Reklama

Jakub Kamiński: „Nie miałem łatwo. Musiałem pożyczać od kolegów na buty”

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

30 czerwca 2020, 08:48 • 11 min czytania 7 komentarzy

– Nie wywodzę się z bogatej rodziny. Przychodząc do Lecha, musiałem np. pożyczać od starszych kolegów na buty. Wiedziałem, że na te pieniądze muszę sobie zapracować, więc nie wydawałem nigdy na prawo i lewo – mówi w rozmowie z „Super Expressem” objawienie trwającego sezonu PKO Bank Polski Ekstraklasy, Jakub Kamiński z Lecha Poznań.

Jakub Kamiński: „Nie miałem łatwo. Musiałem pożyczać od kolegów na buty”

GAZETA WYBORCZA

Co zdecyduje Arkadiusz Milik? Polak jest rozchwytywany, kontrakt ma ważny jeszcze tylko przez rok. Może wykonać skok na naprawdę głęboką wodę.

Najatrakcyjniejszą i ponoć konkretną propozycję złożył Milikowi Juventus. Według informacji RaiSport, potwierdzanych potem przez lokalne media turyńskie, strony ustaliły warunki finansowe – piłkarz miałby pobierać blisko 5 mln euro za sezon, czyli prawie podwoić aktualne zarobki. Ale ofert spływa więcej. Najpierw, już wczesną wiosną, zabiegał o napastnika Milan, od wielu tygodni intensywnie ma wypytywać o niego Atlético Madryt, zainteresowanie zgłaszają kluby angielskie, także te mocne – jak Arsenal, Tottenham czy Manchester United.

Co naturalnie nie oznacza, że wszyscy wymienieni zabijają się o transfer. Raczej rozważają nazwiska z dłuższej listy i monitorują rynek, na którym mnóstwo jeszcze podczas wakacji się zdarzy – niepewności jest więcej niż zazwyczaj o tej porze, bo z powodu pandemii nie wiadomo jeszcze nawet, kto awansuje do Ligi Mistrzów. Królują znaki zapytania.

SUPER EXPRESS

Robert Lewandowski coraz bliżej Złotego Buta. Rywalizuje już w zasadzie tylko z Ciro Immobile. Czy raczej: czeka, co zrobi Włoch.

Immobile też grał w sobotę i zdobył bramkę z rzutu karnego, w wygranym 2:1 meczu z Fiorentiną. Żeby dogonić Polaka, napastnik Lazio Rzym musiałby w ostatnich 10 meczach strzelić 6 goli. A prawda jest taka, że Włoch jest raczej jedynym rywalem, bo inni albo skończyli sezon, albo mają za dużą stratę.

Reklama

Drugi ex aequo jest Timo Werner. 28 bramek dla RB Lipsk to świetny wynik, ale też nie zostanie już poprawiony, bo Bundesliga, zakończyła rozgrywki.

Piotr Chołdrych rozmawia z Jakubem Kamińskim, 18-letnim rewelacyjnym skrzydłowym Lecha.

– Twardo stąpam po ziemi, nie miałem w życiu łatwo i nie jestem człowiekiem, któremu odbije po golach albo z powodu pieniędzy.

Co to znaczy, że nie miałeś lekko w życiu?

– Nie wywodzę się z bogatej rodziny, ale było zawsze bardzo sportowo. Mama była gimnastyczką, tata akrobatą, od dziecka spędzałem czas na sali, do piątej klasy podstawówki trenowałem równolegle piłkę i gimnastykę. Pieniędzy nigdy nie było za dużo, przychodząc do Lecha, musiałem np. pożyczać od starszych kolegów na buty. Wiedziałem, że na te pieniądze muszę sobie zapracować, więc nie wydawałem nigdy na prawo i lewo, z pierwszego kontraktu też wszystkie pieniądze oszczędzałem. Tak naprawdę, od 13. roku życia, kiedy wyjechałem do internatu, radziłem sobie sam, dzięki temu uważam się za osobę, jak na swój wiek, bardzo dojrzałą i nie mam problemu, by poukładać sobie takie życiowe sprawy.

RZECZPOSPOLITA

Karim Benzema. Od buntownika po lidera Realu Madryt. Francuz przeszedł wielką metamorfozę.

Ubiegły sezon Benzema zakończył z 30 bramkami we wszystkich rozgrywkach, w obecnym uzbierał 22. Na liście najlepszych strzelców klubu (244 gole) wyprzedził Ferenca Puskasa (242), przed nim są już tylko Santillana (290), Alfredo Di Stefano (308), Raul (323) i absolutny rekordzista Cristiano Ronaldo (450). Trudno oprzeć się wrażeniu, że odejście Portugalczyka do Juventusu pozwoliło Benzemie wyjść z jego cienia (…).

Reklama

Francuski napastnik nie ogranicza się jednak do polowania na bramki, o czym świadczy aż 21 asyst w ostatnich dwóch sezonach. „Nie jest drapieżnikiem w stylu Ronaldo i Van Nistelrooya ani takim kłusownikiem jak Raul. Na jego grze korzystają wszyscy. Jest także nauczycielem i mentorem dla młodszych: Viniciusa, Rodrigo i Brahima” – pisze „AS”, a „Marca” dodaje: „Jeśli nie lubicie Benzemy, nie lubicie futbolu”.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Radosław Majecki podobno najbardziej charakterem przypomina Artura Boruca. A skoro tak, to nie mogłaby chyba Legia znaleźć lepszego zastępstwa niż… sam Boruc. I coraz więcej na taki ruch wskazuje.

Majecki był bardzo ważnym punktem w drużynie, która ma w lidze aż 11-punktową przewagę i czeka na przypieczętowanie mistrzostwa Polski, ale może się okazać, że kibice nie będą musieli rozpaczać po odejściu utalentowanego 20-latka. Może go bowiem zastąpić ten, którego zdaniem trenera Krzysztofa Dowhania – legijnego speca od szkolenia bramkarzy – Majecki przypomina pod względem charakteru. W niedzielę „Super Express” podał informację, że możliwy jest powrót do Warszawy Artura Boruca – człowieka przez kibiców przy Łazienkowskiej uwielbianego, nie tylko byłego piłkarza ich klubu, ale też zadeklarowanego legionisty. Temat ten nie pojawia się po raz pierwszy.

– Kilka lat temu prowadziliśmy z nim już takie rozmowy. Wtedy Artur mówił, że mamy Dušana Kuciaka, Arka Malarza, więc nie jest potrzebny – wspominał w niedzielnym „Magazynie Sportowym” Dowhań. – Byłby to bardzo dobry ruch ze strony klubu, gdyby w tej chwili udało się pozyskać Artura. Teraz kończy się jego kontrakt z Bournemouth, które walczy o utrzymanie. Jeśli zespół zostanie w Premier League, to wiem, że Anglicy wykazywali chęć przedłużenia z nim kontraktu o rok. Nic nie jest jednak jeszcze rozstrzygnięte – dodawał szkoleniowiec.

Kamil Jóźwiak grał świetnie przez niemal cały sezon, teraz jednak inny skrzydłowy przejął palmę pierwszeństwa. Chodzi o Jakuba Kamińskiego.

We Wrocławiu to właśnie 18-latek przejął rolę motoru napędowego ofensywy, bo oprócz udziału przy trafieniu na 1:0 także drugi gol był efektem wywalczonego przez niego rzutu karnego. Po wznowieniu rozgrywek młokos zdążył już błysnąć także w poprzednich meczach, strzelając swoje dwa pierwsze gole w ekstraklasie. Chociaż on także miał krótki moment przestoju, a w spotkaniu z Pogonią w ubiegłą środę wylądował nawet na ławce rezerwowych. Trzeba jednak pamiętać o tym, że dla niego jest to pierwszy rok w dorosłej piłce. Rozegrał dopiero 20 meczów w ekstraklasie, ale robi błyskawiczne postępy i jego osiągnięcia na tym etapie kariery są niemal identyczne jak… Jóźwiaka na początku jego gry w Lechu. Do podstawowego składu Kamiński przebił się nawet znacznie szybciej od starszego o cztery lata kolegi. To dobrze wróży na jego piłkarską przyszłość.

Kamil Mazek – pamiętacie jeszcze? Były skrzydłowy Ruchu Chorzów stracił ostatnie trzy lata w Zagłębiu, głównie z powodu kontuzji. Teraz rozstaje się z „Miedziowymi”.

Wychowanka Akademii Legii uważano za jednego z najbardziej utalentowanych polskich skrzydłowych. Kiedy na początku 2017 roku nie zamierzał przedłużyć wygasającego kontraktu z Ruchem Chorzów, interesowało się nim pół ligi, a Zagłębie słusznie przedstawiło zatrudnienie piłkarza jako negocjacyjny sukces. Szybko jednak zaczęły się kłopoty. Na początek ówczesny trener Piotr Stokowiec uznał, że nowy zawodnik do gry będzie wchodził z ławki. Niespecjalnie udana wiosna miała swoje konsekwencje, bo selekcjoner Marcin Dorna nie powołał Mazka do kadry na mistrzostwa Europy U-21 rozgrywane w Polsce. Potem było już tylko gorzej. W ciągu trzech i pół roku Mazek w barwach Zagłębia w ekstraklasie rozegrał zaledwie 16 meczów, w których strzelił dwa gole. Wszystko z powodu kontuzji – nowych, powtarzających się, przypadkowych i wymagających przedłużonego leczenia.

— Zaczęło się od kolana.  I jak się zaczęło, tak nie mogło się skończyć – przypomina Mazek historię swoich nieszczęśliwych przypadków.

Marcus da Silva wierzy do końca. Nawet mimo tego, że matematyka i procentowe szanse na utrzymanie Arki są bezlitosne.

Po wygranej z Zagłębiem (3:2) nadzieje na utrzymanie mocno wzrosły. Porażka z Rakowem sprawiła, że powietrze z was uleciało?

— Każdy wie, że nasza sytuacja jest trudna. Jednak jestem przekonany, że dopóki będą matematyczne szanse na utrzymanie, każdy będzie walczył do końca. Nie wyobrażam sobie innego podejścia. W piłce nie takie rzeczy się zdarzały. Do Kielc pojedziemy po trzy punkty, zresztą nie mamy już innego wyjścia. Trzeba wygrywać wszystko do końca. Może się okazać, że i to nie wystarczy, bo musimy się oglądać na Wisłę Kraków i liczyć na jej potknięcia. Niezależnie od tego, na którym miejscu zakończymy ten sezon, musimy go zakończyć honorowo.

Udana końcówka jesieni zapowiadała spokojniejszą wiosnę. Tymczasem wiele punktów Arka zgubiła u siebie z bezpośrednimi rywalami.

— Zawsze powtarzam, że jak nie idzie, to nie idzie i nawet szczęście nie pomoże. Nie znam drużyny, która spisuje się słabo cały sezon, a na koniec wygrywa fartem. Wielokrotnie pokazywaliśmy, że potrafimy grać w piłkę i jak mieliśmy swój dzień, to triumfowaliśmy niezależnie od klasy przeciwnika. Na pewno nie możemy grać tak, jak w pierwszej połowie z Rakowem. Naprawdę trudno jest zwyciężyć, przegrywając dwoma bramkami do przerwy, zwłaszcza na wyjeździe.

Barcelona mierzy się dziś z Atletico. Jeśli nie wygra, w Katalonii mogą zapomnieć o mistrzostwie kraju.

Z perspektywy Barcelony hit nie mógł nadejść w gorszym momencie. W trakcie pandemii klub przeżywał liczne problemy, jednak zeszły one na dalszy plan w momencie powrotu na boisko. Teraz mówi się o fatalnej grze Katalończyków. Setien mówił, że „gwarantuje tylko piękny styl”, ale go nie widać. Obrońcy tytułu grają brzydko, a drużyna jest rozbita kłótniami. Praca na Camp Nou po prostu przerosła 61-letniego trenera.

Katalońskie media informują, że pozycja Setiena jest bardzo słaba. Mówi się, że stracił zaufanie piłkarzy, którzy nie rozumieją ani jego filozofii gry, ani jego porad. Dowody widzieliśmy już w Vigo. Gdy Luisa Suareza zapytano o przyczynę wyjazdowych problemów zespołu (z Setienem 3 wygrane, 3 remisy, 3 porażki), odpowiedział: „Po coś są trenerzy”. Ujawniono też napięcia na linii Leo Messi – Eder Sarabia. Asystent Setiena dwukrotnie próbował skontaktować się z Argentyńczykiem, ale ten go nie słuchał. – Leo kompletnie zignorował to, co chciał przekazać mu Sarabia. To dowód na wewnętrzny podział w klubie – stwierdził Jorge Valdano, legenda Realu.

SPORT

Piasta Gliwice czekają cztery finały. Do wzięcia są medale, ale można też wypaść poza podium i z pucharów.

W gliwickim obozie zdają sobie sprawę, że celem numer jeden jest obrona srebra/podium. Łatwe to jednak nie będzie, bo jeśli ktoś myślał, że tylko Lech Poznań „postawi się” mistrzom z Górnego Śląska, ten szybko musiał zweryfikować swoje prognozy. Śląsk Wrocław wbrew powszechnej opinii „nie spuchł” i nadal punktuje. W dodatku do tego tria dołączyła Lechia, która wyraźnie nabiera wiatru w żagle.

Różnice między Piastem a resztą są minimalne (1 i 2 pkt.). Co prawda gliwiczanie po 30. kolejce też zajmowali drugą lokatę, co stanowi handicap w rundzie finałowej, ale każdy scenariusz jest możliwy. Piast jednak mimo dwóch porażek na początku zmagań w grupie mistrzowskiej ma jednak kilka atutów w ręku. Dwa były widoczne zwłaszcza w meczu z Legią. To dojrzałość taktyczna i mądrość. Widać, że mistrz Polski zebrał doświadczenie i że jest zgrany od dawna. Nawet na trudnym terenie i w osłabieniu Piast prezentował się tak, że mógł dowieźć trzy niezwykle cenne punkty. Taka odpowiedzialna gra, pozbawiona błędów może pomóc w najważniejszym momencie sezonu.

Co zrobi Odra Opole? Poda tlen Chojniczance, czy zepchnie ją w przepaść?

Gdy gra idzie o życie, to każdy chwyt wydaje się dozwolony. Stawka dzisiejszego meczu jest gigantyczna. Zwycięstwo Odry sprawi, że powiększy przewagę nad rywalem w walce o utrzymanie aż do 11 punktów, co w połączeniu z lepszym bilansem bezpośrednich spotkań sprawi, że w praktyce będzie już nie do dogonienia. Goście mogą więc postawić dziś duży krok w przepaść, zaś gospodarze – duży krok ku utrzymaniu. Choć po wznowieniu rozgrywek są trzecim najlepiej punktującym zespołem zaplecza ekstraklasy, to zapasu nad otwierającym strefę spadkową Chrobrym nie mają żadnego, a stale tracą też punkt do GKS-u Bełchatów.

Zagłębie Sosnowiec miało grać o powrót z ekstraklasy, tymczasem tłucze się o utrzymanie. Ma tylko 3 punkty przewagi nad strefą spadkową.

Sosnowiczanie mocno skomplikowali sobie sprawę piątkową porażką u siebie z Odrą Opole. Gdyby wygrali, wskoczyliby do strefy gwarantującej grę w barażach o ekstraklasę. Tymczasem to goście zainkasowali komplet punktów i opuścili strefę spadkową. Dziś zespół Krzysztofa Dębka będzie się mierzył z bezpośrednim sąsiadem w tabeli, znajdującą się tuż za nim w ligowej tabeli Sandecją. W Nowym Sączu zanosi się więc na emocjonujący pojedynek zważywszy, że rywale sosnowiczan przegrali dwa ostatnie mecze.

– To dobrze, że gramy tak szybko, bo nie ma czasu na rozpamiętywanie tego, co wydarzyło się w piątek. Mamy okazję do szybkiej rehabilitacji i taki jest nasz cel. O ostatnim meczu już nie myślimy. Wiemy gdzie były błędy, trzeba wyjść na kolejny mecz i wygrać zmazując jednocześnie plamę po Odrze. Słabo to wyglądało, rywale szybko strzelili bramkę i ustawili sobie mecz, a my męczyliśmy się w ataku pozycyjnym. Jeśli nie chcemy mieć większych kłopotów, to we wtorek musimy zapunktować – dodaje gracz sosnowieckiego klubu, Tomasz Nawotka.

Dla GKS-u Tychy także mecze prawdy, ale w górnej części tabeli.

Wszyscy w Tychach czekają na przełamanie złej serii występów na swoim boisku, na którym ostatni raz ze zwycięstwa tyszanie cieszyli się 3 listopada, po pokonaniu Stomilu Olsztyn. Każdy zastanawia się więc nad tym co zrobić, żeby odczarować Stadion Miejski?

– Z tego co analizujemy na odprawach wynika, że tracimy bramki nie wtedy, kiedy przeciwnik ma przewagę liczebną, ale wtedy gdy stoimy przy przeciwniku, ale nie przeszkadzamy mu – tłumaczy Grzeszczyk. – To jest chyba bardziej brak koncentracji niż tego, że się otwieramy i chcemy zdobywać bramki. Musimy o tym pamiętać, bo przed nami są teraz mecze prawdy. Jest bardzo duży ścisk w tabeli. Jeżeli naprawdę zasługujemy, żeby być w szóstce i grać w barażach, to zwycięstwa w środę i sobotę dadzą nam miejsce w czołówce. Jeżeli nie wygramy, to widocznie nie zasługujemy na baraże, bo jesteśmy słabszym zespołem od Termaliki i Miedzi, która teraz ma punkt więcej i z którą zagramy w Legnicy w sobotę.

Dziś miał się odbyć finał Pucharu Polski podokręgu Bytom. Miał, bo Gwarek Tarnowskie Góry odda mecz walkowerem.

Dziś o 18.00 przy Frycza-Modrzewskiego w Bytomiu miał się odbyć finał Pucharu Polski na szczeblu bytomskiego podokręgu między Szombierkami a Gwarkiem Tarnowskie Góry. Miał, ale na 99% się nie odbędzie i goście oddadzą go walkowerem. Od listopada nie grali o stawkę, dopiero wczoraj wznowili treningi, a nie doszli do porozumienia z rywalami i włodarzami podokręgu w sprawie ustalenia dogodnego dla siebie terminu. To, że nie pasuje im dzisiejsza data, sygnalizowali wielokrotnie.

– Nie pojadę z drużyną na ten mecz. Byłaby to skrajna głupota i nieodpowiedzialność, wykluczająca mnie z grona trenerów. Musiałbym chyba momentalnie złożyć licencję, jeśli postąpiłbym inaczej, narażając chłopaków na grę po takiej przerwie. Dla mnie to skandal. Zastanawiam się nad złożeniem zbiorowego pozwu, bo odebrano nam możliwość grania o puchar i pieniądze – grzmi Krzysztof Górecko, szkoleniowiec Gwarka.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Inne kraje

Vinicius zmarnował rzut karny. Blamaż Brazylii z Wenezuelą [WIDEO]

Patryk Stec
6
Vinicius zmarnował rzut karny. Blamaż Brazylii z Wenezuelą [WIDEO]

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Miasto zleci audyt w Śląsku Wrocław. Kolejny krok do prywatyzacji

Patryk Stec
1
Miasto zleci audyt w Śląsku Wrocław. Kolejny krok do prywatyzacji

Komentarze

7 komentarzy

Loading...