Szydercze „ole!”. Skandowane z trybun „Kaziu Moskal, Kaziu Moskal”. Tragiczna postawa w obronie. Pierwszy celny strzał oddany w 74. minucie, przy stanie 0:3. Dwaj rozgrywający – Guima i Domingues – mający razem mniej podań od Jana Sobocińskiego. W takich okolicznościach ŁKS żegna się z Ekstraklasą. Od kiedy ESA30 zmieniła się w ESA37, nikt nie poleciał z ligi po 32 kolejkach. Nikt, aż do dziś. ŁKS-ie, wróć mocniejszy. Serio, tak niegotowej do walki o honor – o punktach nie wspominając – ekipy, jak ty wiosną, to nie widzieliśmy w tej lidze dawno. A oglądaliśmy Zagłębie Sosnowiec z Tothem czy Torunarighą.
Nie chcemy się specjalnie pastwić nad kibicami ŁKS-u. Ich piłkarze robią to tydzień w tydzień, a w tym tygodniu, to nawet i częściej. Niby dziś zlecieli oficjalnie, ale ognia wiary, to w tym zespole nie ma już od dłuższego czasu. Nie wykrzesał go Wojciech Stawowy, którego z tego sezonu zapamiętamy z absurdalnej wypowiedzi o realizowaniu założeń przez trzy minuty, a nie jakkolwiek wypracowanego stylu.
ŁKS rozklepany
Dziś do Łodzi Górnik przyjechał z nastawieniem jasnym jak słońce. Poczekać na błąd. On w końcu musi się wydarzyć. Nie przypominamy sobie bowiem meczu ŁKS-u bez jakiegoś omsknięcia. Bez wywrotki. Mniej lub bardziej spektakularnej. Mniej lub bardziej tragicznej w skutkach. Wystarczyło nieco solidności w tyłach i jasnym stało się, że gospodarze nic nie ugrają z przodu. Nie z Corralem, który przegrywał wszystkie pojedynki, był odcięty od podań. Nadal nie wiemy, czy ŁKS-owi był potrzebny z racji umiejętności, czy szukali do materiałów promocyjnych gościa o imidżu bohatera Narcos. Stawiamy na to drugie.
Górnik nie atakował z wielkim przekonaniem przez niemal całą pierwszą połowę. Zaryzykowalibyśmy nawet stwierdzenie, że najmocniej uaktywniali się jego piłkarze nie, gdy jeden z nich miał piłkę, a kiedy to ŁKS rozgrywał. Wtedy co jakiś czas szedł sygnał do agresywnego pressingu, który miał przynieść zgubę rywalom. Dzięki temu padł zresztą drugi gol, ale o tym za moment.
Napocząć ŁKS udało się bowiem taką klepanką, na jaką liczy od pierwszego dnia w łódzkim klubie Wojciech Stawowy. Jimenez, Angulo, Janża, zagranie do środka, a tam jeden Grek się z piłką mija, drugi wali po długim i 1:0. ŁKS znów dostaje gola w ostatnim kwadransie pierwszej połowy, znów z rąk (nóg?) przybysza z Hellady. Tym razem katem nie był jednak Giakoumakis, a Vasilantonopoulos.
ŁKS dobity
Ale i czas Giakoumakisa nadszedł. W drugiej połowie tak de facto załatwił zabrzanom oba gole. No bo najpierw wyszedł w tempo na podanie od Jesusa Jimeneza i dał się sfaulować Arkadiuszowi Malarzowi. Potem zaś sytuacyjnym uderzeniem z powietrza zwieńczył demontaż najsłabszego beniaminka od wielu, wielu lat. Karnego, gwoli formalności, na gola zamienił Igor Angulo, dla którego było to już 60. trafienie dla zespołu z Zabrza w ekstraklasie.
Jeśli po sezonie nie uda się go jakimś cudem zatrzymać, ale za to w Górniku pozostanie wypożyczony z AEK-u Ateny Giakoumakis – będzie to dla kibiców z Zabrza pewną osłodą. Dziś grecki napastnik zagrał bowiem świetne zawody. Nie tylko wykończył akcję na 3:0, ale też harował w drugiej linii. Podobnie, jak i w poprzednich meczach, rozbijał się między przeciwnikami. Wygrywał główki. To właśnie po faulu na nim drugą żółtą kartkę zarobił w końcówce Maciej Dąbrowski. Wcześniej zaś obejrzanym żółtym kartonikiem utrudnił sobie spotkanie Dragoljub Srnić.
ŁKS-owi udało się pewnego wysokiej wygranej Górnika raz ukłuć – po rożnym głową uderzył Sobociński, a zamiast wybić piłkę z linii bramkowej gdzieś w pole, Vasilantonopoulos kropnął w poprzeczkę tak niefortunnie, że ta wpadła do siatki.
ŁKS bez nadziei
Trudno jednak tego gola nazywać honorowym, bo pożegnanie z ligą bynajmniej takie nie było. Najbardziej przykry – choć mógł przejść niezauważony – był obrazek Arkadiusza Malarza interweniującego przy płaskim zagraniu Jimeneza. Malarz nakręcony, zmotywowany, łapałby takie dośrodkowanie w zęby. Ruszał z piłką, by wznowić grę jak najszybciej. Malarz zblazowany jak cały ŁKS próbował jakoś dziwnie jedną ręką stopować piłkę. Ta jednak przełamała dłoń golkipera i przed stratą bramki numer cztery uratował go ustawiony na słupku Grzesik. A mógł Giakoumakis mieć w pełni zasłużony dublet.
Powiemy to raz jeszcze. ŁKS-ie, za takim zespołem jak ty w sezonie 2019/20 – szczególnie wiosną, bez Daniego Ramireza – tęsknić nie zamierzamy. Odprowadzimy na pociąg i nie tyle nie uronimy łzy na peronie, co z uśmiechem wniesiemy ci walizki do przedziału. Czekamy, aż wrócisz do ligi gotowy do takiej walki, do jakiej gotów okazał się drugi z beniaminków – Raków.
Ale na razie: spadaj.
Zasłużyłeś.
fot. NewsPix.pl