Ever Banega zbliża się do trzydziestych drugich urodzin. Minęło już dwanaście lat, odkąd ten błyskotliwy środkowy pomocnik trafił na europejskie boiska. Kiedy w styczniu 2008 roku wylądował na Estadio Mestalla i podpisał z Valencią przeszło pięcioletni kontrakt, spekulowano dość powszechnie, jakoby „Nietoperze” trafiły w dziesiątkę i zgarnęły piłkarza, który kreatywnością oraz przeglądem pola może dorównać nawet Xaviemu. I kto wie, być może gdyby Banega do swoich piłkarskich obowiązków podchodził ze stuprocentowym profesjonalizmem, to rzeczywiście osiągnąłby poziom porównywalny z legendą Barcy. No ale profesjonalizm to nigdy nie była domena Argentyńczyka.
Dowodów nie trzeba szukać daleko. Ledwie kilkanaście dni temu hiszpańską prasą wstrząsnęła informacja o tym, że czterech piłkarzy Sevilli złamało rządowy zakaz, dopuszczający możliwość spotkania się w gronie maksymalnie dziesięciu osób. Piłkarze tymczasem urządzili sobie posiadówkę z rodzinami, na której pojawiła się co najmniej dwunastka imprezowiczów. Naturalnie Banega znalazł się w gronie tych, którzy naruszyli przepisy. Mało tego – afera zaczęła się wówczas, gdy jego żona wrzuciła do sieci zdjęcie ze spotkania.
– Przepraszamy klub, kibiców i wszystkich Hiszpanów. To już więcej się nie powtórzy. Teraz chcemy wrócić do gry tak szybko, jak to tylko możliwe – zapewniał skruszony Argentyńczyk.
Spis treści
Kim jest Ever Banega?
To nie pierwszy raz, gdy Banega musi się gęsto tłumaczyć ze swoich wybryków. Urządźmy sobie krótką wyliczankę.
2013 rok. Valencia remisuje przed własną publicznością z Barceloną, a gole dla obu ekip zdobywają piłkarze urodzeni w Rosario. Dla gości trafił Messi, dla gospodarzy Banega. Mało jednak brakowało, a ten drugi nie wystąpiłby w szlagierowym starciu. Na dwa dni przed meczem Banega pojawił się bowiem na treningu nie tylko spóźniony, ale i dziwnie przemęczony. Ernesto Valverde, wówczas szkoleniowiec „Nietoperzy”, stanowczo zaprzeczał, jakoby jego niesforny podopieczny na zajęciach zjawił się pod wpływem alkoholu, względnie na srogim kacu. Choć to chyba jak w tym powiedzeniu Gorczakowa, który nie wierzył w niezdementowane informacje.
2012. Banega wysiada z auta żeby zatankować i myśli o niebieskich migdałach. Efekt? Bardzo poważna kontuzja kostki. Zapytacie: jak to możliwe? Argentyńczyk zapomniał o zaciągnięciu hamulca ręcznego. Jego własne auto przetoczyło się mu po stopie. Uraz złapany w tak kuriozalnych okolicznościach wykluczył pomocnika z gry na kilka miesięcy i sprawił, że przykleiła się do niego łatka durnia, który wciąż pakuje się w kłopoty.
2008. Jednym z pierwszym skandali, jakie Banega wywołał po zadomowieniu się w Hiszpanii, była afera – nazwijmy ją – obyczajowa. Choć to chyba zdecydowanie zbyt daleko posunięty eufemizm. Do sieci wyciekł sześciominutowy filmik o wymownym tytule: „Banega, wielki jak zawsze”. Argentyńczyk został nagrany podczas – powiedzmy wprost – onanizowania się przed internetową kamerką. Wideo zrobiło furorę na stronach pornograficznych jakiś tydzień po pierwszym treningu pomocnika w zespole „Nietoperzy”. Można się domyślać, że Banega musiał przez jakiś czas znosić sporo złośliwych przytyków ze strony kolegów z zespołu.
Ever Banega w akcji.
2012. Motoryzacyjnych przygód ciąg dalszy. Kilka miesięcy po feralnym incydencie na stacji benzynowej, Banega zmierza na trening za kierownicą swojego czerwonego Ferrari, które nagle staje w płomieniach. W wartym ćwierć miliona euro samochodzie doszło do zwarcia, które spowodowało pożar. Argentyńczyk na widok płomieni wyskoczył z kabiny jak z procy i zaczął szaleńczo uciekać, w przypływie adrenaliny zupełnie zapominając o kontuzjowanej nodze. Kiedy straż pożarna przyjechała na miejsce, właściwie nie było już czego gasić. Z samochodu pozostały jedynie szczątki. Świadkowie wydarzenia twierdzili, że gdy pierwszy szok na widok ognia minął, to Banega prosił ich o butelkę wody, przy pomocy której chciał przeprowadzić samodzielną akcję gaśniczą.
2011. Banega raz jeszcze dowiódł swojej bezmyślności, gdy – będąc piłkarzem Valencii – otrzymał od brata koszulkę Realu Madryt. Po czym, jak gdyby nigdy nic, założył ją i zapozował do zdjęcia, które pojawiło się w internecie. Fani ekipy z Estadio Mestalla rzecz jasna wściekli się nie na żarty. Tym bardziej że wcześniej Argentyńczyk publicznie (na Twitterze) ogłosił, iż bardzo chętnie zapozna się z ofertami innych klubów i niekoniecznie wiąże swoją przyszłość z Valencią, a przecież działacze i kolejni trenerzy klubu często traktowali go naprawdę pobłażliwie. Sprawą zainteresował się trener Unai Emery, który odbył ze swoim piłkarzem poważną rozmowę wychowawczą. Na tym się jednak nie skończyło. Do akcji wkroczyli również klubowi działacze, z prezydentem na czele. Ostatecznie sprawę udało się załagodzić, ale, jak to mówią, niesmak pozostał.
Takich skandali i skandalików z Banegą w roli głównej można wyliczać znacznie więcej. Oczywiście im pomocnik jest starszy, tym mniejszego kalibru są to kontrowersje. Aczkolwiek wciąż ich nie brakuje, ponieważ Everowi naprawdę daleko jest do dyplomaty, który posługuje się wyłącznie wystudiowanymi regułkami, byle nikogo nie urazić. Natomiast początek jego europejskiej kariery był wręcz upstrzony kolejnymi aferami. Spóźnienia na treningi, ignorowanie poleceń szkoleniowców, niewyparzony jęzor w kontaktach z mediami, notoryczne wizyty w klubach nocnych, konflikty z arbitrami, napady furii po przedwczesnym zejściu z boiska, jazda autem po pijaku.
Banega bawił się życiem i bawił się futbolem. Pewnie ze szkodą dla rozwoju swojej kariery.
Banega, czyli przybrany syn Emery’ego
Nie wszyscy trenerzy potrafili zaakceptować zawodnika tak często irytującego bezczelnością i niesubordynacją. Najlepiej z Banegą i jego ekscesami radził sobie zdecydowanie Unai Emery. Najpierw w Valencii, potem w Sevilli. Dla Emery’ego argentyński pomocnik rozegrał w swojej karierze aż dwieście spotkań. Pod jego wodzą osiągnął bez wątpienia życiową formę. – Unai jest dla mnie jak ojciec – przyznał Banega. – Bardzo wiele się od niego nauczyłem. Całkowicie odmienił mój sposób gry. Dowiedziałem się dzięki niemu, jak wywierać presję. Jak zbliżać się do bramki dzięki naciskowi na przeciwnika. Nigdy nie byłem na boisku indywidualistą, ale wcześniej nie pracowałem dla zespołu. Emery to zmienił. Przede wszystkim jednak wpłynął na mnie jako na człowieka.
Nie ma przypadku w tym, że swoje najcenniejsze triumfy na Starym Kontynencie – dwa zwycięstwa w Lidze Europy – Banega odniósł właśnie jako zawodnik Sevilli, grając dla Emery’ego. Został nawet wybrany najlepszym zawodnikiem finału LE, gdy w 2015 roku Andaluzyjczycy na Stadionie Narodowym w Warszawie pokonali Dnipro Dniepropietrowsk.
Na drodze do decydującego starcia kolejnej edycji rozgrywek Sevilla zmierzyła się natomiast z innym ukraińskim przeciwnikiem, Szachtarem Donieck. W Doniecku padł remis 2:2, a zatem kwestia awansu pozostawała otwarta. W rewanżu Los Nervionenses radzili sobie zaś nie najlepiej. Rozczarowywał zwłaszcza Banega, który był już wówczas dogadany z Interem Mediolan i chciał sukcesem zwieńczyć przygodę z Sevillą. Nie mógł przecież wiedzieć, że bardzo szybko przyjdzie mu wrócić na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan.
Ever Banega w barwach Sevilli.
Emery widząc, że reżyser gry jego zespołu jest w podłym humorze, zadziałał niekonwencjonalnie. I ta opowieść dość dobrze świadczy o tym, jak niezwykła była w tym przypadku relacja na linii piłkarz-trener. Co się wydarzyło? Szkoleniowiec Sevilli bezceremonialnie zaprosił Banegę do swojego gabinetu i lwią część przerwy poświęci wyłącznie Argentyńczykowi. O resztę drużyny zatroszczył się jego asystent. – Nie zaskoczyło nas to – przyznał Coke, piłkarz Sevilli w latach 2011-2016. – Trener kochał Evera. Zresztą z wzajemnością. Traktował go jak syna i czasem też wściekał się na niego jak ojciec, który złości się na swoje dziecko. Niektóre z ich dyskusji bywały naprawdę ostre. Czasami Ever po takich rozmowach chował się w toalecie, pod prysznicem albo w szatni, żeby nikt nie widział jego łez.
– Rzeczywiście, zdarzało mi się płakać po rozmowach z trenerem – przyznał Argentyńczyk. – Zwłaszcza gdy zdałem sobie sprawę, że racja leży po jego stronie. Ale te dyskusje pomagały mi w rozwoju. Emery był dla mnie bardzo cierpliwy i wyrozumiały.
W drugiej połowie starcia z Szachtarem argentyński pomocnik zaprezentował się ze znacznie lepszej strony, a Sevilla odniosła zwycięstwo i zapewniła sobie udział w finale. Z kolei tam Andaluzyjczycy pokonali Liverpool, znów odwracając losy meczu po przerwie. Po pierwszej połowie przegrywali bowiem 0:1, a finalnie zwyciężyli 3:1. W trakcie przerwy Emery kazał uwierzyć swoim podopiecznym, że rozgrywają mecz na własnym stadionie, przy wsparciu swojej publiczności.
No i piłkarze Los Nervionenses dali się ponieść tej motywacyjnej przemowie.
Kiedy drużyna celebrowała kolejne zwycięstwo w Lidze Europy, Banega zbliżył się do Igora Emery’ego, brata trenera. – Musisz go jakoś namówić, żeby przeniósł się ze mną do Interu – szepnął mu do ucha.
Banega, czyli naprawdę wielki talent
Droga Banegi do Mediolanu była kręta. Argentyńczyk przyszedł na świat 29 czerwca 1988 w Rosario i, podobnie jak wielu innych wybitnych piłkarzy z Ameryki Południowej, futbol traktował jako szansę, by wygrzebać się z ubóstwa. Na przełomie wieków Argentyną targnął potężny kryzys ekonomiczny, społeczny i polityczny. Państwo trzeszczało w posadach. Rodzice Evera mocno to odczuli. – W pewnym momencie po prostu nie mieliśmy co do garnka włożyć. To był bardzo trudny czas – wspominał piłkarz, który ze swoimi braćmi musiał się dzielić nawet obuwiem. – Rodzice nauczyli nas ciężkiej pracy. Nie dostawaliśmy zabawek czy gier komputerowych. Liczył się dla nas tylko futbol. Jestem za to wdzięczny rodzicom. Zawsze popychali mnie do przodu.
Banega pierwsze piłkarskie kroki stawiał w mniej znanych klubach lokalnych, takich jak Nuevo Horizonte czy Alianza Sport. Jego piłkarskie ścieżku krzyżowały się wówczas z rówieśnikiem Angelem Di Marią oraz rok starszym Lionelem Messim. – W futbolu dziecięcym najważniejszym spotkaniem dla Alianzy było zawsze starcie z Grandoli, a właśnie tam występował Messi – wspomina Banega. – Całe szczęście, że szybko odszedł, bo już wtedy był nie do zatrzymania.
Trzeba przyznać, że Ever również nie potrzebował wiele czasu, by zwrócić na siebie uwagę.
Jeszcze jako dwunastolatek wylądował w słynnej ekipie Boca Juniors, gdzie miał okazję rozwijać swój talent, podpatrując takich zawodników jak Juan Roman Riquelme czy Fernando Gago. W 2007 roku trener Miguel Russo włączył Banegę do pierwszego zespołu Boca. Młodziutki środkowy pomocnik sięgnął wtedy z klubem po triumf w Copa Libertadores. Wiodącą rolę w drugiej linii odgrywał naturalnie Riquelme, ale Banega również kapitalnie sobie radził jako cofnięty rozgrywający. Los Xeneizes grali naprawdę widowiskowy futbol.
Ever Banega jeszcze w koszulce Boca Juniors.
– Trener Russo stosował formację 4-3-1-2, czyli ustawienie, w którym Riquelme czuje się najlepiej – pisał Christian Leblebidjian na łamach La Nacion. – Za kadencji tego szkoleniowca klub zdobył 102 gole w 56 meczach, ale stracił w tym samym czasie aż 56 goli. Średnio: dwa zdobyte i jeden stracony na mecz. To była bardzo odważna drużyna, w której doskonale czuli się zawodnicy ofensywni, ale cierpiała na tym całościowa struktura zespołu. „Podejmujemy ryzyko i nie spekulujemy” – mówił wtedy Russo.
Banega w Buenos Aires pozwalał sobie na wiele. Grał brawurowo. Na jedno genialne podanie, którym otwierał partnerowi wolną przestrzeń, przypadały w jego przypadku dwie groźne straty. Mimo wszystko trudno było się jednak nie zachwycić kreatywnością i technicznym kunsztem wciąż przecież nastoletniego pomocnika. W styczniu 2008 roku Banega trafił do Valencii za 20 milionów euro.
Obiecywano sobie po nim na Estadio Mestalla bardzo wiele, o czym świadczyć może choćby kwota odstępnego, jaką zdecydowano się za Argentyńczyka wyłożyć. Valencia w sezonie 2007/08 straszliwie rozczarowywała w rozgrywkach ligowych, choć w klubie roiło się od gwiazd. David Villa, Joaquin, Vicente, Juan Mata, Fernando Morientes, David Silva. To tylko część znamienitych nazwisk. Banega nie miał jednak problemu, by w tym towarzystwie wyszarpać sobie minuty. Zadebiutował w La Lidze ledwie tydzień po tym, jak pojawił się w Walencji. Prędko się jednak okazało, że pomocnik niekoniecznie jest gotowy na to, by zademonstrować pełnię swoich możliwości na poziomie hiszpańskiej ekstraklasy. Boiskowa lekkomyślność, która uchodziła mu na sucho w ojczyźnie, na Starym Kontynencie była niewybaczalna.
Do tego dochodziły wspomniane już problemy pozaboiskowe. Suto zakrapiane wypady na miasto, bójki, nieustanne kłopoty z trzymaniem właściwej wagi z powodu zamiłowania do burgerów. Do tego piekielnie dużo żółtych i czerwonych kartek jak na pomocnika raczej nieprzydatnego w destrukcji. W końcu nawet zniecierpliwieni kibice „Nietoperzy” zaczęli wyśpiewywać, że „Banega to pijak i grubas”.
Co tu dużo mówić – spodziewanej furory Argentyńczyk na Mestalla nie zrobił. Miewał okresy naprawdę udane, na swojej pozycji należał do ligowej czołówki, ale w znacznej mierze zapamiętano go przez pryzmat skandali, kontuzji i innego rodzaju potknięć.
Banega, czyli niespełniony reprezentant
W sumie Banega w Valencii spędził sześć lat, choć po drodze dwukrotnie był wypożyczany. Hiszpańska ekipa chciał go również za wszelką cenę opchnąć do Anglii, ale dogadany transfer z Evertonem upadł, gdy Argentyńczyk nie otrzymał pozwolenia na pracę. Dopiero przeprowadzka do Sewilli i ponownie schronienie się pod skrzydłami Emery’ego pozwoliły Banedze wskoczyć na właściwe tory.
– Ever to wyjątkowa postać – mówi Emery. – Pierwszy raz współpracowaliśmy w Valencii, ale wtedy był jeszcze bardzo niedojrzały. Musiałem jasno postawić granicę i pokazać mu, że jestem jego szefem. Uszanował to. Wydał mi się ujmującym młodym człowiekiem. Kiedy coś mu dasz, on oddaje. Wielokrotnie musiałem zastępować mu ojca. Zmuszać go do zmiany podejścia. Czasami potrzeba było do tego wielu spotkań i rozmów. (…) Ever sam chciał dołączyć do Sevilli. Powiedziałem Monchiemu: „Jeżeli on trafi tu ze świadomością, że w niego wierzymy, to sprawi, że cały stadion podniesie się z krzesełek. Musimy go dobrze traktować. Dużo wymagać, ale mieć dla niego sporo uczucia”. Kiedy do nas trafił, Monchi często z nim rozmawiał. „O co trener ciągle cię dopytuje?” – dziwił się. „Pyta o moją żonę i o stan mojej wagi” – śmiał się Ever. Tak było. Jeśli jego życie rodzinne jest uporządkowane, a jego waga nie przekracza normy, praca z tym zawodnikiem to czysta przyjemność.
Rozstanie z Sevillą w 2016 roku nie wyszło Banedze na dobre. Jego transfer do Interu Mediolan okazał się chybionym pomysłem. – Niektóre decyzje są powodowane głosem serca. Tak było z moim odejściem z Sevilli, ale popełniłem błąd. Teraz nadszedł czas, aby zapomnieć o przeszłości i pomóc kolegom z drużyny – mówił Argentyńczyk po powrocie do Andaluzji.
Choć to w Mediolanie zdobył swojego pierwszego hat-tricka w seniorskim futbolu.
Inter Mediolan 7:1 Atalanta Bergamo.
Również reprezentacyjna kariera Banegi – podobnie zresztą jak całego pokolenia argentyńskich gwiazdorów – może być postrzegana jako rozczarowanie. Ale zaczęła się nader obiecująco. W 2008 roku pomocnik sięgnął z ekipą Albicelestes po olimpijskie złoto, a rok wcześniej zatriumfował z kadrą U-20 podczas mistrzostw świata. Największą gwiazdą południowoamerykańskiego zespołu był wówczas Sergio Aguero, o którego skuteczności boleśnie przekonała się także polska drużyna. Banega również prezentował się obiecująco. Inna sprawa, że już wtedy zapowiadał się na niezłe ziółko. Wraz z kolegami przeprowadził gruntowną demolkę pokoju hotelowego.
W pewnym sensie można powiedzieć, że Banega to piłkarz skazany na bycie łobuzem. Ostatecznie za odkrywcę jego talentu uchodzi Francisco Lapiana, biznesmen i agent piłkarski oskarżany o członkostwo w zorganizowanej grupie przestępczej, przemyt narkotyków, produkcję fałszywych banknotów i malwersacje finansowe. Te niejasne powiązania sprawiły, że także i związki Banegi z narkotykowym kartelem Los Monos stały się obiektem zainteresowana wymiaru sprawiedliwości. Sprawa szybko wygasła.
Tak czy owak, to właśnie na wczesnym etapie kariery argentyński rozgrywający osiągnął swoje największe sukcesy w narodowych barwach. Potem było już tylko pasmo mniejszych bądź większych rozczarowań.
Nie było Banegi w kadrze Albicelestes podczas mistrzostw świata w Brazylii, gdzie udało się Messiemu i spółce sięgnąć po srebrne medale. Trener Alejandro Sabella odpalił przeżywającego nieco gorszy czas w karierze pomocnika na ostatnim etapie selekcji. Ponoć miała to być manifestacja siły w wykonaniu szkoleniowca, który poprzez wykluczenie lubianego przez grupę piłkarza chciał podkreślić, kto pociąga za sznurki. Tym bardziej że Banega to dobry kumpel Leo Messiego. – Trener Sabella podejmuje ostateczne decyzje i ma nasze pełne wsparcie – mówił Martin Demichelis. – Kiedy trener ogłosił listę zawodników, którzy pojadą na mistrzostwa, to chyba wszyscy zobaczyli czarno na białym, że Leo nie miał nic do gadania przy ustalaniu kadry. Był tak samo zaskoczony nieobecnością Banegi jak my wszyscy.
Ever Banega w narodowych barwach.
– To jedna z najtrudniejszych chwil w mojej karierze. Przede wszystkim dlatego, że zupełnie nie rozumiem decyzji trenera – komentował Banega. – Chciałbym umówić się z Sabellą na kawę i poznać jego motywy. Chcę porozmawiać, nie chowam urazy. Szanuję go. Być może gdyby to był ktoś inny, to powiedziałbym mu po prostu, żeby się pierdolił. Przecież przeszedłem z drużyną przez całe eliminacje. Marzyłem o występie na mundialu. Dawałem z siebie wszystko i nie dostarczyłem żadnego pretekstu poza boiskiem, żeby ze mnie zrezygnowano. Nie wiem, czemu Sabella to zrobił. Muszę to uszanować, ale nie potrafię się z tym pogodzić.
Summa summarum największe osiągnięcia Banegi w drużynie narodowej to srebrne medale zgarnięte podczas Copa America w 2015 i 2016. Choć naturalnie z perspektywy Argentyńczyków trudno te rezultaty uznać za sukces. Banega w 2015 roku nie wykorzystał zresztą rzutu karnego w finałowym konkursie jedenastek przeciwko reprezentacji Chile. Rok później już nie strzelał, lecz mylili się inni.
Banega, czyli emeryt?
Po zakończeniu bieżącego sezonu Banega zawija się z Andaluzji. Już zimą argentyński pomocnik dopiął szczegóły kontraktu z Al-Shabab FC, ekipą występującą w lidze saudyjskiej. Umowa zakłada, że Banega spędził u Saudów trzy sezony, więc można się domyślać, iż porządnie sobie w tym czasie zarobi. Choć oznacza to również wypisanie się z poważnego futbolu, najprawdopodobniej na dobre.
I trochę szkoda, bo po powrocie do ekipy Los Nervionenses w 2017 roku pomocnik prezentował naprawdę imponującą formę. Wciąż kartkuje się na potęgę (15 żółtych i 2 czerwone kartki w poprzednim sezonie), lecz dostarcza również jakość w ofensywie. W bieżących rozgrywkach wystąpił w hiszpańskiej ekstraklasie 23 razy, notując w tym czasie 2 gole i 6 asyst. Goleadorem rzecz jasna nie był nigdy, zresztą bezpośrednie asystowanie kolegom wbrew pozorom także nie stanowi jego głównego atutu. Banega to piłkarz lubujący się w rozpędzaniu akcji jeszcze z własnej połowy boiska, potrafi mądrze operować futbolówką bardzo głęboko. Julen Lopetegui, obecny szkoleniowiec andaluzyjskiego klubu, dość sprawnie potrafi wykorzystywać najważniejsze zalety Argentyńczyka.
– Cieszymy się jego obecnością w zespole – mówił Lopetegui. – W tej chwili mam do niego stuprocentowe zaufanie i wierzę, że Ever będzie wciąż tak samo odpowiedzialny i profesjonalny jak dotychczas.
Dzisiejsze Gran Derbi, czyli starcie Sevilli z Realem Betis, to jedna z ostatnich okazji, by Banega mógł swoim występem zachwycić europejskich kibiców w spotkaniu naprawdę znaczącego kalibru. – Chcę się pożegnać w niezapomnianym stylu – zapowiedział sam Argentyńczyk. Wszyscy w klubie zapewniają, że Banega podczas treningów pracuje na pełnych obrotach, może nawet mocniej niż zwykle. Jego cel jest jasny: kolejny triumf w Lidze Europy oraz utrzymanie się z Sevillą na podium w hiszpańskiej ekstraklasie. – W mojej głowie wciąż kołacze świadomość, że to moje ostatnie derby. Chcę się nimi nacieszyć.
MICHAŁ KOŁKOWSKI
fot. NewsPix.pl