Grudzień 2019 roku. Piotr Zieliński strzela gola swojej byłej drużynie, Udinese. Bramka Polaka ratuje Napoli od bolesnej porażki, jednak mimo to jest to już szósty mecz Partenopei bez wygranej w Serie A. Kilka dni później ekipa z południa Włoch rozbije Genk, kończąc fazę grupową Ligi Mistrzów. Dla odmiany – kończąc bez porażki na koncie. Ale wygrana z Belgami będzie ostatnim sukcesem Carlo Ancelottiego w Neapolu. Niedługo potem Aurelio de Laurentiis zaprosi go na kolację. Przekaże mu na niej, że czas podać sobie dłonie i pójść w przeciwnych kierunkach. Passę sześciu meczów bez zwycięstwa w lidze spróbuje przerwać Gennaro Gattuso.
Gattuso, czyli były podopieczny Carletto z Mediolanu. Znają się jak łyse konie, w końcu miłośnik tortellini przyznał kiedyś, że to Gennaro darzył największym zaufaniem, jako piłkarza. Mimo że wiedział, jaka furia potrafi go ogarnąć. Mimo że bulterier środka pola niegdyś o mały Ancelottiego nie zabił, gdy postanowił go wyściskać podczas palenia fajki. Aurelio de Laurentiisa zauroczył równie szybko i równie mocno. Niedawno Mateusz Święcicki podzielił się tłumaczeniem jednego z wywiadów szefa Napoli. De Laurentiis stwierdza w nim, że Gattuso poznał podczas kolacji urodzinowej, właśnie u Carletto. Że kupił go, kiedy okazało się, że nie jest tylko brutalnym walczakiem, który wyznaje zasadę “wślizg, albo śmierć”, czasami wyglądającą z boku tak, jakby “albo” zastępowało “czyli”.
Filmowiec z południa powiedział wtedy Gennaro, żeby ten zaczekał z decyzją o powrocie do pracy, jeśli dostanie ofertę ze słabego klubu. Gattuso był świeżo po otrzymaniu kopniaka w Mediolanie. Z perspektywy czasu – zupełnie niezasłużonego. Bo to z nim za sterami Rossoneri wycisnęli z bryndzy maksimum. Ale o tym później. Być może to z tego powodu wciąż początkujący trener wykazał się półroczną cierpliwością. A być może dlatego, że były piłkarz Milanu jest ponoć bardzo majętnym człowiekiem. Pieniądze zarobione na boisku zainwestował w biznes, który przyniósł mu miliony. Podobno to właśnie dlatego zgodził się na relatywnie niską pensję pod Wezuwiuszem, co było ostatecznym argumentem dla de Laurentiisa, gdy ten powierzał mu zespół.
Zły człowiek w złym miejscu
Początkowo wielu ten ruch kwestionowało. Nic dziwnego, bo jakim wynikiem Gennaro nie mógłby się pochwalić w Mediolanie, pamiętano przede wszystkim jego pragmatyzm. Jego Milan nie miał czarować, przygniatać rywala ofensywnym stylem. Jego Milan miał prostą zasadę – garda, cios, garda, cios. Jak miało to pasować do Napoli, które przyznawało sobie moralne mistrzostwo Włoch, gdy finiszowało za Juventusem, ale za to grało najpiękniej i strzelało najwięcej goli?
Nijak.
Tyle że Partenopei nie mogli już liczyć nawet na moralne Scudetto. Takiego tytułu nie przyznaje się drużynie, która kończy sezon poza strefą dającą szansę na grę choćby w Lidze Europy. Potrzeba było impulsu, który pchnie drużynę do przodu. Pragmatyzmu, który poświęci ofensywę w imię wyników. No i nie zapominajmy – kogoś, kto chwyci szatnię za twarz po niedawnym buncie. Lidera, któremu zaufa szatnia, bo w Ancelottiego i jego sztab złożony z bliższych lub dalszych krewnych, piłkarze Napoli już zwątpili.
Początek pracy Gattuso pod Wezuwiuszem nie dawał jednak nadziei, że mu się to uda. Może i szatnie zdobył, bo ciężko byłoby jej nie zdobyć, gdy masz na koncie tyle tytułów co Rino. Ale po miesiącu Napoli było na 11. miejscu w lidze. Przegrało trzy z czterech pierwszych meczów. Co więcej – przed sobą miało Juventus, więc dopisywano im już kolejne “zero” do dorobku punktowego.
Uzdrowienie
Ale wtedy, jak mawia klasyk, coś przeskoczyło w głowach piłkarzy. Najpierw wygrali pucharowe starcie z Lazio, potem ograli Juventus, grając najlepszy mecz w obecnym sezonie. Gattuso dał wtedy show podczas konferencji prasowej. – Gdy wrócę do domu, nadal będę myślał o porażce z Fiorentiną. Była szokująca. Niczego jeszcze nie dokonaliśmy. Zespół był wyniszczony pewnymi zachowaniami. Śmiano się z Napoli, ale często śmiano się słusznie. Dlatego nie zadzieramy nosa – gasił hurraoptymizm szkoleniowiec Partenopei.
Po Napoli było jednak widać symptomy gattenaccio. Znamienne, że zimą za punkt honoru postawiono wzmocnienie środkowej strefy boiska. Teoretycznie najwięcej miał wnieść Stanislav Lobotka, ale on obecnie zawodzi. Za to Diego Demme… To gość, dla którego Gattuso był idolem, a teraz role się odwróciły. Trener neapolitańczyków dostrzegł w nim brakujący element układanki i ze spadkobiercą – przynajmniej imienia – Maradony w składzie. Demme zajął miejsce przed obrońcami i został kimś, kim przed laty był dla Maurizio Sarriego Jorginho. Ale nie tylko on odmienił grę niedawnego pretendenta do detronizacji Juventusu. Gattuso dużo zawdzięcza powrotowi do korzeni, czyli formacji 4-3-3.
– Dzięki niej Napoli może utrudniać grę rywali, gdy ci są w posiadaniu piłki – analizuje Federico Aque z “L’Ultimo Uomo”. – W przeciwieństwie do Ancelottiego, który ustawiał przed defensywą dwóch pomocników, Gattuso używa tam jednego piłkarza. To on ma za zadanie zabezpieczać środek boiska. Dla Gennaro ważna jest też prędkość, z jaką zawodnicy przemieszczają futbolówkę do przodu.
Co jeszcze ceni trener Napoli? Przede wszystkim zaangażowanie. Nie ma tu miejsca na na luz. Nawet na treningach, o czym ostatnio boleśnie przekonał się Hirving Lozano. Aurelio de Laurentiis mocno się wykosztował, by ściągnąć go na południe Włoch. Ale cena nie daje Meksykaninowi immunitetu, dlatego ostatnio wyleciał z treningu. – Jeśli ktoś nie potrafi zaangażować się w trening na 100%, jedzie do domu. To nic nowego. Dziś jest jednak nowy dzień, a nowy dzień to nowa szansa – skwitował tę sytuację Gattuso.
Nie tylko furiat
Zostańmy jednak przy kwestiach taktycznych, by nie utrwalać ciążącej na byłym reprezentancie Włoch nieprzyjemnej łatki. Łatki gościa, który poza wpłynięciem na mentalność zawodników, poza pobudzeniem ich cech wolicjonalnych, niewiele ma do zaoferowania. To prawda, dla Gennaro celem nadrzędnym jest agresywna gra. Defensywka i konterka, jeśli chcemy to ładnie ująć w hasła polskiej myśli szkoleniowej. Ale gdyby chodziło tylko o prosty futbol, trener Napoli wyłożyłby się na pierwszej przeszkodzie. Tymczasem bilans ostatnich gier Partenopei to sześć meczów bez porażki. W tym czasie udało się ograć Inter, zremisować z Barceloną czy też obronić korzystny wynik z Nerazzurrimi w rewanżu. W meczu, który zagwarantował Napoli dzisiejszy finał, a który wcale nie był łatwy.
– Zaczęli dokładnie tak, jak skończyli, starając się kontrolować główne sektory boiska. Ale ten mecz był daleki od ideałów Gattuso. Napoli większość czasu spędzało bez piłki, co nie było tak dużym problemem przed przerwą w rozgrywkach – analizuje “L’Ultimo Uomo”.
Koniec końców jednak plan się powiódł. Znów udało się zagrać na nosie faworytom, podobnie jak w Mediolanie, gdy z bandą absolutnie przeciętnych piłkarzy otarł się o awans do Ligi Mistrzów. Rossoneri za Gattuso przegrali co prawda finał Coppa Italia z Juventusem 0:4, jednak mimo to grali tak dobrze, że włodarze Milanu uwierzyli, że tę drużynę naprawdę stać na jeszcze więcej. Dlatego Gattuso, którego defensywne nastawienie męczyło oczy, z Lombardii pogoniono.
I to okazało się błędem.
Czas na pierwszy sukces
Bo w Milanie Gennaro Gattuso zrobił dokładnie to, co teraz dzieje się w Neapolu. Przejął drużynę w kryzysie, kombinował, motywował i w końcu z paczki, którą stać było najwyżej na wygranie Pucharu Wójta, zrobił ekipę, która zaczęła powtórnie liczyć się w Italii. Potrafił ograć Inter, kilkukrotnie dawał pstryczka w nos Lazio, stawiał się Juventusowi. Myślano, że skoro uchodzący za wielkiego pragmatyka Gattuso, potrafi to zrobić, to Marco Giampaolo uczyni z Rossonerich zrobi z tej drużyny czołową drużynę ligi.
Ale – co za niespodzianka – z opancerzonego Jeepa nie zrobisz Ferrari. Dziś Milan może sobie pluć w brodę, gdy widzi, jak grające dokładnie to samo co on przed rokiem Napoli, wyprzedza go w wyścigu o grę w Europie.
Co to oznacza dla Gattuso? że już po raz trzeci sprawdził się w roli trenera od spraw beznadziejnych. Teraz wyciągnął z naprawdę ciemnego zaułka Napoli. Wcześniej uzdrowił Milan, a jeszcze przedtem podobną rolę odegrał w Pisie, którą wprowadził do Serie B. I choć mistrz świata z 2006 roku już zapracował na to, by przestać go uważać jedynie za strażaka, to do pełni szczęścia brakuje mu tego, by obok tamtej promocji mógł postawić sobie jakiś puchar. Powiesić medal, pochwalić się sukcesem. Taka wisienka na torcie byłaby dla Gattuso ostatnim etapem udowadniania wszystkim dookoła, że nie jest tylko furiatem, który złym spojrzeniem i krzykiem potrafi zdziałać cuda.
Dlatego dzisiejszy finał jest dla niego Gattuso szansą na coś więcej niż darmowe drinki w każdym neapolitańskim barze do końca życia z racji dwukrotnego ogrania Juve na przestrzeni kilku miesięcy. Choć tak naprawdę, nawet bez tej wygranej, w Neapolu wiedzą, że to Gennaro może dać im sukces realny, a nie tylko moralny. Dowodem na to niech będzie fakt, że de Laurentiis już pracuje nad tym, by ze strażaka uczynić ojca nowego projektu.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix