walkerowi zdarza się zbierać przeciętne recenzje, a Joao Cancelo jak na razie się w systemie Hiszpana kompletnie nie sprawdził. Powrotu skrzydeł Sane – Sterling jednak nie będzie. Niemiec zawija się z Etihad.

„Sane posiada specjalną jakość, którą trudno znaleźć”

Pep Guardiola

Bayern, wedle medialnych doniesień, zapłaci za skrzydłowego około 50 milionów euro. Dużo i mało. Dużo, jeśli weźmie się pod uwagę, że Sane miał ostatnio kłopoty zdrowotne, no i – delikatnie rzecz ujmując – nie jest to zawodnik słynący z pracowitości oraz super-profesjonalnego podejścia do sportu. Mało, biorąc pod uwagę piłkarską jakość skrzydłowego City.

Pisaliśmy na Weszło, że z jakiegoś powodu przecież Manchester City żądał za niego 150 milionów. Z jakiegoś powodu przedstawił mu ofertę nowego kontraktu, która czekała na niego przez cały sezon. I zapewne czeka również dziś, gdyby jednak zmienił zdanie. Coś nam podpowiada, że tym powodem była zwłaszcza jedna statystyka. „Goals creating situations”, czyli doprowadzenie do sytuacji bramkowej. Liczą się w niej dryblingi, wywalczone rzuty wolne, czy też po prostu podania. Czemu dla Sane jest ona tak ważna?

  • Sezon 2018/2019 – 0.77 GCA na 90 minut, trzecie miejsce w lidze
  • Sezon 2017/2018 – 0.85 GCA na 90 minut, piąte miejsce w lidze

Starzejący się Fernandinho, brak głębi składu jeżeli chodzi o defensywę, niepokojące boki obrony, odejście Sane. Klub opuści także jego żywa legenda, czyli David Silva. Całkiem sporo tych dziur do załatania jak na ekipę stworzoną za tak gigantyczne pieniądze. Na dodatek wzmocnień trzeba będzie dokonywać nieco ostrożniej niż w poprzednich latach, żeby UEFA znów nie wzięła pod lupę dziwacznie skonstruowanych umów sponsorskich, które zapewniają fundusze na kolejne hitowe transfery The Citizens.

LIGA MISTRZÓW

Największą trudnością, jeżeli chodzi o przyciąganie wielkich gwiazd na Etihad Stadium może być okres dwuletniego wykluczenia z rozgrywek Champions League. Oczywiście wciąż istnieje możliwość, że apelacja Manchesteru City przyniesie oczekiwany przez władców klubu rezultat i kara zostanie wycofana, albo ograniczona wyłącznie do srogiej grzywny. Na ten moment jednak „Obywatele” w tabeli Premier League, pomimo drugiej lokaty, nie są uwzględniani jako zespół kwalifikujący się do przyszłorocznej edycji europejskich pucharów.

To zdecydowanie największa rysa na dorobku Guardioli w Manchesterze. Fakt, nie udało mu się trzeci raz z rzędu zdobyć mistrzostwa Anglii, ale tego w całej historii Premier League dokonał tylko sir Alex Ferguson. Dwa tytułu wywalczone w spektakularnym stylu to i tak wystarczający dowód, że Pep sobie w Anglii poradził. Ale występy „Obywateli” w Champions League stanowią doroczne rozczarowanie. Tym bardziej że ekipa Guardioli nie odpadała przecież z rozgrywek w konfrontacjach z późniejszymi triumfatorami.

  • 2016/17 – przegrany dwumecz z AS Monaco (1/8 finału)
  • 2017/18 – przegrany dwumecz z Liverpoolem (1/4 finału)
  • 2018/19 – przegrany dwumecz z Tottenhamem (1/4 finału)

Trzy bolesne prztyczki w nos. A dwa już szczególnie, bo zadane przez konkurentów z Premier League. O ile taktyka Guardioli niezmiennie sprawdza się bez zarzutu w rozgrywkach ligowych, tak jego drużynom od dłuższego czasu brakuje czegoś, by potwierdzić również swoją klasę w Lidze Mistrzów. Od 2011 roku Hiszpan nie odniósł zwycięstwa w tych rozgrywkach, zbliża się już dziesiąta rocznica tamtego triumfu. Złośliwi wypominają Pepowi, że w najważniejszych piłkarskich rozgrywkach Starego Kontynentu jego czary działały tylko wówczas, gdy miał po swojej stronie Leo Messiego, Xaviego oraz Andresa Iniestę.

„Pep nie zasłużył na porażkę z Tottenhamem. To my powinniśmy byli awansować do kolejnej rundy. I zagrać z Ajaksem na arenie imienia Johana Cruyffa”

Txiki Begiristain (dyrektor Manchesteru City)

Nie jest tajemnicą, że Guardiola – zwariowany perfekcjonista i człowiek zafiksowany na punkcie zwyciężania – źle znosi tego rodzaju przytyki. Zwłaszcza, gdy okoliczności odpadnięcia z LM są tak dramatyczne jak w poprzednim sezonie.

Ferran Soriano, jeden z działaczy Manchesteru City, opowiadał na łamach książki „Pep’s City”: – Źle przyjął tę porażkę z Tottenhamem. To zresztą normalne w takich okolicznościach. Khaldoon Khalifa Al Mubarak [prezes klubu] próbował go namówić, że myślał o sezonie w szerszym kontekście. Wciąż mieliśmy szansę, by skompletować cztery trofea w jednym sezonie. Stworzyliśmy w klubie środowisko, gdzie nikt nie traci głowy w obliczu pojedynczej porażki. Nie będziemy ryzykować zachwianiem fundamentów naszego klubu tylko dlatego, że drużyna przegrała mecz. Rozczarowania bolą, ale to twa dzień. Potem trzeba wrócić do pracy. Choć przyznaję, że sam w nocy nie mogłem zasnąć. Krążyła mi po głowie myśl, którą usłyszałem o Manuela Pellegriniego. „Kiedy zwyciężasz, jesteś szczęśliwy, ale to poczucie zaraz ci się wymyka, bo przed tobą kolejny mecz”. Inaczej jest w przypadku porażek. Przez nie człowiek potrafi miesiącami frustrować się i wściekać. Ale na koniec trzeba wyciągnąć z nich lekcję.

Pep Guardiola.

Czy Guardiola wyciągnął nauczkę z porażek w ostatnich dwumeczach? Cóż, na razie trudno to stwierdzić, ale pierwsze starcie fazy pucharowej udało się „Obywatelom”, co tu kryć, znakomicie. Angielska drużyna pokonała 2:1 Real Madryt na Estadio Santiago Bernabeu i jest już bardzo blisko awansu do ćwierćfinału rozgrywek. A tam, biorąc pod uwagę nietypową formułę miniturnieju, może się wydarzyć właściwie wszystko. Nie ma już jednak w stawce Liverpoolu, nie ma też Tottenhamu. Chelsea jest jedną nogą za burtą, drugą nogą stoi na skórce od banana. Tym razem żadna z angielskich ekip nie podstawi już Manchesterowi nogi na drodze do finału.

Paradoksalnie perspektywa wykluczenia z rozgrywek może okazać się dodatkowym bodźcem dla poszczególnych zawodników. Podwójną motywacją. Guardiola i jego drużyna – być może pierwszy raz w trenerskiej karierze Hiszpana, nie licząc debiutanckiego sezonu z Barcą – nie jest traktowana jako faworyt do triumfu. Po trzech rozczarowujących sezonach „Obywatele” nie mogą już uchodzić za głównego kandydata do zwycięstwa w rozgrywkach, a ligowy regres formy tylko to podkreśla.

Sam Pep jak gdyby przestał być już obiektem powszechnych zachwytów. Obecnie glorią chwały przyćmiewa go Juergen Klopp, który teraz przywrócił Liverpool na mistrzowski tron, a Ligę Mistrzów zgarnął już rok temu. To niemiecki manager jest na ten moment postacią numer jeden na trenerskim rynku, nie Guardiola.

Klopp to najlepszy menedżer na świecie, gdy mówimy o widowiskowości prowadzonych przez niego drużyn”

Pep Guardiola

Sam Hiszpan głośno o tym mówi. Bardzo często zdarza mu się komplementować zdolności Kloppa i styl gry jego zespołów. Po części jest to naturalnie zwykły, szczery gest sympatii. Ale można się w nim na upartego również doszukać przemyślanej, psychologicznej gry. Na „najlepszym” szkoleniowcu spoczywa bowiem presja ciągłego udowadniania swojej wyższości nad resztą. A to można osiągnąć tylko za pośrednictwem kolejnych zwycięstw i trofeów. Jeżeli tych brakuje, aspirujący do statusu „najlepszego” szkoleniowiec swoją postawą naraża się wyłącznie na śmieszność. Kryjąc się przed krytyką za puklerzem złożonym z osiągnięć sprzed lat. Jak Jose Mourinho i jego „Trzy tytuły! Szanujcie to! Szanujcie to!”.

Guardiola na pewno pali się więc, by z Pucharem Mistrzów w dłoni wykrzyczeć w stronę krytyków słowa, którymi przed laty zasłynął Rudy Tomjanovich: „Nigdy nie lekceważycie serca mistrza”. Łatwo – to banał, ale trzeba go napisać – mu to nie przyjdzie. Jednak lepsza okazja na triumf w Champions League dla Manchesteru City, przynajmniej w tym kształcie drużyny, może się nie pojawić.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju

AbsurDB
1
Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju
Niemcy

Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
1
Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Anglia

Anglia

Poruszający wywiad Richarlisona. Brazylijczyk przyznał się do walki z depresją

Maciej Szełęga
8
Poruszający wywiad Richarlisona. Brazylijczyk przyznał się do walki z depresją

Komentarze

4 komentarze

Loading...