Można oczywiście do woli wskazywać absurdy. Kibice mają siedzieć od siebie w 2-metrowych odległościach, chociaż wieczorem mogą spokojnie iść na miasto i siedzieć do rana przy ciasnych barowych kontuarach. W drodze na stadionowy parking muszą mieć na sobie maseczki, chociaż jeśli zostawiliby auto na najbardziej zatłoczonej ulicy w mieście, mogliby do niego dojść nawet kichając i kaszląc na wszystkie strony. Ale czy ta nadmierna stadionowa przezorność to powód do wstydu czy złości? Naszym zdaniem – lepiej dmuchać na zimne. A w Lubinie wszyscy pokazali, że to naprawdę da się zrobić.
Dokładnie 102 dni trwał rozbrat polskich kibiców z trybunami. Ostatnim meczem z udziałem fanów było starcie Korony Kielce z ŁKS-em Łódź w poniedziałek, 9 marca 2020 roku. To był jeszcze tydzień, gdy futbol liczył na “przejście burzy bokiem”. Grała Liga Mistrzów, dobrą minę do złej gry robili nawet w europejskich epicentrach epidemii jak Hiszpania czy Włochy. W Polsce reakcje podjęliśmy nad wyraz szybko, dlatego po 9 marca ze stadionów zniknęli nie tylko fani, ale i piłkarze.
102 dni później zamknięte na głucho trybuny znów otworzył wyjazdowy mecz ŁKS-u – tym razem w Lubinie z Zagłębiem. Już bez kibiców gości, by ograniczyć podróże po kraju. Już bez sprzedaży biletów na dowolne miejsca, bez otwartych kas, bez cateringu i z szeregiem innych upierdliwych utrudnień, które mają stanowić skuteczną “ochronę przeciwwirusową”. Zmieniło się wszystko i… chyba dobrze. Jeśli epidemiolodzy i lekarze mieli wątpliwości, czy powrót na sektory nie jest nieco zbyt szybki, w Lubinie dostali namacalny dowód: środowisko piłkarskie stara się odmrażać w jak najbardziej odpowiedzialny sposób.
INTERNET, OCHRONA, TEORIA
Zacznijmy od tego, że Zagłębie Lubin zostało wrzucone od razu na najgłębszą możliwą wodę. Nie dość, że jeszcze półtora tygodnia temu nie wiedziało z kim i czy w ogóle będzie zmuszone zorganizować mecz, to jeszcze figlarny terminarz nakazał lubinianom otworzyć kolejkę. W praktyce szczegóły 31. kolejki lubinianie poznali w niedzielę, 14 czerwca. Trzy dni później, otrzymali zgodę na organizację imprezy masowej i gdyby przygotowania chcieli rozpocząć dopiero po skompletowaniu dokumentów – prawdopodobnie ten mecz odbyłby się przy zamkniętych trybunach.
Zagłębie jednak przygotowania do odmrożenia fanatyków rozpoczęło odpowiednio wcześniej i musimy przyznać – to dało naprawdę konkretne efekty.
Pierwszy i chyba kluczowy środek bezpieczeństwa: zamknięcie kas stadionowych. To właśnie tam, w wielometrowych kolejkach tworzą się zazwyczaj największe skupiska ludzi. Polska kultura kibicowania nie zakłada przychodzenia na stadion kilka godzin przed gwizdkiem, by zamiast meczu przeżywać tzw. “matchday”. Wystarczy przejechać się pod dowolny stadion na 30 minut przed rozpoczęciem spotkania, by wychwycić – wielu, może nawet większość z nas wpada w ostatniej chwili, wtedy też kupuje wejściówkę i wchodzi na stadion.
Ochrona w pełnym rynsztunku oraz stanowisko do dezynfekcji.
Lubin nie musiał się specjalnie wysilać, by tę grupę ludzi rozbić – po prostu Miedziowi przenieśli całą sprzedaż do Internetu. Do tego już wcześniej byli w niezłej sytuacji – około 75% dostępnych na stadionie “pandemicznych” miejsc przypada bowiem w udziale karnetowiczom, którzy akurat kas i tak nie potrzebują. Paradoksalnie na korzyść Zagłębia zadziałał też ogólny kryzys frekwencji w Lubinie. Na stronie kupbilet.pl wejście na mecz można było zakupić jeszcze na kwadrans przed pierwszym gwizdkiem. Mamy też wrażenie, że ostatecznie nie udało się wykorzystać wszystkich dostępnych krzesełek – prześwity było widać zwłaszcza na obu prostych. Dopuszczalny limit 25% wypełnienia stadionu? Hm, celowalibyśmy raczej w jakieś 15%.
Ale Zagłębie szykowało się oczywiście na komplet – do samego pilnowania imprezy delegowano aż 105 ochroniarzy. Na każdym kroku kibicom towarzyszyły infografiki z zasadami bezpieczeństwa, te najważniejsze nadawała zaś przez megafon jeżdżąca wokół stadionu policja. Klub wraz z firmą odpowiadającą za oprogramowanie bazy danych kibiców zmontował również przeniesienie miejsc posiadaczy karnetów na krzesełka wyznaczone zgodnie z regułami sanitarnymi. Wszystko po to, by jak najsprawniej fani przemieścili się spod swoich aut na krzesełka, na których mają spędzić mecz.
DEZYNFEKCJA, ODPOWIEDZIALNOŚĆ, PRAKTYKA
Jak wypadła teoria w zderzeniu z praktyką?
Kurczę, nad wyraz dobrze! Jedyna wtopa organizacyjna to chyba wejście na stadion – wielu kibiców krążyło bezradnie od bramki do bramki, bo ich “tradycyjne” bramy zostały zamknięte. Ochroniarze często sami nie do końca wiedzieli, gdzie przekierować fanów próbujących wejść na stadion – zwłaszcza jeśli chodzi o sektory, gdzie przemieszali się kibice oraz dziennikarze. Ale to tyle, w momencie dobicia do właściwiej bramki problemy organizacyjne się kończyły. Wszędzie rozstawione stoliki z płynem do dezynfekcji. Ochrona w rynsztunku, w którym mogłaby pobierać te słynne wymazy. Obligatoryjne mierzenie temperatury. Jakieś trzysta, może czterysta infografik: “zachowaj odstęp”, “dezynfekuj ręce”, “podczas przemieszczania się po stadionie, noś maseczkę”.
Pod tym względem i służby porządkowe, i sami kibice spisywali się nieźle. Nie zabrakło oczywiście dość śmiesznych rytuałów – na przykład zdjęcia maseczki w odległości kilku metrów od ochroniarzy, by następnie uśmiechnąć się do kamery, zbierającej wizerunki osób wchodzących na mecz. Ponoć inaczej się tego zorganizować nie dało: wszyscy wiemy, że ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych jest nieubłagana. I tak cud, że udało się zezwolić na te maseczki. Przecież w brzmieniu UOBIM stanowiłyby wykroczenie w postaci zakrywania twarzy w trakcie imprezy masowej.
ULTRANOWOCZESNY TEST DO WYKRYCIA JEDNEGO Z WAŻNYCH OBJAWÓW KORONAWIRUSA. KUP U NAS TEN CUD TECHNIKI I MEDYCYNY (gdzieniegdzie zwany termometrem).
Oczywiście zrezygnowano zupełnie z cateringu i trudno się tej decyzji dziwić. Pomijając już, że po popularną “giętą” kolejki są równie długie, co 45 minut wcześniej po bilet na mecz – picie i jedzenie w miejscu zapełnionym nieznajomymi ludźmi nie jest w obecnych warunkach najbardziej rozsądne. Druga kwestia, która rzuca się w oczy od razu po wejściu na trybuny – liczebność służb porządkowych i informacyjnych. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało w kolejnych meczach, ale w Lubinie wydawało się, że każdy kibic ma prywatnego ochroniarza, który na prośbę może mu nawet przynieść maseczkę i płyn do dezynfekcji. Oczywiście wyłączone z użycia krzesełka zostały w odpowiedni sposób oznaczone, oczywiście ochrona, przynajmniej w teorii, starała się dbać, by kibice się nie grupowali.
I tu dochodzimy do tego najważniejszego elementu. Wszystkie te dozowniki z płynem dezynfekującym oraz plansze z najpiękniejszymi grafikami na niewiele by się zdały, gdyby odpowiedzialności nie posiadali kibice. A ci faktycznie dość karnie zastosowali się do zaleceń “góry”.
Przede wszystkim – faktycznie większość z nich podróżowała przez tunele i korytarze stadionu w maseczkach. Można się wściekać, że to głupi przepis, skoro teraz po ulicach można poginać już bez niej, ale jednak, to na pewno zwiększa szansę na uchronienie się przed wirusem, nawet jeśli – odpukać! – ktoś na stadionie byłby zainfekowany. Druga, równie ważna sprawa – dystans. Nie było łapania się za barki, wspólnego skakania czy przybijania piątek z piłkarzami, wisząc na płocie za bramką. Nawet “Przodek”, tradycyjna trybuna z “młynem” Miedziowych, był wyjątkowo posłuszny zaleceniom epidemicznym. Odstępy, nawet przy śpiewach. Wykorzystanie praktycznie całej trybuny, zamiast tłoczenia się na środku. Nie było mowy nawet o flagach, o sektorówkach nie wspominając.
Nie sprawdziliśmy jedynie miejsca, gdzie nawet król chodzi piechotą. Bo oczywiście organizatorzy również i tam wprowadzili limit miejsc zależny od liczby kabin.
Płyn do dezynfekcji rąk w butelce z napisem płyn do dezynfekcji rąk. Dla utrudnienia umieszczony na planszy z instrukcją obsługi stadionu.
SURREALISTYCZNIE, ALE FAJNIE
Tak, to nie był żart z tymi kabinami. Trochę przeszliśmy drogę, co? W latach dziewięćdziesiątych toalet nie było, a jeśli były – mogły nawet stanowić oręż w bitwie między kibicami zwaśnionych klubów. A teraz? Kibice mają limit miejsc w toalecie. Przecież to jest surrealizm w najczystszej postaci. Ludzie, którzy swoją pasją uczynili kiwanie prawa, tym razem karnie siedzą na prośbę władz piłkarskich.
– Nie było łatwo wrócić na boiska… Jeszcze trudniej wprowadzić ograniczoną ilość kibiców na stadiony… Nie zepsujmy tego – apelował jeszcze w piątek prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, Zbigniew Boniek, na swoim koncie twitterowym.
Lubin na pewno tego nie zepsuł. Mimo rekordowo krótkiego czasu na przygotowania, mimo zupełnie nowej sytuacji dla wszystkich, od karnetowiczów, przez ochroniarzy, aż po władze klubu. Zagłębie zrobiło wszystko, co tylko mogło, by uchronić kibiców przed ewentualnym rozprzestrzenianiem się wirusa. Oni sami też dołożyli od siebie potężną cegiełkę. Teraz pozostaje jedynie pytanie – czy Zagłębie tak łatwo zmieściłoby wszystkich chętnych i utrzymało ich we względnych ryzach, gdyby grało w górnej ósemce, na przykład z Legią Warszawa? Czy na sukces organizacyjny nie wpłynęły negatywne wyniki lubinian, niewielka liczba mieszkańców w samym mieście oraz ogólne zniechęcenie, które przełożyło się na niewielką liczbę kibiców zainteresowanych widowiskiem?
Do tego piątek, godzina 18.00, pogoda też nie sprzyja do grania w piłkę. Łatwiej rozsadzić 2 tysiące średnio rozentuzjazmowanych kibiców, niż – na przykład – kilka tysięcy legionistów w dzień świętowania tytułu Mistrza Polski.
Dlatego też Zagłębie – ŁKS to pierwszy i ważny egzamin. Ale przed nami cała sesja, podczas której będą zdecydowanie trudniejsze zaliczenia.