Proszę teraz znaleźć 20 minut wolnego czasu, zamknąć się w pokoju i usiąść wygodnie – bo temat jest bardzo poważny i wymaga przeanalizowania. Na pierwszy rzut oka to co za moment napiszę wyda się wam w najlepszym razie dziwne, w najgorszym nieuczciwie, ale zapewniam, że jak podejdziecie do tego na spokojnie to spojrzenie się zmieni.
Miejmy to za sobą: Korona Kielce i Arka Gdynia powinny zostać utrzymane w ekstraklasie.
Teraz dam wam kilka chwil na zwyzywanie mnie od debili (ew. od sprzedawczyków, bo znam się z właścicielem Arki), a jeśli mamy to już za sobą, to proponuję przeczytać dalej.
Niech chodzi ani o Koronę, ani o Arkę, ale o system rozgrywek. Jak wiadomo, od sezonu 2021/2022 w ekstraklasie będzie występować 18 zespołów, co oznacza, że najbliższy sezon będzie sezonem przejściowym. Najważniejsza zmiana: spadnie zaledwie jedna drużyna z ekstraklasy.
W ekstraklasie mamy dwa rodzaje emocji: emocje dla bogatych, czyli walka o mistrzostwo kraju, oraz emocje dla biednych, czyli walka o utrzymanie. Z wielkim prawdopodobieństwem możemy założyć, że przy spadku jednej drużyny ten drugi rodzaj emocji w ogóle nie wystąpi, tzn. wystarczająco wcześnie będziemy wiedzieć, który klub się wykrzaczył na amen, tak jak w tym roku ŁKS Łódź, a rok wcześniej Zagłębie Sosnowiec. Jeśli Legia znowu odskoczy, czego przecież wykluczyć nie wolno, na czym będą polegały ligowe emocje? Te najmocniejsze, a nie związane z awansami do pucharów? Będziemy mieli rozgrywki jałowe. Wyobraźmy sobie – a przecież można sobie wyobrazić to dość łatwo – że do ekstraklasy awansuje Warta Poznań. Czy ktoś będzie zdziwiony, jeśli ten biedny przecież klub przez całą jesień uciuła dziesięć punktów i stanie się murowanym spadkowiczem? No chyba nie.
Liga z jednym spadkowiczem będzie przeraźliwie nudna, ponieważ przez bardzo długą część sezonu połowa klubów będzie grała zupełnie o nic. Zupełnie o nic. Mam wrażenie, że nie będzie to interesowało ani kibiców na stadionach, ani tym bardziej telewidzów. Dla utrzymania poziomu zaangażowania, który przyciąga ludzi na trybuny i przed telewizory, trzeba namacalnej stawki.
Popatrzmy na kluby, które w tym roku mogą wejść do Ekstraklasy. Podbeskidzie organizacyjnie w porządku, Stal Mielec z kłopotami finansowymi, Warta Poznań bidna jak mysz kościelna, Radomiak też bidny. Miedź w porządku jak najbardziej, Bruk-Bet bogaty, no ale z Niecieczy. I Tychy w miarę ok.
Za chwilę możemy mieć ekstraklasę z Podbeskidziem, Stalą i Wartą (albo np. Bruk-Betem zamiast Warty), dodatkowo z Wisłą Płock ze starym i pustawym stadionem, z Rakowem w Bełchatowie – i to jest 30 procent ligi, z której w dodatku spada tylko jeden zespół. Gwarantuję wam: w grudniu będziecie się ciąć tępą żyletką. A jeśli lider zbuduje sobie dużą przewagę w tabeli, to po prostu zapomnicie o tych rozgrywkach na kilka miesięcy. Oglądalności spadną na pysk.
A to przecież nie koniec argumentów…
Już wiadomo, że sezon 2020/2021 wystartuje zdecydowanie później niż zazwyczaj. 31 lipca zakończy się baraż o ekstraklasę, a więc ktoś dopiero wtedy dowie się, że w niej ostatecznie zagra. Takiemu klubowi trzeba dać i czas na krótki odpoczynek (piłkarze), i czas na intensywną pracę (działacze). Realnie trzeba zakładać, że najwcześniej trzy tygodnie później może wystartować ekstraklasa. A więc półtora miesiąca później niż zazwyczaj! Jednocześnie w 2021 odbędą się mistrzostwa Europy (oraz co może mniej istotne, młodzieżowe mistrzostwa europy, do których trzeba dokończyć eliminacje). W terminarzu zrobi się nieprawdopodobnie ciasno. Jak zmieścić 37 kolejek? Da się w ogóle to zrobić? Rozwiązaniem byłoby 30 kolejek, czyli bez grupy mistrzowskiej i spadkowej, ale nie jestem pewien, jak do tego podejdzie telewizja (zdecydowanie mniej meczów).
Dlatego mam wrażenie, że oba te kłopoty da się rozwiązać już teraz, a okoliczności są wymarzone. Powiększamy ligę do 18 zespołów już teraz, a nie dopiero za rok. Mamy dzięki temu 34 kolejki zamiast 37, a jednocześnie utrzymujemy emocje związane ze spadkami (znowu spadają trzy drużyny, oby Arka i Korona – byłoby sportowo). Nie ma nikogo poszkodowanego. W tym roku emocje związane z degradacjami i tak mieliśmy, bo nikt nie zakładał innego scenariusza i kluby walczyły mniej lub bardziej nieudolnie o utrzymanie, a dopiero po wykonaniu całej tej walki dowiedzą się, że otrzymują prezent. Nie one jedyne, przyznajmy, bo to nie jest normalny czas w futbolu, na skutek pandemii i tak gmeraliśmy przy przepisach (awans Hutnika Kraków do II ligi), a wcześniej uznano – moim zdaniem słusznie – że nie ma sensu wyrzucać z ligi Rakowa, nawet jeśli – łagodnie mówiąc – licencyjna sytuacja tego klubu nie jest klarowna. To nie jest więc tak, że w polskiej piłce litera prawa jest nadrzędna. I może dobrze, że tak nie jest – może czasami do sensownych rozwiązań i w szczególnych okolicznościach trzeba dopiero dorobić odpowiednie przepisy.
Korona i Arka – niby obdarowane – posłużyłyby jako narzędzie, żeby następny sezon uratować. Bez takiego zabiegu może to być produkt nieoglądalny, co chyba nie jest w interesie kibiców, telewizji oraz sponsorów. Sprzedawanie sportu to sprzedawanie emocji (właśnie dlatego nie oglądamy tłumnie meczów sparingowych), a jest bardzo możliwe, że pchamy się w sezon wybitnie sparingowy. I co ważne – mamy w ręku wszystkie narzędzia, by tego uniknąć. Tylko czy będziemy chcieli?
Czekam na argumenty przeciwko mojemu rozwiązaniu. Jestem bardzo ciekawy.