Reklama

„W końcu wróciliśmy na tę pieprzoną grzędę”

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 czerwca 2020, 12:23 • 13 min czytania 12 komentarzy

– Liverpool zdominował ligę. Były łzy. Oglądałem mecz Chelsea-City jednym okiem. Nie chciałem się na nim skupiać. Kończyłem książkę, starałem się wyłączyć z emocji, ale się nie dało. Jestem kibicem, pracowałem w klubie, w moich żyłach płynie czerwona krew Liverpoolu. Jak Willian strzelił karnego, jak piłka wpadła do bramki, to był wielki wybuch emocji. A po ostatnim gwizdku, to chyba wszyscy w mojej dzielnicy słyszeli moje okrzyki radości. Poszedł szampan. Cały taras zalałem Prosecco. Niesamowita historia. Jedyna w swoim rodzaju. Mistrzostwo po 30 latach. Po tylu próbach, latach oczekiwania na ten Święty Graal, udało się – mówi w rozmowie z nami Rado Chmiel, wielki fan Liverpoolu, Kibic Roku 2014, tłumacz książek o The Reds i człowiek, w którego żyłach płynie czerwona krew. Zapraszamy. 

„W końcu wróciliśmy na tę pieprzoną grzędę”

*** 

Czy dzwonienie do kibica Liverpoolu dzień po mistrzostwie kraju, to jakiś kompletnie poroniony pomysł?

Nie! Można dzwonić. Nie ma problemu. Ale rozbawiłeś mnie tym, przyznam, bo coś w tym mogło być. Świętowaliśmy wczoraj, w ogródku, leciutko, z sąsiadami. Reszta świętowania nas jeszcze czeka. Trzeba też spełniać swoje obowiązki. Nie jest tak, że całkowicie wszystko odpuszczam teraz całe życie. To byłoby za dużo. Tytuł się liczy, ale trzeba być chociaż trochę odpowiedzialnym.

Kibicowanie Liverpoolowi jest teraz najłatwiejsze w twojej kibicowskiej karierze?

Przepiękna chwila. Wiem już, jak smakuje mistrzostwo Anglii i smakuje niepowtarzalnie. Kibicuję klubowi 21 lat. Od 1999 roku. Były wzloty i upadki. Puchary, wygrane, ale też ciężkie chwile i przegrane, jak w 2009 przed przejęciem klubu przez Johna Henry’ego, obecnego właściciela klubu, gorsze dni z Royem Hodgsonem. Czasami… Brakuje mi słów na to wszystko. Pamiętamy, 2014 rok, przegrana mistrzostwa z Manchesterem City. Smutny moment, ale ja akurat wtedy wygrałem statuetkę Kibica Roku i to było moje małe prywatne mistrzostwo Anglii. A teraz? Nie wiem, jak o tym wszystkim mówić, jak to opisywać, piękne uczucie, a to i tak mało powiedziane.

Zdobycie w tym roku lauru Kibica Roku byłoby dopiero nie lada wyczynem, nie?

Wiesz co, ciężko powiedzieć. Jak zdobyłem tę nagrodę sześć lat temu, to ta kategoria podczas kolejnych gal wewnątrz-klubowych nie była już przyznawana. Wydaje mi się, że mam jedyny i historyczny taki tytuł. Kosmos. Jak sobie o tym pomyślę, jak sobie to wszystko ułożę, że ta statuetka leży u mnie w domu, że teraz na nią patrzę, to łzy same napływają mi do oczu.

Reklama
Wczoraj też pojawiły się łzy wzruszenia czy to było spełnienie formalności? Już od połowy sezonu oczywiste stało się, że tylko cud może odebrać mistrzostwo Liverpoolowi. 

Liverpool zdominował ligę. Przewaga nad Manchesterem City jest bezdyskusyjna. 25 punktów. Tytuł zaklepany na siedem kolejek przed końcem, to precedens w Premier League, bo nikt wcześniej chyba tak szybko nie zapewnił sobie mistrzostwa. Były łzy. Oglądałem mecz Chelsea-City jednym okiem. Nie chciałem się na nim skupiać. Kończyłem książkę, starałem się wyłączyć z emocji, ale się nie dało. Jestem kibicem, pracowałem w klubie, w moich żyłach płynie czerwona krew Liverpoolu. Jak Willian strzelił karnego, jak piłka wpadła do bramki, to był wielki wybuch emocji. A po ostatnim gwizdku, to chyba wszyscy w mojej dzielnicy słyszeli moje okrzyki radości. Poszedł szampan. Cały taras zalałem Prosecco. Niesamowita historia. Jedyna w swoim rodzaju. Mistrzostwo po 30 latach. Po tylu próbach, latach oczekiwania na ten Święty Graal, udało się.

Liga Mistrzów sprzed roku czy mistrzostwo Anglii z tego roku?

Zdecydowanie mistrzostwo Anglii. Nawet pomimo czasów pandemicznych, tego, że nie możemy świętować na ulicach, chociaż i tak wszyscy widzieli zdjęcia tego, co działo się pod Anfield i w mieście, na naszej ulicy słyszeliśmy fajerwerki, ludzie jeździli samochodami po ulicach i trąbili, to jest to wielki dzień dla każdego kibica Liverpoolu. Jasne, Liga Mistrzów smakowała niesamowicie. Parada była genialna. Świętowanie z mnóstwem ludzi, widzenie pucharu na żywo, piękne, piękne, piękne, ale to był szósty puchar Ligi Mistrzów w historii klubu, choć też oczekiwany długo, bo od 2005 roku. Ale przy tym dla każdego fana Liverpoolu najważniejsze było mistrzostwo Anglii. Pierwsze od 30 lat. Parafrazując sir. Alexa Fergusona, powiem, że w końcu wróciliśmy na tę pieprzoną grzędę.

Na ilu meczach Liverpoolu w tym sezonie byłeś?

Ostatnim stadionowym meczem był ten z Atletico w Lidze Mistrzów. Byłem na grudniowych derbach z Evertonem. Wygranych 5:2. Na spotkaniu z Manchesterem United. Ciężko zliczyć. Kilkanaście meczów udało się zebrać. W miarę regularnie zdarzało mi się chodzić na stadion. Właściwie tylko, jak miałem taką możliwość, a jak nie, to oglądałem w domu z narzeczoną.

Ale powiem ci, że z wiekiem przyszło mi coś takiego, że wolę oglądać mecze w telewizji, podczas transmisji, niż na stadionie. Nie patrzę na spotkanie tak emocjonalnie, z takim kibicowskim zacięciem, choć to oczywiście dalej we mnie jest. Dalej podsycam iskrę, płomień, nie odcinam się od tego. Futbolowa ekstaza jest ciągle żywa, ale coraz częściej i coraz bardziej pochłania mnie bardziej analityczne spojrzenie na ten sport. Lubię patrzeć na ten sport bardziej taktycznie, obserwować formacje, różnice, przesunięcia. Wszystko chyba po tym, jak przetłumaczyłem książkę Jurgena Kloppa na język polski, poznałem go bardziej, zrozumiałem go lepiej. Staram się wejść w genialną głowę niemieckiego szkoleniowca. Nie wiem, może sam w przyszłości zajmę się trenowaniem, kto wie.

Oglądanie Liverpoolu pod kątem taktycznym jest czystą przyjemnością, ale nie wiem, czy to nie byłoby zabijanie w sobie dziecięcej przyjemności z kontemplowania tego sportu samego w sobie. Na pewno widziałeś filmik, który Liverpool wrzucił po przypieczętowaniu mistrzostwa Anglii na swoje media społecznościowe. Tam jest tyle czystych emocji, tyle prostych słów i banalnej radości, że człowiek aż marzy, żeby kibicować The Reds. A ty mi w takim momencie mówisz, że nie ma w tobie już tyle futbolowej ekstazy!

Futbolowy romantyzm Liverpoolu jest przepotężny. To jest jeden z niewielu klubów w Europie, który posiada w sobie taki element wyższego romantyzmu. Tego, że kibice są dwunastym zawodnikiem, zawsze murem za drużyną. Jurgen Klopp ładnie o tym mówił po meczu z Crystal Palace, że wygraną 4:0 oddali szacunek fanom, bo chcieli pokazać, że dla nich grają, nawet, jak nie ma ich na trybunach. Wiesz, oglądanie meczów Liverpoolu pod kątem analitycznym jest przyjemnością i nauką, ale musiałbyś spytać mojej narzeczonej, jak reaguje na te spotkania. Mój mózg analizuje, obserwuje, podgląda, ale cały ja? Lecą bluzgi, w jedną, drugą stronę, szczególnie, jak jest ważny mecz, tego nie da się wyplenić. To jest część mnie.

Once red, always red. Raz czerwony, na zawsze czerwony. Jak wirus Liverpoolu złapał mnie 21 lat temu, to do teraz nie puszcza. Z każdym rokiem coś nowego. Rok temu Liga Mistrzów, w tym roku mistrzostwo Anglii – umacnia mnie to w przekonaniu, że to najpiękniejszy klub na świecie.

Reklama
Mówiłeś o przetłumaczonej przez ciebie książce Jurgena Kloppa. Co jest w nim najbardziej liverpoolskiego?

Normalność. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Jest otwarty na ludzi. Nie boi się krytyki, nie boi się skrytykować swoich zawodników, samego siebie. To jest w nim najlepsze. Jest człowiekiem dla wszystkich – dla kibiców, dla zawodników, dla swojego otoczenia. Każdy zgodziłby się, że jeśli ktoś miałby możliwość pójścia z Kloppem na piwo, to każdy zapłaciłby wszystkie pieniądze świata, żeby z tego skorzystać. To jest facet, z którym przegadałbyś całą noc i jeszcze dopłaciłbyś, żeby to trwało i trwało.

Raphael Honigstein, autor tłumaczonej przeze mnie biografii Kloppa, wykonał niesamowitą robotę. Jurgen ją przeczytał, zaakceptował ją, ale przy tym zaznaczył, że on jeszcze nie zamierza niczego wydawać pod swoim nazwiskiem, bo zrobi to ewentualnie po zakończeniu swojej kariery. Wszyscy na to czekamy. Ale książka Honigsteina jest świetna. Genialny research. Docierał do rodziny Kloppa, sam Jurgen dawał mu kontakty, wszyscy wypowiadali się o jego warsztacie, o jego pasji, o jego ciężkiej pracy.

To nie był wybitny piłkarz, a został wybitnym trenerem. Zawsze prowadził zespoły typowo robotnicze. Mainz jest mocno zakorzenione w lokalnej społeczności. Borussia Dortmund ma ogromną żółtą kibicowską społeczność, a Dortmund to też klasycznie przemysłowe miasto z Zagłębia Ruhry. Poza tym ogromna tożsamość fanowska. I teraz Liverpool. Miasto portowe, zbudowane na ciężkiej pracy lokalnej społeczności, z tradycją i nie zapomnijmy, że również niezwykle otwarte na społeczności międzynarodowe. Liverpool jest jedynym miastem w Anglii, gdzie niezależenie od tego, skąd pochodzisz, czy jesteś z Polski, Gwinei, Kambodży czy USA, to jesteś witany i przyjmowany, jak swój. Cieszą się, że tu jesteś, że ci się podoba, że tu mieszkasz.

Stąpanie po ziemi Jurgena Kloppa i tutejszych ludzi jest spoiwem, punktem łączącym, Niemca z Liverpoolem. Mieszkam tu kilkanaście lat i odczuwam na własnej skórze, jak bardzo to jest zakorzenione i jak bardzo jest wartościowe w tym mieście.

Na tym poziomie każdy trener ma obsesję na punkcie taktyki, ale sztuką jest przy tym umiejętnie zarządzać ego gwiazd. A ciężko znaleźć bardziej naturalnego człowieka w tej kwestii niż Jurgen Klopp. Szatnia go uwielbia, chłonie, słucha, szanuje. Nawet Kevin Prince Boateng, który zaliczył u niego epizod w BVB, mówił, że mógł nawet nie grać, ale czuł się szczęśliwy, mogąc pracować u Kloppa. 

Zdecydowanie. To jest kapitalne w Kloppie. Skończyłem niedawno tłumaczyć książkę Michaela Owena. Porównywał tam Fergusona do Kloppa. O legendarnym trenerze Manchesteru United pisał, że trzymał szatnię twardą ręką. Dyktatorską. Staroświecki nauczyciel z linijką w ręku, którą dostawało się, kiedy zrobiło się źle zadanie na sprawdzianie. A Jurgen jest jego zupełnym przeciwieństwem. Tak samo Pep Guardiola. Nowa fala trenerów, która widzi, że piłkarz przede wszystkim jest człowiekiem, który ma emocje, który wszystko przeżywa i że trzeba jakoś do niego dotrzeć z psychologicznego punktu widzenia.

Jeżeli twój szef widzi, że się starasz, nawet, jak nie masz wybitnych umiejętności albo nie możesz czegoś pojąć, ale zależy ci na dobrze całego zespołu, to miło, jak on to doceni. To budujące. I to jest piękne w Kloppie. Że on zawsze to doceni, zawsze to zauważy. Niesamowicie dobrze wykorzystuje potencjał ludzki. Popatrz na takiego Andy Robertsona. Przyszedł z Hull City za 8 milionów funtów. Nikt nie postawiłby na niego złamanego gorsza, że to będzie najlepszy obrońca ligi, a jak ten gość gra? Fenomenalnie. Najlepsi defensorzy świata kosztują grube miliony, a tu Klopp świetnego gracza zrobił z kogoś, kto kosztował mniej niż 10 milionów. Ile teraz ktoś musiałby zapłacić za Robertsona? 80 milionów? Dziesięciokrotna przebitka.

To jest właśnie to. Klopp wyciąga z piłkarzy najlepsze. Tę tezę chyba najlepiej potwierdza fakt, że oprócz Roberta Lewandowskiego, nie ma piłkarza, który po pracy z Kloppem, poszedłby do innego klubu i trzymał potencjał, który wypracował przy Jurgenie lub co więcej, grałby lepiej. Chociażby Coutinho. Robił niesamowitą pracę w Liverpoolu. Poszedł do Barcelony, zawiódł, a teraz buja się na wypożyczeniu w Monachium. Znamienne.

Kontrowersyjna kwestia. Jordan Henderson czy Steven Gerrard?

Bałem się tego pytania. Pamiętam, jak Henderson przychodził do Liverpoolu i pamiętam, jak przejmował opaskę kapitańską po Gerradzie. Byłem zakochany w Stevenie. Nie będę tego ukrywał. Tłumaczyłem na polski jego biografię i jeszcze bardziej się w nim zadurzyłem. Pomijając nawet nasze późniejsze spotkania, kiedy był trenerem juniorów Liverpoolu. Ale ostatnio robiłem porządki w domu i w magazynie znalazłem felieton z magazynu „Polish Reds” o Hendersonie. Strasznie go zjechałem. To był 2016 rok. Nie byłem do niego przekonany, ale zrobił niesamowitą pracę mentalną i na boisku. Pokazał, że cholera, może nie będzie drugim Gerrardem, ale będzie pierwszym Hendersonem. Umiejętności go bronią.

Pod względem piłkarskim jest słabszy od Gerrarda. Nie ma co nawet polemizować. Ale jako lider, jako kapitan wszedł na taki poziom, tak podkręcił śrubkę, że trudno wskazać prawdziwszego lidera niż Henderson. Jego jakość jest niepodważalna. Pamiętam mecz z West Hamem. Akurat go zabrakło i co? Liverpoolowi brakowało kreatywności w środku pola. I to też jest magiczna moc Jurgena Kloppa, że przy nim Henderson pokazał swoje prawdziwe oblicze. Klopp przesunął go wyżej, dokupił mu Fabinho, który zaczął ogarniać defensywę i nagle zobaczyliśmy gościa, który konstruuje cały środek pola The Reds. Przerzuca piłki na prawo, na lewo, do przodu, dużo widzi. Porównywać Gerrarda do Hendersona, to jak porównywać Ferrari do Lamborghini. Dwa fajne samochody, ale zupełnie inne specyfikacje.

Kajam się, że Hendersona kiedyś w tym felietonie zjechałem. Sam mu to zresztą powiedziałem!

Wybaczył?

Śmiał się. Oczywiście. Każdy tak miewa. Ujął mnie ciężką pracą. Pomimo hejtu, który wylewali na niego kibice Liverpoolu przez te wszystkie lata, on pokazał, że dobra, wiecie co, ja wam udowodnię, że może drugim Gerrardem nie będę, ale sobą już jak najbardziej. Wyszedł z tego znakomicie. Szóstka z plusem w szkolnej skali.

Mam wrażenie, że rok temu bardziej zachwycaliśmy się czystymi kontami Alissona, interwencjami Van Dijka, golami i asystami Mane czy Salaha. Teraz to spowszedniało. Wiadomo, że Liverpool miażdży rywali. Jakbyś miał, poza Hendersonem, wskazać największego wygranego tego sezonu w Liverpoolu, to kto by to był?

Gdybyś postawił mnie pod ścianą, przystawił mi pistolet do głowy i nakazał wybrać kogoś innego niż Hendersona, to krzyknąłbym, że Henderson! Mimo wszystko. Psychologicznie, mentalnie i pod względem piłkarskim jest mistrzem nad mistrzami. Liverpool gromi rywali. Wygrywa mecz za meczem. Przyzwyczailiśmy się do tego. Doszło do tego, że remis jest traktowany, jak porażka. Trochę też obawiam się tego, że Liverpool może stać się trochę ofiarą własnego sukcesu, ale wracając do pytania: wydaje mi się, że zwycięzcą jest Trent Alexander-Arnold. Ma 21 lat. Rozgrywa drugi najlepszy sezon w karierze. Asysty, gole, bramka zdobyta z rzutu wolnego przeciw Crystal Palace, to kwintesencja i wisienka na torcie jego olbrzymiego talentu.

Dzieciak, który ma przed sobą co najmniej dziesięć lat grania na najwyższym poziomie. Jeśli utrzyma wielką formę, to Złota Piłka jest jego sufitem. Może to za bardzo optymistyczne myślenie, ale nie jest tego daleko, czemu nie miałby marzyć, jeśli naprawdę robi furorę w Premier League, w Lidze Mistrzów i w wielkim Liverpoolu. Alexander-Arnold to wygrany tego sezonu. Bez dwóch zdań. Ale wszyscy młodzi chłopcy, którzy pukają do drzwi wielkiej piłki też. Neco Williams dostanie więcej szans gry, będzie mógł się wykazać talentem, a ten jest naprawdę duży. Jaram się Harveyem Eliottem i czekam aż ten chłopak rzeczywiście odpali. Widzę go jako ważne uzupełnienie zespołu i świetnego zmiennika dla Salaha czy Mane. Ma talent, widać to po meczach rezerw, liczę na niego. Młodzież będzie się ogrywać.

Jest w tym zespole przestrzeń na głód? Po wielkich zwycięstwach może przyjść nasyceni, nawet jeśli mamy tutaj do czynienia z pokoleniem szalenie ambitnym, szalenie prącym do przodu, szalenie perfekcjonistycznym. 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chłopaki będą chcieli obronić tytuł i maksymalnie zdominować światową piłkę. To jest zapisane w kodzie genetycznym Jurgena Kloppa. Z BVB zdobył dwa mistrzostwa, szkoda, że nie udało mu się wygrać Ligi Mistrzów, ale myślę, że jest na tyle doświadczonym szkoleniowcem, że sam wie, jak rozpisać zadania, które Liverpool musi wykonywać w kolejnych dniach, miesiącach, latach. Jest miejsce na poprawki. Przypominają mi się tutaj słowa legendarnego Boba Paisley’a: „Tak, notowaliśmy kiedyś gorsze sezony. Raz byliśmy drudzy”.

Kapitalne. 

Mantra, którą Jurgen Klopp mógłby sobie nakleić na ścianie i ku temu podążać. Ale co, uważam, że Niemcowi, obok Shankly’ego, trzeba byłoby postawić pomnik przy Anfield. Serio. Może przybijać piątki z legendami. Podoba mi się też to, że jakkolwiek nie dominowałby Liverpool, jakkolwiek nie roznosiłby rywali, to Klopp na konferencji zawsze wychodzi i mówi, że okej, mecz był świetny, mecz był doskonały, ale jest przestrzeń na poprawę. Najlepsza cecha tego faceta. Potrafi wyciągnąć maksimum i jeszcze dać im motywacyjnego kopa.

Czyli zostaje ci tylko czekanie na powrót na trybuny. 

To już byłoby piękne. Szkoda, że w tym roku pojawił się nieszczęsny koronawirus, który storpedował wiele planów, też personalnych, musiałem przełożyć ślub i wesele. Mam nadzieję, że chłopaki zrobią kolejny prezent i przeddzień naszego ślubu obronią mistrzostwo. I że kawał sezonu będzie można zobaczyć na Anfield. Piłka bez kibiców nie ma sensu. Można nałożyć dźwięki z FIFY, położyć tekturowe obrazki kibiców, ale to mimo wszystko nie będzie to samo. Anfield to niesamowity stadion, z cudowną atmosferą, ale bez fanów jest fajne, ale może być lepsze. Jest więc miejsce na poprawę, parafrazując Jurgena Kloppa.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Trener Chelsea wstawia się za Mudrykiem. “Wszyscy wierzymy, że jest niewinny”

Arek Dobruchowski
7
Trener Chelsea wstawia się za Mudrykiem. “Wszyscy wierzymy, że jest niewinny”

Komentarze

12 komentarzy

Loading...