Reklama

Zagłębie na drugim biegu. Na ŁKS i tak wystarczyło

redakcja

Autor:redakcja

19 czerwca 2020, 20:46 • 4 min czytania 6 komentarzy

To, że ŁKS przegrywa, wielką sensacją nie jest. Ale już fakt, że Zagłębie, choć ponad pięćdziesiąt minut grało z czerwoną latarnią ligi w przewadze, a mimo to w końcówce  musiało drżeć o wynik, pokazuje jak bardzo chimeryczni w tym sezonie są Miedziowi. I być może dlaczego nie ma ich w górnej ósemce.

Zagłębie na drugim biegu. Na ŁKS i tak wystarczyło

PRZEMOTYWOWANY ŁKS

ŁKS w tygodniu miał motywacyjne spotkanie z kibicami. Obyło się bez liści miłości, to Stawowy zaprosił fanów łodzian, by trochę oczyścić atmosferę. Kibice zapewnili, że będą wspierać piłkarzy do końca. Piłkarze zapewnili, że pokażą więcej zaangażowania niż ze Śląskiem.

I cóż, może tego osławionego dawania z wątroby było więcej. Ale finalnie piłka nożna polega na grze w piłkę. Łodzianie, faktycznie, zaprezentowali więcej determinacji, ale trąciło to w pierwszej połowie aż przemotowywaniem.

Stawowy ustawił ŁKS ofensywnie, z dwoma napastnikami, Wróblem i Corralem, nawet jeśli Wróbel, gdy to Miedziowi mieli piłkę, wracał do obrony. Ale jaki był tego efekt?

  • Corral po 12 sekundach taranuje Pirulo
  • Corral w 4 minucie ogląda żółtą kartkę
  • Wróbel w 24 minucie taranuje Kopacza
  • Wróbel w 38 minucie depcze rywala i ogląda całkowicie zasłużone drugie żółtko.

Klasyczny objaw tego, gdy chcesz za bardzo. Odnotujmy, że Wróbel strzelił bramkę zaraz na początku, ale nawet wtedy faulował, co wyłapał VAR. Poza tym jakiekolwiek zagrożenie w ŁKS-ie tworzył niemal wyłącznie Grzesik. A, z całym szacunkiem, jak Grzesik jest twoją wunderwaffe, to świata nie zawojujesz.

Reklama

Zagłębie, grające pierwszy raz w tym sezonie w ESA bez Starzyńskiego od pierwszej minuty, powoli szukało gruntu. Szarpał Czerwiński. Szukał miejsca w polu karnym Białek. Wysoki pressing sprawiał, że ŁKS był zmuszany do lagi. Były kąśliwe dogrania, ale stoperzy ŁKS-u jakiś czas trzymali to w ryzach.

Bardzo podobał nam się strzał Białka z trzydziestej minuty i coś nam mówi, że paru skautom też. Przyjęcie, bezkompromisowe uderzenie z dwudziestu metrów z dobrą siłą i precyzją – obchodzący dziś czterdzieste urodziny Malarz musiał wspiąć się na wyżyny. Chwilę potem główką Guldan, Dąbrowski wybija z linii. Zagłębie się rozpędzało, a po wykluczeniu Wróbla zaczęło grać z większym luzem. Akcja bramkowa piękna: Zivec prostopadle, tam Bohar leciutkim, technicznym uderzeniem. Malarz chyba źle ustawiony.

Zapowiadało się na dopiero początek strzelania.

MIEDZIOWI NA STOJĄCO

Grasz z ŁKS-em u siebie, ŁKS-em, który miał za sobą fatalną połówkę. ŁKS-em, który w dodatku grał w dziesiątkę. Co ma się zdarzyć dalej?

Masz lać i patrzeć, czy równo puchnie.

Wydawało się, że Zagłębie, przy swoim ofensywnym arsenale, pójdzie tą drogą.

Reklama

Pierwsze pięć minut drugiej połowy zapowiadało solidny trening strzelecki. ŁKS nawet nie potrafił wyjść z szesnastki. W dziesięć minut Zagłębie stworzyło sobie kilka dobrych okazji: to z bliska próbowali Zivec i Poręba, to prawie trafił Kopacz, to pudłował Białek, który z każdą minutą zacierał jednak niezłe wrażenie.

Tak samo jak całe Zagłębie.

Bo Miedziowi później stanęli. Chyba sam ŁKS był zaskoczony, że został zaproszony do tanga. Naprawdę tuż po zmianie stron śmierdziało tym, że będzie chciał walczyć wyłącznie o przetrwanie.

Tymczasem ten grający w osłabieniu, prezentujący się wcześniej słabiutko, już pierwszoligowy praktycznie ŁKS, zaczął… może nie przeważać, ale stwarzać sobie cokolwiek. A 1:0 to jednak wciąż jeden błąd od straty punktów. I ten mecz mógłby być doskonałą taśmą szkoleniową dla wszystkich drużyn, które mają rywala na deskach, nie potrafią go na nie posłać, a potem do ostatnich sekund muszą drżeć o wynik.

W końcówce to Ratajczyk wpadł ze zwodem i był zablokowany, to Dominguez próbował chytrym lobem, nawet beznadziejny Corral mógł coś trafić. Zagłębie odpowiedziało tylko kontrą Bohara, po której piłka nie dotarła do Drazicia, a Baszkirow spudłował zza szesnastki. Wreszcie w samej końcówce Dąbrowski z bliska, po kornerze, w poprzeczkę. Mógł mieć wejście smoka Szysz: pojawił się, zawalił krycie, nawet do Dąbrowskiego nie wyskoczył. Jeszcze zablokowana dobitka i jakoś się Zagłębie prześlizgnęło z trzema punktami.

NIC NOWEGO

Może ŁKS znowu nie zapunktował, ale jak wróci do Łodzi, to finalnie będzie mógł spojrzeć w oczy kibicom. Szans na utrzymanie jak nie było, tak nie ma, ale taka gra w dziesiątkę w Lubinie przywróciła im honor. Na szczególne uznanie zasłużył Grzesik, który nawet w najgorszych dla łodzian momentach dzisiejszego meczu potrafił dać kolegom trochę oddechu.

Zagłębie? Jak zwykle z nimi – nie wiadomo czego się spodziewać. Czasem odpalą meczową petardę. A czasem jest jak dzisiaj – gdy mają rywala na widelcu, to za chwilę w sobie znany sposób spróbują się tam znaleźć. Trochę zimnej wody – raczej nie cały kubeł, ot, szklanka – na głowę Białka, bo był to bardzo chaotyczny występ. Poręba przyzwoicie, także ze stałych fragmentów gry. Ogółem jednak walorów estetycznych kibice z Lubina będą szukać gdzie indziej. No, chyba, że zapętlą sobie podanie Zivca do Bohara przy bramce.

Odnotujmy, że na tym meczu byli kibice. Ale co tu dużo mówić: było ich na tyle niewielu, że wielkiej różnicy nie odczuliśmy. Różnicy pod tym względem się spodziewamy, już w tej kolejce, ale nie spodziewaliśmy jej się tutaj.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

6 komentarzy

Loading...